News: Aleksander Waniek: Powalczymy z Realem o korzystny wynik

Aleksander Waniek: Powalczymy z Realem o korzystny wynik

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

16.10.2016 15:38

(akt. 07.12.2018 13:01)

Tuż przed starciem Legii w młodzieżowej Lidze Mistrzów z Realem Madryt porozmawialiśmy z rodowitym warszawiakiem, legionistą z krwi i kości - Aleksandrem Wańkiem. 18-letni pomocnik drugiej drużyny i Legii w Centralnej Lidze Juniorów opowiedział między innymi o naborze, po którym trafił do stołecznego klubu, poganianiu Jakuba Słowika z Jagielloni Białystok, który grał na czas, a także o planach na ten sezon. Zapraszamy do lektury wywiadu z zawodnikiem "Wojskowych".

Dlaczego piłka?


- W mojej rodzinie była ona przekazywana od pokoleń. Dziadek zajmował się sportem, maczał w tym palce. Mój tata grał z kolei w piłkę na Agrykoli. Brat także interesuje się futbolem i nawet często chodzi na orliki. To oni zaszczepili we mnie miłość do piłki. Sądzę, że jest to po prostu jeden z najlepszych sportów, który stwarza mnóstwo emocji i sprawia wiele przyjemności.

 

Pamiętasz swoje pierwsze boisko, na którym grałeś z kolegami?

 

- Wydaje mi się, że moja pierwsza gra w piłkę z kolegami odbyła się u dziadków na Bródnie, gdzie często do nich jeździłem. Mieliśmy swoją starą "paczkę" i tam często, praktycznie co weekend, rozgrywaliśmy za małolata sobie tak zwane derby - osiedle na osiedle. Później oczywiście trafiłem do GKP Targówek, a moim pierwszym trenerem był znany tu wszystkim - Jarosław Wojciechowski. Trenowaliśmy na bocznym boisku, które przypominało piaskownicę, taką "saharę". Ćwiczyłem z chłopakami o trzy lata ode mnie starszymi, ponieważ nie było mojego rocznika. Z drugiej strony, dużo mi to dało, bo łatwiej było mi się potem przestawić w Legii. Fizycznie rywale w Targówku byli ode mnie przecież o wiele silniejsi. Zawsze miałem problemy z takimi pojedynkami, lecz gdy trafiłem na Łazienkowską, byłem na to przygotowany. Swobodniej walczyło mi się wtedy z rówieśnikami, przez to, że wcześniej miałem nieco pod górkę.

 

Jak wspominasz pamiętny nabór do Legii?

 

- Pamiętam jak pewnego dnia tata powiedział, żebym wziął strój, buty i stwierdził, że wybieramy się na orlika. Nagle zauważyłem, że podjeżdżamy na stary stadion Legii, a tata wspomniał o naborach. Była to dla mnie bardzo przyjemna niespodzianka, gdyż dowiedziałem się po prostu, że będę miał okazję zagrać w największym i najlepszym klubie w Polsce. I tak to się zaczęło za sterami trenera Adama Orlikowskiego.

 

Poczułeś wtedy, że te marzenia o byciu piłkarzem, stają się realne?

 

- Sądzę, że tak. Legia to najbardziej medialny klub i największa marka w naszym kraju. Nawet, gdyby tutaj się nie udało, to myślę, że gdzieś indziej pewnie nadarzyłaby się jakaś okazja. Z tego jednak względu, iż jestem warszawiakiem i mieszkamy z rodziną od urodzenia w stolicy, to najprzyjemniej byłoby tu zagrać i tu się dostać.

 

Razem z tobą chyba równocześnie do Legii trafił Mateusz Żyro oraz Mateusz Leleno, z którymi grasz do dzisiaj.

 

- "Żyrko" i "Lolek" dostali się do Legii pół roku albo i nawet rok wcześniej, ponieważ mają trochę dłuższy staż przy Łazienkowskiej ode mnie. Ja przyszedłem z kolei na ten następny nabór. Oprócz naszej trójki, minimalnie lepszym rezultatem w tej statystyce mogą pochwalić się Michał Suchanek i Eryk Rakowski z rezerw. My jesteśmy następni w kolejce (śmiech).

 

Co od tego czasu, aż do dzisiaj, zmieniło się w Legii?

 

- Wiele rzeczy. Gdy przychodziłem do klubu, byli sami chłopcy z Warszawy i jej okolic, zwłaszcza z Ursynowa czy Białołęki. Teraz rodowitych warszawiaków zostało tylko trzech. Nie powiem, że było to dla nas łatwe. Z drugiej strony, na pewno okazało się to pewnym zaskoczeniem, że tak szybko rezygnowano z tych młodych zawodników, lecz nie będę ukrywał - piłkarze, którzy trafiali do nas z innych miast, dawali znacznie większą jakość niż chłopcy, którzy grali z nami przez dłuższy czas. Wiadomo, że Legia po prostu chciała znaleźć najlepsze rozwiązanie dla wszystkich, dlatego ściągała utalentowanych zawodników z całej Polski. Sporej modyfikacji uległ stadion, przez ten czas oczywiście przewinęło się wielu trenerów. Sądzę, że Legia jest obecnie bardziej profesjonalną drużyną niż była kiedyś. Do większości rzeczy podchodzi tak, jak należy.

 

Z czego musiałeś zrezygnować, aby trafić tu, gdzie jesteś?

 

- Wiadomo, że normalny chłopak, który nie trenuje tylko się uczy, lubi się w wolnej chwili pobawić, rozerwać. Nie możemy pozwolić sobie też na różne inne sporty, tak jak jazda na nartach. Mamy zresztą to zapisane w kontraktach i musimy przestrzegać tego typu spraw ze względu na kontuzje.  Każdy młody chłopak czasami lubi sobie wyjść ze znajomymi, a my tego czasu niestety nie mamy za wiele. Oprócz tego, że mamy codziennie treningi, czasami nawet po dwa, do tego dochodzi szkoła, nauka... W weekendy rozgrywamy mecze. Często też nie mamy nawet siły, żeby się spotkać z kimś i gdzieś wyjść. Na pewno nie jest to przyjemne. Czasami chciałoby się trochę odciąć od piłki, bo nie można też żyć samym futbolem. Z drugiej strony, sami taką drogę sobie wybraliśmy i musimy tego wszystkiego przestrzegać, jeśli chcemy gdzieś zajść w futbolu. 

 

Który piłkarz, z którym trenowałeś w Legii, zrobił na tobie największe wrażenie?

 

- Był kiedyś taki zawodnik u Adama Orlikowskiego i trochę czasu spędził pod skrzydłami Ernesta Wasia - Szymon Świerszcz. On postawił jednak na naukę. Był bardzo niskim pomocnikiem i przez to też powiedział, że skończył z piłką, bo było mu niezwykle trudno. Zawsze jak grałem na ataku, a on na typowej "dziesiątce", nikt jeszcze nigdy nie potrafił mnie obsłużyć takimi podaniami, jak Szymon. Zaowocowało to tym, iż jestem rekordzistą akademii, jeśli chodzi o gole, jako napastnik. Nie wiem czy to się zmieniło, ale strzelałem mnóstwo goli za czasów trenerów Orlikowskiego i Wasia, bo występowałem jeszcze wtedy na szpicy. Świerszcz zawsze mnie rozumiał, wiedział w które miejsce ma posłać do mnie futbolówkę. Do dziś mam zresztą z nim kontakt. Jest to bardzo inteligentny chłopak, uczęszcza do świetnej szkoły, interesuje się piłką dalej, lecz - nie ukrywam - trochę żałuję, że zszedł z tej drogi, bo miał duże szanse na zaistnienie. Szkoda, bo brakowało mu tego wzrostu i było mu trudniej, lecz nadrabiał to wszystko techniką i fantazją.

 

Opowiesz w kilku zdaniach o sytuacji z 2012 roku na meczu z Jagiellonią?

 

- Pan Słowik (bramkarz Jagielloni - przyp. red.) trochę zaszedł mi wówczas za skórę. Pamiętam, że Legia wtedy grała przy pustej "Żylecie", a otwarta była tylko trybuna VIP oraz zachodnia. Stałem za trybuną północną. Pamiętam, że Tomasz Frankowski strzelił gola i bramkarz "Jagi" grał na czas. Byłem jeszcze mały, może nie głupi, ale zdenerwowało mnie takie zachowanie - zwłaszcza jeśli czyni to golkiper. Postanowiłem, że pomogę trochę przyspieszyć grę zawodnikom. Pamiętam, że nawet trener Wojciechowski podszedł do mnie po strzelonym golu Kuby Rzeźniczaka na 1:1 i trochę mnie zbeształ. Zaczął na mnie krzyczeć, bo dostawał jakieś informacje z "góry", że nie mogę tego robić, a ja mimo wszystko dalej wybiegałem. Raz chyba nawet wbiegłem na boisko i położyłem mu piłkę na "piątce". Słyszałem jakieś oklaski od pojedynczych osób z "Żylety", okrzyki, co było dla mnie przyjemne. Niestety, Legia i tak przegrała ten mecz, ale bez wątpienia jest to miłe wspomnienie. Dużo osób o nim pamięta i bardzo się z tego powodu cieszę.

 

To teraz szczerze: Czym jest dla ciebie Legia?

 

- Drugim domem. Jestem tutaj dosyć długo, codziennie przyjeżdżam na Łazienkowską i lubię tu wracać. Chciałbym, żeby ten debiut, gdyby wszystko poszło z planem, miał miejsce w barwach tego klubu. Jestem w Legii już kilka ładnych lat i chciałbym, żeby te lata pracy, oddania się czy sił, bo czasami emocje sprawiają, że nie zawsze idzie po naszej myśli, zaowocowały występem w "jedynce". Szkoda by było, żeby to poszło na marne i musiałoby się szukać miejsca gdzie indziej.

 

Tej determinacji, woli walki na boisku, nauczyłeś się przez te lata czy od zawsze byłeś takim typowym zadziorą?

 

- Sądzę, że mam "to" od małego, bo wychowałem się na Targówku i trenowałem ze starszymi od siebie.  Sporo dała mi też gra w piłkę u babci. Wiadomo - to są takie dwie dzielnice, gdzie trzeba sobie radzić. Gdy grałem z moim starszym bratem, bardzo się kłóciliśmy. Czasami dochodziło do bójek pomiędzy nami. Mimo tego, że jest on pięć lat ode mnie starszy i wiedziałem, że dostanę od niego w łeb, to i tak walczyłem z nim, nawet jak zbierałem się do płaczu (śmiech). Myślę, że zadziorą byłem od najmłodszych lat. Z kolei zaczyna mi tego brakować z wiekiem. Nawet osoby z rodziny mi to mówią. Nie wiem czym jest to spowodowane. Gdy częściej ustawiano mnie w Legii w pomocy, a nie w ataku, niestety nie grałem zawsze. To był dla mnie trudniejszy moment, bo kiedyś występowałem w każdym meczu, ode mnie zaczynało się wybieranie składu za kadencji Orlikowskiego i Wasia. Później, gdy do Legii trafiali chłopcy z całej Polski... Nie mówię, że zostałem odsunięty, ale było to dla mnie po prostu coś nowego. Na początku trudno było się z tym pogodzić, zaakceptować ten stan rzeczy. Może dlatego trochę zaczyna mi brakować tej zadziorności, bo nie powinienem się poddawać i dalej pracować. Rodzina powtarza mi, że się zmieniam, lecz staram się, bo wszystko zależy od samego siebie i trzeba walczyć, zakasać rękawy. W głowie są czasami różne myśli. Raz jesteś niezadowolony, ale trzeba to przezwyciężyć, bo w piłce nikt nie ma łatwo. Od młodziana, żeby zajść daleko, trzeba być naprawdę mocnym psychicznie.

 

O której zaczynasz i kończysz swój dzień?

 

- Obecnie mieszkam w Łomiankach. Przez pierwsze osiem lat mieszkałem jednak z rodzicami na Targówku. Później tata wybudował dom i przenieśliśmy się do Łomianek. Trochę trudno jest tam z dojazdami, bo muszę wstawać w okolicach 6:20, żeby dojechać na Legię na 8:00. W tej miejscowości jest mnóstwo korków, bo tak zwane "słoiki" jadą do pracy. Największym problem jest wyjazd z Łomianek, ze względu na sporą liczbę samochodów na drodze. Gdy już jednak stąd wyjadę, jestem w Warszawie, to po dwudziestu minutach melduję się przy Łazienkowskiej. Podsumowując - dzień zaczynam o 6:20. Jak mam dwa treningi dziennie, w domu jestem o 21:00. Z kolei, gdy mam jeden trening, kończę swój dzień w okolicach 19:00, góra 20:00. 

 

Nauczyciele w szkole przychylniej patrzą na was przez to, że gracie w Legii?

 

- Szczerze? Zdania są podzielone. Są tacy nauczyciele, którzy mówią do nas: "Sami wybraliście sobie taką drogę". Bardzo lubię to powiedzenie, bo najlepiej jest siedzieć i nic nie robić. Z drugiej strony mamy też takich nauczycieli, którzy patrzą na nas trochę lżejszym okiem i wolą nam pomóc, aniżeli przeszkodzić. Może nie jest to pół na pół, ale znajdzie się ze dwóch wychowawców, którzy nie chcą  nam złagodzić sytuacji, a my musimy sobie jakoś z tym radzić. Jest jednak wielu nauczycieli, którzy patrzą na nas nieco przychylniej.

 

A jak jest z nauką? Dajesz sobie radę?

 

- Orłem nie jestem (śmiech). Osobiście lubię się uczyć tych przedmiotów, które przydadzą się w życiu. Mowa oczywiście o języku angielskim czy geografii. Trochę gorzej radzę sobie z matematyką. Zapisałem się nawet na indywidualne lekcje z języka obcego w domu, bo chciałbym się nauczyć angielskiego na dobrym poziomie. Tak samo jest z matematyką, ale tutaj idzie mi nieco słabiej. Ogólnie - tragedii nie ma.

 

W tym roku piszesz maturę. Planujesz później kontynuować edukację czy skupić się tylko i wyłącznie na piłce?

 

- Najwyższa pora, żeby zacząć o tym myśleć. Życie piłkarza kończy się, gdyby oczywiście wszystko dobrze poszło, w wieku 35 lat. W niektórych przypadkach trochę wcześniej, jeśli zdrowie nie dopisuje. Chciałbym jednak podtrzymać "passę" nauki po maturze. Może odrobina przerwy będzie konieczna. Na pewno rozejrzę się za studiami, nawet zaocznymi, aby po prostu na nie uczęszczać i mieć później jakieś zajęcie po piłce.

 

W poprzednim sezonie byłeś jednym z liderów w CLJ. Wiosnę miałeś znakomitą. Oprócz świetnej gry dołożyłeś też bramki. Mało tego, w jednym meczu udało ci się skompletować hat-tricka. Gdzie na boisku czujesz się najlepiej?

 

- Powiem tak: zawsze lubiłem grać w ataku. To była pozycja, w której najlepiej się odnajdywałem. Po prostu moim mankamentem było to, że nie miałem warunków fizycznych, aby tam grać, dlatego zrezygnowano ze mnie, jako snajpera i trenerzy postanowili mnie ustawiać w środku pola. Mówili, że mam fajne podania, dużo widzę na boisku. To się jednak zmienia z biegiem czasu. Okazjonalnie mam ochotę zagrać na pozycji defensywnego pomocnika, ale po czasie myślę sobie: "Kurczę, moje miejsce jest bliżej bramki rywala". Gdybym nabrał masy, siły, chciałbym wystąpić jeszcze na szpicy. Z kolei dobrze czuję się również na "dziesiątce", ale wiadomo, że w naszym zespole to miejsce jest obsadzone przez Miłosza Szczepańskiego, czyli - według mnie - najlepszego zawodnika na tej pozycji w klubie.

 

Po pierwszym meczu finałowym przegrywaliście z Pogonią 0:2. Jak szatnia zareagowała na taki stan rzeczy?

 

- Nie był to słaby w mecz w naszym wykonaniu. Takie pojawiały się jednak głosy. Warto podkreślić, że graliśmy wtedy w bardzo okrojonym składzie. Na pewno szkoda tamtej potyczki z "Portowcami", bo tak naprawdę te dwa gole strzeliliśmy sobie sami. Najpierw błąd popełnił jeden ze stoperów, później zabrakło wybicia piłki i przegraliśmy to spotkanie. Jeśli chodzi o grę - nie wyglądaliśmy tak źle, jak obrazuje to końcowy rezultat. Prawdą jest też to, że nie wykreowaliśmy sobie zbyt wielu sytuacji. Duże znaczenie miał jednak skład, który nie był do końca optymalny. Gdy w rewanżu w Szczecinie, trener Kobierecki wystawił najsilniejszą możliwą "jedenastkę", wszystko skończyło się tak, jak powinno.

 

Po twoim golu nie dość, że prowadziliście 4:2, to wyszliście na czoło także w dwumeczu. Co wtedy czułeś?

 

- Wielką dumę. Po tym pierwszym meczu, gdzie moim zdaniem, najgorzej nie zagrałem, wkradła się we mnie piłkarska złość, że niestety nie udało mi się wyjść w pierwszym składzie na tak ważną konfrontację. Nie byłem zadowolony z tego faktu. Wiem, że były takie "spadochrony" z rezerw, że trudno było znaleźć się w podstawie. Trener Kobierecki wyjaśnił mi przed meczem, że chce mnie wpuścić na zmęczonego rywala, abym dał większą jakość z przodu. Z kolei ja przed tym spotkaniem, powiedziałem szkoleniowcowi, iż strzelę gola. Powtórzyłem mu to samo zdanie, gdy szykowałem się do wejścia na boisko i przybijałem z nim piątkę. Po paru chwilach, gdy zameldowałem się na murawie, udało mi się osiągnąć ten cel. Czułem się znakomicie. Było to po części małe marzenie, które udało mi się spełnić. Czułem się prawdziwym mistrzem Polski, bo rok wcześniej nie grałem w tej najważniejszej fazie, dopiero wchodziłem do CLJ. To uczucie siłą rzeczy było inne, niż teraz, gdzie dołożyłem sporą cegiełkę do końcowego triumfu. Strzelić gola w finale, który daje nam już mistrzostwo Polski, później piękną bramkę zdobył jeszcze Konrad Michalak... Tego nie da się opisać. To są sekundy, które pamięta się na całe życie. Pojawia się taki dreszcz emocji, że po strzelonym golu nie wiesz, co masz ze sobą zrobić. Po prostu masz ochotę machać rękoma byle gdzie, żeby tylko się cieszyć.

 

Obroniliście tytuł i w najbliższej kolejce mierzycie się w młodzieżowej Lidze Mistrzów z Realem. Po remisie ze Sportingiem jesteście w stanie sprawić kolejną miłą niespodziankę?

 

- Mamy na tyle dobry zespół, że możemy powalczyć w Hiszpanii o solidny wynik. W tych dwóch pierwszych potyczkach udowodniliśmy, że w ogóle nie odstajemy od drużyn europejskich, które mają jedne z najlepszych szkółek na Starym Kontynencie. Wydaję mi się, że spokojnie możemy pojechać tam z dobrym nastawieniem i powalczyć o zwycięstwo zwłaszcza, że nie mamy nic do stracenia, bo jest to miły dodatek dla nas. Wszyscy nabieramy w ten sposób doświadczenie na arenie międzynarodowej. Na taki mecz nie trzeba motywować ani specjalnie przypominać o koncentracji, bo wszyscy wyjdą na sto procent zmobilizowani, żeby dać z siebie wszystko.

 

Skuteczność to chyba w tej chwili wasza największa bolączka.

 

- To są właśnie te detale, które mogą jeszcze ważyć na końcowym wyniku. Przykład pierwszy z brzegu: Borussia stwarza sobie jedną sytuację sam na sam i od razu umieszcza piłkę w siatce. My mamy trzy takie okazje i zamiast w bramkę trafiamy w słupki czy poprzeczki... Te małe elementy pokazują, że może jeszcze trochę do tej czołówki nam brakuje, ale nad tym mocno pracujemy i na pewno będzie tylko na lepiej.

 

Mieliście już analizę Los Blancos?

 

- Nie. Myślę, że analiza Realu odbędzie się po niedzielnym treningu. W poniedziałek wylatujemy już do stolicy Hiszpanii.

 

Zmierzenie się z synem Zidane'a będzie chyba jednak ciekawym wydarzeniem dla was.

 

- Dokładnie. Warto też wspomnieć, że trenerem Realu jest świetny, były zawodnik "Królewskich" - Guti. Wiadomo, że do Realu są sprowadzani najlepsi piłkarze na świecie. Oglądałem ich ostatni mecz i muszę powiedzieć, że ciekawie prezentowała się dwójka chłopaków z Paragwaju, więc poziom skautingu jest niezwykle wysoki. Oczywiście będzie to wielkie przeżycie móc zmierzyć się z rówieśnikami z innych kultur.

 

Juniorzy walczą za dwóch, a wszystko z boku obserwuje Jacek Magiera. Czujesz, że szansa na załapanie się do "jedynki" jest większa niż kiedykolwiek?

 

- Cieszę się, że Jacek Magiera został trenerem Legii, bo u tego szkoleniowca zaliczyłem debiut w drugiej drużynie, kiedy jeszcze występowałem w roczniku '98 w lidze makroregionalnej. Trener kompletnie zmienił sposób patrzenia na nas. Nie chcę mi się komentować tego, co robił jego poprzednik - Besnik Hasi. Na stałe do "jedynki" został już włączony Konrad Michalak i wydaję mi się, że kolejne osoby będą tam trafiały. Lada moment ten zaszczyt spotka pewnie Miłosza Szczepańskiego. Jest to trener "z jajami", który nie będzie się bał stawiać na młodych, bo bardzo dobrze nas zna. To duży plus i życzę mu tego, aby jak najlepiej powodziło mu się w Legii.

 

Na razie występujesz przeważnie w rezerwach, gdzie przebijasz się w hierarchii. CLJ a trzecia liga to chyba jednak zupełnie inna sprawa.

 

- Tak. Zwłaszcza jeśli chodzi o fizyczność. W Centralnej Lidze Juniorów zawsze, nawet jak popełni się mały błąd techniczny, można to skorygować zastawieniem piłki. W trzeciej lidze z kolei szybciej się gra, mimo że często naszymi rywalami są starsi panowie. Trudniej jest przez to wygrać pojedynek siłowy, dlatego trzeba być dynamicznym i unikać kontaktów z rywalem. Wydaję mi się jednak, że niektóre zespoły występujące w Centralnej Lidze Juniorów, taktycznie i technicznie są lepsze od kilku drużyn z trzeciej ligi.

 

Gdybyś miał magiczną moc, wymieniłbyś się umiejętnościami z jakimś zawodnikiem z drużyny? Mateusz Żyro w maju wspominał, że chciałby mieć twoją lewą nogę. To w takim razie, co chciałby mieć Olek Waniek?

 

- Od Mateusza? (śmiech)


Nie tylko, mówię ogólnie (śmiech).

 

- Chciałbym mieć jeszcze lepszą technikę, typu Miłosza Szczepańskiego. "Miły", mimo trudnej sytuacji w meczu, gdzie jest osaczony prze obrońców, potrafi sobie przyjąć futbolówkę, zastawić ją... Od niego na pewno chciałbym podebrać kawałek techniki. Co jeszcze? Szybkość. Nie powiem od razu, że od Konrada Michalaka, ale z chęcią tę umiejętność "podkradłbym" Mateuszowi Leleno, Grzegorzowi Aftyce czy Piotrowi Cichockiemu. Jest to taka różnica, która daje ci większe szanse na grę. Jak jesteś szybki, to możesz sobie wypuścić piłkę do przodu. Nie potrzebujesz dodatkowych zwodów, bo i tak wygrasz z rywalem. Do tego marzyłoby mi się zabrać "rogala" Sebastianowi Szymańskiemu (śmiech). Te trzy elementy chciałbym sobie przypisać, gdybym mógł. Jak mocniej popracuję nad resztą aspektów, to będzie to z korzyścią dla mnie.

 

Na co w tym sezonie stać Legię w Centralnej Lidze Juniorów i III lidze?

 

- Jestem przekonany, że w CLJ uda nam się znaleźć w najlepszej "czwórce" w Polsce. Nie boję się powiedzieć, że spokojnie możemy powalczyć o mistrzostwo. Po tym słabszym początku sezonu, wygraliśmy pięć spotkań z rzędu, a jutro czekają nas derby z Polonią (legioniści wygrali ten mecz 1:0 - przyp. red.). Chłopaki z rocznika '99 kapitalnie nadrabiają te straty z początku rozgrywek, technicznie również się poprawili i fizycznie także dają radę. Można pokusić się spokojnie o trzeci z rzędu tytuł, bo mamy świetną "paczkę", silny zespół i jesteśmy w stanie tego dokonać. Zwłaszcza, że jesteśmy na fali wznoszącej i potrzebujemy jak najwięcej zwycięstw. Z kolei w trzeciej lidze stać na baraże, bo potrafimy pokonywać lepszych rywali, a większe problemy sprawiają nam drużyny z dołu tabeli. Brakuje nam regularności w grze. Po wygranych trzech spotkaniach, ponosimy porażkę, a w następnej kolejce remisujemy. Warto jednak podkreślić, że jesteśmy młodym zespołem, ciągle się uczymy. Sądzę, że z czasem będzie to samo przychodziło. Myślę, że można pokusić się o awans z takimi drużynami jak Widzew, ŁKS czy Jagiellonia Białystok. Stać nas na to.

 

Mówiłeś o dobrze rokującym roczniku '99 w CLJ. Kogo zatem "podpomujesz"?

 

- Nie wiem czy nie za wcześnie na pompowanie balonika, zwłaszcza dla nich (śmiech). Na pewno jest wielu chłopaków. Powoli przebijają się piłkarze z '00 tak jak Mateusz Praszelik, Sebastian Walukiewicz. Wyróżniają się także Oskar Wojtysiak czy Bartosz Olszewski dysponujący niezłą techniką. Jest sporo chłopaków, u których widać zarys dobrej gry na przyszłość, tylko muszą się dobrze prowadzić. Ważne, żeby "ego" im za szybko nie wyrosło, bo to czasami jest zgubne. Niektórzy chcą coś od razu dostać, a to wszystko powinno przychodzić z umiarem. Życzę im przede wszystkim chłodnej głowy, bo mają papiery na grę i oby w przyszłości to zaprocentowało. W bramce dobrze spisuje się Mateusz Kochalski, w obronie Mateusz Bondarenko... Można tak wymieniać bez końca. W Centralnej Lidze Juniorów nie ma żadnego słabego ogniwa. Chłopaki nabierają tego ligowego tempa, doświadczenia i wierzę, że to zaowocuje.

 

A ty? Wyznaczasz sobie jakiś indywidualny cel?

 

- Chciałbym zdobyć z CLJ trzecie mistrzostwo Polski, ale także grać w dużej mierze w rezerwach stołecznego klubu, bo bardzo mi zależy na zdobywaniu tego seniorskiego doświadczenia. Wkraczamy już w taki etap życia, gdzie w "seniorach" jest to potrzebne. Co jeszcze? Grać. To przede wszystkim. Na "jedynkę"  jest o wiele za wcześnie, bo sam wiem, że w ogóle jeszcze nie zasługuję na to. Chcę jak najwięcej występować w drugiej drużynie i wierzę, że zaowocuje to po pewnym czasie. 

Polecamy

Komentarze (5)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.