Aleksander Waniek: Wrócę jako RoboCop
19.01.2018 18:43
Jest połowa października, trwa mecz z Breidablik w UEFA Youth League, upadasz po starciu z rywalami. To moment, który się doskonale pamięta?
- Staram się wymazać ten moment z pamięci, choć od pewnych rzeczy nie da się uciec. Przede wszystkim mam żal do siebie. Sam sprowokowałem tę sytuację. Wdałem się w głupi i niepotrzebny drybling. Dwóch rywali przeczytało moje zamiary. Wzięli mnie w kleszcze, stopa została w miejscu, a noga wręcz ruszyła dalej. Poszło. Najlepiej pamiętam paskudny trzask. Wiedziałem, że coś jest nie tak, bo wcześniej nic takiego mi się nie zdarzało. Po szybkiej interwencji lekarzy, z adrenaliną, która buzowała, wróciłem na boisku.
Po pierwszych truchcie czułem, że z nogą jest źle. Pierwszy raz zderzyłem się z brakiem stabilności w kolanie. Zostałem jednak na boisku przez osiem minut, chciałem walczyć. Chyba nawet sam ze sobą… Przyszedł moment, że Mateusz Żyro krzyknął, żebym położył się już na boisku, bo może dojść do jeszcze większych kłopotem z kolanem.
Eduardo da Silva opowiadał ostatnio, że nigdy nie oglądał powtórki sytuacji, w której Martin Taylor złamał mu nogę…
- W pierwszych dniach po całej sytuacji, sięgnęliśmy z tatą po materiał z meczu. Nie pamiętałem do końca tej sytuacji, bo w głowie pojawiały się już myśli, setki myśli. Chcieliśmy zobaczyć, co tak naprawdę się wydarzyło. W telewizji nie było najdokładniejszych powtórek i… chyba nie będę zbyt chętnie wracał do oglądania meczu z Islandczykami.
Swoją drogą, pamiętam moment kontuzji Eduardo. Wydaje mi się, że przyjechał wtedy do mojego domu Mateusz Żyro. Wspólnie oglądaliśmy spotkanie Arsenalu z Birmingham. Nie ma wątpliwości, że Brazylijczykowi przydarzyła się wtedy straszna kontuzja.
Poza problemami ze zdrowiem, przez które pauzowałeś latem, trudno sobie przypomnieć, byś często wypadał z gry.
- Latem miałem problemy z mięśniem czworogłowym. Przyznaje się, że to był uraz na własne życzenie. Chciałem walczyć ze sobą, pomagać drużynie i liczyć, że nic się nie stanie. Zaczęło się od lekkiego naciągnięcia na treningu, a doszło do tego, że nie mogłem normalnie podać piłki lewą nogą z powodu bólu. Pauzowałem przez 2,5 miesiąca przez własną głupotę. Fizjologii się nie oszuka. Trzeba było odpuścić na tydzień-dwa, by nie eskalować kłopotu. Zrobiłem inaczej i trener słusznie miał do mnie wtedy lekkie pretensje.
Wcześniej zdarzały mi się jakieś lekkie urazy. To były jednak sytuacje, których nawet nie nazwę kontuzjami. Ból się rozbiegało, użyło „tape’ów” i było dobrze. Nie ma porównania do tego, co dzieje się obecnie. Ale z drugiej strony… Wszystko dzieje się po coś. Jestem pewien, że ostatnie miesiąca, rehabilitacja, wzmocnią mnie. Wrócę jako silniejszy człowiek, który będzie w stanie pokazać jeszcze wyższą formę, niż przed urazem. Pierwsze tygodnie były trudne, było wiele myśli. Cieszę się jednak z postępów w rehabilitacji, widzę dużą poprawę.
Po operacji było fatalnie. Długo odczuwałem ból, chodziłem o kulach przez kilka tygodni… Teraz? Jest fantastycznie. Zaczynam truchtać, nie czuje praktycznie bólu w kolanie, a mięsień mięśnie się odbudowują. Również fizjoterapeuci twierdzą, że jest coraz lepiej. To tylko motywuje do jeszcze cięższej pracy.
Widzę tu przejaw walecznego charakteru. Wczesne powroty, by grać. Próba dalszego występu z zerwanymi więzadłami…
- Tak, możemy tak powiedzieć. Tylko czy charakter nie miesza się tu z głupotą? Latem mogłem odpuścić tydzień treningów, może dwa i byłbym zapewne zdrowy. Mógłbym pomagać drużynie. A tak? Wypadłem na 2,5 miesiąca. Głupota. Zawsze się liczy, że wystarczy praca z maserami, wałkowanie, rozciąganie mięśni i będzie w porządku… Nie jestem graczem, który po odczuciu lekkiego bólu, od razu pędzi do fizjoterapeutów.
Wiele razy słyszałem stwierdzenie, że rehabilitacja to praca cięższa niż ta na boisku.
- Zgadzam się z tym w stu procentach. Nie wiem czy miałem kiedyś trudniejsze treningi w życiu. Ostatnio pobiłem rekord, bo zaczynałem rehabilitację o 14:00, a do domu wróciłem o 21:00. Spędziłem sześć godzin w salce gimnastycznej. Jedyna przerwa trwa dziesięć minut, by zjeść obiad. Fizjoterapeutka wiele ode mnie wymaga, nie przyjmuje odmowy i oczekuje ciężkiej pracy. W Enel-sporcie spędzam mnóstwo czasu. W domu nie ma nawet zbyt wielu chwil, by porozmawiać z rodzicami. Wracam, zjem i kładę się spać, bo odpowiednia regeneracja jest niezbędna.
Jak wygląda rehabilitacja?
- Początek był spokojny, polegał na ćwiczeniach manualnych, rozciąganiu, a także jeździe na rowerze. Ostatnio wszedłem na wysokie obciążenia. Robię chociażby przysiady na tzw. berecie na jednej nodze, tej chorej. Do tego dochodzą ćwiczenia wzmacniające brzuch czy nogi. Zacząłem również biegać, ale wygląda to jeszcze odrobinę sztywno. Czuję jednak, że mogę truchtać.
Wiadomo, kiedy będziesz w stanie wrócić na boisko?
- Początkowo miałem wrócić do treningu indywidualnego pod koniec lutego. Doszło jednak do pewnych zmian. To decyzja moja, ale też prowadzącej mnie fizjoterapeutki. Prawdopodobnie pojawię się na murawie w kwietniu. Lepiej wrócić dwa tygodnie za późno, niż tydzień za wcześnie. To taki wniosek z poprzedniej sytuacji. Chcę jak najmocniej pracować w trakcie rehabilitacji, poczuć pewność, bo to tylko zaprocentuje w trakcie zajęć indywidualnych już na boisku.
Oglądałeś mecze kolegów czy potrzebowałeś odpoczynku od obserwowania piłki?
- Jestem maniakiem futbolu, na okrągło obserwuje mecze Premier League czy La Liga. Nie zadawało to psychicznego bólu. Byłem jednak w tym tygodniu na treningu rezerw. Chciałem popatrzeć na kolegów i… serduszko jednak trochę kopało na myśl o tym, że trzeba jeszcze trochę poczekać. Śledziłem jednak poczynania kolegów, jak w spotkaniach z Ajaksem czy Leicester lub Sunderlandem.
Sporo ci uciekło.
- Sporo. Jestem jednak przyzwyczajony, że mam w życiu trochę pecha. Uciekła Liga Młodzieżowa, świetne mecze w Premier League International, a w najbliższym czasie także zgrupowanie rezerw we Włoszech i szansa gry przeciwko młodzieżowcom Juventusu Turyn. Szkoda, ale takie jest życie. Nie ma jednak sensu o tym myśleć. Chcę się skupiać na pozytywnych wibracjach. Przed meczem z Holendrami, dostałem wiele wsparcia od trenerów. Na telebimie pojawiło się moje zdjęcie. Chłopaki z rezerw wymyślili z kolei koszulki z hasłem „Wanio - jesteśmy z tobą”. To świetne zachowania będące dla mnie ważnymi przeżyciami. Cieszę się z takiego wsparcia, które dodawało motywacji. Teraz wszystko zależy ode mnie. Ciężka praca na rehabilitacji zaowocuje solidnym przygotowaniem w trakcie powrotu na boisku. Wierzę, że wrócę jako taki… „RoboCop” (śmiech). Jestem gotowy na to, że nie będę od początku zachwycał umiejętnościami, ale kroczek po kroczku spróbuję dojść do optymalnej dyspozycji. Będzie dobrze!
W ostatnich miesiącach zaczynałeś czuć się coraz ważniejszą postacią rezerw?
- Zawsze daję drużynie tyle, ile mogę. Przed kontuzją, zaczynałem czuć, że odgrywam w zespole coraz ważniejszą rolę. Trener Dębek również dał mi odczuć, że mam szansę stania się liderem rezerw. Nigdy jednak nie skupiam się na tym. Najbardziej zależy mi na tym, by dawać z siebie wszystko dla klubu, drużyny i kolegów. Urodziłem się w Warszawie, występuje przy Łazienkowskiej od siódmego roku życia i Legię mam w sercu. Pójdę za ten klub w ogień. Zawsze staram się to pokazywać na boisku.
W Legii nie ma wielu graczy, którzy mogą chwalić się stażem podobnym do twojego.
- Zaczynałem jeszcze w GKP Targówek. Tam występowałem z chłopakami starszymi o trzy lata, bo nie było mojego rocznika. W Legii występowałem już z rówieśnikami, ale przeszłość na Targówku pozwalała czuć się pewniej. To przekładało się na to, że strzelałem sporo goli. Wtedy też kiełkowała miłość do Legii. Wpajano mi to również w domu, bo mój tata i brat również są wiernymi kibicami.
Pamiętam, gdy po kilku testowych treningach w Legii, tata zawołał mnie do siebie. Ukrył za plecami strój stołecznego klubu, a wtedy zespoły akademii ubierała jeszcze firma Tico. Otrzymanie trykotu i spodenek oznaczało, że zawodnik został przyjęty do drużyny. Tata mi go przekazał, a ja byłem wniebowzięty. Chyba czułem, że może się zacząć piękny rozdział w życiu. To były piękne czasy i nie żałuję czasu spędzanego przy Łazienkowskiej. Zobaczymy, co czas przyniesie, były różne chwile, pojawiały się pewne przemyślenia, ale nie zamieniłbym tych lat na żadne inne. Dodatkowo poznałem ludzi, którzy stali się dla mnie przyjaciółmi. Jestem szczęśliwy, że tak to się toczy.
Przywiązanie do Legii sprawiło, że wskoczyłeś nawet na boisko, gdy w jednym z meczów bramkarz Jagiellonii grał na czas. Skończyło się na tym, że ustawiłeś mu piłkę na piątym metrze.
- (Śmiech). Faktycznie tak było i od razu trener Wojciechowski przybiegł z burą. Pamiętam, że stwierdził, że jeśli jeszcze raz tak zrobię, to już nigdy nie będę podawał piłek za bramką. Po bramce Jakuba Rzeźniczaka podszedł już do mnie i zaczął się śmiać. Wiedziałem już, że nie będzie źle. Podawanie piłek to fajny czas dla juniora. Mogłem stać w okolicach „Żylety”, przy kibicach, czuć cała atmosferę… Świetne przeżycie.
Spędziłeś na Łazienkowskiej ponad jedenaście lat, pod koniec tego sezonu możesz wrócić do gry, ale… co dalej? Rezerwy mają się odmładzać…
- Jestem już taki stary? (śmiech).
Patrząc na to, że z drugim zespołem trenują już gracze z rocznika ’01…
- Doskonale rozumiem, o co chodzi. Wiadomo, pojawiają się myśli o przyszłości i od tego się nie ucieknie. Czym bliżej powrotu, tym mocniej będę się zastanawiał nad tym, co dalej. Chciałbym jeszcze w tym sezonie wyjść na boisko. Byłoby świetnie, gdyby udało się wystąpić w kilku meczach. Idealne byłoby rozwiązanie, w którym zostaję w Legii przynajmniej do zimy. Oczywiście, jestem otwarty w kwestii wypożyczenia, lecz czy znajdzie się latem ktoś, kto da szansę kalece po rundzie bez gry w piłkę? (uśmiech). Raczej nikt nie podejmie takiego ryzyka. Na razie skupiam się na rehabilitacji, potem przyjdzie czas na przyszłość.
Zastanawiam się, czy w ogóle wierzysz w szansę zaistnienia w pierwszym zespole Legii. Nieliczni juniorzy trafiający tam z akademii, muszą często cierpliwie czekać. Statystycznie, szanse dla większości z was, graczy rezerw, są minimalne.
- Nie będę oszukiwał… Rozpatruję w głowie kwestię odejścia. Jeśli jeszcze się nie udało dostać do „jedynki”, to na co czekać? Tkwienie w miejscu byłoby bez sensu. Legia jest dla mnie bardzo ważna, ale nie kończy się na niej świat. Trzeba próbować nowych rzeczy, szukać wyzwań i miejsc, w których będzie się można wybić. Nie jest to atak, ale każdy zauważy, że Legia obecnie nie daje młodzieżowcom wielu szans w pierwszym zespole.
W Legii jest wielu utalentowanych młodzieżowców. Absolutnie nie mówię, że juniorzy od razu powinni regularnie grać w pierwszym zespole i całą grupą debiutować. Myślę tu jednak o szansie na kilku treningach czy obozie… Nie chce mi się wierzyć, że trzech młodych graczy na obozie w Hiszpanii, mogłoby wiele namieszać w planach przygotowań trenera Jozaka. Pozostawiam to jednak klubowi. Wiele osób ma różne przemyślenia na ten temat, ale… Osobiście jestem otwarty na nowe wyzwania i byłem przygotowany na to, że prędzej czy później będę musiał odejść z Łazienkowskiej. Nie spodziewałem się, że czeka mnie los - zachowując proporcje - np. Stevena Gerrarda.
Odejście z Legii jest trudne dla zawodników? Do dziś pamiętam opowieść jednego z wypożyczonych graczy z Łazienkowskiej, który w klubie pierwszej ligi odnowę biologiczną miał zaplanowaną w… potoku nieopodal stadionu.
- Legia to najlepiej zorganizowany klub w Polsce i domyślam się, że trudno o takie warunki w innych drużynach. To jednak normalne. Taka sytuacja może być szkołą życia i może pozwolić na rozwój osobisty. Jestem przygotowany na to, że trzeba będzie zadbać samemu o posiłek, odnowę itd. Życie przy Łazienkowskiej jest dla zawodnika bardzo dobre, ale trzeba wychodzić ze strefy komfortu, szukać nowych wyzwań, szans na dalszy rozwój. Usamodzielnienie się jest bardzo dobre i naprawdę, jeśli będę miał mieć odnowę w jeziorze, ok. Ważne, by spełniać się na treningach, podnosić umiejętności i rozwijać się z każdym tygodniem.
Gdzie sięgają twoje ambicje?
- To trudne pytanie, bo tyczy się walki o marzenia. Za małolata chciało się grać w Barcelonie czy Manchesterze United. Nadal mam ambicje, by grać na europejskim poziomie. Ludzie mogą mówić, co chcą, ale nadal walczę o marzenia. Stawanie się lepszym każdego dnia, to podstawa. Gdybyśmy nie mieli marzeń, to życie nie miałoby sensu. Jestem przekonany, że kontuzja wzmocni mnie jako człowieka, rozwinie mój charakter, ale też sprawi, że można mocniej docenić swoje zdrowie. Rzadko zwracamy na nie uwagę, gdy jest w porządku, ale to też nauczka, że prewencja również jest bardzo ważna.
Nie uważam się za Messiego czy Ronaldo. Stonowanie i pokora, nie są dla mnie pustymi słowami. Najważniejsze jest dla mnie to, by mieć te wspomniane marzenia. Ambicje i marzenia, które mogą prowadzić mnie do dalszego rozwoju, na kolejne szczeble futbolu.
Co jest ważniejsze dla piłkarza - głowa czy umiejętności?
- To i to. Są zawodnicy, którzy są kapitalnie przygotowani psychicznie i poradzą sobie w każdych warunkach. Pojawiają się także ludzie bardziej skryci, nie wychodzący przez szereg. Inna grupa posiada wielkie umiejętności, ale przerasta ich choćby najmniejsza uwaga od trenera. Skłaniam się ku głowie.
Jeśli sfera mentalna jest odpowiednio ułożona, to stymuluje tu pewność siebie. Inna sprawa, że trzeba ją rozróżnić od głupoty. Jeśli słyszę młodego gracza, który z miejsca uważa, że powinien być w Realu Madryt, to coś jest nie tak. Każdy ma swoją ścieżkę, dla jednych wolniejszą, dla innych szybkość, ale ułożona głowa może prowadzić do spokojnego rozwoju. Gdy odpowiednio definiujemy pewność siebie, ta może tworzyć dobre środowisko do kolejnych „awansów”. Nawet, gdy pewne aspekty techniczne są na gorszym poziomie.
A co ciebie dalej zaprowadzi - głowa czy umiejętności?
- Staram się to łączyć. Najlepiej, gdy obie cechy idą w parze. Umiejętności? Wydaje mi się, że jakieś tam posiadam. Głowa też będzie ważna. Wydaje mi się, że jestem nieźle przygotowany pod tym względem, a po kontuzji będzie tylko lepiej. Mam też wokół siebie odpowiednich ludzi - rodziców, brata. Tata, nawet po wygranych meczach, zawsze zaczyna od tego, co mogłem zrobić lepiej. To dobre podejście. Często słyszałem od ludzi, jaki to ja jestem dobry, ale… nie dostrzegałem tego i chyba nadal tak czasami jest. Pokora to ważna kwestia, staram się być stonowanym zawodnikiem. Rodzice mocno mi pomagają, bym był właśnie takim człowiekiem.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.