Piłki

Arkadiusz Gmur: Dwumecz z Sampdorią? Nie mieliśmy nic do stracenia

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Łączy Nas Piłka

20.03.2020 16:00

(akt. 20.03.2020 16:01)

- Półfinał PZP? To był olbrzymi sukces, dziś o takim polskie kluby mogą jedynie pomarzyć, ale nie czuliśmy tego. Oczywiście, była w nas wielka radość, lecz to do nas nie docierało. Wyszliśmy na ulice miasta, gdzie co chwila zaczepiali nas kibice Genoi CFC, lokalnego rywala Sampdorii. Cieszyli się z tego, że wyeliminowaliśmy ich znienawidzonego przeciwnika, dziękowali nam, widać było, że sprawiliśmy im tym ogromną satysfakcję - mówi w rozmowie z "Łączy nas Piłka" Arkadiusz Gmur, były zawodnik Legii Warszawa.

29 lat temu Legia Warszawa wyeliminowała w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów włoską Sampdorię, uważaną wówczas za jedną z najlepszych drużyn w Europie. Legia nie imponowała natomiast w lidze, wydawało się, że to misja niemożliwa do zrealizowania.

- Tak naprawdę nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co możemy tym dwumeczem osiągnąć. Nikt w nas nie wierzył, Sampdoria miała się po nas przejechać. Potencjał kadrowy, jaki miała wtedy drużyna z Genui, był ogromny. Jaka to była paka! W bramce Gianluca Pagliuca, dalej Pietro Vierchowod, Srecko Katanec, Gianluca Vialli, Roberto Mancini… Ci ludzie kilka miesięcy później cieszyli się z mistrzostwa Włoch. Właściwie na każdej pozycji mieli reprezentanta jakiegoś kraju, nie było tam słabych punktów. My natomiast byliśmy zespołem, który miał dużo mniejsze możliwości. Kadra nie była zbyt silna, w lidze nie szło nam najlepiej. Wiedzieliśmy jednak, że gramy o naszą przyszłość. Do dwumeczu z Sampdorią podchodziliśmy bardzo spontanicznie, ale mówiąc szczerze, naszym głównym celem było uniknięcie kompromitacji. Personalnie bowiem wyglądaliśmy dużo słabiej, niż nasz rywal.

Jakim trenerem był Władysław Stachurski?

- Według mnie fantastycznym. Ja miałem z nim styczność już wcześniej, gdy prowadził juniorskie drużyny Legii, a także zespół rezerw. Mieliśmy wtedy fajną ekipę, oprócz mnie grał w niej choćby Marek Jóźwiak, a także kilku innych świetnych zawodników, którzy nie zdołali się jednak przebić do pierwszej drużyny. Abstrahując jednak od warsztatu trenerskiego, pan Stachurski był po prostu wspaniałym człowiekiem. Rozumiał każdego, potrafił trafić do swoich podopiecznych. Miał doskonałe podejście do ludzi, a wiadomo, że piłkarze – jako młodzi – mają mnóstwo zawirowań i problemów. On umiał znaleźć rozwiązanie w każdej sytuacji, nikomu nie odmawiał pomocy, z każdym znajdował wspólny język. Dziś trudno spotkać takiego człowieka. Wspominam go niezwykle ciepło, ogromnie żałuję, że nie ma go już z nami. To był jeden z najwspanialszych ludzi, jakich spotkałem w świecie piłkarskim. Szkoda, że nie miałem okazji spotkać się z nim przed śmiercią. Mogłem go jedynie odprowadzić w ostatnią drogę.

Pamięta pan, jakie założenia nakreślił przed meczem z Sampdorią?

- Dla mnie wskazówki były proste – gdy Gianluca Vialli szedł do toalety, miałem iść za nim. Co ciekawe, nie wiedzieliśmy, że coś nawywijał dzień przed meczem, że nieco wciągnęła go Warszawa, i za karę nie znalazł się w składzie na to spotkanie. To właśnie przewrotność losu – ja miałem nie grać, a zagrałem, on odwrotnie. Wracając jednak do samego spotkania, uważam, że Sampdoria nas zlekceważyła. Pomyśleli pewnie „a, co tam, jakaś Legia, władujemy im kilka bramek na stojąco”. Tymczasem jedynego gola w tym starciu strzelił Darek Czykier i wygraliśmy. Inna sprawa, że gdy czasem odtwarzam sobie teraz ten mecz, dostrzegam, że mieliśmy w pewnych momentach więcej szczęścia, niż rozumu.

W rewanżu Sampdoria już wiedziała, że nie jesteście chłopcami do bicia. Utwierdził ich w tym przekonaniu Wojciech Kowalczyk, który strzelił dwa gole.

- Przed rewanżem byliśmy nieco nerwowi, ale z każdą upływającą minutą, gdy utrzymywał się wynik 0:0, nabieraliśmy pewności siebie. Gdybyśmy stracili bramkę jako pierwsi, mam wrażenie, że byśmy popłynęli. Stało się jednak inaczej i to my objęliśmy prowadzenie dzięki trafieniu Wojtka. Sędzia kręcił nas niemiłosiernie, starał się przeszkadzać, jak tylko mógł, ale tego dnia byliśmy nie do pokonania. Na początku drugiej połowy „Kowal” dołożył drugiego gola i byliśmy już bardzo blisko. Co prawda później Sampdoria wyrównała, czerwoną kartkę zobaczył Maciek Szczęsny i w bramce musiał stanąć Marek Jóźwiak, ale nie daliśmy już sobie wydrzeć tego awansu.

Cały wywiad można przeczytać tutaj

Polecamy

Komentarze (14)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.