News: Arkadiusz Malarz przedłużył kontrakt

Arkadiusz Malarz: Niczego nie dostałem za darmo

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

10.04.2015 00:05

(akt. 04.01.2019 13:25)

Kiedy zimą Arkadiusz Malarz przychodził do Legii, wśród części kibiców pojawiały się opinie, że to nieporozumienie, że najlepsze lata ma za sobą. - Bardzo mnie to mobilizowało. Nie chodzi o to, że chcę coś komuś udowodnić czy pokazać. Znam swoją wartość, wiem na co mnie stać. Cenię sobie opinie tych kibiców, którzy są z drużyną na dobre i na złe. Niestety często jest tak, że jak zespół wygrywa, to jest wszystko świetnie, ale wystarczą dwie porażki i już wszystko się zmienia – chcą nas sprzedać, wyrzucić, obciąć pensje patałachom - opowiada w rozmowie z Legia.Net bramkarz naszego klubu.

Kiedy pojawił się temat przyjścia do Legii? W mediach pierwsze wzmianki pojawiły się pod koniec grudnia, ale zaprzeczałeś tym pogłoskom.


- Taka była prawda, o wszystkim dowiadywałem się z prasy. Pierwszy raz o sprawie usłyszałem jakoś przed świętami Bożego Narodzenia od prezesa Marcina Szymczyka. On mi przekazał, że Legia jest mną zainteresowana. To było dla mnie zaskoczenie, fajna sprawa. Miło mi było, że chce mnie taki klub jak Legia.


Gdy do Legii przechodził Marek Saganowski, wśród części kibiców pojawiały się komentarze, że to błąd, że ma już najlepsze lata za sobą itd. „Sagana” to mobilizowało. A jak jest z tobą? Teraz też były opinie, że przychodzi gość, który jest już blisko sportowej emerytury.


- Bardzo mnie mobilizowało. Nie chodzi o to, że chcę coś komuś udowodnić czy pokazać. Znam swoją wartość, wiem na co mnie stać. Takie opinie mnie mobilizują, koncentruję się na każdym treningu i chcę być w jak najlepszej dyspozycji. Może to banał, ale ja z piłki wciąż czerpię radość, sprawia mi to frajdę. A, że jestem ambitny, to pracuję jak potrafię najlepiej i może dzięki temu coś tam jeszcze pokażę, może te osoby zweryfikują swoją opinię. Choć jeśli stanie się inaczej, to nie będę się obrażał. Zawsze na pierwszym miejscu stawiałem drużynę. Choć rolę rezerwowego byłoby mi na dłużej trudno zaakceptować.


- Natomiast komentarzy kibiców staram się nie czytać. Nie mówię, że tak jest w Warszawie, ale przez lata zauważyłem, że jest wielu fanów, którzy nie znają się na piłce, którzy są kibicami sukcesu. Jak zespół wygrywa, to jest wszystko świetnie, ale wystarczą dwie porażki i już wszystko się zmienia – chcą nas sprzedać, wyrzucić, obciąć pensje patałachom. Cenię tych, którzy są z drużyną na dobre i na złe, z opiniami takich ludzi się liczę.


W jednym z pierwszych wywiadów powiedziałaś, że nie przychodzisz do Legii by odcinać kupony ale że masz ambicję i spróbujesz wygrać rywalizację z Dusanem Kuciakiem. Wtedy brzmiało to nieprawdopodobnie, gdyż pozycja Dusana od wielu lat była niepodważalna. Ale szybko ci się udało zamienić słowa w czyn.


- Przed przyjściem do Legii niczego sobie nie zakładałem, niczego nie kalkulowałem. Natomiast mam ambicję być pierwszym. To normalne, każdy piłkarz powinien ją mieć. Jeśli ktoś przychodzi do jakiegoś klubu, nawet takiego jak Legia i zadowala się ławką rezerwowych – to źle skończy. Po to się trenuje by grać. Ja pracuję tak samo ciężko, jak w innych klubach i cieszę się, że trener Berg to dostrzega. A że wyszło to tak szybko, to mogę się z tego tylko cieszyć.


A gdy rozmawiałeś na zgrupowaniu z trenerem Krzysztofem Dowhaniem, to jaką rolę dla ciebie nakreślił?


- Znamy się jeszcze z czasów w Polonii Warszawa. Jestem przekonany, że trener mnie monitorował, wiedział co sobą prezentuję. Rozmowa dotyczyła Legii, oczekiwań wobec mnie i współpracy między trenerem a bramkarzami. Była też chwila na wspomnienia, miałem chyba 18 lat gdy uczyłem się przy Konwiktorskiej przy takich bramkarzach jak Maciej Szczęsny czy Piotr Wojdyga. Była to miła i sympatyczna pogawędka.


Bardzo zmieniła się Warszawa, liga i sam Arkadiusz Malarz od czasów, gdy grał dla Świtu Nowy Dwór Mazowiecki?


- Bardzo, wszystko się zmieniło, ja również. W lidze mamy piękne stadiony, na trybunach jest więcej kibiców. Wszystko poszło do przodu, wtedy liga dopiero kiełkowała, prawa telewizyjne nie były wykorzystywane jeszcze tak dobrze, jak obecnie. Teraz często przyjemniej ogląda się mecz w telewizji niż w domu. Ja sam również się zmieniłem, dojrzałem, na wiele spraw patrzę inaczej. Wszystko się zmieniło i sądzę, że na plus.


Legia ma obecnie dwóch dobrych bramkarzy – ciebie i Dusana. Uzupełniacie się? Macie inne atuty. On jest w czymś lepszy, a ty od niego?


- Będę powtarzał do znudzenia, że nie potrafię siebie ocenić ani innych. Może gdybym stał z boku, miał inną perspektywę, to wtedy tak, ale nie teraz. Trener nas ogląda i ma najlepsze oko, może nas porównać. Ja skupiam się na pracy.


A zgodzisz się z opinią, że Legia ma dobrych bramkarzy, ale najlepszy jest trener Dowhań – bo takich fachowców ze świecą szukać?


- Tak, bez dwóch zdań. Trener Dowhań jest fachowcem i dlatego jest w takim klubie. Przez Legię przewinęło się wielu dobrych bramkarzy, którzy dzięki niemu trafili do dobrych klubów – Boruc, Fabiański, Stanew, Mucha. Oni wszyscy wiele zawdzięczają Dowhaniowi. Mnie wypada się tylko cieszyć, że mogę pracować z takim szkoleniowcem.  


W Legii zawsze jest rywalizacja w bramce, ale między bramkarzami panują koleżeńskie stosunki. To standard czy w twojej karierze czasem bywało inaczej?


- Ja zarówno w Polsce jak i zagranicą zawsze miałem dobry kontakt ze swoimi konkurentami. Czasem nawet przed meczami byliśmy w jednym pokoju w hotelu. Rywalizacja to jedno, ale współpraca i bycie częścią drużyny to drugie. Trzeba te sprawy rozgraniczyć. Nie można rywalizacji przenosić poza boisko. Broni jeden, ten drugi ma trudniej, musi się z sytuacją oswoić. Jestem otwartym człowiekiem, nigdy się na nikogo nie obrażałem. Rywalizacja jest czymś normalnym i bardzo potrzebnym w sporcie. Bez niej trudno by było o postęp.


Przy Łazienkowskiej długo był wyraźny numer jeden – teraz go nie ma. Ostatni raz taka sytuacja w Legii miała miejsce w latach 90-tych, kiedy o miejsce między słupkami rywalizowali Zbigniew Robakiewicz i Maciej Szczęsny. Dla ciebie taka sytuacja jest dobra bo dostałeś szansę, ale na dłuższą metę to pomaga czy lepiej mieć komfort bycia tym pierwszym na dłużej?


- Odkąd gram w piłkę, czy to w Polsce, czy poza granicami naszego kraju, nigdy nie dostałem niczego za darmo. Nigdy nikt na mnie nie postawił, nie powiedział – Arek, jesteś moim numerem jeden. Zawsze musiałem walczyć o swoje, o miejsce miedzy słupkami. Nigdy nie miałem takiego komfortu, że mimo jednego słabszego meczu dalej będę bronił. Zawsze żyłem z niepewnością, musiałem pracować za dwóch by bronić. Bramkarz musi być odporny psychicznie i skoncentrowany. Dlatego mnie rywalizacja służy, jestem do niej przyzwyczajony. A to, że aktualnie gram nie sprawi, że poczuje się pierwszym czy lepszym. 


Dobrze zacząłeś w Legii – w spotkaniu z Jagiellonią obroniłeś rzut karny – normalnie byłby to dla drużyny impuls do lepszej gry i wygranej, ale akurat wtedy forma nie była najwyższa. Na treningach też bronisz sporo karnych. To jak to jest? W tym elemencie bramkarskiego rzemiosła można być dobrym czy o wszystkim decyduje szczęście?


- To jednak przede wszystkim szczęście i zły wybór strzelającego. Ja zawsze staram się czekać do końca. Piłkarz ma większe szanse na gola niż bramkarz na obronę. Ale przy odrobinie szczęścia i spełnieniu kilku warunków, detali, można jedenastkę obrobić. Jednak bez szczęścia nie ma na to szans.


We wspominanym meczu z Jagiellonią  wybroniłeś jeszcze kilka sytuacji, z Koroną było czyste konto, a kibice oceniali cię wysoko, zostałeś nawet wybrany graczem miesiąca. Miłe zaskoczenie?


- Bardzo miłe zaskoczenie. Ale ja nie jestem łasy na pochwały, dla mnie najlepszą nagrodą jest mecz bez straty gola. Jeśli do tego koledzy z pola coś strzelą i wygrają mecz, to jest już świetnie. Jeśli dodatkowo jest się dobrze ocenianym przez dziennikarzy i kibiców, to jest to bardzo miłe.


W ten sposób wygrałeś rywalizację, zagrałeś w meczach z prestiżowymi rywalami czyli zrobiłeś coś, czego na początku prawie nikt się nie spodziewał. Była duża satysfakcja, że się udało?


- Trener na mnie postawił, jakoś go do tego przekonałem na treningach. Ale nie czuję się lepiej czy pewniej.


Broniłeś z Wisłą, z Lechem i pewnie byłbyś tym numerem jeden na dłużej, ale sam dałeś szansę na powrót do bramki Kuciakowi poprzez czerwoną kartkę w Poznaniu. Skąd pomysł interwencji ręką poza polem karnym?


- To był ułamek sekundy, wtedy wydawało mi się, że to najlepsze rozwiązanie, że ta piłka inaczej się odbije, bardziej w moją stronę. Okazało się to błędem i potem już nie mogłem tego zmienić. Nie zrobiłem klasycznego pajaca, nie rozstawiłem szeroko rąk by zatrzymać piłkę, bo miałem świadomość, że jestem poza polem karnym. Z perspektywy czasu wiem, że była to fatalna decyzja, dostałem czerwoną kartkę i osłabiłem drużynę. Pretensję mogę mieć tylko do siebie i mam. Pozostaje mi pracować dalej i mieć nadzieję, że trener po przerwie da mi jeszcze szansę na grę. Dziś można się zastanawiać czemu Malarz wychodził do przodu. Ale gdybym został, a Hamalainen przyjąłby piłkę, minął mnie i wpakował futbolówkę do siatki, wtedy byśmy się zastanawiali czemu Malarz nie wyszedł do przodu. Teraz jest łatwiej znaleźć rozwiązania, ale wtedy decydował impuls. Otrzymałem karę jednego meczu.


Schodząc z boiska przytuliłeś Dusana Kuciaka, coś mu powiedziałeś do ucha. Jakieś słowa otuchy?


- Schodziłem przy stanie 0:0, mówiłem mu by był spokojny, by starał się ten wynik utrzymać i życzyłem powodzenia. Jesteśmy normalnymi ludźmi. A ja, tak jak mówiłem wcześniej, jestem otwarty, nie jestem zawistny, nie życzę nikomu źle. To może się wydać banalne, ale naprawdę najważniejsza jest drużyny i duch zespołu.


Miałeś po spotkaniu z Lechem rozmowę z trenerem Henningiem Bergiem? Zapewnił cię że twoja sytuacja się nie zmieniła? Miał jakieś pretensje?


- Rozmowa była, trener powiedział mi bym dalej robił swoje, pracował z dużym zaangażowaniem i trzymał koncentrację.


Michał Żewłakow jest twoim dobrym przyjacielem i z pewnością ci kibicuje. Dzwonił po meczu w Poznaniu? Pocieszał czy może starał się obrócić wszystko w żart?


- Dzwonił raz, mówił, że tak to bywa, że czasem tak się w życiu układa, że on miał łatwiej bo jak popełniał błąd, to jeszcze miał za plecami bramkarza, który mógł to naprawić, a bramkarze są jak saperzy i nie maja takiego komfortu.


Słyniesz z mocnego charakteru, który ukształtowała cała kariera. Od razu twój głos w szatni stał się ważny z uwagi na wiek czy na razie się przysłuchujesz a głos zabierzesz gdy przyjdzie na to pora?


- Nie jestem osobą, która się zmienia. Czy jestem w Legii jeden dzień czy pół roku, to będę tym samym gościem i jeśli uważam, że mój głos jest potrzebny, to się udzielam. Na razie nie było jednak takich sytuacji, bym musiał wychodzić przed szereg i krzyczeć czy coś tłumaczyć. Wszystko bowiem dobrze funkcjonuje.


Z twojej przeprowadzki do Warszawy najbardziej ucieszyła się żona – to prawdziwa teza?


- Chyba nie do końca bym się z tym zgodził. Już w Bełchatowie mieszkaliśmy razem – z Darią i naszymi chłopcami. Wcześniej zagranicą bywało różnie ze względu na pracę żony. Teraz jest jeszcze lepiej, bo sprowadziliśmy się do Warszawy i oboje wiążemy przyszłość z tym miastem. Od 19 roku życia tu jest mój dom i takie miejsce docelowe. Być może teraz jest więcej chwil spędzanych razem, ale w Bełchatowie też nie było z tym źle.


Ale za dużo tych wspólnych chwil to chyba jednak nie ma? Ty wykonujesz zawód piłkarza i wiadomo, że często nie ma cię w domu. Żona też często musi wyjeżdżać czy na mecze czy wywiady lub inne materiały. Ciągle się pewnie mijacie…


- Tak, to jest chyba najgorsze, że często się mijamy. Takie jest jednak życie, kiedyś przyjdzie czas by zwolnić i to zmienić. A teraz ja bym nie zamienił swojej pracy na żadną inną i Daria z pewnością swojej również. Musimy się uzbroić w cierpliwość i wyrozumiałość. Najważniejsze, że dzieci są zdrowe, dobrze się rozwijają. Najtrudniejsze chwile były, gdy grałem poza krajem. Skoro tamto przetrwaliśmy, to teraz jest już lepiej i łatwiej.


Wspomniałeś, że przyszłość wiążesz z Warszawą. A myślałeś już w jaki sposób? Chciałbyś tu zostać dłużej czyli np. pracować z młodymi chłopakami w akademii w przyszłości?


- Na pewno chciałbym by tak to się potoczyło, bym został przy piłce, a jeśli bym mógł zostać tu gdzie jestem czyli w Legii, byłoby świetnie. Ale zobaczymy jak to się potoczy, życie pisze różne scenariusze. Ja na razie nie myślę o końcu kariery, mimo wieku dalej się rozwijam. Gra w piłkę mnie cieszy i daje radość życia. Koncentruję się na kolejnym dniu, kolejnym treningu.


Przed przerwą na mecze kadry mieliście za sobą dziesięć meczów i tylko dwie wygrane. Dziennikarze pisali o pogarszającej się atmosferze w szatni. Jak jest naprawdę?


- Na pewno atmosferę budują wyniki, ale u nas w szatni wszystko wygląda dobrze. Każdy do każdego pochodzi z szacunkiem i zrozumieniem, klepiemy się po plecach, wspieramy. Czasem tak jest, że nie wszystko da się wygrać. Najważniejsze byśmy wyciągali wnioski i w kolejnych spotkaniach już wygrywali. Ale na razie nic się nie zepsuło, atmosfera jest bardzo dobra. Widać na treningach, że nic nie szwankuje.


Czego ci można życzyć, poza zdrowiem?


- Cierpliwości – nie nalezę do osób cierpliwych, chciałbym wszystko natychmiast. Ale jednak zdrowie jest najważniejsze. Z resztą sobie poradzę.

Wywiad z Arkadiuszem Malarzem ukazał się w Programie Meczowym na spotkanie z Podbeskidziem Bielsko - Biała w Pucharze Polski.

Polecamy

Komentarze (21)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.