News: Artur Bochenek: Tenisistka z "eLką" na sercu na Wimbledonie? Chcemy tego dokonać!

Artur Bochenek: Tenisistka z "eLką" na sercu na Wimbledonie? Chcemy tego dokonać!

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

20.06.2017 11:10

(akt. 07.12.2018 10:16)

We wtorek na kortach Legii rozpoczął się turniej "Warsaw Sports Group Open". Kibice mogą zobaczyć m.in. Igę Świątek oraz Annę Hertel. - Kiedyś w Sopocie grał Rafael Nadal, a chwilę później wygrał po raz pierwszy Rolland Garros. Taki jest cel naszych turniejów: budowa marki. Nigdy nie będą to zawody, na których pojawią się setki kamer z całego świata. Jesteśmy po wielkim szlemie we Francji, a przed Wimbledonem. Możemy jednak budować markę, która będzie przyciągała najbardziej utalentowaną młodzież - mówi w rozmowie z Legia.Net, Artur Bochenek, prezes "WSG". Zapraszamy do lektury

Skąd pomysł na reaktywację legijnego tenisa?

 

- Początek miał miejsce, kiedy wyremontowano korty Legii i aktualnie są one najlepszym obiektem tenisowym w stolicy. Po latach 70. i 80., które były latami świetności, obiekt z czasem popadł w ruinę. Na trybunach kortu centralnego, rosły drzewa. To była tragedia. Dzięki staraniom prezesa stowarzyszenia Jerzemu Hertlowi i jego uporowi, obiekt z czasem doprowadzono do używalności. To był pierwszy motor napędowy do rozpoczęcia szkolenia młodzieży. Kilku dobrych zawodników, którzy skończyli kariery, chciało kontynuować przygodę z tenisem. Dzięki temu, mamy dobrą kadrę trenerską w Legia Tenis Schools. To było kilka lat temu, kiedy dziś 18-letni Kacper Źuk, miał wtedy lat osiem. On był naszym pierwszym oczkiem w głowie. Zmobilizował i zdeterminował nas do dalszej pracy i budowy lepszych struktur. Z czasem pojawiły się Ania Hertel i Iga Świątek. Z czasem nasza grupa zaczęła się liczyć na arenie krajowej, a potem w turniejach europejskich, aż do zawodów o randze ITF. 

 

Mogliśmy zacząć chwalić się szkoleniem. Do Legii zaczęli przychodzić zawodnicy, którzy wierzyli, że podniosą tu swoje umiejętności. W ten sposób wyglądała przygoda z Igą, która zaczynała na Warszawiance, a potem ćwiczyła na Merze. Znamy się jednak od wielu lat, kiedy współpracowała z nami jeszcze jako dziecko. Robimy postępy, a kolejnym etapem jest organizacja turnieju.

 

To cieszy, kiedy widzi się jak te dzieci najpierw bawią się tenisem, a po kilku latach walczą w juniorskim Australian Open czy Roland Garros? 

 

- Bez dwóch zdań. Szliśmy małymi kroczkami i cieszyło nas, kiedy Kacper Żuk zaczął jako 10-latek wygrywać pierwsze turnieje w Polsce. Potem przyszły medale na mistrzostwach kraju. Z czasem udało nam się triumfować w drużynowym czempionacie Polski. Następnie pojawiły się turnieje międzynarodowe: 14-letni Kacper Żuk, gdzie nie pojechał, był na arenie międzynarodowej bezkonkurencyjny. To była wielka frajda i radość, bo jest naszym stuprocentowym wychowankiem. Talent oraz dobre proporcje treningów pozwalały osiągnąć sukces. On był motorem napędowym, bo dla niego powstała fundacja Warsaw Tennis Team Promotion. Potem przemieniła się w Warsaw Sports Group, bo zajmujemy się też innymi dyscyplinami. Ta organizacja miała pomóc naszej młodzieży w odpowiednim zarządzaniem kariery. Potem pojawiły się również Ania Hertel i Iga Świątek. 

 

WSG sprowadza się tylko do zarządzania kariery czy są też inne aspekty? 

 

- Staramy się patrzeć najszerzej, jak tylko się da. Zakres jest duży. Początkowo chcieliśmy stworzyć jak najlepsze warunki treningowe dla Kacpra i Igi. To nasza podstawowa działalność. Wierzymy, że stać ich na duży sukces międzynarodowy również jako seniorzy. Nie można jednak tylko liczyć, że ludzie będą wpłacać pieniądze na taką fundację i na tej bazie zbudujemy budżet dla zawodników. To musi być prężnie działająca organizacja, która będzie zajmowała się organizacją i promocją sportu. Pewne działalności potrafią się same finansować i zarabiać na to, by Żuk i Światek mieli jak najlepsze warunki do podnoszenia swoich umiejętności. 

 

„Warsaw Sports Group Open” - tak nazywa się turniej. Również dlatego, by nazwa zakorzeniła się w świadomości ludzi? 

 

- Tak. Naszym podstawowym ambasadorem, jest obecna Iga Świątek. Tam gdzie na świecie pojawia się ona, jest również Legia Warszawa i WSG. Wszystkie organizacje zajmujące się tenisem, mają w swoich szeregach dobrych zawodników, ale mają również komórkę zajmującą się organizacją turniejów. Pojawiają się również całe sieci na arenie międzynarodowej. Przed tym turniejem, dysponowaliśmy „dzikimi kartami”. Rozdaliśmy je naszym zawodniczkom. Iga, Ania Hertel i Stefania Dzik-Rogozińska mogły je dostać. 

 

Organizacją turnieju, pozyskujemy też doświadczenie i zyskujemy znajomości z większymi organizacjami. To pozwoli prowadzić w przyszłości rozmowy na temat „dzikich kartach” do większych zawodów, wyższej rangi. 

 

Kogo zobaczymy na turnieju w Warszawie? 

 

- Lista startowa się zmieniała. Pierwszym terminem jest ten, do którego zawodniczki mogły się zgłaszać. Był to 1 czerwca. Przez sześć kolejnych dni, tenisistki mogły się wypisać z zawodów. Tak jest, że zawodniczki zgłaszają się do kilku turniejów, nie wiedzą, gdzie się dostaną i dlatego mogą zrezygnować. Potem jest jeszcze reguła, która przy dobrym wyniku we wcześniejszych zawodach, można odpuścić kolejne. W tej sytuacji były Paula Kania czy Magda Fręch. W ostatniej chwili wycofała się też Polona Hercog (245 WTA),

 

Mamy naprawdę dobry skład. Z numerem pierwszym rozstawiona jest Bułgarka Elica Kostowa będąca na 153. miejscu w rankingu WTA. Takie zawodniczki rzadko grają nawet w turniejach z pulą nagród wynoszącą 60 tysięcy dolarów. Zebraliśmy grono tenisistek z drugiej i trzeciej setki rankingu. Sesił Karatanczewa była kiedyś w ćwierćfinale Rolland Garros. Drugim biegunem jest młodzież wspinająca się po kolejnych szczeblach. Przykładem niech będzie Białorusinka Wiera Łapko, która w 2016 roku wygrała juniorski Australian Open. To kapitalna zawodniczka i kwestią czasu jest, kiedy będzie w czołowej pięćdziesiątce. Warto oglądać dziewczynę, która wkrótce będzie walczyła w Wielkim Szlemie. 

 

Kiedyś w Warszawie, jeszcze na kortach Warszawianki, świetnie radziła sobie Ana Ivanović. Nieznana wtedy dziewczyna… 

 

- Tak samo, jak kiedyś w Sopocie grał Rafael Nadal, a chwilę później wygrał po raz pierwszy Rolland Garros. Taki jest cel naszych turniejów: budowa marki. Nigdy nie będą to zawody, na których pojawią się setki kamer z całego świata. Jesteśmy po wielkim szlemie we Francji, a przed Wimbledonem. Możemy jednak budować markę, która będzie przyciągała najbardziej utalentowaną młodzież. 

 

Podchodzisz do tego ze spokojem, bez obietnic, że za pięć lat, to będzie tu grała światowa czołówka. 

 

- Na razie turniej jest mały, pula nagród wynosi 25 tysięcy dolarów, ale zapewniamy też hospitality. Celowo. To gwarantuje nam, że wiele zawodniczek wybierze nasz turniej, bo w trakcie zawodów nie muszą ponosić kosztów pobytu. Czym w tym roku różnimy się od turniejów, w których można podnieść z kortu 50 czy 100 tysięcy różni się tylko pulą nagród. Cała nasza obsługa jest na poziomie znacznie wyższym. Chcemy pokazać federacjom ITF i WTA, że jesteśmy gotowi, także jako WSG, by organizować zawody rangi WTA. Do tego potrzebna jest ważna rzecz, finanse. Rangę można podnosić, ale musimy znaleźć jednego lub dwóch partnerów, chcących partycypować w nagrodach.

 

Koszty organizacji spokojnie możemy wziąć na siebie. Zbudowaliśmy trybunę dla VIP-ów, każdy kibic będzie mógł też kupić napoje czy piwo. Poszliśmy również w kierunku największych zawodów: powstało małe studio, które przypominać będzie program „Game, Set and Mats” kojarzony z Eurosportu. 

 

Sponsorzy chyba lubią pokazać się w środowisku tenisowym…

 

- Coś w tym jest, ale trzeba spojrzeć na turnieje organizowane w przeszłości. Nie brakowało zawodów rangi WTA, choćby w Katowicach. Kłopotem było marne zainteresowanie kibiców, nie było odpowiedniej otoczki. W 2009 i 2010 roku na kortach Legii odbywał się turniej Warsaw Polsat Open. Grały Wozniacka, Szarapowa i inne świetne zawodniczki. Trybuny były puste… Dlaczego? To były turnieje wręcz jednorazowe. Chcemy zbudować zawody, które o tej samej porze roku będą się powtarzać. Spróbujemy przyzwyczaić fanów tenisa, ale i kibiców Legii, że występują nasze zawodniczki. Wszystkimi atrakcjami dookoła turnieju, spróbujemy zachęcić warszawiaków, by odwiedzali nasze korty. Ładna pogoda, tuż po piłkarskim mistrzostwie, jest okazja, by dalej się spotkać, posiedzieć, pokibicować i wypić piwko. 

 

Wspomniałeś o kibicowaniu… Nie boisz się, że ktoś chciałby przenieść doping ze stadionów na korty? Patrząc po turniejach w innych krajach, „trochę” się to różni. 

 

- A czemu dopingu ma nie być? Wiadomo, specyfika jest inna. Najlepsi kibice na stadionie Legii zachowują się tak, a na korcie muszą trochę inaczej, ale nadal mogą wspomagać nasze zawodniczki. Wiadomo, że w trakcie wymiany powinna być cisza, ale pomiędzy akcjami? Dlaczego nie! Spójrzmy na Australian Open, gdzie miejscowi prowadzą doping taki, jak na stadionach. Marzy mi się sytuacja, w której mamy pełne trybuny wspierające nasze zawodniczki. Kibice to inteligentni ludzie, którzy będą wiedzieli, kiedy mogą śpiewać, a kiedy powinni wykazać się ciszą. Kwestia, by przyciągnąć jak największą ilość fanów na trybuny. 

 

Mam nadzieję, że wkrótce kibice Legii zaczną się jeszcze bardziej utożsamiać z Igą, Anią i Stefanią. To nasze dziewczyny, które w przyszłości na Wimbledonie, Australian Open czy US Open, będą grały z herbem Legii na sercu. Tego jeszcze w historii tenisa nie było. Marzę o tym i wiele robię w tym kierunku. 

 

Kiedy Iga Świątek czy Anna Hertel mogą zagrać w seniorskim wielkim szlemie? 

 

Wydaje się, że najbliżej tego jest Iga. Obecnie Świątek jest 611 w rankingu. Jeśli wszystko pójdzie we właściwą stronę, to może się to stać nawet za dwa-trzy lata. Nikt nie dokłada presji, bo ona ma jeszcze przed sobą dwa lata kariery juniorskiej. Chciałbym, by w tym czasie, zdobyła juniorskie mistrzostwo wielkiego turnieju. Pracujemy równolegle: chcemy budować ranking i odnosić największe sukcesy wśród młodzieży. Wierzę, że już wkrótce na eleganckich kortach Wimbledonu zobaczymy Igę w bielutkiej sukieneczce z „eLką” na sercu. 

 

Świątek ma papiery, by pójść drogą Agnieszki Radwańskiej? 

 

- Papiery ma na pewno. Pytanie, czy cała otoczka, która jest dookoła, ułoży się tak, jak powinna. Wielki talent mają Iga, Ania czy Stefania. Musimy pracować nad tym, by przez dorastania i tak zwany bunt młodzieńczy, przeszły spokojnie. Dziewczyny wkładają w swoją pracę wiele wysiłku. Chodzi nam o to, by szybko dojrzały i uwierzyły w swoją profesjonalną szansę. 

 

Iga ma odpowiednią mentalność i profesjonalnie podchodzi do tenisa. Warsaw Sports Group stara się, by mogła skupić się na treningu. Ma kort, rakiety, piłki i trenera, lecz również cały sztab ludzi. Jest w nim Jolanta Rusin-Krzepota czuwająca nad przygotowaniem motorycznym. Wojciech Zep odpowiada za żywienie. Do tego dochodzą lekarze, masażyści i fizjoterapeuci w Enel-Sporcie. Taka zawodniczka jest otoczona kompleksową opieką, a dodatkowo ma odpowiedni budżet, by mogła podróżować po świecie. 

 

Jak wygląda wasza współpraca z piłkarską Legią? 

 

- Bardzo dobrze. Trwa już od dawna. Dobrze wiemy, że prezes Bogusław Leśnodorski był i jest fanem tenisa. Jego córka zresztą ćwiczy ten sport. Legia pomagała i pomaga nadal, choćby przy tym turnieju. Wszystko idzie w dobrym kierunku i wierzę, że zawsze, niezależnie kto Legią zarządzał, zarządza i będzie zarządzał, będzie dumny z naszych zawodniczek. 

 

Dlaczego turniej kobiecy, a nie męski? 

 

- Nie chodzi o finanse, bo byłyby podobne. Poza Kacprem Żukiem, nie mamy takiej grupy męskiej. Wydaje się, że najszybciej możemy zobaczyć legionistkę w wielkim szlemie, a nie legionistę. Biorąc też pod uwagę nasze bliskie relacje ze społecznością kibicowską, musimy powiedzieć sobie szczerze, że fani chętniej obejrzą tenis kobiecy. 

 

Łatwo ci łączyć dowodzenia WSG, sekcją tenisa, z meczami piłkarskimi Legii? 

 

 

- Nie jest łatwo, często muszę dokonywać wyborów. Kiedyś, były proste. Zazwyczaj decydowałem się na mecz Legii. Teraz muszę to godzić tym bardziej, że w zeszłym roku urodziła mi się córka, Wiktoria. Imię dostała zresztą z okazji zdobycia mistrzostwa Polski na stulecie klubu. Zdaję sobie sprawę, że Legia to nieodzowny element mojego życia. Łazienkowska to mój drugi dom. Już za małolata często się tu pojawiałem. Pamiętam, że w roku 1988 byłem na pierwszym meczu: było 0:0 z ŁKS-em. Moi rodzice poznali się w wojsku, byli zawodowymi żołnierzami i było mi blisko do tego sportu. Zwariowałem od pierwszego spotkania i tak już zostało. 

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.