Domyślne zdjęcie Legia.Net

Artur Boruc: Szczęsny? Nie znam

Redakcja

Źródło: Gazeta Wyborcza

13.06.2007 01:33

(akt. 22.12.2018 23:45)

W dniu meczu z Armenią ważyłem dokładnie tyle samo, co w spotkaniach Celtiku z AC Milan w Lidze Mistrzów. Wtedy jakoś wszyscy mnie chwalili. Wszyscy zachwycali się moją postawą. Teraz tracimy bramkę z Armenią i wszyscy zauważają, że jestem za gruby. Totalny bezsens. Nie doszukujcie się przyczyn porażki tam, gdzie ich nie ma - mówi bramkarz reprezentacji Polski, <b>Artur Boruc</b>.
Po bramce, którą puścił Pan w meczu kadry z Ormianami Maciej Szczęsny powiedział, że ten strzał był do obrony, tylko Artur Boruc "nie odleciał" bo jest za gruby. Artur Boruc: - Szczęsny? Nie znam człowieka. Były bramkarz reprezentacji Polski, Legii, Widzewa, Polonii, Wisły Kraków. Pięciokrotny mistrz Polski, grał dwa razy w Lidze Mistrzów. - Pamiętam, że Legia grała w Lidze Mistrzów, ale jego nie pamiętam. Nieważne. I nie ma problemu nadwagi Artura Boruca? - Nie mam żadnych problemów z wagą. Cały rok jestem tak samo gruby i jakoś wcześniej to nikomu nie przeszkadzało. W dniu meczu z Armenią ważyłem dokładnie tyle samo, co w spotkaniach Celtiku z AC Milan w Lidze Mistrzów. Wtedy jakoś wszyscy mnie chwalili. Wszyscy zachwycali się moją postawą. Teraz tracimy bramkę z Armenią i wszyscy zauważają, że jestem za gruby. Totalny bezsens. Nie doszukujcie się przyczyn porażki tam, gdzie ich nie ma. Szczęsny zarzucił Panu również to, że pański słynny luz poszedł za daleko, zmieniając się w lekceważenie... - Nie będę polemizował. Po prostu tak nie jest. Analizował Pan ten rzut wolny, po którym padła bramka dla Ormian? - Nie. Ten strzał był do obrony? - Był, gdybym stał tam, gdzie poleciała piłka. Wydawało się, że zrobił Pan wszystko: mur do jednego słupka, Pan do drugiego, a jednak... - O co wam chodzi? Chcecie wywołać we mnie poczucie winy? Mam się przyznać, że zawaliłem tą bramkę? Nie jestem maszyną. Też się czasem mylę. Ale nie jestem pewien, że akurat w tej sytuacji popełniłem błąd. Facet uderzył naprawdę nieźle. Po tej porażce oddalił się awans Polski do Euro 2008. - Dajcie spokój. To tylko jedna porażka. Nadal jesteśmy liderem grupy. Nawet gdyby wszystko ułożyło się źle i Portugalia wygra wszystkie mecze, awansujemy z drugiego miejsca. My Polacy popadamy ze skrajności w skrajność. Dopiero co była euforia do przesady, teraz czarna rozpacz. Dopiero co wszyscy chwalili trenera Beenhakkera, cieszyli się, że tu jest. Jedna porażka i mówią, że nie potrafi ustawić drużyny, zrobić porządnych zmian, że się nie nadaje. Niektórzy już by go nawet zwalniali, są krytycy gotowi go zastąpić. Śmieszy mnie to. Przecież jesteśmy jedną z lepszych drużyn w naszej grupie i jeszcze przed nami parę meczów, w których będziemy mogli to udowodnić. No ale jesteśmy narodem, który z drobiazgu potrafi zrobić problem i napompować go do nieprawdopodobnych rozmiarów. Tylko że straty poniesione w Armenii trzeba teraz będzie odrabiać w wyjazdowych meczach z Serbią, Portugalią, Finlandią. - Takie życie. Może będzie łatwiej? Przeciwko lepszym zespołom na pewno łatwiej będzie nam się zmotywować. Porażka z Ormianami może dać też pozytywne efekty. Trochę ostudziła nam głowy po tych sześciu zwycięstwach. Taka jest piłka, że nie da się wygrywać wszystkich meczów w ciągu całej kariery. Ja tam myślę, że lepiej już przegrać z Armenią niż Portugalią czy Serbią. Nasi rywale też muszą jeszcze pojechać za Kaukaz. Zobaczymy, jak oni tam sobie poradzą. W razie czego będziemy histeryzować, kiedy przyjdzie na to czas. W meczu w Baku z Azerbejdżanem puścił Pan gola w 5. minucie. Był Pan rozkojarzony czy może zlekceważył Pan rywala? - Na pewno nie zlekceważyłem, może byłem trochę rozkojarzony. Tak do końca nie wiem, co tam się stało. Czasami tak bywa, że w meczu niewiele wychodzi. Ale nie ma nad czym płakać. Najważniejsze, że drużynie wyszedł ten mecz. Wygraliśmy 3:1, zdobyliśmy trzy punkty, nie ma czego roztrząsać. Po meczu w Erewanie już jest. W pierwszej połowie zagraliście dobrze, ze spokojem czekaliśmy na bramki w drugiej. A tu padła jedna i to dla rywala. A w waszej grze nie było już ani walki, ani determinacji, ani pomysłu... - Po pierwsze Armeńczycy na pewno zagrali o wiele lepiej niż Azerowie. Może byli bardziej zdeterminowani od nas? A przecież w przerwie w szatni mobilizowaliśmy się dodatkowo, bo to ostatnie 45 minut sezonu. Uważam, że każdy dał z siebie wszystko. Było duszno, parno i zabrakło nam sił, w każdym razie rywale zachowali ich więcej. Gdybyśmy strzelili jakieś bramki w pierwszej połowie, pewnie obronilibyśmy wynik. No, ale mecz nam nie wyszedł i tyle. Nie ma w tym żadnej wielkiej filozofii ani powodów do robienia tragedii. Czy to dobrze, że w jesiennych meczach kadra będzie skazana na Artura Boruca? Tomasz Kuszczak i Łukasz Fabiański będą rezerwowymi w MU i Arsenalu, a Wojciech Kowalewski prawdopodobnie nie będzie grał w Spartaku do stycznia. - To jest zmartwienie trenera, ciężko mi o tym dyskutować. Ale skoro znalazł w polskiej lidze tylu zdolnych zawodników z pola to może i znajdzie na bramkę? Przez te dwa sezony, kiedy grałem w Szkocji, straciłem rozeznanie w polskiej lidze. Nie znałem twarzy, nazwisk. A za Beenhakkera parę razy zdarzyło mi się, że przyjeżdżałem na kadrę i pytałem: "Oj, a to kto? Ciekawe gdzie i na jakiej pozycji gra?" Same niespodzianki. A później na boisku okazywało się, że to znakomici piłkarze. Czuje się Pan bezdyskusyjnym numerem jeden w polskiej bramce? - Numerem jeden w tej kadrze czuję się tylko wtedy, kiedy wychodzę na boisko w pierwszej jedenastce. Nie wydaje mi się, żeby w reprezentacji Beenhakkera byli jacyś pewniacy. Zwłaszcza, że trener lubi od czasu do czasu sprawić niespodziankę. Kiedy po mundialu do bramki wrócił Jerzy Dudek, a potem Kowalewski, ciężko było pogodzić się Panu z brakiem powołań, a potem ławką rezerwowych? - Oczywiście, każdy bramkarz chce być numerem jeden. Ale takie jest życie piłkarza, że ilu trenerów, tyle koncepcji. Leo Beenhakker miał swoją wizję. Musiałem pracować i udowadniać jemu i sobie, że jednak zasługuję na pozycję w drużynie. Najważniejsze, żeby samemu znać swoją wartość, nabrać wiary i ufności we własne umiejętności. Wtedy łatwiej znieść sytuację, w której to nie na ciebie stawiają. Nie byłem szczęśliwy, że nie gram w kadrze, ale i nie świrowałem z tego powodu. Kolejny sezon w Celtiku Glasgow i kolejne mistrzostwo w lidze, w której nie macie konkurenta. Nie czuje się Pan jeszcze znudzony brakiem nowych wyzwań? - Wyzwań mam w Szkocji całkiem dużo. Choćby derby Glasgow z Rangersami, które są motorkiem napędowym dla całej ligi. Dla samych tych pojedynków warto zostać w Celtiku. A przecież znów awansowaliśmy do Ligi Mistrzów. Ostatnio udało nam się pierwszy raz zajść do 1/8 finału. Dlaczego tym razem nie zrobić kolejnego kroku? Nie mogę na nic narzekać. Ale jeśli kiedyś będzie okazja zagrać w jeszcze lepszym klubie, to czemu nie. Cały czas robię wszystko, żeby być lepszym bramkarzem. Staram się podnosić umiejętności. Nie chcę się zatrzymać w miejscu, bo wtedy zacznę się cofać. Czy w Celtiku stał się Pan lepszym piłkarzem? - Nabrałem sporo doświadczenia, ale czy jestem lepszy, to niech inni oceniają. Na pewno jestem grubszy (śmiech). Lubi Pan prowokować. Pytają Pana o Milan, a Pan kojarzy tam jednego zawodnika. Skąd taka poza? - Trochę śmiechu nigdy nikomu nie zaszkodzi. Cały czas jest o Panu głośno. A to prowokuje Pan kibiców Rangersów, biegając po ich boisku z flagą "Celtik mistrzem". A to ratuje Pan w parku w Glasgow kobietę w ciąży przed chuliganami, za co PKOl przyznał Panu nagrodę Fair Play... - Wszystko to zawsze są impulsy, a nie planowane działanie. Po przegranym meczu z Rangersami na Ibrox jakiś kibic Celtiku dał mi z trybun flagę. Miałem ją wyrzucić? Pobiegłem z nią do szatni. A przy okazji pocieszyłem jakoś kibiców po tej porażce. W końcu to przecież Celtik został mistrzem Szkocji. Nie uważam tego za nienormalne zachowanie. W parku też specjalnie nie zastanawiałem się nad tym co robię. Usłyszałem kobietę krzyczącą: "Help me, help me! Biją, biją!". Nawet nie chodzi o to, że się domyśliłem, że to Polka. Każdy na moim miejscu zareagował by zresztą tak samo. Albo przyjeżdża Pan na urlop do Polski i jedzie na mecz Legii do Płocka, dyrygować w młynie najbardziej zagorzałymi kibicami... - To prywatna sprawa każdego piłkarza, co robi ze swoim czasem wolnym. Ja miałem ochotę, to pojechałem do Płocka. Spontanicznie wszedłem na sektor, ktoś rzucił hasło, to wszedłem na płot. To chyba nic złego. Każdy lubi żyć swoim życiem. Rozmawiali: Robert Błoński i Michał Pol

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.