Artur Jędrzejczyk

Artur Jędrzejczyk: Chcemy wrócić na mistrzowskie tory

Redaktor Marcin SzymczykRedaktor Piotr Kamieniecki

Marcin Szymczyk, Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

03.10.2019 16:15

(akt. 08.10.2019 09:50)

Przez ostatnie trzy lata dało się doświadczyć ledwie krótkich, telewizyjnych rozmów z Arturem Jędrzejczykiem. Teraz kapitan Legii zdecydował się na szczerą rozmowę o wszystkim, co działo się przez ten czas. Obrońca reprezentacji Polski wyjaśnia kwestie plotek dotyczących firmy budowlanej, komentuje zeszłoroczną trudną sytuację, jak i opowiada o aktualnym sezonie, zmianach w Legii i czasie, który potrzebują nowi gracze.

Wywiady z Arturem Jędrzejczykiem to rzadkość. Przez blisko trzy lata nie było z tobą dłuższej rozmowy. Zacznijmy więc od tematów, którego pojawiały się wokół ciebie, ale bez twojego komentarza. Przed startem sezonu 2018/2019, mogłeś odejść z Legii. Klub próbował nakłonić cię do odejścia, nie grałeś, a chodziło m.in. o kwestię zarobków.

-  Legia to klub, w którym otrzymałem szansę. Przy Łazienkowskiej pozwolono mi zaistnieć, to przełożyło się na szansę w reprezentacji Polski, ale też w zagranicznej lidze. Wracając do stolicy uważałem, że wracam do siebie, bo po tylu latach, czuję się tutaj jak w domu. Pomimo tej trudnej sytuacji, wciąż robiłem swoje, mocno pracowałem i chciałem udowodnić wszystkim, że jestem profesjonalistą. Było mi o tyle trudno, bo drużyna rozpoczęła już grę w lidze, walczyła też w eliminacjach europejskich pucharów, czułem, że mnie potrzebują. To wszystko już na szczęście za nami. Wydaje mi się, że ostatecznie pokazałem wszystkim w lidze, że w takich sytuacjach można znaleźć kompromis, nie wychodzić z nim do mediów i wykazać się profesjonalizmem. Uważam, że to cenna lekcja dla wszystkich.

Wcześniej i później, pojawiało się wokół ciebie kilka historii. Pierwsza, która odbiła się szerokim echem znalazła się w publikacji "Sport.pl" z września 2017 roku. Razem z trzema innymi piłkarzami (Mączyński, Nagy, Pazdan) byłeś wymieniony jako ten, który w rozmowie z prezesem klubu komentował pracę trenera Jacka Magiery

- Temat trenera Jacka Magiery… To było skandaliczne. Pamiętam, gdy w 2006 roku dołączałem do Legii. Przejąłem wtedy numer osiemnasty właśnie po trenerze. Znałem go wtedy tylko z boiska, odchodził do Cracovii, ale sam zaczął rozmowę. Już wtedy pytał mnie o wiele kwestii w tym tak pospolite, jak samopoczucie. Chciał mi pomóc ze wszystkim. Starał się służyć radą w wielu kwestiach, razem z Maćkiem Korzymem odgrywał też rolę w naszej edukacji w szkole. Jako trener, był nauczycielem dla młodzieży. 

Wszystko, co pojawiało się wtedy w mediach, co pisano, było dla mnie niepojęte. Trafiałem do klubu za czasów trenera Magiery, regularnie u niego grałem, mogłem założyć kapitańską opaskę… Co miałbym zyskać na tym, że chodziłbym do gabinetów i gadał na szkoleniowca? Musiałbym być kompletnym idiotą. 

Pojawiały się też plotki, że zwalniasz się z treningów, by doglądać interesu w branży deweloperskiej. 

- Raz poprosiłem trenera Magierę o zwolnienie z treningu. Wynikało to z faktu, że musiałem wrócić do Rosji po wszystkie rzeczy. Kiedy przyleciałem do Polski zimą, nie wiedziałem czy będę w Legii na dłużej czy czeka mnie inny los. Wszystkie rzeczy były w Krasnodarze. Poleciałem, wziąłem ze sobą wszystko i od razu wróciłem do Warszawy. Tylko dlatego zostałem zwolniony z treningu. Firma budowlana? Nawet gdybym miał takie sprawy, to miałbym również ludzi, którzy by się tym zajmowali i dokładnie doglądali. Czemu teraz nikt nie pisze, że zajmuje się deweloperką?

Zapewne natężenie plotek zależy od postawy zawodnika, jak i całej drużyny

- Tak jest w Polsce: zagrasz słabo, jesteś od razu beznadziejny, najgorszy. Wystąpisz w 25 spotkaniach, będzie w porządku, ale nie wyjdą ci dwa z nich? Będzie to pamiętane. Moim zdaniem, poprzedni sezon był dla mnie bardzo dobry pod względem indywidualnym… zajebisty. Nie udało się jednak zdobyć mistrzostwa ani pucharu. Za czasów trenera Magiery, najważniejszy był drużynowy triumf, ale moja postawa była - powiedzmy to sobie szczerze - przeciętna. Nie przejmuję się opiniami na swój temat, ale… nie lubię kłamstw. To o tyle trudne, bo dotyka moją rodzinę, to ona martwi się najmocniej takimi kwestiami. Nie mam kłopotów z ocenianiem mojej pracy na boisku, rozumiem, gdy ktoś napisze, że gram słabo. Jeśli jednak pojawiają się wieści o zwalnianiu z treningów, donoszeniu na trenera… Wystarczy zapytać innych, znajomych, jakim jestem człowiekiem i jak podchodzę do pewnych spraw. 

Ci, którzy zarabiają najlepiej, muszą liczyć się z pobytem na świeczniku.

- Wiadomo, że pewne kwestie sprowadza się potem tylko do pieniędzy w dyskusjach. Jeśli zagrasz słabiej, to pojawi się więcej negatywnych opinii. 

Wyjaśnij raz na zawsze - „Jędza-Bud” się rozwija, przygotowuje nowe projekty?

- Tak, naturalnie. Właśnie buduję dwanaście bloków na Mokotowie. Codziennie przebieram się w budowlane ciuchy, zakładam kask i pomagam. Nie wierzycie? Wyślę wam potem zdjęcie. Potem planuję wybudować coś ciekawego za stadionem Legii. Tuż obok, przy ul. Czerniakowskiej (śmiech).

A jak ważne jest przygotowanie fizyczne w kontekście twojej formy? Odpowiednio przepracowany okres letni czy zimowy, to gwarancja dobrej dyspozycji w trakcie rund?

- Tak. Dokładnie tak jest. Każdy zawodnik ma pewne uwarunkowania genetyczne. Lubię zapierniczać i przynosiło mi to efekty. Niektórzy nie mogą robić tego co ja, bo stracą swoje atuty, jeśli mówimy na przykład o demonie szybkości czy graczu, który bazuje na jeszcze innych aspektach. Ciężka praca zawsze przynosiła mi efekty i przekładała się na dobrą formę. Jestem zawodnikiem bazującym na sile, przez co bardziej służyły mi zgrupowanie takie jak w Troi za czasów trenera Ricardo Sa Pinto niż takie jak w USA, gdy naszym szkoleniowcem był Romeo Jozak.

Troia była dość szczególna, bo wszyscy zobaczyliśmy wtedy, a wy odczuliście, trzy treningi dziennie. 

- To były trudne zgrupowania. Było chyba jeszcze ciężej, niż za czasów trenera Czerczesowa. Zaryzykuję stwierdzenie, że był to najtrudniejszy okres przygotowawczy w trakcie mojej przygody z piłką nożną. Zajęcia na boisku były długie i bardzo mocne, każdy mógł to odczuć i powiedzieć. Tak jednak jest, że każdy szkoleniowiec ma swoją metodykę działania. Jedni nieco odpuszczają w trakcie obozów, inni maksymalnie przykręcają śrubę. Ważne, by nie narzekać - od tego jest ten czas przygotowań. Zimą jest mnóstwo czasu, by trenować, bo mamy długą przerwę pomiędzy rundami. W innych ligach nikt nie spędza tak wiele czasu tylko na samych ćwiczeniach. Troia cechowała się jednak czasem tak trudnych treningów, że musieliśmy wymyślać nieco prześmiewcze piosenki, ale… to kwestia atmosfery. To ważne, by ta była dobra i działała na korzyść zespołu. Każdy trener, ale i człowiek, jest inny. Miałem wielu szkoleniowców, ale nie próbowałbym żadnego porównywać. Nie da się. Jeden wysoki, drugi niski. Rudy, brunet, blondyn…

A są archetypy trenera, które lepiej lub gorzej odpowiadają piłkarzom czy całej drużynie?

- Jeśli ktoś nie gra, to może mu coś nie pasować. W Rosji miałem taką sytuację, że grałem przez cały czas, doznałem kontuzji i nie wróciłem potem do podstawowego składu. Musiałem czekać, nie byłem szczęśliwy, ale co mogłem zrobić? Zostawało trenować i skłonić szkoleniowca do zmiany decyzji poprzez postawę na boisku. Potem dostaniesz szansę, może dwie i musisz ją optymalnie wykorzystać. Grać może tylko jedenastu i często sobie myślę, że to bardzo trudne zadanie, by być trenerem i wybrać tylko to grono. W Legii masz ponad dwudziestu zawodników, mimo zmian, nie widać straty jakości, ale nadal trzeba wybrać grupę jedenastu graczy, którzy wyjdą na murawę od pierwszej minuty. To fajne, ale też trudne. 

Zmiany muszą się odbijać na drużynach czy niekoniecznie? Legia latem przeszła gruntowną przebudowę. 

- Brakuje mi pod względem prywatnym zawodników, którzy odeszli, bo przeżyliśmy wspólnie wiele fajnych chwil. Na przykład z Michałem Kucharczykiem znaliśmy się od 2010 roku. Teraz jest legendą w Rosji, bije się z niedźwiedziami (śmiech). Ale życie piłkarza, patrząc na wszystko poważniej, jest takie, że dziś jesteś, a jutro cię nie ma. Następują zmiany, z którymi w tym zawodzie trzeba się liczyć. Tydzień w innym okresie i nie rozmawialibyśmy teraz, bo nie byłoby mnie już w Legii. O wszystkim zadecydował jeden telefon i zawrócenie na skrzyżowaniu z drogi do domu. Życie. Zmiany są i będą. Jednym kończą się kontrakty i odchodzą z klubu, dla którego wiele zrobili i należy im się za to szacunek. Inni podpisują umowy i zaczynają grać dla Legii. Nie ma tych, którzy byli z nami wiosną, a co będzie za rok? Pewnie niektórzy odejdą, ale znowu - przyjdą inni. To wszystko wpisane jest w zawód piłkarza. 

Odejście Kucharczyka było o tyle specyficzne, że wiązało się z nowym współlokatorem w pokoju na zgrupowaniu. Mateusz Wieteska z tobą wytrzymał?

- Rozpoczynałem treningi od drugiego zgrupowania. Początkowo byłem sam, a potem dołączył „Wietes”. W tym czasie miałem już złączone oba łóżka więc zostało mu nocowanie przed drzwiami do pokoju i na balkonie. Musiałem go ustawić, ale dwa dni później doszliśmy do porozumienia i otrzymał zgodę na wstęp (śmiech). 

Wydaje mi się, że mam dobre relacje ze wszystkimi, niezależnie od wieku. Nie ma z tym żadnego problemu, a sam „Wietes”? Fajny chłopak! Życzę mu jak najlepiej, by się rozwijał i stawał jak najlepszym zawodnikiem.

Mówiąc o zmianach, trudno nie poruszyć kwestii nowych graczy. Na jakim są etapie aklimatyzacji, wejścia do zespołu?

- Przyszli do nas fajni ludzie. Każdy ma inny charakter, nie ma z nimi problemów i dobrze wprowadzili się do zespołu. Wszyscy liczą na swoją szansę. Tak samo jest choćby z Ivanem Obradoviciem, który czeka na okazję gry. To dobry zawodnik, który grał w wysoko notowanych klubach i mam nadzieję, że będzie nam się przydawał. Walerian Gwilia od początku pokazuje, że to dobry „grajcar”, udowadniają to też jego liczby. I takie pozytywne słowa mogę powiedzieć o każdym z kolegów, ale… To może być rodzaj apelu, lecz „dajcie każdemu pół roku”. Nowi gracze potrzebują chwili, by oswoić się z nowym miejscem, presją. Arvydas Novikovas pokazywał w Jagiellonii, jak ważnym i przydatnym graczem może być dla swojego zespołu. Robił cała robotę drużynie z Białegostoku. Wierzę, że tak samo będzie tutaj.  

Masz wpływ na młodszą grupę? Trudno nie zauważyć, że latem znacznie mocniej otworzył się Paweł Stolarski

-  Kogo to może być zasługa, jeśli nie moja!? „Stolar” jest na plus, bo odbył kilka rozmów - ze mną oczywiście. Dodatkowo mając na boisku kogoś takiego jak ja, nie jest trudno pokazać się z dobrej strony. W takim razie poproszę plusa przy swoim nazwisku.  Czuję odpowiedzialność jako kapitan, to też moja rola, żeby rozwijać młodych chłopaków, mogą mnie podpatrywać… Czekam na podziękowania. Mówiąc już serio, to każdemu potrzebny jest czas. Większość graczy potwierdza tę tezę. Vadis Odjidja-Ofoe nie miał kolorowego początku, a jak już odpalił… Pokazał, że jest klasowym zawodnikiem. Analogii można szukać u wielu graczy, nawet u przykładowego Aleksandara Prijovicia. Każdy potrzebuje chwili, by „złapać” pewność siebie, poczuć odpowiedni rytm, zaaklimatyzować się. Tak samo jest aktualnie ze „Stolarem”, który poczuł ten klub: wie gdzie jest, czego chce i jak to osiągnąć. 

A najmłodsi? Michał Karbownik czy Mateusz Praszelik raczej nie mają kompleksów. 

- Dają radę i walczą. Widać, czego chcą, co jest dostrzegalne w trakcie treningów i meczów. Karbownik gra w kadrze w środku pola, a u nas wychodził na boisko jako lewy obrońca i dawał drużynie jakość. Cieszę się, że nie ma kompleksów i zachowuje się czasami jakby miał za sobą ze sto meczów w lidze. Oby to utrzymał! Ważna jest też kwestia mentalna, ale… siedzi w szatni obok mnie, więc można być spokojnym o jego głowę! Robią swoje i jestem pewien, że będziemy z nich mieć pociechę. 

Rozmawiamy teraz o sprawach ważnych czy ważniejszych, ale często sobie żartujesz. A jak to usposobienie przekłada się na rolę kapitana? Pomaga czy przeszkadza?

- Moim zdaniem, pomaga. Jestem uśmiechniętym człowiekiem, nie potrzebuję skakać nikomu do gardeł, za to wolę mieć „banana” na twarzy. Gram w najlepszym klubie w Polsce, dodatkowo robię to, co kocham. Występuję w meczach, czuję wsparcie wielu kibiców, którzy przychodzą na stadion. Chyba się nie zmieniam. Taki byłem w trzeciej czy czwartej lidze i tak samo mam teraz. Mogę cieszyć się życiem i czuć radość z tego, co mam. Uśmiech to ważna rzecz. Czemu miałyby służyć fochy? Wiadomo, że są sytuacje, w których nie zawsze da się doszukać pozytywów, dobrych rzeczy, ale kiedy tylko można, to należy szukać pozytywów. 

Jestem związany z Legią od wielu lat. Zakładanie opaski, to wielka odpowiedzialność. Wystarczy spojrzeć, kto wcześniej pełnił tę funkcję. Nie wyobrażałem sobie w przeszłości, że mogę być kapitanem w takim klubie. Dostałem jednak tę szansę i… to wyjątkowa sprawa. Każdy z drużyny patrzy w kierunku zawodnika z opaską. Wiem, że to odpowiedzialność, także za innych. Moją rolą jest dbanie o zespół, atmosferę czy dbanie o to, co dzieje się w szatni. Nie chodzi jednak o to, by po kątach na wszystkich wrzeszczeć, a na boisku… kicha. Istotne jest dla mnie to, by godnie przenosić tę funkcję na murawę. Nie muszę być kapitanem dla mediów, innych ludzi czy całej otoczki. Najważniejsza jest dla mnie drużyna i jej wspólne funkcjonowanie. Nie muszę zgrywać cwaniaka. Opaska nie zmienia mnie jako człowieka, ale nakłada odpowiedzialności na barki i skłania do większego dbania o zespół, który będę zawsze bronił. 

Jak oceniłbyś aktualnie grę defensywną Legii? W eliminacjach europejskich pucharów regularnie było zero z tyłu. W lidze mówimy o dziesięciu straconych golach w dziesięciu meczach. 

- Widać, że gramy w defensywie dobrze, bo nie tracimy zbyt wielu goli. To ważne, bo jeśli nie musisz wznawiać gry od środka po straconej bramce, to łatwiej o to jedno trafienie, które może dać ci wygraną 1:0 i trzy punkty. Jeśli się nie uda, to przynajmniej nie przegrasz. Dla obrońców „zero z tyłu” jest ważne. Mam wrażenie, że udało nam się stworzyć pewnego rodzaju monolit. Jesteśmy skoncentrowani, wiele rozmawiamy i to przemawia na naszą korzyść. Mam nadzieję, że defensywna będzie funkcjonowała jak najlepiej przez cały sezon. Inna sprawa, że wygrywając 3:1 czy 4:1, to nikt nie patrzy aż tak mocno na tego straconego gola. Najważniejsze jest dla nas, by skutecznie bronić, bo wtedy pojawią się sytuacje w ofensywie. Wydaje mi się, że istotna jest współpraca obrońców z pomocnikami: nikt nie śpi, działa asekuracja i piłka jest dobrze wyprowadzana. 

Artur Jędrzejczyk

Pojawił się za to paradoks, że na osiem meczów el. LE, wystarczył jeden stracony gol, by pożegnać się z rozgrywkami.

- Jest już po ptakach, choć każdy miał wiele refleksji na temat tego meczu. Wystarczyła jedna sytuacja, strata gola i musieliśmy się pożegnać z rozważaniami o fazie grupowej Ligi Europy. Każdy chciałby w niej zagrać, ale znowu nie wyszło. Strasznie szkoda, ale mam poczucie, że zrobiliśmy, co mogliśmy. Mieliśmy swoje sytuacje, tak jak i Rangers. Można gdybać, wracać do tego myślami, ale co to zmieni? Wydawało mi się, że przy Łazienkowskiej byliśmy lepsi od Szkotów. Ostatecznie wygrali po bramce w 90. minucie i to najbardziej bolało. Tracąc gola godzinę wcześniej, mogłoby to nieco inaczej wyglądać, ale taka jest piłka. Wielka szkoda. Każdy miał do siebie pretensje, ale jak się nie wkurzać, gdy widzisz piłkę w siatce po 720 minutach czystego konta… Inni tracą w eliminacjach po dwanaście goli, jeszcze więcej strzelają i awansują. Taka jest piłka. 

Dużo wtedy mówiło się o Carlitosie, a raczej jego braku. Jak ta sytuacja wyglądała od strony kapitana? 

- Nie było żadnego problemu na żadnej linii: drużyna - Carlitos czy Carlitos - trener. Widzimy się na co dzień w szatni i nie dało się zauważyć, by coś było nie tak. Skład ustala szkoleniowiec. Wybór był taki, że usiadł na ławce rezerwowych. Każdy musi robić swoje i walczyć, by być w jak najlepszej formie i na treningach przekonywać do siebie trenera. Do niektórych spotkań potrzebni są zaś zawodnicy pod konkretną taktykę i plan. Wiadomo, że Carlitos był ważnym zawodnikiem, strzelił dla nas sporo goli, ale jego brak w składzie nie musiał być od razu synonimem problemu czy konfliktu w Legii. Wiem, że jak Jędrzejczyk nie gra, to jedzie na budowę i konstruuje most z Dębicy do Tarnowa, a jak tak jest z Carlitosem, to ma problem z trenerem, ale… czasami nie ma też nic. Są wybory, które mają sprawić, by grali najlepiej dysponowani i dopasowani do konkretnych zadań w meczach. Kończąc wątek Hiszpana, nie dało się zauważyć, by cokolwiek się działo. Wiadomo, że było mu trudno, bo wcześniej grał, strzelał i pracował na treningach, ale Kulenović nie chciał grać? Każdy chce wyjść na boisko i pomóc drużynie, zwłaszcza, że mówimy o grupie ambitnych zawodników pragnących zwycięstw. 

Nawiązując jeszcze do opaski, to do twoje roli należała na przykład kwestia pocieszenia Kulenovicia w końcówce jego pobytu w Legii? Czy może nie trzeba było tego robić, bo radził sobie z szumem wokół jego osoby?

Jako kapitan, rozmawiałem z nim i tłumaczyłem, że… nie może tego brać do siebie. Dla młodego chłopaka to bardzo trudna chwila, gdy schodzi z boiska i słyszy gwizdy na własnym stadionie. Można się domyśleć, co miał w głowie, jak reagowała na to psychika: co? Po co? Dlaczego? Jaki jestem? Czy to kwestia Carlitosa, bo tak ludzie mówili? Trzeba było poświęcić mu trochę czasu i nie dopuścić, by się załamał. Chorwat robił jednak swoje, zacisnął zęby, pracował i starał się pomóc. A najciekawsze w tym wszystkim jest to, że teraz nie ma z nami i Sandro i Carlitosa. 

Konkurencja wśród stoperów jest spora: Jędrzejczyk, Lewczuk, Wieteska, Remy, Astiz…

- Grupa jest spora, ale też doświadczona. Inaki gra w Legii od wielu lat, Wieteska krócej, ale doskonale zna klimat Legii, tutaj dojrzewał i dobrze sobie radzi. Lewczuk był i jest z powrotem. Każdy daje z siebie wiele, by wywalczyć miejsce w składzie. Zmiany w niektórych meczach się pojawiają - większe lub mniejsze - ale to pozytywne, bo przy rotacjach, nie były widoczne dziury czy kłopoty formacji. 

A jak na grę formacji wpływa zmiana partnerów? Raz grasz z Lewczukiem, a raz z Wieteską. Zmieniają się wtedy zadania, nawyki?

- Kłopot jest z Igorem, bo nie rozumie polskiego języka…

…A Remy rozumie?

- Wysyłam mu telegramy, przyklejam karteczki, a dodatkowo w kieszonce trzyma telefon z włączonym tłumaczem. 

Artur Jędrzejczyk

Czyli są problemy, gdy zmieniają się partnerzy?

- Nie, nie ma. Znamy się jako ludzie. Istotne są przy tym treningi, na których pary obrońców też się rotują. Jesteśmy przyzwyczajeni do swoich zachowań, które obserwujemy w gierkach. Pod tym względem jest łatwo.

Spójrzmy pod koniec na całą Legię, ogólniej. Gdzie jesteście teraz - czy to już maksimum czy nie - a przede wszystkim, gdzie możecie być. Budowa tej obecnej drużyny już się dokonała czy to wciąż postępujący proces?

- Nowi gracze wchodzą do drużyny. Nie jest tak, że po wymianie pięciu czy sześciu zawodników, od razu wszystko będzie idealnie funkcjonowało. Jeśli to tyczyłoby się jednego czy dwóch graczy, to jestem przekonany, że weszliby do drużyny i powinno to odpowiednio funkcjonować. Mówimy jednak o nieco większej grupie. W Legii jest większa presja, inna otoczka - to trzeba poznać. Paweł Stolarski, o którym rozmawialiśmy, przez ostatni sezon grał w dwóch meczach, w siedmiu kolejnych był na ławce czy poza składem. To się powtarzało. Teraz zaczął grać regularniej, mówi się o jego metamorfozie. Potrzebował też czasu? Tak, potrzebował. Nie mówię, że to złota zasada działająca na każdego, ale czasem trzeba poczekać - powiedzmy - pół roku, by w pełni kogoś oceniać. Mój powrót z Rosji do Polski też nie był kolorowy: tu porażka, tu czerwona kartka… Potem pojechałem na zgrupowanie kadry i zmienił się trener. Zacząłem występować na innej pozycji, ale grałem regularnie.

Mam nadzieję, że z meczu na mecz wszystko będzie się rozkręcało. Wszystko się zmienia. Nie jest tak, że coś jest takie samo, że każdy reaguje identycznie na dane bodźce. Piłka żyje, jest nieprzewidywalna, ale trzeba w tym wszystkim jak najlepiej odnajdywać się na boisku.

Jesteś spokojny o to, że Legia w tym sezonie skutecznie powalczy o odzyskanie mistrzostwa Polski?

- Wierzę, że tak będzie. Chcemy odzyskać to, co straciliśmy. Wiele czynników złożyło się na poprzedni sezon. Wszystko posypało się po meczu z Piastem, choć wydawało się, że idziemy w dobrą stronę. Piłka jest nieprzewidywalna. Teraz pozostaje nam walczyć o to, by więcej czynników sprzyjało Legii, by na koncie w tabeli było jak najwięcej punktów. Chcemy wrócić na mistrzowskie tory sprzed dwóch lat, jak i wcześniejszych rozgrywek, gdzie zdobywaliśmy podwójną koronę. W ostatnim sezonie zostaliśmy z pustymi rękoma, a to nie jest coś, co w tym klubie jest normalne. 

Akurat zbliża się zgrupowanie reprezentacji Polski Dostajesz powołania regularnie, ale nie możesz liczyć na grę. To jakoś wpływa, powoduje sportową złość czy nadal dumę poprzez bycie w tej kadrze?

- Kadra to kadra. Gram w Legii wiele meczów, ale wyjazd na zgrupowaniu zawsze jest dobrą informacją. Trzeba przy tym patrzeć na konkurencję. Trzeba oddać Kamilowi Glikowi co jego - rozegrał wiele meczów w drużynie narodowej. Jest też Jan Bednarek, nadzieja kadry i gość, który regularnie występuje w Premier League. Fajnie byłoby pojawić się w składzie, ale jeśli tak się nie dzieje, to pozostaje sportowa złość. Reprezentowanie kraju to honor, każdy chciałby występować, wychodzić na boisko z orłem na piersi, ale nie zawsze tak się dzieje. Cieszę się jednak, że gdzieś, w jakimś miejscu, jestem wciąż potrzebny kadrze. 

Artur Jędrzejczyk - kadra 2019

***

- Dzięki za wywiad. Teraz poproszę 150 złotych za godzinkę… To ile rozmawialiśmy? Blisko godzinę!? Popłynęliście!

Polecamy

Komentarze (129)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.