Domyślne zdjęcie Legia.Net

Bartłomiej Grzelak: Nie jestem mięczakiem

Mariusz Ostrowski

Źródło: Przegląd Sportowy

17.10.2009 07:45

(akt. 17.12.2018 01:16)

- Mamy jeszcze duże szanse, by dogonić Wisłę Kraków. I wcale nie dlatego, że matematyka tak pokazuje. Chcemy do końca tej rundy odrobić jak największą część straty do Wisły. Jej wcale nie będzie tak łatwo, teraz gra z Lechem, niedługo potem podejmuje nas. Ale musimy przede wszystkim patrzeć na siebie. Bo jeśli my będziemy regularnie zdobywać punkty, to wszystko jeszcze jest możliwe - twierdzi przed sobotnim spotkaniem w Gliwicach, napastnik Legii Bartłomiej Grzelak.
Z Bartka zrobił nam się twardziel - to cytat z trenera Jana Urbana. To prawda?

- Nie słyszałem tych słów. Nie zgadzam się, że dopiero teraz pokazałem się z tej strony. Nigdy nie unikałem twardej gry, nie odstawiałem nogi. Widać to było choćby ostatnio, w spotkaniu z Jagiellonią, w którym byłem ostro, często nieprzepisowo atakowany, ale dotrwałem prawie do końca. Jeśli ktoś po meczu nazwał mnie mięczakiem, to zdecydowanie minął się z prawdą.

Odkąd wrócił pan na boisko, zdrowie dopisuje. To już zmiana na stałe?

- Mam nadzieję. Na razie wygląda to dobrze. Oby tak było jak najdłużej, przynajmniej do końca rundy jesiennej. Najważniejsze, żebym nie opuszczał treningów.

No, właśnie, trener uważa, że samymi meczami długo pan nie pociągnie.

- Zgadza się, ale od dwóch tygodni nie opuściłem żadnych zajęć. Wcześniej ciężko pracowałem, aby wrócić do formy po kontuzji. Ćwiczyłem 2-3 razy dziennie. Rano bieganie, potem rehabilitacja, wieczorem jeszcze trochę ćwiczeń. Pod względem fizycznym jest nieźle.

Zdobył pan gola w meczu z Lechem, nieźle zagrał z Jagiellonią, a i tak kojarzony jest pan głównie z kontuzjami...

- Czytam przede wszystkim książki, a nie to, co się wypisuje na mój temat. Jak ktoś chce patrzeć na mnie przez pryzmat urazów, nazywać ofermą, to jego sprawa. Nie moja.

Pana powrót do zespołu spowodował, że zwiększyła się rywalizacja nie tylko w ataku, ale i w pomocy.

- Rzeczywiście trener ma teraz większe pole manewru. Nie ma nic lepszego dla zespołu, jak duża rywalizacja. Każdy daje z siebie 120 procent, żeby udowodnić trenerowi, iż to na niego powinien postawić. To podnosi poziom.

Przed Legią spotkanie w Gliwicach. To kluczowy mecz dla was?

- Na pewno bardzo istotny. Limit rozdanych punktów już wyczerpaliśmy, a może nawet przekroczyliśmy. Nie mamy innego wyjścia, jak tam wygrać. W ogóle w każdym meczu do końca tego roku musimy zdobyć komplet punktów. Tylko pod tym warunkiem będziemy w stanie spróbować dogonić Wisłę.

A to jeszcze możliwe?

- Oczywiście, że tak. I wcale nie dlatego, że matematyka tak pokazuje. Chcemy do końca tej rundy odrobić jak największą część straty do Wisły. Jej wcale nie będzie tak łatwo, teraz gra z Lechem, niedługo potem podejmuje nas. Ale musimy przede wszystkim patrzeć na siebie. Bo jeśli my będziemy regularnie zdobywać punkty, to wszystko jeszcze jest możliwe.

Po spotkaniu z Jagiellonią przede wszystkim mówiło się o tym, że nie potraficie zagrać ostro jeśli przeciwnik was tak potraktuje.

- Rozmawialiśmy o tym po meczu w Białymstoku. Rywale grali ostro, nawet aż za bardzo. Szczególnie obrońcy, a my ofensywni zawodnicy odczuliśmy to szczególnie. Byliśmy traktowani bezpardonowo, kopani. Skoro sędzia pozwalał, to powinniśmy zrewanżować się przeciwnikowi tym samym. A tak się nie stało.

Da się to zmienić?

- Zapewne tak, ale nawyki zostają. Mamy swój sposób gry, oparty na technice, można go nazwać delikatnym. Trudno to zmienić, ale pracujemy nad tym i myślę, że różnice w grze kibice zobaczą już w sobotę.

Pytam, bo charakter i ostra gra to domena śląskich drużyn. A w Gliwicach musicie wygrać.

- Ja nogi nie odstawię, koledzy też. Ale trzeba będzie jeszcze przebić się przez ten gliwicki mur, bo jestem przekonany, że przynajmniej na początku 90 procent zawodników Piasta będzie zaangażowanych w obronę. Ale można powiedzieć, iż jesteśmy do tego przyzwyczajeni, bo przecież prawie wszystkie nasze mecze tak wyglądają.

Dlaczego?

- Odnoszę wrażenie, że jak przyjeżdża Legia, to wszędzie jest to wielkim wydarzeniem. Wtedy nietrudno o dodatkową mobilizację, agresywność w grze. A w meczu z innym rywalem już tego nie ma.

Agresywność to jedno, ale w ogóle Legia na wyjazdach to całkiem inny zespół, niż na własnym stadionie. Skąd to się bierze?

- Naprawdę nie mam pojęcia. Tak samo przygotowujemy się, koncentrujemy, a przychodzi do meczu i coś jest nie tak. Moim zdaniem problem leży gdzieś w sferze psychicznej. Obce boiska w jakiś dziwny sposób nas paraliżują, nie możemy pokazać tego, co potrafimy. Trudno to wszystko w jakiś racjonalny sposób wyjaśnić. Ale nie ma lepszego lekarstwa niż jedno czy drugie zwycięstwo.

Jest pan ustawiany jako ofensywny pomocnik, łączy środkową linię z atakiem. Zobaczymy pana jeszcze kiedyś na tzw. "szpicy"?

- Nie mam pojęcia. Zawsze byłem napastnikiem, ale rola, którą pełnię w Legii bardzo mi odpowiada. Cały czas jestem "pod grą", biorę udział w rozgrywaniu piłki, a po chwili mogę mieć sytuację strzelecką. To bardzo ciekawa pozycja.

W czerwcu przyszłego roku kończy się panu kontrakt. Myśli pan w ogóle o tym?

- Szczerze mówiąc, to nie. Na razie muszę skupić się przede wszystkim na tym, aby jak najwięcej dać mojemu zespołowi, bo do tej pory nie układało mi się najlepiej. A co będzie dalej, przekonamy się w przyszłym roku.

Rozmawiał Adam Dawidziuk

Polecamy

Komentarze (4)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.