News: Bartłomiej Kalinkowski: Legia mnie zamurowała

Bartłomiej Kalinkowski: Legia mnie zamurowała

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

17.09.2013 22:00

(akt. 09.12.2018 08:09)

Chcemy Wam przedstawić zawodnika rezerw - Bartłomieja Kalinkowskiego, który zdobył z Legią mistrzostwo Polski juniorów starszych, a w CV ma też wicemistrzostwo kraju. "Kali" występuje obecnie w rezerwach i jest podstawowym pomocnikiem zespołu Dariusza Banasika. Poza boiskiem niesamowicie inteligenty gość, wkrótce będzie studiował ekonomię. Zawodnik opowiada o sobie, Radomiu, testach w Żalgirisie Wilno, przypale, który okazał się fajną niespodzianką oraz o "śmieciach" na Twitterze. Miłej lektury!

Urodziłeś się w Warszawie, ale dosyć szybko przeniosłeś się do Radomia.


- Jak to bywa w takich przypadkach do Radomia wyjechali rodzice, którzy także uprawiali sport - grali w badmintona. Tata założył firmę właśnie tam i zostaliśmy poza Warszawą. Pierwsze lata życia spędziłem jednak w stolicy, a pierwszy mecz Legii obejrzałem z Żylety, więc od razu zostałem rzucony na głęboką wodę. Z miastem, w którym się urodziłem, byłem jednak zawsze związany, bo siłą rzeczy w nim bywałem, chociażby u dziadków.


Tata był związany ze sportem, więc to pewnie on zaprowadził cię na pierwszy trening?


-
Pierwszy trening zaliczyłem w Beniaminku Radom, bo stadion tego klubu był o sto metrów od firmy ojca. Dodatkowo nie było jeszcze stworzonej drużyny dla mojego rocznika, więc trenowałem z chłopakami starszymi o dwa lata. Graliśmy na jakimś piaskowym boisku, jak w Brazylii (uśmiech). Potem trafiłem do miejscowego Juniora i od tego momentu po każdym meczu dostaję wskazówki o uwagi od taty. Od małego podpatrywałem wielkich piłkarzy, ale chcę mieć własny styl, za który ktoś mnie zapamięta.


W przeszłości powstał o tobie artykuł pod tytułem „Fenomen z Makowca”.


-
Artykuł nie był tylko o mnie, ale o całej drużynie. Pamiętam, że wtedy była to fajna sprawa – mama wycięła ten tekst z gazety i do dziś leży ze wszystkimi dyplomami i nagrodami. W tej chwili, mam świadomość, że walczę także o większe zainteresowanie mediów. Jeśli będę grał dobrze w piłkę, to mama będzie miała co wycinać.


PKS Makowiec - w roczniku 93' zajęliście drugie miejsce w lidze, tuż za Legią. Znowu grałeś ze starszymi, a twoim kolegą w zespole był Patryk Wolski, którego nazwisko figuruje teraz w kadrze Lecha.


- Mieliśmy naprawdę fajną drużynę. Patryk Wolski gra teraz w Ekstraklasie w barwach Lecha. Bartek Nowak kopie piłkę w pierwszej lidze, a Rafał Barankiewicz miał epizod w niemieckim Hannoverze. Zespół stworzył się tam dzięki świetnej atmosferze. To była fajna przygoda. Zrobiliśmy swoje, bo Legia była poza zasięgiem. Zawsze grałem ze starszymi i wcale nie byłem z nimi na równym poziomie pod względem fizycznym. Dziś czerpię z tego korzyści w trzeciej lidze, gdzie przeciwnicy są mocniejsi pod tym względem.


Z Makowca odszedłeś do Broni Radom.


-
Przeszliśmy tam właściwie całą drużyną gdyż w Broni powstały warunki sprzyjające uprawianiu sportu. Miało to też związek z moim tatą, który został dyrektorem Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Wybudowano boisko ze sztuczną nawierzchnią, a plac gry z naturalną murawą był w dobrym stanie. Powstała także klasa sportowa w gimnazjum i to było ważne, bo znaleźliśmy się w szkole, gdzie wicedyrektorem była moja mama. Dzięki temu plan lekcji był do nas odpowiednio dostosowany. Wtedy wyglądało to tak - pierwszy trening był o 8:00, potem nauka, a o 17:00 kolejne zajęcia.


Nie mówili, że tata ciągnie synka za uszy?


-
Zawsze mnie to dotykało, a szczególnie odczuwałem to w Radomiu. Trudno się trenuje ze świadomością, że wszystko co sobie sam wywalczysz, przypisze się twojemu ojcu. Tata nauczył mnie tylko szacunku do sportu i ukształtował jako człowieka. Na boisku była moja i tylko moja praca. Na kadrę Mazowsza jeździłem przez to, że wyróżniałem się w Broni. 


A kiedy zaczęło się zainteresowanie Legii?


- W sezonie przed transferem, mieliśmy rozegrać sparing z Legią. Dojechaliśmy na boisko przy ulicy Blokowej ale lał deszcz i murawa była w opłakanym stanie. Odesłali nas do domu, bo nie było możliwości konfrontacji. Stołeczny zespół przyjechał do nas zimą, na własny koszt i przegraliśmy 0:2. Widocznie trenerzy musieli we mnie coś zobaczyć. Jakiś czas później byłem w Warszawie na wycieczce z klasą. Zadzwonił do mnie tata, że miał dziwny telefon i porozmawiamy w domu… Byłem zestresowany, bo nie wiedziałem o co chodzi. Okazało się, że kontaktowali się z nim działacze Legii.


- Słowo „Legia”, w tamtej chwili mnie zamurowało. Ojciec zrobił mi niespodziankę, ale wcześniej nieźle nastraszył. Cały czas zastanawiałem się o co może chodzić, prędzej spodziewałem się, że mam jakiś przypał. Nie pomyślałbym, że to może być informacja o propozycji z klubu, któremu kibicowałem. To było spełnienie marzeń!


Jak wyglądały początki? Zamieszkałeś w bursie?


-
Najpierw wziąłem udział w testach fizycznych. Potem były normalne treningi i gierki, wystąpiłem w dwóch sparingach i usłyszałem od trenerów, że chcą mnie na pół roku wypożyczyć. Można powiedzieć, że jestem tu dzięki Jarosławowi Wójcikowi. Już przed przyjazdem wiedziałem, że wezmę i zgodzę się na wszystko co mi zaproponują. Przez pierwsze dwa tygodnie mieszkałem w bursie - potem już wiedziałem, że mama się o mnie martwiła i płakała jak odjeżdżała. Bursa Legii jest w tragicznym stanie. Na szczęście w stolicy studiowała już moja siostra i to z nią zamieszkałem.


- Dużą rolę w mojej aklimatyzacji odegrali koledzy. Drużyna była złożona z fajnych chłopaków, a Patryk Sokołowski, Łukasz Turzyniecki czy Norbert Misiak naprawdę mocno mi pomagali. Tak samo było z tymi, których przy Łazienkowskiej już nie ma. Mam na myśli Przemka Żeglenia czy Michała Makowskiego. Wszyscy się przyjaźnimy, a razem z „Turzykiem” wynajmujemy obecnie mieszkanie.


Czyli ominęły cię wszystkie przygody z bursy.


- Życie w bursie na pewno ma swój smaczek, ale przez warunki, o których wspomniałem, uznaliśmy z rodzicami, że lepiej będzie jak zamieszkam z siostrą.


Trafiając do Legii miałeś siedemnaście lat. Przychodziłeś z Radomia – nie pojawiła się lekka soda? Nie pomyślałeś sobie – „Udało mi się tu dostać, to świetny jestem”?


- Musiałbyś o to zapytać kogoś innego, bo człowiek prawdopodobnie nie czuje, że się zmienia. Przyznam, że jeśli o to chodzi, to rodzice trzymali mnie krótko. Trafiając do Legii, musisz być dobry, a ta świadomość pomaga potem na boisku. Trzeba wiedzieć, że gra się w takim klubie i po prostu – mówiąc trywialnie – nie można dawać dupy! W Warszawie zawsze chce się być lepszym od przeciwników. Ktoś na pewno stwierdził, albo zrobi to w przyszłości, że trochę mi odbiło. Ale ja nadal utrzymuję taki sam kontakt z przyjaciółmi z Radomia, czy z tymi, którzy odchodzą z zespołu – nie zamierzam tego zmieniać.


Przychodząc myślałeś o pierwszej drużyny czy do wszystkiego podchodziłeś na spokojnie?


- Zwykle skupiam się na bieżących zadaniach. Przychodząc do Legii na półroczne wypożyczenie wiedziałem, że mam jedną rundę na przekonanie do siebie trenerów. Chciałem zrobić wszystko, żeby zdobyć kontrakt. Kolejność była wiec taka - przebić się do pierwszej jedenastki, pojechać z drużyną na mistrzostwa Polski, wygrać te zawody… Później przychodziły kolejne wyzwania i wiadomo, że z czasem pojawiają się myśli i marzenia o pierwszym zespole. Gra przy Łazienkowskiej dla tak wspaniałych kibiców, byłaby czymś niesamowitym.


Po tych sześciu miesiącach udało ci się podpisać dłuższy kontrakt. Potem przyszły sukcesy – wicemistrzostwo kraju i ostatnio, mistrzostwo Polski juniorów starszych.


- Wpisanie tych sukcesów do CV jest dla mnie niezwykle ważne. Nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, ile znaczyło dla mnie tegoroczne mistrzostwo. Przed sezonem nie dostałem się do Młodej Legii i byłem tym trochę zdołowany, ale odbiłem to sobie pierwszym miejscem w Grudziądzu.


Ostatnie mistrzostwo ma chyba tym większe znaczenie, że podnosiłeś trofeum jako kapitan.


- Moja współpraca z trenerem Krzysztofem Dębkiem przechodziła różne okresy. Bywało tak, że kompletnie się nie rozumieliśmy i dochodziło do zgrzytów. W pewnym momencie szkoleniowiec obdarzył mnie jednak takim kredytem zaufania, że nie mogłem zawieść. Wiedziałem, że stać mnie było na dobrą grę, ale musiałem to jeszcze udowodnić. Trafiłem w zespole na kolegów, których nie trzeba było motywować, bo każdemu zależało na mistrzostwie. Zawodnicy dochodzący do nas z rocznika ’96 oraz ci, schodzący z „młodej”,  ciągnęli wózek do przodu, solidarnie ze wszystkimi. Drużyna świetnie rozumiała się ze sztabem szkoleniowym i wszystko się świetnie zazębiło.


- Nie zakładaliśmy, że wygramy, bo mieliśmy mocnych rywali. Chociażby Arka - wygrała w swojej grupie z Lechem Poznań, który zmiażdżył nas zimą w sparingu. Rozmawiając z chłopakami czułem, że jesteśmy w stanie to zrobić. W pierwszym spotkaniu zlaliśmy gdynian – emocje i ambicja były na maksymalnym poziomie. Każdy mógłby biegać po 120 minut i jeszcze uzupełniać kolegów. Trener Krzysztof Dębek, razem  z całym sztabem, naprawdę miał wielkie zasługi w tym zwycięstwie, zrobił wręcz 70 procent roboty.



Wiem, że to kłopotliwy temat, ale przed mistrzostwami doszło do małego zgrzytu. Nagle dostaliście ultimatum i nowe kontrakty do podpisania.


-
Klub tak postąpił, ale... rozumiem stanowisko Legii, bo to normalne, że nie chce się promować zawodników, którzy zaraz mogą odejść. Z drugiej strony, faktycznie dostaliśmy za mało czasu. Ostatecznie kto chciał, to podpisał, a kto nie chciał, to tego nie zrobił. Koledzy, którzy związali się nowymi kontraktami chyba tego nie żałują, bo w chwili obecnej są mistrzami Polski. Na tym lepiej skończyć.


Nie czujesz żalu o to, że doszło do takiej sytuacji?


- W pierwszej chwili, pojawiła się lekka złość, a potem jeszcze rozkojarzenie, bo każdy już koncentrował się na mistrzostwach. Czemu mam jednak czuć żal? Legia dała i daje mi szanse. Dzięki temu klubowi odniosłem dwa sukcesy, a podpisaniem kontraktu mogłem się zrewanżować i pokazać lojalność. Dostałem propozycji umowy na rok i taką też parafowałem.


Gdybyś nie podpisał umowy, to mógłbyś poszukać szczęścia w litewskim Żalgirisie Wilno.


- Pojawiały się myśli żeby spróbować, ale wygrała Legia. Mógłbym wejść od razu do piłki seniorskiej, ale też nic się nie stanie, jak dam sobie rok w rezerwach. Mogę się przebić i powalczyć o szansę w pierwszej drużynie. Perspektywa mistrzostw też była wielka, bo wierzyłem w sukces.


Rozmawiając już o takich sprawach, poruszmy temat twojego menedżera, którym jest Marek Jóźwiak.


- Nie zgłaszali się do mnie inni menedżerowie. Marek Jóźwiak był pierwszy i nie chodziło mi o wykorzystanie jego znajomości. Były dyrektor Legii uwierzył we mnie i byłem pierwszym graczem z juniorów, z którym chciał podpisać umowę. Kiedy mam jakiś problem, to zawsze zostaje on rozwiązany. Miałem ostatnio kłopoty z motoryką – kupiono mi karnet na siłownię i wynajęto personalnego trenera. O agencji Jóźwiaka mogę się wypowiedzieć w samych superlatywach.


Wróćmy do piłki. Mistrzostwa były punktem zwrotnym? Chodzi mi o to, że wcześniej jeździłeś na obozy z Młodą Legią, ale nic z tego nie wynikało. Teraz dostałeś szansę w ekipie Dariusza Banasika.


- Musiałbyś o to zapytać trenera, niektóre sytuacje widziałem subiektywnie i nie zawsze miałem pewnie rację. Fajnie, że wreszcie dostałem prawdziwą szansę pozostania w drużynie. Obecnie wszystko jest na dobrej drodze. Z trenerem Banasikiem nie było do tej pory kolorowo, ale teraz poczułem wsparcie i jest ok.


Obawiałeś się tej współpracy?


- Tak. Obawiałem się, że podpisze kontrakt z Legią i potem nie dostanę okazji do gry i zostanę odsunięty. Każdy trener ma własne założenia i ulubiony model środkowego pomocnika. Na szczęście gram, więc jest dobrze.

Ty i kilku twoich kolegów z drużyny, założyliście sobie konta na Twitterze w ostatnich miesiącach. Aktywnością przebijasz wszystkich.


- Dlaczego Twitter? Można się z niego wiele dowiedzieć. Wchodzisz, obserwujesz tych, którzy mają coś ciekawego do przekazania i do razu wszystko łapiesz. Nie jestem typem piłkarza, który wyjdzie na trening, pokopie piłkę i ma wszystko gdzieś. Staram się być na bieżąco i wyrabiać sobie opinie na temat piłki i życia. Światopogląd jest bardzo ważny, tak jak wymiana opinii między ludźmi. Twitter jest przydatnym narzędziem.


W kwestii Social Media uczysz się od Kuby Rzeźniczaka? 


- Aby mieć taki PR jak Kuba, trzeba na początku grać tak jak on. Wypowiedzi w mediach, czy na Twitterze nie sprawią tego, że będę lepszym piłkarzem. Ludzie muszą mnie szanować za grę w piłkę, bo tym się przede wszystkim zajmuję. To ważne jak cię postrzegają. Dobrze, że „Rzeźnik” jest medialny, bo fajnie zobaczyć gracza, który ma też coś do powiedzenia.


Po meczu z Zawiszą Rzgów napisałeś, że wyglądaliście jak… śmiecie. Szczerze.


- Czytałem komentarze po meczu z Zawiszą i czasem należy się przyznać, że nie wyglądało to tak, jak powinno. Wstydem było tak zagrać. Napisanie tego, było raczej pochyleniem głowy i chęcią poprawy. Każdy dojdzie do takiego wniosku. Nie napisałem, że ktoś konkretnie wyglądał jak śmieć, bo przegraliśmy jako drużyna, ponosimy odpowiedzialność zbiorową. Taki tekst był po prostu urwaniem tematu, remisując w tak głupich okolicznościach, poczuliśmy się jakbyśmy przegrali.


Wybierasz się na studia – ekonomia, to chyba kierunek niezbyt kojarzony z piłkarzami.


-
Razem z Łukaszem Turzynieckim i Patrykiem Sokołowskim uznaliśmy, że będziemy mieli wiele czasu, skoro nie będzie już szkoły. Można zgłupieć… Nie jestem też gościem, który cały dzień może przesiedzieć przed komputerem czy Play Station. Uznaliśmy, że studia to fajna rzecz, a Legia obiecała nam pomóc. Dostajemy jakieś tam pieniądze, a edukacja to dobry cel. Widzę same pozytywy – poznam nowych ludzi, czegoś się nauczę i nie będę się zamulał w domu.


- Spośród kierunków, które mieliśmy do wyboru, ekonomia wydała nam się najnormalniejsza. Na prawie musielibyśmy wkuwać kodeksy i inne przepisy, a to już tak dobrze nie brzmiało (śmiech). Musieliśmy iść do prywatnej uczelni, bo tutaj będziemy mogli ustalić odpowiednio plan zajęć, który nie może kolidować z treningami. Nie chcieliśmy też iść na AWF, bo ruszać się potrafimy, a papiery z tamtej szkoły nie są nam, aż tak potrzebne.


A czym się interesujesz poza piłką, bo na razie wspomniałeś o wydarzeniach bieżących.


- Jak każdy, lubię pograć w FIFĘ na konsoli – to naprawdę standard. Moją pasją są książki autobiograficzne, szczególnie sportowe. Czytałem chociażby Phelpsa, Mersona, Iwana czy „Kowala”. Obowiązkowo będę musiał teraz kupić książkę trenera Domenecha, a wkrótce wyjdzie też „Szamo”.


Jakaś ulubiona?


- Phelps. Amerykański pływak doszedł do wszystkiego ciężką pracą i wielką determinacją. Miał talent i potrafił go świetnie wykorzystać. Poza książkami, interesuję się motoryzacją. Chciałbym zapracować, choć dłuższą chwilę to potrwa, na Aston Martina – samochodowe marzenie.


Rozumiem, że wiążesz plany z Warszawą?


-
Podpisałem roczny kontrakt i chcę dobrze wykorzystać ten czas, żeby potem przedłużyć umowę. Chciałbym pojechać na obóz z pierwszą drużyną już zimą, ale będzie to trudna sprawa. Muszę grać na wyższym poziomie, niż do tej pory, ale stać mnie na to. Warszawa to moje miasto, które mam w sercu. Nawet jeśli nie będę piłkarzem Legii, to będę tu zawsze z radością wracał.


A nie zgubi cię nocne życie?


-
Na zabawę przychodzi czas. Nie można przesadzać, ale kiedy jest możliwość, to czemu się trochę nie pobawić? Gdy nie ma treningu i człowiek nie pije do nieprzytomności, to nic się nie dzieje, wszystko jest dla ludzi. Piłka nożna to obecnie nasza praca i takie rzeczy do ważnych celów jednak nas nie przybliżają. Wiem jaka jest Warszawa, ale nie sądzę, że mnie zgubi. Na razie czasu na imprezy nie ma. Może chwilka znajdzie się po rundzie, ale najpierw musimy walczyć o dobrą pozycję w trzeciej lidze.


Zostawiłem ten temat na koniec. Na razie jest dosyć przeciętnie w tej trzeciej lidze…


- No jest przeciętnie, ale myślę, że będzie coraz lepiej. Mogę przyjmować konstruktywną krytykę, ale od osób, które oglądają nasze mecze, a czasem zdarzają się bezsenowsne komentarze od ludzi, którzy zobaczyli tylko wynik w internecie. Przyznam, że trudno gra się w lidze, w której rywal myśli o naszych nogach, a nie o piłce. To inny futbol, zupełnie inny, w porównaniu do juniorskiego. Piłkarsko naprawdę jesteśmy lepsi.


Nie będę pytał o awans, bo to póki co nie ma żadnego sensu, ale jak duży przeskok czujesz w porównaniu do poprzedniego sezonu?


- Kiedy źle przyjąłem piłkę w juniorach, mogłem jeszcze opanować podanie, miałem na plecach jednego rywala. W trzeciej lidze od razu dostajesz wjazd na nogi. Wszyscy motywują się na nas sto razy bardziej. Fizyczność odgrywa wielką rolę, agresję przeciwników też odczuwa się znacznie mocniej.


Sezon zacząłeś jako podstawowy środkowy pomocnik.


- Mam nadzieję, że tak zostanie do końca. Dostałem kredyt zaufania i w moich rękach jest mój los. Będę pokazywał się z dobrej strony, to będę grał. Czuję też, że wzrosło zainteresowanie drużyną. Nasze mecze oglądają dziennikarze, skauci, szefostwo klubu i trenerzy pierwszego zespołu – to także motywuje.


A jak oceniasz drużynę?


- Fajnie, że został trzon mistrzowskiej drużyny. Przez jakiś czas to budowaliśmy i scalaliśmy. Dzięki trenerowi Dębkowi, który wykonał z nami fantastyczną pracę, pod koniec wspólnej gry rozumieliśmy się praktycznie bez słów i byliśmy dobrze przygotowani taktycznie. Pokuszę się o stwierdzenie, że graliśmy piłkę, która nie przypominała polskiego futbolu – takiego pressingu nie robiła żadna ekipa w naszym kraju.


- Brazylijczycy Alan i Peu, dobrze wyglądają na treningach, a ten drugi w meczu z Mechanikiem Radomsko pokazał, że wiele potrafi. Essam też ma umiejętności, ale nie jest jeszcze zgłoszony do gry.


- Ty i koledzy nie czujecie złości, że walczycie na treningach, a potem schodzi do rezerw piłkarz z pierwszej drużyny i ma zapewnione miejsce w składzie?


- Obcokrajowcy, którzy przyszli do drugiej drużyny, są w zespole na takich samych zasadach. jak my. To naturalne, że piłkarze z ekipy Jana Urbana mają zapewnione miejsce, żeby móc się ograć. Mam nadzieję, że będąc w „jedynce”, nie będę schodził. 


Rok na dostanie się do pierwszej drużyny jest realny?


- Tak, ale będzie potrzeba dużo szczęścia, zdrowia i przede wszystkim regularnej gry na wysokim poziomie - to zależy już jednak ode mnie.

Polecamy

Komentarze (3)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.