Bartosz Karwan: Wdowczyk mnie gnębił
10.09.2007 02:02
- Trener miał do mnie pretensje, bo uważał, że więcej czasu poświęcam na żelowanie włosów niż na solidne ćwiczenia. Kompletnie absurdalny zarzut. Od tamtego czasu zostałem odsunięty na boczny tor. Byłem tak niszczony, że jak drużyna zdobywała w Zabrzu mistrzostwo, nie mogłem z nią świętować. Wdowczyk kazał mi bowiem jechać na mecz rezerw Legii do Pruszkowa. Przez osiem lat gry w Warszawie nie spotkało mnie takie upokorzenie - zwierza się w wywiadzie dla "Dziennika" <b>Bartosz Karwan</b>, była gwiazda drużyny "wojskowych".
Sześć strzelonych dla Arki goli w tym sezonie świadczy o tym, że wraca pan do wysokiej formy. Jak duża w tym zasługa Wojciecha Stawowego?
- Ten trener dał mi szansę gry w ciężkim dla mnie momencie. Rok temu nie miałem klubu, byłem po kontuzji, jaką złapałem na testach w belgijskim RAEC Mons. Stawowy mimo to wierzył we mnie i tego nigdy mu nie zapomnę. A co do mojej dyspozycji - była niezła już w poprzednich rozgrywkach. Z tym że nie zdobywałem tylu bramek, co teraz.
Wojciech Stawowy ma jakiś niezwykły sposób motywowania ludzi? To miłośnik Elvisa Presley’a, może odtwarza wam w szatni jego kawałki?
- No nie, bez przesady (śmiech). Tajemnica jego sukcesu tkwi w podejściu do ludzi. Jest to uczciwy, otwarty człowiek. Nasza smutna piłka nie cierpi na nadmiar takich osób.
Mówi się, że Arka będzie jak Juventus - zaraz po degradacji wrócicie do ekstraklasy i nieźle w niej zamieszacie. Zgadza się pan z tym twierdzeniem?
- Coś w tym jest. Mamy mocny, ofensywnie grający zespół, a także dobrego, hojnego sponsora. Jeszcze nie raz będzie o nas głośno.
A nie boicie się, że mający ostatnio sporo problemów milioner Ryszard Krauze nie będzie miał już czasu ani ochoty bawić się w sport?
- Ten człowiek jest sercem Arki, zaangażował się w stu procentach. Musi z nami zostać, nie wyobrażamy sobie by było inaczej. Przed jego przyjściem gdyński klub był przeciętniakiem. Zarówno pod względem sportowym, jak i organizacyjnym. Teraz jesteśmy profesjonalnym zespołem. Wiem co mówię, grałem przecież za granicą.
Grałem? Raczej siedział pan na ławce w Hercie Berlin. Czemu nie udało się zrobić w Niemczech kariery? Wyjechał pan w świetnym momencie, jako świeżo upieczony mistrz Polski i kadrowicz.
- Na pewno nie byłem za słaby na Bundesligę. W Hercie panowały dziwne układy. Nie wiem, czy zawsze o składzie decydował tylko trener Huub Stevens. Mam wrażenie, że w wielu sprawach dużo do powiedzenia mia dyrektor Dietmar Höness. A ten człowiek za bardzo mnie nie lubił...
Nie przekonują mnie te słowa. Każdy polski piłkarz, któremu nie wyszło za granicą, robi z siebie ofiarę trenera i dyrektora.
- To pana zdanie. Ja już wyraziłem swoje.
A jak to było z tą koszulką? Naprawdę w 2002 roku zapomniał pan włożyć strój na mecz z Bayerem Leverkusen?
- Dość już mam tej historii. Ale OK, opowiem o niej ostatni raz - byłem na rozgrzewce przedmeczowej w dresie. Potem przebrałem się, gdyż byłem spocony. Założyłem dres i zapomniałem włożyć pod niego koszulkę. W Hercie pośmialiśmy się z tej sytuacji ze Stevensem, nikt nie robił z tego jakiejś historii. Za to w Polsce zrobiono ze mnie skończonego debila. Dziennikarze jechali po mnie jakbym nieomal kogoś zabił. Czy to nie przesada?
Po powrocie z Herthy także miał pan problemy, tym razem ze szkoleniowcem Legii Warszawa Dariuszem Wdowczykiem.
- Po tym jak przyszedłem do klubu, ten człowiek mówił w wywiadach, że jestem w formie, że powinno się mnie powołać do kadry. Tymczasem jakiś czas potem wylądowałem w drużynie rezerw. To był dla mnie szok. Nie mieściło mi się to w głowie.
Dlaczego Wdowczyk pana odsunął od składu?
- Nie decydowały o tym względy sportowe, tyle mogę powiedzieć. Dodam też, że byliśmy w poważnym konflikcie.
Proszę powiedzieć o co poszło.
- Hmmm, OK. Trener miał do mnie pretensje, bo uważał, że więcej czasu poświęcam na żelowanie włosów niż na solidne ćwiczenia. Kompletnie absurdalny zarzut. Od tamtego czasu zostałem odsunięty na boczny tor. Byłem tak niszczony, że jak drużyna zdobywała w Zabrzu mistrzostwo, nie mogłem z nią świętować. Wdowczyk kazał mi bowiem jechać na mecz rezerw Legii do Pruszkowa. Przez osiem lat gry w Warszawie nie spotkało mnie takie upokorzenie. Przez ten cały czas w klubie nie było też tak fatalnej atmosfery, jak wtedy, gdy zdobywaliśmy mistrzostwo. Oczywiście duża w tym zasługa ówczesnego szkoleniowca.
Co takiego złego, poza gnębieniem pana, robił Wdowczyk?
- No na przykład kłamał. Na spotkaniu z kibicami mówił jedno, potem w szatni podczas rozmowy z zawodnikami wypierał się swoich słów, choć doskonale wiedzieliśmy, że nie mówi nam prawdy. Dokonał też kilku dziwnych transferów, które do dziś odbijają się Legii potężną czkawką. Nikt o tym głośno nie mówi, ale tak jest. Proszę mnie dobrze zrozumieć, ja nie chcę tu wylewać żalów i wypłakiwać się jaki jestem biedny. Pragnę tylko jednego - by ludzie dowiedzieli się jak to wszystko wyglądało.
Bardzo nie lubi pan Wdowczyka?
- Mam do niego obojętny stosunek. Cieszy mnie tylko jedno - gdy mnie gnębił, do końca zachowałem klasę. Nie dałem mu się sprowokować.
Zdarza się, że ludzie gratulują panu na ulicach gola w meczu z Norwegią? Ta bramka, zdobyta w 2001 r., pozwoliła drużynie pokonać rywala 3:2 i uwierzyć w awans do mundialu.
- Nawet tego lata turyści w Gdyni zaczepiali mnie na ulicy i dziękowali za to trafienie. Z jednej strony to przyjemne, z drugiej smutne. Ludzie kojarzą mnie tylko z tym spotkaniem. Mam nadzieję, że niedługo, dzięki dobrym występom w Arce, to się zmieni. Jestem w formie i mimo drobnych kontuzji, które atakują mój podatny na urazy organizm, mogę jeszcze pograć kilka lat na wysokim poziomie.
Rozmawiał: Kamil Gapiński
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.