Bartosz Rymek: Mówili: nie idź do Legii!
05.02.2018 19:07
Koledzy z zespołu śmieją się jeszcze z twoich końcówek palców u rąk?
- Nie (śmiech). Ten temat nie był nawet na świeczniku. Tylko raz chłopaki podłapali żart, ale nie roztrząsali tego specjalnie. Kiedyś obgryzałem paznokcie, lecz ten problem już za mną. Tata zresztą przekonał mnie, żebym tego nie robił, w zamian oferując „stówkę” miesięcznie. Przez cztery kolejne miesiące otrzymywałem solidną wypłatę i zapomniałem o tym szkodliwym nawyku. Motywacja była ogromna.
Lubisz rozluźniać atmosferę w szatni?
- W szatni CLJ tak. Niektórzy nazywali mnie „best jokerem”. W rezerwach z kolei stopniowo się wprowadzam, czekam na właściwy moment (śmiech).
Słyszałem, że w swoim samochodzie preferujesz klimaty disco polo.
- Słucham każdej muzyki, ale disco polo zawsze wpada w ucho, zwłaszcza rytm pobudzający do tańca. Pochodzę ze wsi, wszyscy bawili się w tych klimatach. Nie „wałkuję” jednak wspomnianego gatunku non stop, tylko od czasu do czasu. Słucham tych największych przebojów. Na pewno się tego nie wstydzę.
Często dbasz o oprawę muzyczną w szatni?
- Tak. To, co w danym czasie górowało na listach przebojów, dało się usłyszeć na głośnikach. Chłopaki też lubią disco polo, więc podzielają moje zdanie. Darzę sympatią zespół „Akcent” i Zenka Martyniuka. Ostatnio nie wrzucił niestety nic nowego (śmiech).
Zdarzało ci się czasami pokazywać rogi w niektórych momentach?
- Oczywiście. Jeśli ktoś mnie zdenerwuje, potrafię z daną osobą pójść na bok i powiedzieć jej coś nieprzyjemnego albo…
… doprowadzić do „bójki” spowodowanej „zasadami windy”.
- (Śmiech). Zdarzało się, że w ramach dowcipu, ktoś szturchnął kogoś w windzie. Na ogół nie kręci mnie takiego rodzaju rozrywka, ale pewnego razu ktoś mi tak „przywalił”, że naprawdę to poczułem. Ostatecznie wywiązała się mała przepychanka. Po chwili wszystko było w porządku. Każdy zapomniał o sprawie.
Wtedy też rzuciłeś w tę osobę krokietem?
- Nie, to inna sytuacja (śmiech). Wybrałem się na urodziny koleżanki, później wywiązała się drobna sprzeczka, lecz nie ma co tego rozwijać. Reasumując – krokiet był dobry (śmiech).
Bursa uczy prawdziwego życia?
- Można tak to określić. W internacie musisz wszystko robić sam. Pranie, sprzątanie, gotowanie… tego rodzice już za ciebie nie zrobią. Czasami trzeba było spiąć się, aby zrobić coś, co w danej chwili się nie chciało. Na pewno życia w bursie uczy pokory. Bałem się, że nie poradzę sobie bez mamy i taty, bo zawsze byłem „pod kloszem”, jednak szybko się przyzwyczaiłem i zaaklimatyzowałem.
Z tego co wiem, sporo czasu poświęcasz na edukację.
- Wcześniej znacznie więcej się uczyłem, ponieważ natężenie treningów było mniejsze, niż obecnie. Teraz również staram się w szkole, aczkolwiek nie jest to równomierne z tym, jak było w poprzednich latach. Nauka jest jednak dla mnie niezwykle ważna.
Koledzy zwracają się czasami do ciebie o pomoc z rozwiązaniem jakiegoś zadania?
- Tak, zdarzało się. Czasami dochodziły do mnie głosy, że nie lubię pomagać innym w lekcjach i wolałem sam się uczyć. Niektórzy uważali mnie za egoistę. Trochę mnie to denerwowało. Dużo się uczyłem, próbowałem pomagać reszcie, ale odbiór wśród otoczenia był zupełnie inny. Nie mogłem się z tym pogodzić.
Zostając przy temacie nauki. Podobno w bursie Mateusz Olejarka nagrał film, w którym mówił, że postawi na szalę sto złotych, jeśli wejdzie do twojego pokoju i zobaczy cię z głową w książkach. Nie pomylił się.
- Zgadza się. Potem chciałem się odpłacić nagrywając taki sam filmik, w którym mówię: „Teraz na sto procent Mateusz gra na komputerze”. Chciałem mu dopiec. Chyba się udało, bo wtedy śmiechom nie było końca.
Byłeś zły na kolegów, gdy zbili ci żarówkę w lampce szkolnej grając w piłkę?
- W młodzieńczych latach przejmowałem się takim materialnymi sprawami. Na chwilę obecną nie przywiązuje już jednak wagi do takich błahostek.
W bursie pewnie różnych zabawnych akcji nie brakowało.
- Jak najbardziej. Czasami po ciszy nocnej wybiegaliśmy na korytarz i chowaliśmy się do pokoi. Następnie ksiądz, który słyszał nasze głosy, pukał do drzwi, a my robiliśmy mu psikusa i ich nie otwieraliśmy (śmiech). Udawaliśmy wówczas, że śpimy i działaliśmy w myśl zasady: „Co złego to nie my”.
Z chłopakami z Polonii, z którymi dzieliliśmy bursę także było śmiesznie. Raz oni krzyczeli ze swojego pokoju, a po drugiej stronie my odpowiadaliśmy w podobnym tonie. Akurat – co ciekawe – z polonistami mieliśmy niezłe relacje, nie było zawiści.
Gen przebojowości pomaga na murawie?
- Zdecydowanie tak. Jeżeli grasz w jednostajnym tempie, jesteś wtedy przewidywalny, książkowy. Gdy wyjdziesz z pewnego schematu, staniesz się kreatywny i możesz zaskoczyć rywala. Chciałbym zresztą dysponować większą szczyptą przebojowości.
Wracając do korzeni. Od małego czułeś, że zostaniesz piłkarzem?
- Kiedyś nie myślałem o tym na poważnie. Początkowo zacząłem grać na ulicy z chłopakami o parę lat starszymi. Żwirowe boisko, płot robił za bramki - tak się grało. W każdą pogodę o każdej porze. Kolana często były zdarte, co nie może dziwić. Spodnie czy buty również cierpiały. Nawet w kozakach w zimę biegaliśmy (śmiech). Świetne czasy i piękne wspomnienia. Z grupki chłopców, z którym kopałem futbolówkę, zostałem tylko ja.
A reszta? Jak się toczą ich losy?
- Kuzyn pracują, innych dwóch kolegów wyjechało do Anglii zarabiać. Niektórzy skończyli trochę gorzej, ale z resztą utrzymuję kontakt do dziś.
Paru kolegów wyjechało, paru zajęło się czym innym, a ty robisz dalej to, co kochasz. Podnosi to na duchu?
- Oczywiście. Tym bardziej, że ci chłopcy zawsze mnie dopingują. Jak wracam do rodzinnej wsi lub oni przyjeżdżają z zagranicy, czuję ich wsparcie. To świetne uczucie. Często mówią: „Rymo, czekamy na ciebie aż w końcu zagrasz w pierwszej drużynie i załatwisz nam bilety”.
I co im odpowiadasz?
- Kiwam głową (śmiech). Byłbym bez wątpienia pierwszą osobą, która wręczyła by im wejściówki na jakiś mecz.
Gra w piłkę na ulicy ze starszymi kolegami było wartością dodaną? Zwłaszcza za czasów Orła Sypniewo?
- Początkowo odstawałem od reszty chłopaków, lecz z biegiem czasu mężniałem, stawałem się silniejszy i „ogarniałem” o co chodzi. Później, gdy trafiłem do klubu, także mierzyłem się ze starszymi, bo po prostu byłem na to przygotowany. Co ciekawe – ekipa, z którą wcześniej bawiłem się na ulicy, zaprowadziła mnie właśnie do Orła. Ludzie sukcesu (śmiech).
Byłeś osobą, która po nieudanych meczach płakała?
- Zdarzały się takie sytuacje, lecz zazwyczaj tłumię emocje w sobie nie okazując ich na zewnątrz. Czasami jednak mam kłopot z szybkim zaśnięciem, ponieważ zbyt długo myślę o danym spotkaniu. W wielu przypadkach z kolei wracam do domu bardzo zmęczony i nawet nie mam siły, żeby jeszcze analizować przyczyny porażki bądź słabszego występu.
Jak się teraz czujesz wracając do rodzinnej miejscowości?
- Znakomicie. Mieszkam w Nowej Wsi Zachodniej. Wieś to określenie na wyrost, bo to bardziej miasteczko. Jest tam praktycznie wszystko. Boiska, szkoły, sklepy, masa znajomych... W weekendy wolę wrócić do siebie, nawet na kilkadziesiąt godzin, a nie zostawać w Warszawie. Szybciej się tam regeneruję i wypoczywam.
Czasami nie masz takich momentów, że jak wracasz do rodzinnego domu, to nie chce ci się później wracać do stolicy?
- W gimnazjum miałem takie momenty. Wcześniej spędzałem na wsi większość czasu, a na chwilę obecną wracam do siebie na jeden dzień, żeby zaraz z powrotem meldować się w Warszawie. Czasami nawet płakałem, lecz nie pokazywałem tego nikomu, ponieważ nie chciałem tutaj wracać. Zaciskałem jednak zęby i dawałem sobie radę.
Jak to się stało, że dołączyłeś do Legii?
- Szczerze? Do końca sam nie wiem (śmiech). Nie wiem dokładnie kto szczególnie zainteresował się moją osobą. Podobno kilka razy szkoleniowcy czy skauci oglądali mnie w akcji. Wiem, że trener Kobierecki wybrał się na pewien turniej w Warszawie, gdzie prezentowałem się bardzo przeciętnie. Los tak chciał, że akurat pojawił się na meczu, w którym strzeliłem dwa gole i zaliczyłem solidny występ.
Pamiętam, że mierzyłem się jeszcze przeciwko Legii z rocznika ‘99 będąc w barwach Orła Sypniewo z mieszkanki roczników ’98 oraz ’99. Wygraliśmy bodajże 8:6. Zdobyłem cztery bramki i zaliczyłem cztery ostatnie podania... Może dzięki temu jestem tu, gdzie jestem. Kolejnym plusem przy mojej osobie mógł być fakt, iż grałem w kadrze Mazowsza i łatwiej było mnie dostrzec. Mogę jednak tylko gdybać, co zadecydowało, że tutaj trafiłem.
Dowiedziałeś się telefonicznie, ktoś przekazał ci tę nowinę?
- Tak, dobrze wspominam ten dzień. Piąta, szósta klasa podstawówki, odrabiam lekcje w domu. Nagle dzwoni do mnie trener Zenon Mierzejewski z Orła i oświadcza, że Legia zaprasza mnie na testy. Z początku nie mogłem w to uwierzyć. Niezmiernie się ucieszyłem.
Jak zareagowali najbliżsi?
- Pozytywnie. Wiesz, każdy był zaskoczony, ale rodzina normalnie do tego podeszła. Przyjechałem na testy z tatą, spaliśmy trzy dni na Bemowie, gdzie później czekały mnie sparingi oraz zwykłe treningi. Pamiętam, iż razem ze mną o transfer do stołecznego klubu walczył Bartek Olszewski, który wówczas – tak jak ja – dołączył ostatecznie do „Wojskowych”.
Interesowały się tobą inne kluby, oprócz Legii?
- O moje względy zabiegały kluby z okolic Warszawy. Nawet trener z pewnego klubu był u mnie w domu… Sieci zarzuciła na mnie Legionovia, KS Piaseczno, Znicz Pruszków. Co ciekawe – większość szkoleniowców z innych zespołów mówiła, żebym nie przychodził do Legii, bo będzie mi tu źle i nie rozwinę się. Na przestrzeni lat wydaje mi się, że był to dobry ruch.
Jak zniosłeś wejście do wielkiego świata?
- Z początku nie mogłem się przyzwyczaić do nowego otoczenia. Przez pierwsze dwa, trzy lata czułem pośpiech i stres – nie tak jak na wsi, gdzie wszystko leci powolutku. Teraz jest znacznie lepiej i dobrze funkcjonuję w stolicy. Staram się twardo stąpać po ziemi.
Co robisz, by się odprężyć, odpocząć?
- Najczęściej spotykam się z siostrą, jej chłopakiem i moją współlokatorką. Wczoraj byliśmy nawet u „szwagra” w mieszkaniu (śmiech). Graliśmy u niego cały wieczór w planszówkę o nazwie „Quizwanie”. Zająłem drugie miejsce, średnio można powiedzieć.
Kategoria sportowa pewnie radowała ciebie najmocniej.
- To prawda, dobrze mi szło. Jak trafiła się kategoria, która bardziej pasowała mojej siostrze, to szybko zmieniałem ją na sport (śmiech). W pewnym momencie musiałem pomóc szepnięciem słów o Zbigniewie Bońku, wtedy coś zaczęło świtać. Poza tym można mnie nazwać maniakiem filmów. Z zaciekawianiem oglądam „Harry’ego Pottera”. Za kilkadziesiąt minut będzie zresztą w telewizji, dlatego musimy powoli kończyć rozmowę (śmiech). Ostatnio puszczają go co tydzień. Łącznie obejrzałem ten film pewnie z pięćdziesiąt razy, ale lubię do niego wracać.
A do FIFY?
- Miałem w domu konsolę, ale ją sprzedałem. Później tę kwotę włożyłem w mojego Golfa (śmiech). W przyszłości na pewno z powrotem zakupię Playstation i będzie się działo.
Słyszałem, że podczas turnieju w FIFĘ na kadrze Mazowsza w Nowym Sączu zaskakująco wysoko zaszedłeś.
- Zgadza się. Przyjmowaliśmy zakłady, po pięć złotych od każdego chłopaka. Uzbierała się ładna sumka i na blisko dwudziestu zawodników zameldowałem się w finale z Mateuszem Bondarenko. Pamiętam, że pokonałem Sebastiana Szymańskiego, który nie mógł się z tym pogodzić.
Zmieniając temat. Starasz się zdrowo odżywiać?
- Jasne, próbuję robić zdrową masę. Rano preferuję jajecznicę. Następnie „wjeżdża” serek wiejski, orzechy… Co cztery godziny uzupełniam białko w różnych postaciach. Oczywiście unikam fast-foodów, chipsów. Nie jest mi po drodze także z gazowanymi napojami. Rutyna, aczkolwiek da się przyzwyczaić.
Widzisz później, że dieta pozytywnie przekłada się na boisko?
- Jasne. Jest to widoczne zwłaszcza, gdy przez tydzień konsumuję sporą dawkę owoców i warzyw. Wówczas mam znacznie więcej energii i dodaje mi to dodatkowych bodźców. Polecam (śmiech). Po meczach zazwyczaj z kilkoma zawodnikami udajemy się na obiad do restauracji.
Co robisz, aby dążyć do doskonałości?
- Po każdym treningu wykonuję dodatkową serię ćwiczeń, czyli rolowanie, podciąganie się na drążku. Czytam także rozmaite książki. Zakupiłem zresztą niedawno jedną z publikacji o treningu mentalnym. Co ciekawe, sporo chłopaków – zarówno w rezerwach jak i CLJ – lubi czytać. Zdecydowanie bardziej wolę takie książki, aniżeli lektury szkolne.
W Centralnej Lidze Juniorów grasz często, wnosisz wartość dodaną do zespołu. Mam jednak wrażenie, że czasami spalasz się w kluczowych momentach na boisku. Czym to jest spowodowane?
- Wiem, o co ci chodzi. Być może brakuje mi pewnej stabilizacji. Trudno powiedzieć, ale faktycznie, kropka nad „i” pojawia się za rzadko. Na pewno oddaję za mało strzałów. Może przez to, inni mnie tak odbierają. Sądzę jednak, iż jest to do poprawy. Mam nadzieję, że będę zdobywał więcej bramek oraz częściej asystował.
Nie jest tak, że boisz się konsekwencji jakie poniesiesz później?
- Czegoś takiego nie ma. Zawsze podejmuję pierwszą myśl, nie mam mętliku w głowie. Stres również mnie nie zjada.
Korzystałeś z porad psychologa?
- W młodszych latach, aczkolwiek takie konsultacje mi nie pomagały. Ostatecznie przestałem uczęszczać na wizyty u specjalisty. Więcej wyciągnąłem poprzez czytanie rozwijających książek.
Jakie zazwyczaj masz założenia przedmeczowe?
- Kiedyś mieliśmy więcej zadań, teraz się to zmodyfikowało. Musimy stosować pressing, a poza tym mamy wykazywać się kreatywnością i wdrażać własne pomysłu w grę. Nie ma tak, że mamy wyznaczone, gdzie mamy podań futbolówkę. Są elementy, które stosujemy w obronie natomiast w ofensywie jest pewna swoboda. Jako zawodnik także otrzymuję wskazówki, jednak wszystko zależy od przeciwnika. Jeżeli rywal jest fizyczny, wówczas muszę go zastawić. Jeszcze inaczej to wygląda, gdy mierzymy się z zespołem stawiającym na technikę.
Jak podchodzicie do spotkań z teoretycznie słabszym rywalem, a jak z lepszym?
- Do każdej potyczki podchodzę tak samo. Gdy występuję przeciwko, teoretycznie, nieco słabszej drużynie, mocniej się skupiam. Z kolei podczas starcia z lepszym klubem wmawiam sobie, że nie mam nic do stracenia. Skupienie musi być identyczne. Trzeba szybko operować futbolówką, grać mądrze, a nie holować piłki.
Regularnie uczęszczasz na siłownię?
- Tak, trenujemy we wtorki i czwartki, także nie ma obijania się. Muszę się odbudować fizycznie, aczkolwiek coraz lepiej czuję się w starciach z seniorami na murawie. Wcześniej się od nich odbijałem, obecnie widać postępy.
Przykład Szymańskiego pokazuje, że to zdolny gracz, lecz jego największym mankamentem są mikre warunki.
- „Seba” to inny rodzaj zawodnika. Inteligentny chłopak, który spokojnie poradzi sobie z taką posturą. Czy to najlepszy zawodnik z jakim grałem w jednej drużynie? Według mnie jeden z najlepszych. Kiedy graliśmy sobie poza sezonem na „Orlikach”, ogromne wrażenie zrobił na mnie Mateusz Wieteska. Kozak! Środkowy obrońca, a posiada taką technikę… Kosmos.
A pamiętasz jakiegoś zawodnika, który grając w przeciwnej drużynie mocno się wyróżniał?
- Trudno wskazać jednego konkretnego piłkarza. Mierząc się w sparingu z reprezentacją Polski kilku kadrowiczów nieźle „wywijało” na murawie. Wówczas Piotrek Zieliński grał tak, że głowa mała.
Starasz się jeszcze podpatrywać jakichś piłkarzy?
- Cały czas. Przykładowo na Youtube oglądam filmiki właśnie z udziałem „Zielka”. Poza tym, lubię śledzić poczynania Coutinho, Messiego, Ronaldo czy Neymara. Podpatruję przede wszystkim ofensywnych zawodników. Szczególnie przed danym spotkaniem wizualizuję sobie swój występ. Najpierw patrzę na wspomnianych idoli i ich najlepsze zwody, a potem myślę, jak ja mogę to przełożyć na murawę. To mnie nakręca.
Często te wizualizacje wychodzą?
- Tak. Gdy odpalę sobie taki materiał przed spaniem, a następnie w dniu meczu, to w trakcie spotkania jestem przygotowany na każdą sytuację. Przykładowo, jeżeli dostanę piłkę wsteczną, to od razu wiem, że muszę błyskawicznie ją uderzyć. Kieruję ją wówczas tam, gdzie chciałem. Zazwyczaj wychodzi.
Wracając do Centralnej Ligi Juniorów. Stać was na czwarte mistrzostwo z rzędu?
- Jak najbardziej, lecz drużyna trochę się przemeblowała. Potrzeba jeszcze czasu i zgrania, aby wszystko działało w stu procentach. Jesienią nie przegraliśmy żadnego spotkania, ale wierzę, że w nasze szeregi nie wkradnie się rozluźnienie. Zobaczymy, co przyniesie czas. Jestem dobrej myśli.
Co za wami przemawia?
- Drużyna. Każdy zawodnik chce udowodnić swoją wartość i przydatność w kolejnych meczach. Dodatkowo konkurencja jest spora, przez co poziom zespołu stopniowo się podnosi. Sportowa rywalizacja jest ważnym aspektem i znacząco pomaga w wykonywaniu kroków w przód.
Masz świadomość, że schodząc do CLJ, będziesz jednym z liderów ekipy Piotra Kobiereckiego?
- Fajnie być liderem, lecz jest to ogromna odpowiedzialność. Sądzę, że podołałbym temu wyzwaniu. Nie boję się brać ciężaru gry na swoje barki.
Możesz coś obiecać, jeśli sięgnięcie po tytuł?
- (Długa pauza). Nigdy nie obciąłem się na łyso. Zawsze się wstydziłem, aczkolwiek ten pomysł świta mi w głowie od pewnego czasu. Jeżeli zatem zdobędziemy trofeum – robię fryzurę „na Pazdana”.
Stawiasz sobie indywidualnie jakiś cel w tym sezonie?
- Oczywiście. Nie chcę jednak o tym głośno mówić, bo wtedy każdy będzie tego ode mnie oczekiwał. Jeżeli zostawię to dla siebie, wówczas nikogo nie zawiodę.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.