Bitwa w Utrechcie

Zamknięte centrum miasta, zdemolowany dworzec autobusowy i kolejowy, interwencje policji konnej, straty liczone w dziesiątkach tysięcy euro, przerwany na pół godziny mecz - tak wyglądał wczoraj Utrecht. Zaczęło się po 17. W samym centrum doszło do awantur kibiców. Bili się fani Utrechtu kontra fani Den Haag, klubu, który kibicuje Legii, oraz prawie dwustuosobowa grupa Polaków (ze stolicy przyjechało ostatecznie do Holandii około 400 osób). Interweniowała policja konna, zatrzymano kilkunastu chuliganów, trzeba było zamknąć jeden z supermarketów, otoczony był dworzec kolejowy i autobusowy. - Nie wiem, czy na dworcu ocalała choć jedna szyba, pozamykano większość sklepów - opowiadał holenderski dziennikarz. Na stadionie, kiedy w 6. min Cezary Kucharski strzelił gola dla Legii, też zaczęła się awantura. Któryś z kibiców siedzących w sektorze gości (warszawianie twierdzili, że zrobił to fan Den Haag) rzucił rozpaloną racę w sektor kibiców Utrechtu. Ci odrzucili, sforsowali płot i zaczęli rzucać w tych z Legii. Dymy spowiły sektor z polskimi kibicami. Kiedy policja ich uspokoiła, zaczęła się awantura z Holendrami. Latały czerwone plastikowe krzesełka. Policja długo nie mogła zaprowadzić porządku, sędziowie przerwali spotkanie, a piłkarze poszli do szatni. W końcu po ponad 30-minutowej przerwie o 21.30 podano komunikat, że spotkanie będzie kontynuowane. - Mamy obiecane filmy z całej awantury. Jeśli zidentyfikujemy tych, co rzucali i się awanturowali, będą mieli zakaz stadionowy... - smutno kręcił głową szef Pol-Motu Andrzej Zarajczyk. Jeszcze podczas meczu dziennikarze dostali oficjalny komunikat. Prezes Utrechtu Jan Visser oświadczył: - To miał być wspaniały wieczór, który na długo zapadnie w pamięć. Ale po tym, jak kibice Legii rzucili racę w sektor fanów Utrechtu, mieliśmy do czynienia z koszmarem.