News: Bogusław Leśnodorski odchodzi z Legii

Bogusław Leśnodorski: Akademia musi się udać

Piotr Kamieniecki

Źródło: Gazeta Wyborcza

23.12.2014 06:49

(akt. 04.01.2019 12:25)

- Zbyt łatwo przyzwyczajamy się do dobrego – dwa lata temu marzyliśmy, by wygrać cokolwiek. To, że wszyscy przed startem ogłaszają nas mistrzami, jest dla mnie mega - obciążeniem. Wciąż słyszę, że liga jest słaba, a to nieprawda. Kiedyś grą kierował chaos, teraz zespoły są lepiej przygotowane taktycznie i fizycznie. I nikt nie pada 20 minut przed końcem. Często patrzę, jak rywale grają pressingiem, i spodziewam się, że nie zdołają w ten sposób dotrwać do końca. A oni wytrzymują! Tak było z Lechią, gdy Borysiuk i Łukasik zagrali najlepszy mecz jesieni. Wciąż brakuje piłkarzy, którzy wnoszą na boisko jakość, ale organizacyjnie różnica jest duża - uważa w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" prezes Legii, Bogusław Leśnodorski.

W Łęcznej Legia przegrała czwarty w sezonie mecz tuż po występie w europejskich pucharach. Teoretycznie nic wyjątkowego, największe kluby tuż po Lidze Mistrzów wypadają słabiej w kraju. Dlaczego choroba dotknęła również Legię?


- Kiedyś tylko nam się wydawało, teraz jesteśmy pewni, bo mamy doświadczenia z poprzedniego i obecnego sezonu: gra co tydzień i gra co trzy dni to zupełnie inne sporty. Zwłaszcza gdy dochodzą dalekie podróże i trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy wracać od razu po meczu i zarywać noc czy czekać do rana. Jeśli gramy co tydzień, możemy dać piłkarzom dzień wolnego, inny przeznaczyć na odnowę. Są dwa treningi na przetestowanie jedenastki. Zmniejsza się ryzyko mikrourazów, rzadko ktoś wypada 24 godziny przed spotkaniem. Jeśli grasz co trzy dni, takie historie dzieją się bez przerwy. Organizacyjnie to coś zupełnie innego, wszyscy – my, piłkarze i trenerzy – siętego uczymy. Dobry przykład to Kuciak, który pierwszy raz grał co trzy dni. W LE bronił świetnie, w lidze nie potrafił się już skoncentrować. Czasami wyglądał, jakby bronił na podwórku. Dusan jest domatorem, dobrze czuje się z żoną, a my od lipca nie mieliśmy praktycznie żadnej przerwy, nasze życie polega na wsiadaniu i wysiadaniu z samolotu. Czasami nawet nie wiesz, w którym hotelu się budzisz. Pamiętajcie też, że zgrupowania mamy także przed meczami w Warszawie. Drużyna śpi wówczas w hotelu. Henning Berg poświęca dużo czasu na przygotowania do meczu, zaczynając od swojej taktyki, a kończąc na analizie gry rywala. Na początku dla zawodników to był szok. Przez lata polski ligowiec przyjeżdżał do klubu godzinę przed treningiem i chwilę po nim wracał do domu. Legioniści pracują na cały etat: jeśli mają trening wieczorny, przychodzą do klubu w południe i wychodzą późno w nocy, jeśli nie – zaczynają o 8 rano i kończą ok. 17-18.


Na kim się wzorujecie przy prowadzeniu akademii?


– Staramy się znaleźć własną drogę. Za czasów Urbana mieliśmy bliskie kontakty z klubami hiszpańskimi i portugalskimi, patrzymy na Basel i Ajax. Każdy chciałby się porównywać z Barceloną, lecz najpierw trzeba się nauczyć chodzić, a potem biegać. Ale nie uważam, byśmy mieli się czego wstydzić, główną barierą są pieniądze. Potencjał czołowych klubów wynika z historii, z miasta czy bogatego właściciela – zachwycamy się ich organizacją, ale ona powstawała kilkadziesiąt lat.


Wybraliście swój model?


– Fluminense, z którym współpracujemy i które bardzo mi się podoba, nie odbiega od Ajaxu czy Basel. Tu nic nowego nie da się wymyślić, wszystko opiera się na skautingu i selekcji. Dlatego uważamy, że mamy duże szanse – angielskie kluby szukają w dzielnicach, bo w samym Londynie jest kilka poważnych klubów, my mamy całą Polskę. Jeśli nam się nie uda, to będziemy frajerami. Nie mieści się wam w głowach, jak bardzo jestem przekonany, że jeśli sami tego nie spieprzymy, to musi się udać. Popatrzcie, ile buduje się szkółek, ilu chłopców się do nas zgłasza. Musi się udać. Musi. Problemy naszej akademii to wzorcowy przykład polskiej mentalności. Poza klubami sponsorowanymi przez oligarchów nikogo, nawet Realu, nie stać, by kupić kilka hektarów ziemi i postawić ośrodek szkoleniowy. Jesteśmy gotowi na inwestycję, ale żeby zacząć, ktoś musi nam wydzierżawić teren za rozsądne pieniądze.


Pije pan do Sulejówka, gdzie projekt akademii Legii przegrał ze zbiornikiem retencyjnym?


– Przecież to absurd. Na szczęście sytuacja się poprawia, pani prezydent uwierzyła, że jesteśmy w stanie robić sport. Dzięki nowym sekcjom i współpracy z przedszkolami ratusz zobaczył, że Legia to nie tylko pierwsza drużyna, z którą są ciągle kłopoty, bo kibice robią awantury, lecz także bardzo duży projekt społeczny. Myślimy o działce obok stadionu, gdzie dziś rosną krzaki – tam chcemy zbudować dwa boiska. 

Czy w Legii z juniorami nie powinni pracować byli piłkarze?


- Jestem o tym absolutnie przekonany. Saganowski już mówi, że chciałby ćwiczyć dzieciaki, podobnie Radović, do klubu dołączył Vuković, są z nami Magiera i Kiełbowicz. Tu chodzi o element, który wielu odrzuca na bok, a ja uważam za kluczowy - przywództwo duchowe i mentalne. Wielu chłopaków pochodzi z domów, w których rodzice specjalnie się nimi nie zajmowali. Potrzebują autorytetu, dzięki któremu się nie pogubią. Dlatego tak ważna jest charyzma takiego Vuko.

 


Całą rozmowę można przeczytać we wtorkowym wydaniu "Gazety Wyborczej".

Polecamy

Komentarze (22)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.