News: Bogusław Leśnodorski: Liga Europy celem minimalnym

Bogusław Leśnodorski: Liga Europy celem minimalnym

Marcin Szymczyk, Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

03.07.2014 11:00

(akt. 08.12.2018 14:16)

Zapraszamy do lektury wywiadu z prezesem Legii Bogusławem Leśnodorskim, który w rozmowie z Legia.Net opowiedział o zmianach jakie zajdą w akademii piłkarskiej, o tym jak ważne zadanie zostało powierzone trenerowi Jackowi Magierze, o nowych zawodnikach i rzeczywistości w polskiej lidze. Jest też o transferach - Arkadiusz Piech od dawna był wymarzonym wzmocnieniem trenera Jana Urbana, zaś Igor Lewczuk miał przyjść na Łazienkowską już rok temu. Wkrótce powinien jeszcze ktoś do zespołu dołączyć.

fot. Mateusz Kostrzewa / legia.com

Darujmy sobie podsumowania sezonu czy roku – to już wszędzie było. Może tylko jakaś ciekawostka, która zapadła Panu w pamięć.


- Dotarło do mnie, że sportowo najbardziej traumatyczne przeżycie, to jednak była druga połowa meczu z Wisłą Kraków. Graliśmy w jedenastu, oni w dziesięciu, wygrywaliśmy 2:0 i do przerwy ich miażdżyliśmy. Gdy zaczęła się druga część spotkania byłem przekonany, że ich totalnie rozjedziemy. Nie miałem w głowie innego scenariusza, jak tylko nasza efektowna wygrana. To była dobra lekcja pokory – dla mnie, dla piłkarzy, dla wszystkich.


Półtora roku jest Pan prezesem i są dwa mistrzostwa Polski, Puchar Polski, trochę lepiej mogło być w rozgrywkach Ligi Europy. Ale ogólnie było dobrze, zgodnie z założeniami, może nawet blisko ideału?


- Nigdy nie ma ideału, zawsze może być lepiej – takiej filozofii się trzymajmy. Ale ogólnie jestem zadowolony. Najważniejsze, że mam poczucie, że cały czas jest progres.


W klubie zachodzi mnóstwo zmian, na różnych szczeblach.


- To jest duży problem.


Z tymi zmianami jednak często przychodzą sukcesy. Nie wiem jak Pan, ale my za największy uznajemy powrót mody na Legię w Warszawie.  Widać to na każdym kroku, ludzie mają na sobie koszulki naszego klubu, wpięte jakieś gadżety. Ostatnio tak było w latach 90-tych.


- A gdybyśmy nie dostawali tak w mediach, po tych wszystkich karach, to byłoby jeszcze lepiej. Te nasze „przygody” jak mecz z Jagiellonią, to wciąż jest duży kłopot. Natomiast moda Legię cieszy, jest to istotny element całości naszej pracy, dowód na to, że idziemy w dobrym kierunku. Największy boom jest wśród dzieciaków, a to w perspektywie dziesięciu lat bardzo dobrze nam wróży. Można powiedzieć, że wśród najmłodszych pozamiataliśmy w tym temacie. Ostatnio najpopularniejsza była Barcelona, ale dostała trochę po głowie, i wzrosło zainteresowanie Legią. Zawsze jest tak, ze łatwiej kibicuje się tym, co wygrywają.


Do pełni szczęścia brakuje zapełnienia stadionu na każdym meczu. Idzie wprawdzie ku lepszemu, ale mam wrażenie, że by to było możliwe, potrzebna jest zmiana pewnej retoryki w mediach. Na Starówce bawiło się 70 tysięcy ludzi, a policja przesyła mediom raport, że 224 osoby zostały ukarane mandatami, zaś kilkunastu zostało zatrzymanych. I w świat idzie przekaż, że źle się działo, a była świetna zabawa i pełne bezpieczeństwo.


- To jest klucz, bez tego wiele nie da się zrobić. Przykład, który przytoczyłeś to standard, ale wydaje mi się, że ludzie coraz mniej się dają oszukiwać. Wyniki sprzedalności czy poczytności Gazety Wyborczej o tym świadczą. Naród coraz mniej wierzy w ściemę. Przecież na Starówce było 70 tysięcy osób, i oni widzieli, co się działo. Jak następnego dnia czytają, że dochodziło do dantejskich scen, to wiarygodność tych środków przekazu straszliwie spada. Polacy chyba mają powoli dość epatowania negatywnymi danymi. Do tej pory sensacja i złe wiadomości bardzo dobrze się sprzedawały, ale obecnie wszyscy zaczynają mieć tego dość.


Ale myśli Pan, że to się naturalnie będzie zmieniało…


- Naturalnie to się nic nie zmieni (śmiech). Ale mam nadzieję, że wspólnie jakoś w tym pomożemy.


Przejdźmy do projektu flagowego Legii czyli akademii. Od czasów rocznika 92’ coś jakby siadło. Kolejni zawodnicy próbują swoich sił, ale nie przebijają się do kadry pierwszego zespołu, a wypożyczenia niewiele dają.


- Nie będzie tak, że z każdego rocznika trafi 5-6 chłopaków do pierwszego składu. Weszliśmy w model wypożyczeń, ale nie zawsze zdaje to egzamin. Cały czas się tego uczymy i szukamy najlepszego rozwiązania. Ze strony tych młodych chłopaków było ogromne ciśnienie na grę na wyższym poziomie – np. I ligowym. To nie jest tak, że my sobie wymyśliliśmy, że oni mają grać na zapleczu ekstraklasy. To wynik rozmów z zawodnikami, ich menedżerami. Weźmy przykład takiego Olka Jagiełło, który był przekonany, że jest gotów do gry na najwyższym poziomie. Podobnie było z Kamilem Kurowskim. Zamiast potrenować w rezerwach, zobaczyć jak to wygląda w III lidze, pojechał w świat i zderzył się z brutalną rzeczywistością.


Może zamiast wypożyczeń lepsza by była opcja sprzedaży z opcją odkupu – tak jak w przypadku Damiana Zbozienia czy Kuby Szumskiego?


- Są różne opcje, wciąż szukamy tej najlepszej dla nas i dla zawodników. Funkcjonujemy obecnie w różnych modelach i trudno o którymś powiedzieć, że jest najlepszy, że się sprawdza. Najważniejsze jest to, że na poziomie klubów ekstraklasy zaczyna dochodzić do zrozumienia i współpracy. Mamy sensowne relacje z Piastem Gliwice, z Zawiszą, z Ruchem Chorzów. Jest większy poziom zaufania, przez co można normalnie funkcjonować i czynić wspólne ustalenia. Myślę, że na przestrzeni 2-3 sezonów taka współpraca przyniesie wiele korzyści tym młodym chłopakom. Kilku naszych będzie teraz w Ruchu, tam jest dobry trener. A przy takich zmianach często kluczową sprawą jest to, kto zasiada na ławce trenerskiej. Polska myśl szkoleniowa, szczególnie jeśli chodzi o trenerów dawnego pokolenia, bardzo odbiega od europejskich standardów.


- Dlaczego Franciszek Smuda gra doświadczonymi piłkarzami? Jak postawi się na pozycji faceta, który ma 30 lat i więcej, to zawsze jakoś sobie poradzi. Nastolatka trzeba wszystkie uczyć, szkolić, a do tego trzeba mieć warsztat trenerski. Może to uproszczenie, ale do tego się to sprowadza. Janek Urban jest dobrym trenerem, ale o jakości klubu nie decyduje tylko pierwszy trener. Słowo menedżer, którego używa się nie bez powodu na wyspach, to bardzo ważna sprawa. To człowiek musi ogarniać wiele wątków, które są istotne dla funkcjonowania całego klubu. Ta rola nie może się ograniczać do kwestii pierwszej jedenastki na najbliższy mecz. Musi być ujednolicona praca z młodzieżą, opracowane przygotowanie taktyczne, nakreślony rozwój poszczególnych graczy – takich kwestii jest naprawdę bardzo wiele. Cały sztab ludzi jest wiec niezwykle ważny. I trener musi być na takich ludzi otwarty.


- W Polsce, poza nami, tylko Lech Poznań wysyła po świecie Mariusza Rumaka, by się przyglądał i uczył, inwestuje w niego. Wszyscy inni zamykają się w pokoju i uważają, że wszystko wiedzą najlepiej.  To znowu uproszczenie, ale tak jest. Na poparcie tego powiem coś, co jest przerażające. W kilku klubach ostatnio byli trenerzy zagraniczni, władze zdecydowały się na taki krok. I teraz ci ludzie, którzy mają przecież dużo większe doświadczenie niż ja, mówią że nigdy w życiu nie zatrudnią już polskiego trenera. To niestety o czymś świadczy.  


- Ale jest kilku młodych gości, którzy mogą pchać kluby do przodu. Są to ludzie młodego pokolenia – Jacek Magiera, Robert Podoliński, Marcin Dorna – oni mają szanse pociągnąć naszą piłkę do przodu. Niestety obawiam się, że mimo niezłego warsztatu, Podoliński może mieć w Cracovii kłopot. Może być tak, że nie dadzą mu tam spokojnie pracować, będą się wtrącać, to kolejna nasza cecha – wszyscy się na wszystkim najlepiej znają. Takich przykładów w naszej lidze jest sporo. Przecież prezes Jacek Bednarz w życiu by nie zatrudnił w Wiśle Franciszka Smudy. Jeśli jesteś prezesem klubu, w którym ktoś zatrudnia trenera, wbrew twojej woli, to jak to ma dobrze funkcjonować? Nie może! A takich przykładów w naszej lidze jest masa. Dlatego uważam, że władze Cracovii będą się co chwilę wtrącać w pracę trenera. W jaki sposób? Będzie przychodził do klubu i dowiadywał się, że ktoś został ich nowym piłkarzem… Taką mam obawę, a tak pracować się nie da.


- Pozytywne jest to, że w kilku klubach jest jednak rozsądek. W takim Zawiszy Bydgoszcz, osoba Radka Osucha jest w jakiś sposób egzotyczna, ale daje powiew świeżości. Dobrze zaczyna się dziać w Pogoni Szczecin, Lechii Gdańsk, nie wspominając o Lechu. Jakaś pogoń za normalnością i profesjonalizmem więc jest. Trochę się poprawia.


Wracając do tych młodych zawodników. Jest obecnie pewien problem – ci, którzy byli wyróżniający się wiosna w rezerwach nie pojechali na obóz, za to szansę pokazania się dostali inni. W tych pierwszych rośnie frustracja, myślą o odejściu z klubu. Przykładem niech będzie Grzesiek Tomasiewicz.


- Jeśli chce odejść, to niech odchodzi. Przeżyłem już sprawę Olka Jagiełły, która dla wszystkich tych chłopaków i ich menedżerów, powinna być przestrogą. Choć akurat osoba Czarka Kucharskiego, jest bardzo sensowna. Grzesiek Tomasiewicz jest jednym z niewielu, który może się w ekstraklasie odnaleźć. Tak uważamy, myślimy o tym poważnie by taki ruch poczynić. On może zagrać na najwyższym poziomie rozgrywkowym, ale na pewno nie w Legii, nie w przyszłym sezonie. Nie jest na to gotowy, by wygrać rywalizację z Dudą czy Radoviciem.


- Natomiast flagowym przykładem powinna być historia Olka Jagiełło. On, rodzice i media obwołały go drugim Messim, a skończyło się to totalną tragedią. Zostało mu zniszczone życie. W mojej ocenie media i cała ta otoczka spowodowały, że on może już nigdy nie zagrać w piłkę na wysokim poziomie. Gdyby swego czasu usiadł na ziemi, nie twierdził, że jest gotowy na ekstraklasę, tylko słuchał Jacka Mazurka, to być może dziś byłby w pierwszej drużynie Legii. W drużynach pokroju Realu czy Barcelony w drugiej drużynie grają chłopaki, którzy mają po 22-23 lata. Do Primera Division trafiają goście, którzy stają się gwiazdami, a mają po 26-27 lat, a 3-4 lata temu jeszcze nikt i nich nie słyszał. Weźmy zresztą przykład Paulinho – dziś gra na Mundialu, a swego czasu nie czarował w ŁKS-ie Łódź. Nie każdy, kto ma 17 lat jest gotowy na seniorską piłkę. W Polsce dodatkowo liga jest bardzo fizyczna. Ktoś, kto niżej wyróżnia się technicznie, nie musi tego samego robić w pierwszym zespole.


- Mamy głód sukcesu, chcemy kreować gwiazdy, to samo w sobie nie jest złe. Gorzej jak całe środowisko – koledzy, rodzice trenerzy i jeszcze kluby ulegną takiej histerii. Wtedy rezultat często jest tragiczny… Są tacy zawodnicy jak Kownacki, szybko rozwijający się, którzy w wieku 17 lat wyglądają bardzo sensownie. Ale inni potrzebują wieku 23 lat, by odegrać jakąś rolę w seniorskiej piłce. Dużo zależy od mentalności, przygotowania fizycznego, pozycji na boisku itd. itd.


- Ale akurat Grzesio Tomasiewicz jest w naszej ocenie zawodnikiem, który jest blisko poziomu gry w ekstraklasie. Pytanie co zrobić, by zrobił kolejny krok do przodu? Celem dla niego nie powinna być sama gra w ekstraklasie i kontrakt na poziomie 15 tys. zł miesięcznie. Jest opcja, że dostanie szansę w drużynie z najwyższej klasy rozgrywkowej i to takiej, gdzie jest dobry trener. On sam na dziś nie pociągnie całego zespołu, ale jeśli w drużynie jest taktyka, dyscyplina i kilku chłopaków do gry, to może być bardzo dobry. W I lidze mało jest takich drużyn, dlatego myślimy o ekstraklasie.


- Dam wam przykład Szwocha – 67 meczów w I lidze. Gość ma ledwo 21 lat, nigdy nie grał w jakimś poważnym klubie. A w każdym meczu należał na boisku do postaci wyróżniających się. Z naszych młodych chłopaków, jeszcze nikomu się to nie udało. Nikomu! Nawet Wolskiemu czy Furmanowi. Nikomu. A on poza występami, zdobył kilka bramek z dystansu, wykonywał rzuty karne. On zrobił więc to, co innym się nie udaje. Nie mówimy, że chłopak jest utalentowany i może coś z niego będzie. Jemu udało się grać na poziomie w I lidze. Teraz pytanie czy uda nam się zrobić tak, by zagrał podobnie jeden poziom wyżej.


Brak awansu do II ligi chyba nie ułatwia takich planów?


- To jest problem, choć jest nadzieja, że teraz ta III liga będzie trochę lepsza. Selekcja tych zespołów jest coraz większa. Gdybyśmy byli w II lidze, to byłbym pewien, że taki Grzesio Tomasiewicz nie ma się gdzie spieszyć. Ale kilku chłopaków z dwójki zagra w pierwszym zespole. Na razie zostają Adam Ryczkowski i Mateusz Wieteska. Na obóz pojechali też Bartek Kalinkowski i Robert Bartczak. Wiemy, że Ryczkowski czy Wieteska nie są jeszcze gotowi na pierwszy zespół, ale za rok może będą… Dołączył do nas jeszcze młody chłopak z Lecha, też w niego wierzymy. To dla nas próba, zobaczymy jak zareagują gracze 17-letni po przeskoku do I zespołu. Cały czas się tego wszystkiego uczymy. Może będzie im łatwiej się przystosować? Mają potencjał, wierzymy że się uda.


- Wracając do braku awansu do II ligi. Wierzymy w projekt Jacka Magiery, ale spokojnie – on miał jak na razie trzy miesiące na wdrożenie tego wszystkiego, to za mało. Teraz będzie koordynatorem drużyny juniorów. Juniorzy starsi i zespół rezerw będą razem. Ci chłopcy zaczną tak samo grać, trenować. Do tej pory była paranoja, każdy zespół ćwiczył inaczej, grał inaczej. To musi zacząć wyglądać spójnie. W innych krajach młodzi ludzie grają w różnych rocznikach w podobnym ustawieniu, na podobnych pozycjach, w podobnym systemie taktycznym. Tak samo jest na kadrach, obowiązuje jeden system, jedna centralna reprezentacja. A u nas Michał Żyro pół życia spędził na kadrach, Adam Ryczkowski grał chyba w czterech. On zamiast trenować, uczyć się i rozwijać jeździ po zgrupowaniach i czas spędza na kolejnych podróżach. I co jeszcze gorsze w kadrze wojewódzkiej gra na skrzydle, ale tej do lat 17 już w ataku w ustawieniu z dwójką atakujących, w kolejnej kadrze gra na szpicy. A dwójce z Efirem grał jeszcze co innego. To jest paranoja.


Jeśli jesteśmy przy Ryczkowskim to jest on powodem jakiegoś niepokoju wśród młodych zawodników. Zagrał słabą rundę, a pojechał na zgrupowanie, było blisko awantury.


- Jest taka sytuacja i teraz chodzi o to by ta złość przerodziła się w złość sportową. Nie ma się co obrażać. My podejmujemy pewne próby. Mamy świadomość, że jego powołanie na obóz z pierwszym zespołem, jest drogą na skróty. To jest pewny eksperyment, a miejsca na takie rzeczy nie będzie, gdy zacznie funkcjonować jak należy projekt Jacka Magiery. Ale na to potrzeba minimum roku… Dlatego nie ma sensu zabierać połowy drużyny, drugiej wypożyczać, bo będziemy mieli powtórkę z rozrywki…


Rozmawiał pan już z trenerem Jackiem Magierą. Co było przyczyną tego, że po świetnym początku coś się zacięło i wyniki oraz gra nie były takie, jakie być powinny?


- To prawda, że zawodnicy byli trochę przymuleni, ale liczyliśmy się z tym. Wszystkie drużyny w III lidze grały po to, by zająć jak najwyższe miejsce. A my postanowiliśmy zrobić co w naszej mocy, by ci chłopcy byli jak najlepiej przygotowani na seniorską piłkę. Oni szli więc cyklem treningowym, a nie meczowym. Cykl meczowy jest taki, jak w jedynce – trzy dni trenujesz, dwa odpoczywasz. My z drugim zespołem przyjęliśmy cykl pięciu treningów i meczu. Z tego powodu było widać lekkie zamulenie. Oni w kwietniu i maju jechali na oparach, byli zespołem słabszym niż w styczniu na obozie. Ale zrobiliśmy to świadomie i liczymy na to, że za rok ci chłopcy fizycznie, taktycznie, technicznie, będą przygotowani do gry w seniorskiej piłce. Taki był nasz główny cel. Oczywiście zakładaliśmy, że przy okazji awansujemy do II ligi. Stało się jednak inaczej, jedna czy druga porażka, mecz na styku i awansował kto inny. Zabrakło trzech punktów…


- W każdym sukcesie musi być element szczęścia i zbiegu okoliczności. Taki Ondrej Duda przyszedł i świetnie się zaaklimatyzował. Pewnie Kamil Kurowski mógłby grać na jego miejscu, ale dziś wiemy, że nie ma to sensu. Zresztą przyszedł Mateusz Szwoch mając 67 meczów na poziomie I ligi. A odszedł Daniel Łukasik i taki zbieg okoliczności otwiera szansę dla Bartka Kalinkowskiego. Natomiast „Kura” ma trochę pod górkę. Tak zawsze będzie, że życie pisze swoje scenariusze, nie wszystko jest z góry zaplanowane.


- Odszedł Alan, super gość, zawodnik absolutnie na ekstraklasę. To jest z kolei szansa dla takiego Wieteski. Myśleliśmy też o Wojtku Kochańskim czy Czarku Michalaku, ale według nas lepiej będzie jak zostaną jeszcze rok i przez ten czas w projekcie Jacka Magiery zrobią krok do przodu.


Mówił pan wiele razy, ze III liga to jest masakra, łupanka, polowanie na nogi. Pełna zgoda. Ale skąd przeświadczenie, że w II lidze będzie lepiej? Tam legioniści będą jeździć po całej Polsce i gdzieś pod Poznaniem złamanie nogi zawodnikowi Legii uczyni kogoś miejscowym bohaterem…


- Tak, to prawda, ale trzeba wierzyć, że im wyżej, tym lepiej. Przynajmniej będą lepsze boiska – oni trenują na sztucznej nawierzchni, która jest idealnie równa. Mam nadzieję, że ligę wyżej lepszy będzie poziom sędziowania. Przecież w takim CLJ jest najwyższy poziom sędziowania w Polsce – przynajmniej w mojej ocenie. Ci sędziowie są młodzi, ambitni, presja jest mniejsza i dzięki temu jest super poziom sędziowania, lepszy nawet niż w ekstraklasie. O trzeciej lidze nie wspominając. Przecież ten mecz w Otwocku, co zagwizdali nam karnego – to coś niebywałego. Czułem się na w „Piłkarskim Pokerze”, jakbym nie był, to bym nie uwierzył. Gość był z półtora metra od ich napastnika, a mimo to, gdy ten się przewrócił, sędzia wskazał na jedenasty metr. Taka sytuacja nie wymagała bycia sędzią by właściwie ją ocenić. Odległość między zawodnikami była tak duża, że faul był fizycznie niemożliwy…  Jedna wielka ściema. Niestety takich sytuacji na tym poziomie jest więcej. I na koniec zgodnie z założeniem, że czym liga jest wyższa, to i poziom czysto piłkarski jest lepszy.


- Dlatego uważam, że II liga byłaby dziś dla rezerw optymalna. W pierwszej jest jeszcze inaczej, jest walka o awans do ekstraklasy. Tam ten zespół mógłby mieć ciężko. Ale centralna II liga po reformie wygląda na optymalne rozwiązanie.


O ile sędziowanie w CLJ jest na wysokim poziomie, to z poziomem sportowym różnie bywa. Jeśli zespół Dariusza Banasika wygrywał czasem po 12:0, to tak dużych dysproporcji na tym poziomie być nie powinno. To problem dla całej polskiej piłki.


- To prawda. Dlatego większość krajów zdecydowała się na szkolenie trenerów w jakimś systemie, u nas szkolenie trenerów praktycznie nie istnieje. Nie ma też centralnego szkolenia młodzieży, z jakąś ideą, z głową. Dzieciaki nadal jeżdżą sobie na wszystkie kadry, kluby robią co chcą. Dlatego na razie na nikogo nie liczymy – tylko na siebie. Trochę się uczymy, trochę eksperymentujemy, staramy się wyciągać wnioski z tego co robimy. Dlatego dziś niezwykle ważny jest ten projekt Jacka Magiery, który jak już wspominałem weźmie pod swoją opiekę zespół juniorów starszych. Będzie miał pod swoja opieką z 50 chłopaków i wierzymy, że to musi zagrać. Będą mieli np. specjalne cykle przygotowania fizycznego, wszystko będzie inaczej. Będziemy starali się, by to wszystko było kompatybilne z działaniami pierwszego zespołu. Za rok zobaczymy, co z tego wyjdzie.


Kto w takim razie będzie prowadził zespół juniorów starszych?


- Ktoś ze sztabu Jacka Magiery. Natomiast trener Dariusz Banasik spróbuje poprowadzić zespół na własną rękę, na wyższym poziomie rozgrywkowym. To ambitny trener. Każdy marzy by być pierwszym trenerem Legii, ale by tak się stało, trzeba wcześniej zdobyć pewne doświadczenie. Jacek Magiera musi pracować na własny rachunek – na początek na poziomie juniorskim, zaś Darek Banasik musi zacząć pracować z seniorami.


Kolejnym flagowym projektem Legii jest budowa akademii.


- To oczko w głowie Darka Mioduskiego, on z pewnością może zdradzić też więcej szczegółów. Na pewno z każdym tygodniem jesteśmy bliżej podjęcia ostatecznej decyzji. Tak samo jesteśmy coraz bliżej tego, by w okolicach stadionu wybudować jedno czy dwa nowe boiska. Małe dzieci nie będą jeździły na drugi koniec miasta. Jest sporo miejsca na takie boiska i musimy to zrobić, nie ma innego wyjścia. Robimy wszystko by tak się stało. Zaś jeśli chodzi o budowę ośrodka to nie powiem nic nowego, najbliżej dziś nam do Sulejówka.


W Cafe Futbol wspominał pan, że między pierwszym i drugim zespołem była współpraca będąca wynikiem pewnego całościowego spojrzenia na klub przez trenera Henninga Berga. Na czym ta współpraca polegała? Bo z naszej strony nic takiego nie zauważyliśmy, przynajmniej na poziomie szkoleniowym.


- Nie było takiej, jak można sobie było wyobrazić, ale to się zmieni. Zarówno Henning Berg z całym sztabem, jak i Jacek Magiera ze swoim sztabem, trafili w nowe dla siebie środowisko. Mieli trzy miesiące czasu i jedni walczyli o awans, a drudzy o mistrzostwo Polski. Zmienił się poziom świadomości w sztabie pierwszego zespołu, o tym co się dzieje w drugim zespole. Dużo więcej atencji sztab Berga poświecił na analizowanie i oglądanie meczów drugiej drużyny, niż było to do tej pory. Teraz trzeba się zastanowić, co jeszcze można szybko poprawić. Jesteśmy w trakcie budowania systemu i pewnych zasad, których nigdy nie było.


- Natomiast była współpraca między pierwszym i drugim zespole na innych poziomach – choćby opieki medycznej. Generalnie to co się działo w jedynce i dwójce było kompatybilne, natomiast na poziomie sztabu trenerskiego tej współpracy faktycznie brakowało. Ale oni budowali wszystko od zera, mieli tyle zajęć i wyzwań, że nie starczyło już chęci na wspólne kolacje. 


- Cel jest taki, by wszystko przebiegało spójnie i gładko, by nie było takich sytuacji jak ta w Dolcanie – tam trafiało wielu naszych chłopaków i każdy potrzebował pół roku by fizycznie przystosować się do tych rozgrywek. Każdy. Teraz ma być tak, że ci ludzie będą gotowi do gry – to ma się zmienić.


Mówiliśmy o tym braku współpracy bo zaobserwowaliśmy takie sytuacje, że na treningi pierwszej drużyny było zapraszanych 4-5 najlepszych graczy z rezerw, brali udział w treningach siłowych i potem nie mieli świeżości gdy przychodziły spotkania w III lidze.


- Nie, nie oni byli na tych treningach, ale nie byli tam męczeni, aż takiej partyzantki to nie ma.


Ale oni sami mówili, że przychodził mecz i po 45 minutach brakowało im pary.


- Jestem przekonany, że każdy z nich marzy o tym, by zagrać kiedyś w pierwszym zespole. By mogli otrzymać na to szanse, to sztab pierwszego zespołu musi mieć okazję do tego, by razem z nimi popracować. Teoretycznie mogli odmówić, mogli nie skorzystać z zaproszenia i ćwiczyć w dwójce. Zdarzało się, że grywali na różnych pozycjach – co też jest frustrujące. Może to przejaskrawienie, ale jeśli ktoś jest napastnikiem, a jest wystawiany na lewej obronie, to wiele zależy od tego jak zareaguje. Jeśli walczy dalej, stara się, słucha to jest fajnie. Gorzej jeśli jest obrażony, że nie gra w zwyczajowym miejscu na boisku. Jest dużo zmiennych wpływających na nich samych, ale mają okazję by się pokazać.


- Nowy sztab szkoleniowy pierwszego zespołu nie znał tutaj nikogo, ale mimo to wrósł poziom ich świadomości o grze rezerw czy juniorów. Do tej pory było tak, że jedynym człowiekiem, który się tym interesował był Jacek Magiera. Gdyby nie on, to Janek Urban czy Kibu nie znaliby nawet nazwisk tych młodych chłopaków – no może poza tymi, których akurat wzięli na obóz… Dziś po kilku miesiącach, sztab z imienia i nazwiska wymienia 30 chłopaków i ma na ich temat swoje zdanie. To fajna sprawa, dla nas bardzo ważna.


Trzeba też unikać takich sytuacji jak z Ryczkowski, gdy został zajechany. Wspomniane wyjazdy na kadry to jedno, ale bywało też tak, że rano trenował z rezerwami, szedł do szkoły, a popołudniu miał trening z pierwszym zespołem. I jego dynamika czy szybkość gdzieś się zagubiły.


- To prawda, chyba nawet plecy mu siadły… Dlatego właśnie dążymy do tej spójności działań. Poza tym w jego przypadku, podobnie jak i z Wieteską, były to działania świadome. To nie były filary drużyny, a poprzez takie przygotowania wzrosły ich szanse na grę za pół roku w pierwszym zespole. Z kolei Henning Berg obserwując ich na tle starszych kolegów wyrobił sobie zdanie, czy inwestowanie w nich czasu już teraz ma jakikolwiek sens.  To, że 90 procent chłopaków z Legii II jest utalentowanych wiemy, ale chodzi właśnie o ocenę, na kogo warto postawić już teraz, a na kogo trzeba jeszcze poczekać.


Przejdźmy do pierwszego zespołu. Postawienie na trenera Henninga Berga było ryzykiem. Dziś można powiedzieć, że to ryzyko się opłaciło?


- Każdy dzień jest ryzykiem! Nie chcę robić porównań tego, co było wcześniej, do tego co jest. Klub jest beneficjentem tego, co się dzieje w pierwszej drużynie. Robimy cały czas progres, rozwijamy się jako organizacja i cały czas się uczymy. 


W wyniku współpracy z Fluminense udało się sprowadzić Ronana, czyli zawodnika cenionego w samej Brazylii. Będą kolejne takie ruchy?


- Najlepsze jest to, że piłkarzem, na którym nam najbardziej zależało był Eliventon. To on miał do nas trafić. Polecieliśmy tam, byliśmy przekonani, że do nas przyjdzie, wszystko było ustalone. Niestety w chwili, gdy już mieliśmy podpisywać dokumenty, podstawowy stoper „Flu” złamał sobie nogę. Chłopak więc awansował w hierarchii na środkowego obrońcę numer trzy, został i siedział na ławce. W pewnym momencie kontuzji doznał stoper numer dwa, wszedł Eliventon i grał w pierwszym składzie, został nawet nazwany jedną z największych młodych gwiazd w Brazylii, we Fluminense jest absolutnym liderem. Niezłe co? To pokazuje, jak często rządzi przypadek. A przecież już miał być przy Łazienkowskiej…


- Podobnie było z Ronanem. Trener zespołu chciał go w pierwszej drużynie. Dopiero co wchodził do kadry, a już zyskał taką pozycję. Dlatego uważam, że ta nasza współpraca z Fluminense, to super sprawa. Ryzyko nie jest duże, a szansa na to, że się uda, jest duża. Przecież zarówno Alan Fialho jak i Raphael Augusto graliby w prawie każdej drużynie w ekstraklasie i byliby wyróżniającymi się postaciami. Wrócili, bo są ambitni. Augusto pewnie zagra w pierwszej drużynie jakiegoś klubu w Brazylii. On sam był zadowolony z pobytu w Polsce. Twierdził, że zrobił progres, mimo, że grał mało.  Alan był przez trzy miesiące stoperem numer trzy, była realna szansa, że zagra. On na wykresach wypadał super, ale miał pecha, bo w Legii grali goście z dużym doświadczeniem, uznaną pozycją w zespole – „Rzeźnik” i Dossa. Musiał czekać na swoja szansę. Nie doczekał się, ale jesteśmy przekonani, że to jest chłopak do gry. Na poziomie ekstraklasy.


- A czy będą kolejne transfery z Flu do Legii? W tym roku nie. Był pomysł by posłać tam naszych chłopaków, ale tu znowu jest kwestia menedżerów i zrobienia pierwszego ruchu. Rok temu mieli się tam udać Kamil Kurowski i Michał Bajdur. Ale woleli robić karierę w Podbeskidziu  czy Kolejarzu Stróże. Źle, że nie pojechali, bo piłkarsko by się rozwinęli. Dziś nikogo tam nie wysyłamy, zespół rezerw powinien pozostać w niezmienionym kształcie. Wykonali przez pół roku dużo pracy i jeśli zrobią teraz krok w inną stronę, to te sześć miesięcy będzie czasem straconym.


Nie licząc Ronana przyszło do zespołu czterech Polaków – Budziłek, Lewczuk, Szwoch i Piech. To pewna zmiana kierunku. A proporcje w szatni znów wróciły do normy.


- Jesteśmy polską drużyną i to jasne, że powinni w niej grać Polacy. Nie mówiłbym teraz o zmianie kierunku, było jedno okienko gdzie takiej zmiany można się było dopatrzeć. Ale wcześniej przecież doszli Broź, Jodła, Brzytwa, Bereś. Można więc powiedzieć, że wróciliśmy po chwili na obrany wcześniej kierunek. Co do proporcji w szatni, to faktycznie przez pół roku były one przeważone w stronę obcokrajowców, ale tu powrócimy do tego, że pół roku temu za Igora Lewczuka Radek Osuch chciał pół miliona czy nawet milion euro. To było dużo za dużo. My od dawno chcieliśmy mieć Igora w zespole, jego parametry świadczą o tym, że powinien być bardzo dobrym stoperem. Teraz udało nam się dogadać, próbujemy dalej rozmawiać.


A będzie kolejny gracz Zawiszy? Michał Masłowski leczy się w Warszawie, ale mówi się, że zostanie tutaj na stałe.


- Będziemy rozmawiać, wydaje mi się, że w lipcu sytuacja się wyjaśni. Uważamy, że Legia to dla tego chłopaka dobre miejsce do rehabilitacji i rozwoju.  W lipcu coś tam ustalimy, a we wrześniu będą odpowiednie okoliczności. Zobaczymy jak wyjdzie z europejskimi pucharami, jestem dobrej myśli. Dziś to chyba dla wszystkich najlepsze rozwiązanie. On i tak nie będzie w Zawiszy teraz grał, najwcześniej na wiosnę. Z Radkiem Osuchem mamy bardzo partnerskie stosunki i myślę, że to będzie zależało od Michała. Jeśli będzie chciał tutaj zostać, to zostanie.


Na Gali Ekstraklasy był zachwycony Legią i Radoviciem…


- (śmiech) Nie mogę wszystkiego powiedzieć… Ale tak, jest przekonany, że Legia byłaby dla niego krokiem do przodu. Jeśli nic się nie wydarzy, to jest 90 procent szans, że zostanie w Warszawie.


Poprosimy o kilka zdań o nowych zawodnikach Legii.


- Budziłek jest młody, zdolny i wygląda na to, że charakterologicznie i psychicznie jest gotów na to, by stanąć w bramce Legii. Pograł, podobnie jak Szwoch, na dobrym pierwszoligowym poziomie, zagrał dwa równe sezony. Jest pewny siebie i może się u nas z czasem odnaleźć. Jak wiemy wielu było w przeszłości bramkarzy piłkarsko dobrych, ale im nie wychodziło.


- Lewczuk to pozytywna postać, ma świetne parametry – jest silny, wysoki, skoczny, fajnie spisuje się w walce powietrznej. Przypomina mi trochę Artura Jędrzejczyka.


- O Szwochu już mówiłem wcześniej. A Piech na pewno doda tej drużynie charakteru. To taka zadziora. Co ciekawe to zawsze był wymarzony transfer Janka Urbana. Niestety wtedy Ruch chciał za tego piłkarza milion euro. To gość o innej charakterystyce niż mamy. Musimy brać pod uwagę, że w Polsce będziemy w stanie narzucić wszystkim swój styl gry, ale w Europie już niekoniecznie i jak trafimy na taki Red Bull Salzburg, to pewnie będziemy grali z kontry. Wtedy taki chłopak się nam przyda.


A ten jednolity styl gry nie był problemem Legii w Europie w poprzednich latach? Za Maćka Skorży graliśmy defensywnie ustawieni w Europie i to dawało efekty, ale już tak samo ustawiona Legia z Podbeskidziem uzyskiwała gorsze wyniki. Za Urbana graliśmy z kolei ofensywnie w lidze i to fajnie wyglądało, ale już za radosną grę w Europie byliśmy karceni.


- W ostatnich latach, zahaczając jeszcze o Wisłę Kraków, drużyny wygrywając polską ligę adoptowały się do stylu gry i wymagań, jakie stawiała polska liga, a to nie miało przełożenia w Europie.  Problem polskich drużyn polega nie na tym, że piłkarsko są gorsze, tylko na tym, że gra w Europie to totalnie inna rzeczywistość. Takie drużyny jak Ludogorec, Red Bull, Maribor, BATE Borysow, Viktoria Pilzno czy FC Basel – najpierw odjechały tak w lidze, że przestawały się dostosowywać i bić o kolejne punkty. Te drużyny przerosły swoje rozgrywki. Nie było tak jak u nas dwa lata temu, że jak byliśmy w nastroju do walki to trwała bitwa w środku pola o piłkę, która była zagrywana do Ljuboi, a temu albo się udało coś strzelić, albo nie…  Wcześniej podobnie wyglądała nasza gra z Chinyamą… A piłka europejska jest już w innym miejscu. Te kluby, jakie wymieniłem miały wyższe budżety, może poza Viktorią Pilzno, ale tam przeświadczenie było takie, że jak ktoś dobrze grał w piłkę, to powinien trafić do Viktorii. Nie było takich sytuacji jak u nas, że siedzi prezes i ze złości drapie się w głowę, że rywal w lidze zabiera mu zawodnika. Na szczęście to się u nas też powoli zaczyna zmieniać. W Czechach szybko zrozumiano, że na Viktorii w Lidze Mistrzów każdy zyska, oni także. U nas też jest coraz więcej osób, które rozumieją piłkę i taki Radek Osuch ewidentnie nam kibicuje, nie ma z tym kłopotu mentalnego. Jest zadowolony, że taki Igor Lewczuk tutaj trafił, jak trafi Masłowski też będzie zadowolony. On wie, że jak 2-3 kluby będą grały w Europie, to poziom całej ligi się podniesie.


- Nie wchodząc w nazwiska, sensowni goście w Polsce nie wchodzą do szatni i nie mówią „Połamcie im nogi”… , ale walczcie, grajcie w piłkę, może coś z tego będzie. Dlatego osoba trenera też jest niezwykle ważna w tym, jak wypadamy potem w Europie. Świetnym przykładem jest Ruchem Chorzów, wiosną taktycznie najlepiej poukładana drużyna. Tam nie było cudu, zawodnicy byli po prostu zdyscyplinowani taktycznie. Jan Kocian trafił na kilku doświadczonych piłkarzy, do tego doszedł Starzyński z niezłymi stałymi fragmentami gry, podpasował pod tych graczy taktykę i zadziałało. Nie robił zamieszania, zawodnicy wypełniali zadania nakreślone przez trenera. Czyli coś, co powinno być standardem. Grali 90 minut swoje, przyjechali na Łazienkowską i wygrali z nami 2:1 – po dwóch stałych fragmentach gry, a gola po strzale głową Dusan Kuciak przepuścił pierwszy raz od wielu miesięcy. Konsekwencja w grze wystarczyła, tym wygrywali wiele meczów w zeszłym sezonie. Ich bramki nie padały przypadkiem, ale były efektem schematów, były przemyślane. Większość bramek w polskiej lidze jest dziełem przypadku lub efektem indywidualnych umiejętności – Sobolewski huknie i trafi w okienko, Surmie się trafi, Quintana wkręci kogoś w ziemie. Ale to nie jest efekt przemyślanej gry zespołu, taktyki. Czasem 2-3 zawodników dobrze się zna, jak w Wiśle Stlić z Brożkiem, trafi go w polu karnym, to ten strzela. Nie jest to jednak wciąż efekt pracy całej drużyny. Konsekwentnie grał tylko Ruch, próbował Zawisza, ale się posypał po kontuzji Masłowskiego. Lechia sią starała grać w piłkę, Podbeskidzie coś próbowało za Ojrzyńskiego. A reszta tych drużyn to kompletna partyzantka. To, co robili Probierz czy Lenczyk wołało o pomstę do nieba. Wracając do tematu - by można myśleć o dobrej postawie w Europie, trzeba większość bramek zdobywać świadomie. A nie na takiej zasadzie, że komuś coś wyjdzie.


- Kolejnym ważnym aspektem jest gra obronna całego zespołu. Popatrzcie na to, że Dusan Kuciak ani razu wiosną nie został najlepszym zawodnikiem meczu. A wcześniej regularnie zostawał najlepszym graczem spotkania, piłkarzem miesiąca czy rundy. Teraz przez większość meczu stoi i nie ma nic do roboty, musi być skoncentrowanym na tym jednym czy dwóch strzałach. Dlatego, że w grę obronną jest teraz zaangażowany cały zespół, wygląda to w końcu tak, jak powinno.


Kolejnym krokiem do Europy jest też to, że wszystkie potrzeby transferowe zostały spełnione jeszcze przed wyjazdem na zgrupowanie. To daje trenerowi wielki komfort pracy. Być może w Europie to standard, ale u nas nowość.


- Tak się staraliśmy działać już w zeszłym roku, ale Dossa dojechał dopiero w trakcie obozu. Skoro w lipcu zaczynamy grać poważne mecze, to trzeba się spieszyć. W dobrych ligach poważną piłkę kluby zaczynają grać we wrześniu. Dlatego okienko transferowe trwa do końca sierpnia. Okres przygotowawczy nowy piłkarz powinien spędzić z drużyną i to jest oczywiste. By to było możliwe czasem potrzebne są pewne zbiegi rynkowe. Być może trochę więcej wydaliśmy pieniędzy przez to, że chcieliśmy to załatwić jak najwcześniej. Gdybyśmy poczekali to pewnie wydalibyśmy mniej. Takie życie.


Dariusz Mioduski powiedział, że Liga Mistrzów jest marzeniem, a Liga Europy celem minimalnym.


- Pełna zgoda, źle by się stało gdybyśmy w fazie grupowej Ligi Europy nie zagrali. Nic dodać, nic ująć. To jest cel minimum.


Załóżmy, że te marzenia się spełniają. Awansowaliśmy do Ligi Mistrzów i mamy bardzo dużo pieniędzy…


- Nie chcę dziś o tym nawet myśleć. Na pewno kasa pójdzie na rozwój, na akademię. Na pewno nie przepuścimy tej kasy, jak to było w przeszłości w wielu klubach, to byłaby głupota. Z pieniędzmi jest tak, że trzeba umieć je wydawać.

Polecamy

Komentarze (121)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.