News: Brak stabilizacji i chaos - obraz Lechii w Gdańsku

Brak stabilizacji i chaos - obraz Lechii w Gdańsku

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

23.09.2015 09:30

(akt. 07.12.2018 20:22)

Od ponad półtora roku większościowy pakiet akcji gdańskiej Lechii ma niemiecko-szwajcarskie konsorcjum ETL, którego właścicielem jest Josef Wernze. Obok niego na konferencji prasowej pod koniec marca 2014 roku siedział Thomas von Heesen. Wtedy jeden z doradców Wernza, przedstawiany jako wieloletni piłkarz HSV Hamburg i trener kilku niemieckich klubów. 1 września 2015 roku 53-latek został trenerem i tym samym wskoczył na karuzelę jaką jest od ponad 18 miesięcy Lechia. Stabilność i równowaga to ostatnie rzeczy, które przychodzą na myśl, kiedy patrzy się w kierunku biało-zielonych barw.

Lechia od czasu pozyskania większościowego pakietu akcji przez Wernzego stała się klubem - jak na polskie warunki - majętnym. Gdańszczanie mają od tego momentu ambicję walki o wysokie cele w Ekstraklasie i Pucharze Polski. Apetyt był ale serwowane dania czyli mecze nie mogły żadnego głodu zaspokoić. Z Michała Probierza, który dla nowych właścicieli wydawał się balastem, szybko zrezygnowano. Drużynę miał budować Holender Ricardo Moniz, który obecnego szkoleniowca Jagiellonii zastąpił pod koniec marca. Moniz musiał kończyć rozgrywki z piłkarzami, którzy już wcześniej byli w kadrze Lechii (na przykład ze Stojanem Vranjesem, który teraz gra dla Legii). Moniz sezon 13/14 miał po prostu skończyć na przyzwoitym miejscu, a do końca ligi jego zadaniem było obmyślenie strategii na kolejne miesiące. Wyszło bardzo dobrze, bo trudno inaczej nazwać czwartą lokatę biało-zielonych. Wtem przyszedł od Holendra siarczysty policzek. Moniz oficjalnie zrezygnował z prowadzenia klubu przez względy osobiste. Po kilkunastu godzinach związał się jednak umową z TSV 1860 Monachium. 51-latek wolał 2. Bundesligę od Ekstraklasy.


Rozpoczęto poszukiwania następcy. Wybór działaczy padł na Joaquima Machado, Portugalczyka bez większej przeszłości. Kolejni piłkarze dołączali do drużyny. Transfery przypominały uliczny targ - pozyskiwano wyróżniających się w Ekstraklasie (m.in. Dariusz Trela, Adam Dźwigała), stawiano na tych, którym nie powiodło się za granicą (Ariel Borysiuk, Bartłomiej Pawłowski) lub nieco anonimowych graczy spoza kraju. Ta grupa była duża, a wszystkich nie ma sensu wymieniać. Na dobrą sprawę sprawdzili się jedynie Nikola Leković i Antonio Colak. Pierwszy pokazał się jako naprawdę niezły lewy obrońca, drugi strzelił 10 goli w Ekstraklasie. Żeby jednak zobrazować przykład gdańskiego chaosu, wystarczy wspomnieć Diogo Ribeiro, który pod koniec czerwca trafił do Trójmiasta. Nie skończyły się jeszcze wakacje, a Portugalczyka już w Polsce nie było. Pieniądze były marnotrawione, a brak pomysłu na budowę silnej drużyny zaowocował trzecią pozycją w tabeli na koniec 2014 roku. Trzecią od końca.


Sam Machado nie podołał zadaniu - stracił pracę po dziewięciu kolejkach. Lechia miała wtedy bilans trzech zwycięstw, trzech remisów i trzech porażek. Stery w swoje ręce dostali byli asystenci i eks-gracze biało-niebieskich - Tomasz Unton i Maciej Kalkowski.


Zimowe transfery były już bardziej rzeczowe. Pozyskano byłych i obecnych reprezentantów Polski - Grzegorza Wojtkowiaka, Jakuba Wawrzyniaka czy Sebastiana Milę, dla którego był to sentymentalny powrót do klubu, któremu kibicuje. Do tego doszedł solidny brazylijski stoper Gerson czy wyciągnięty z rezerw Bayernu Monachium Austriak Kevin Friesenbichler. Całość „spinał” zasiadający na ławce trenerskiej Jerzy Brzęczek, który rozwijał trenerskie umiejętności w Rakowie Częstochowa. Wtedy też Lechia zaczęła piąć się do góry. Osiągane wyniki pozwoliły na zajęcie piątego miejsca w kolejnych rozgrywkach. Wydawało się, że zespół, który grał przyzwoicie, ale bez blasku, należy przed bieżącymi rozgrywkami dostroić, doszlifować i wreszcie może coś zaskoczyć. Nic bardziej mylnego.


Kolejny transferowy zaciąg stał się faktem. Wydawało się, że Lechia korzystała, kiedy pojawiała się okazja. Mniej ważne było, czy akurat taki piłkarz potrzebny jest w zespole. Najciekawszym transferem niewątpliwie stało się przyjście do klubu Milosa Krasicia. Serb, notabene przyjaciel Miroslava Radovica, ma w piłkarskim CV między innymi grę dla CSKA Moskwa czy Juventusu Turyn. W ostatnich miesiącach był, bo nie grał, w Fenerbahce Stambuł. Na razie 30-latek nie zdążył rozwinąć skrzydeł, ale jedno jest pewne - będzie transferową klapą lub kibice w Ekstraklasie zapamiętają go jako gościa z półki Danijela Ljuboi. Przeciętne występy Krasicia będą uznane za porażkę jego i Lechii.


Poza przyciągającym uwagę Krasiciem, w Gdańsku zameldowali się m.in. Mario Maloca, Marko Marić, Neven Marković, Lukas Haraslin, Sławomir Peszko, Michał Mak czy Grzegorz Kuświk. Nazwiska ciekawe, ale ponownie zaburzające strukturę i dotychczasowy stan. Zrezygnowano z kolei z ważnych ogniw w poprzednich rozgrywkach - Lekovicia, Grzelczaka czy Vranjesa, którzy trafili do lepszych klubów. Sam Brzęczek nie mógł rozwinąć swojego pomysłu, ale od nowa musiał wziąć się za wpajanie od podstaw swojej taktyki do głów nowych graczy. Wszystko zostało przemieszane od nowa, konsystencja nie ostygła. Brzęczek nie dostał czasu na ułożenie puzzli, które rzucili mu działacze. Osiem meczów bieżącego sezonu wystarczyło do pozbycia się byłego reprezentanta Polski. Wydawało się, że 44-latek od jakiegoś czasu, niczym Probierz, ciążył szefostwu Lechii. Teraz za wylewanie betonu na istniejące jeszcze fundamenty wziął się Thomas von Heesen, do tej pory przyglądający się wszystkiemu z boku.


Niemiec dostał Lechię w swoje ręce 1 września i poprowadził Lechię w dwóch meczach. Żadnego nie wygrał. Gdańszczanie są na trzynastym miejscu w lidze, a zanim drużyna znad Bałtyku pojmie filozofię von Heesena, miną kolejne tygodnie. Biało-zieloni sami w końcu nie wiedzą jak mają grać, ponieważ wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Bez równowagi, nie można zbudować poważnej drużyny. Stabilizacja bardzo często potrafi przynieść zyski. Widać to po zachodnich klubach, które na ogół wymieniają jedną czy dwie części ze swoich sprawnie działających maszyn.


W czwartek Lechia przyjedzie do Warszawy. Legioniści muszą zachować się niczym bokserzy, obyci pięściarze mający za sobą wiele potyczek - ustawić sobie rywala, zadać dwa mocne ciosy i pojechać do domu awansując tym samym do ćwierćfinału Pucharu Polski. "Wojskowi" nie mają za sobą najlepszych tygodni, choć mecz w Chorzowie dał nadzieje.

Polecamy

Komentarze (9)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.