Domyślne zdjęcie Legia.Net

Bronowicki: Na Śląskim urodziłem się jako piłkarz

Redakcja

Źródło: Przegląd Sportowy

14.11.2007 14:55

(akt. 21.12.2018 19:13)

- Na Śląskim urodziłem się jako piłkarz, choć miałem okazję zagrać tam tylko raz. Teraz wracam, aby wywalczyć awans do mistrzostw Europy. I przejść do historii - mówi w obszernym wywiadzie dla Przeglądu Sportowego, były zawodnik warszawskiej Legii, lewy obrońca reprezentacji Polski, który w sobotę po raz dziesiąty założy koszulkę z orłem na piersi - <B>Grzegorz Bronowicki</b>.
Poprzedni mecz na Stadionie Śląskim był dla pana bardzo ważny. Piłkarsko się tam pan narodził dla reprezentacji. - Rzeczywiście, można tak to nazwać. Przecież spotkanie z Portugalią było dopiero drugim moim występem w kadrze. Od tamtej pory jestem regularnie powoływany, a opuściłem tylko te mecze, w których byłem zmuszony pauzować czy to z powodu kartek, czy kontuzji. Tamten mecz sprzed roku okazał się dla pana przełomowy. - Można powiedzieć, że do reprezentacji trafiłem bez specjalnego błysku, bo przecież w Legii wcale dobrze nie grałem. Od razu musiałem zmierzyć się z wielkim przeciwnikiem. Z perspektywy czasu jestem szczęśliwy, że wówczas tak się to potoczyło. Zwycięstwo z Portugalią dało mi przede wszystkim wiarę w siebie, bo wtedy miałem ciężki moment. W klubie nam się zupełnie nie układało. A sam stadion, atmosfera. Zagrał pan na nim tylko raz. - Zanim wyszedłem na boisko słyszałem niezbyt pochlebne opinie. Jedni mówili, że piłkarzom gra się tam co najwyżej średnio, inni, że nie słychać dopingu, panuje dziwny tumult. Ja grałem tylko raz i było cudownie. Dlatego moja opinia nie będzie do końca obiektywna. Pełny obraz będę miał dopiero wtedy, jak przeżyję na tym obiekcie wszystko, także porażki. Oczywiście nie chcę tego, ale to jest nieuniknione. Jeśli mamy przegrać to na pewno nie w sobotę. Co było takiego cudownego? - Ta publiczność, jej liczba i przede wszystkim okazja gry dla Polski i Polaków. Ta świadomość nobilituje. Bo w ogóle kadra to coś wyjątkowego. Może to sprawa mojego nastawienia, ale mecze w reprezentacji są dla mnie naj, naj, naj. Przecież w Crvenej Zvezdzie czasem gra pan dla 40 czy 50 tysięcy widzów. - Ale to zupełnie coś innego. Tam nie mam orzełka na piersi. Nie wiem dokładnie jak to określić ale jestem niesamowicie dumny, że przez grę w piłkę w jakiś sposób reprezentuję mój naród. To coś najważniejszego. Pamiętam jak, jeszcze w Legii, mieli do mnie pretensje, że w reprezentacji gram inaczej - na luzie, prosto. Nie wiem z czego to wynikało. Przez całą moją karierę starałem się jednakowo koncentrować na każde spotkanie. Ale ta kadra ma w sobie coś takiego, że wychodzi inaczej. Nie wiem, może to podświadomość ale jak przyjeżdżam na zgrupowania, czuję się znakomicie. Kiedy widzę tych wszystkich ludzi, od razu jest radośniej, przyjaźniej. Na razie tak, ale presja będzie rosła z dnia na dzień. - Może to dziwne, ale ja jej zupełnie nie odczuwam. Mogę przypomnieć mecz z Portugalią, z perspektywy czasu najbardziej dla mnie znaczący. Ja naprawdę nie odczuwałem strachu, nie chodziłem rozdygotany, nie obgryzałem paznokci, bo to Portugalczycy. Dopiero jak chciałem się położyć spać, dotarło do mnie, przeciwko komu następnego dnia wyjdę na boisko. Ale jedyne co chciałem sobie wmówić to, że nie mogę zawieść oczekiwań kibiców i pokazać dobrą piłkę. A trenera? - Oczywiście zależało mi na tym, żeby mu się pokazać. Ale podkreślam, najważniejszym było uradować tych ludzi, którzy przyszli na stadion i tych przed telewizorami. Żeby nie musieli się za nas wstydzić. - Tyle, że wówczas nikt nie oczekiwał cudów, a teraz po prostu musimy wygrać. W Belgii nie ma wielkich gwiazd. Wychodzi na to, że najbardziej powinniście obawiać się samych siebie. - Właśnie. Ale te eliminacje pokazały już wiele. I to, jak łatwo i dobrze możemy grać przeciwko bardzo dobrej drużynie, jak Portugalia. I jak ciężko może być w spotkaniu z zespołem, który w Europie znaczy niewiele. Bo na boisku bywa różnie. Przegraliśmy przecież w Armenii, przegrywaliśmy z Kazachstanem. Te mecze były dla nas wielką nauczką przed spotkaniem z Belgią. I jestem przekonany, że nic podobnego nam się już nie przydarzy. Czyli warto czasem przegrać. Jaka to nauczka? - Nie stanowiliśmy kolektywu. W żadnym stopniu. Rywale pokazali nam, ile znaczą indywidualne umiejętności każdego z nas, a ile choć kawałek drużyny. Jeśli wygracie, to przejdziecie do historii. - Tak, ale proszę mi wierzyć, że ten mecz z Belgią traktujemy tak samo, jak pozostałe w tych eliminacjach. Przecież po to się gra, żeby w końcu przyszło takie spotkanie, w którym można zapewnić sobie awans na wielką imprezę. Choć pod względem znaczenia, mecz na pewno będzie wyjątkowy. A dla pana? - Również. Choćby dlatego, że jedziemy na Stadion Śląski. Raz tam zagrałem i było bardzo emocjonująco. Ale nie od razu sobie to uświadomiłem. Tak naprawdę dotarło to do mnie dopiero po powrocie do Warszawy. Kiedy zobaczyłem opinie, zainteresowanie mediów, wtedy urosłem. Bo wcześniej nie było za różowo. Po debiucie nieźle ze mną pojechano, ale najważniejsze były słowa trenera Beenhakkera, który publicznie mnie pochwalił. Powiedział, że wypełniałem jego założenia taktyczne i nie ma do mnie zastrzeżeń. To dodało mi pewności siebie. Pan wydaje się być idealnym piłkarzem na Belgów. Bo w sobotę nie powinno zabraknąć przede wszystkim charakteru i walki. - Myślę, że wszyscy mamy naprawdę mocne charaktery. I to może zdecydować o wyniku. Gdy byłem w Serbii, często się mnie pytano o naszą reprezentację, o to, kto zagra, a kto nie. Oni cały czas liczą, że my się potkniemy i w Belgradzie będą mieli swoją szansę na awans do mistrzostw Europy. My jesteśmy świadomi wagi tego spotkania. Ale również tego, że Belgowie, którzy teraz stanowią całkiem inny zespół niż przed rokiem, nie wyjdą na boisko i się przed nami nie położą. Oni będą walczyć przede wszystkim dla siebie. Przecież budują nową reprezentację, która w następnych eliminacjach ma grać już całkiem inaczej. A na to jest tylko jedna recepta - charakter. Ja go mam, ale to, czy zagram, zależy już tylko od trenerów. I chyba od stanu zdrowia. Ostatnio znów narzekał pan na kolano, a we wtorek na treningu musiał pan na parę minut opuścić boisko. - Wszystko jest w porządku. Maciek Żurawski przy interwencji stanął mi na stopę i poczułem to kolano. Chwila odpoczynku i mogłem wracać na murawę. Mam nadzieję, że to koniec moich problemów ze zdrowiem. Za dużo meczów w tym sezonie straciłem przez rozmaite urazy. Beenhakker ucieszył się, że nic panu nie jest. Chyba nawet coś miłego powiedział. - Tylko mobilizował. Stwierdził, że jak mnie nie było, to mój zespół strzelił dwa gole (śmiech). Belgowie nie grają już o nic, a wy o wielką stawkę. To wam pomoże czy raczej przeszkodzi. - Z doświadczenia wiem, że wiele razy przeszkadzało. Tutaj we Wronkach wszystko jest podporządkowane temu meczowi. Koncentrujemy się tylko na sobocie i godzinie 20.30. Takimi słowami witał nas Leo, kiedy przyjeżdżaliśmy na zgrupowanie. Nic innego mamy nie mieć w głowach. O niczym innym nie myśleć i przede wszystkim nie kombinować. Nie kalkulować, co będzie, jak będzie coś innego. Na razie to my jesteśmy panami sytuacji i w sobotę staniemy tylko przed jednym zadaniem -strzelić o jedną bramkę więcej od przeciwników. Prezes Listkiewicz ogłosił, że Leo Beenhakker zostaje z wami przez kolejne dwa lata. Wpłynie to na was mobilizująco? - Na pewno. Każdy z nas darzy bardzo dużym szacunkiem trenera i wierzy w to, co on robi. Decyzja, że zostanie z nami, na sto procent jest bardzo dobrym ruchem. Dla pana również? - Bardzo dużo temu człowiekowi zawdzięczam. Wpływa na mnie niezwykle mobilizująco. Także Bobo Kaczmarek. Widać, że Beenhakker pana również ceni. To cieszy? - Oczywiście. Jednak ja przede wszystkim cieszę się, jeśli mogę trenować i grać. Nie ukrywam, że sposób prowadzenia treningów i wykonywania ćwiczeń nakreślony przez selekcjonera bardzo mi odpowiada. On jest dla mnie wielkim autorytetem i bardzo go cenię. Od samego początku was mobilizuje, daje wskazówki? - Tak jest zawsze, przed każdym spotkaniem. Odkąd tu jestem, powtarza te same zdania, nie wymyśla niczego innego. To oznacza, że ma swoją filozofię i ją konsekwentnie realizuje. Mamy grać prosto, szybko i odważnie. Wymieniać piłki, przenosić ciężar akcji z jednej na drugą stronę boiska. Cały trening jest oparty na rywalizacji. To świetne podejście. To może powinien przyjść do Crvenej, bo w pana klubie akurat szukają trenera? - Byłoby idealnie. Kiedy jeszcze grałem w warszawskiej Legii, śmiano się, że trzeba tutaj sprowadzić Leo Beenhakkera, żebym zaczął w klubie grać tak, jak w reprezentacji. A nie żałuje pan tego wyjazdu do Serbii? W klubie nie wiedzie się panu zbyt dobrze. - Nie. Wyjazd był dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Myślę, że powinienem nawet wcześniej przejść do zagranicznego zespołu. Naprawdę potrzeba sporo czasu, aby przystosować się do innych ludzi, innych piłkarzy, innego trybu życia. Ja mam już kilkuletniego syna i trzeba mu choćby załatwić szkołę, zorganizować czas. To wszystko powoduje, że człowiek ma ciężką głowę, myśli o tych domowych problemach. A to z kolei przekłada się na grę i trening. A na zgrupowaniach kadry? - Tutaj się wyciszam. Jak przyjadę, spotkam się z kolegami, zobaczę tę całą otoczkę reprezentacji, jestem innym człowiekiem. Aby ograć Belgów musicie zagrać prosto, szybko i odważnie? - I w pełni skoncentrowani, z sercem do walki. Mnie nikt nie musi tego dwa razy powtarzać. Ja zawsze, niezależnie od tego gdzie gram, od pierwszego gwizdka sędziego walczę. Jeśli mogę tak to nazwać - serducho mi się włącza i zasuwam. Zaśpiewa pan hymn na Stadionie Śląskim? - Raz śpiewałem, przed meczem z Kazachstanem. I efekt był taki, że do przerwy przegrywaliśmy. Do tego meczu wolałem stanąć, słuchać i powoli wsiąkać w tę wspaniałą atmosferę. To jest piękne, warto dla takiej chwili żyć. Na początku miałem nawet świeczki w oczach, cały czas wydawało mi się, że za chwilę się popłaczę. Przed Kazachami wymyśliłem sobie, że może będzie dla mnie jeszcze bardziej radośnie, jak zaśpiewam. I po 45 minutach tak nie było. Ale lepiej źle zacząć i dobrze skończyć, niż odwrotnie. To tak, jak polska reprezentacja w tych eliminacjach. Spokojnie, jeszcze nie awansowaliśmy. Chociaż ja oczywiście sobie innego scenariusza nie wyobrażam i w ogóle nie dopuszczam do siebie takiej myśli. Rozmawiał: Adam Dawidziuk

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.