News: Cafu: Mogłem zarabiać na emeryturę, ale stawiam na ambicje

Cafu: Mogłem zarabiać na emeryturę, ale stawiam na ambicje

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

02.03.2018 21:00

(akt. 02.12.2018 11:34)

- Mogłem już teraz udać się na emeryturę. Proponowano mi wyjazd do Chin czy Kataru, ale mam piłkarskie ambicje, które mogę realizować w Legii. Transfer do stołecznego klubu to dla mnie krok w przód. To nie dyplomacja! We Francji nie mogłem walczyć o mistrzostwo, a tym bardziej liczyć na grę w europejskich pucharach. Tutaj w każdym sezonie patrzy się jedynie na najwyższe cele. Mogę zagwarantować, że jestem przyzwyczajony do walki i agresji. Chcę być jednym z najważniejszych graczy i zrobię wszystko, by nie zawieść oczekiwań kibiców - mówi w rozmowie z Legia.Net Portugalczyk Cafu, który w tym tygodniu dołączył do zespołu mistrzów Polski.

Jesteś romantykiem? 

 

- Romantykiem? (Śmiech). Żona mówi mi, że niestety nie. 

 

Twoja miłość do Vitorii Guimaraes kojarzy mi się właśnie z futbolowym romantyzmem.  

 

- Urodziłem się w Guimaraes. Tam spędziłem swoje dzieciństwo i stawiałem pierwsze piłkarskie kroki. Nie może być inaczej. Jakoś tak się dzieje, że w każdym wywiadzie mówię o Vitorii. Moje serce zawsze będzie biło dla tego klubu i zupełnie się tego nie wstydzę. Jestem jednak profesjonalistą i nie mam problemu z grą dla innych zespołów. Taki jest futbol. 

 

Ponoć grając w Benfice, gdy ta grała z Vitorią, poszedłeś do sektora kibiców klubu z Guimaraes. 

 

- Rzeczywiście tak było. Odbywał się wtedy finał Pucharu Portugalii i poszedłem do sektora kibiców Vitorii, gdzie była moja rodzina, przyjaciele. Całe społeczeństwo, z którym jestem związany. 

 

Czas spędzony w Benfice był najważniejszy w kwestii rozwoju?

 

- Ważny, ale nie najważniejszy. Mam przekonanie, że najważniejsze są te kroki, które są dopiero przed nami. Spędziłem w Lizbonie pięć lat i do tej pory mam wielu przyjaciół w Benfice. 

 

Jorge Jesus był dla ciebie ważną postacią w trakcie czasu spędzonego w Lizbonie? 

 

- To człowiek, który ma charakterystyczną osobowość. Rozmawialiśmy, ale nigdy nie był moim trenerem. Kilka razy pracowałem pod jego wodzą w pierwszym zespole, ale nigdy nie trafiłem tam na stałe. To wielki trener, którego warto podpatrywać. Nie dzwonił jednak po moim transferze do Legii, która wyeliminowała z Ligi Mistrzów prowadzony przez niego Sporting. 

 

Jak wspominasz Marka Saganowskiego? 

 

- Jako bardzo dobrego napastnika! Saganowski był idolem w Guimaraes, kibice go bardzo lubili. Sam go pamiętam i doceniam za czas spędzony w portugalskim klubie. Nie spotkałem go jeszcze w Warszawie, ale wierzę, że będzie taka okazja. 

 

Dla chłopaka wychowanego w Guimaraes, kapitańska opaska Vitorii jest czymś wyjątkowym? 

 

- To było wspaniałe! Wiadomo jakimi uczuciami darzę Vitorię. Nie byłem wtedy najstarszym zawodnikiem w klubie, nie miałem wielkiego stażu, a jednak wybrano mnie kapitanem. To było dla mnie szalenie ważne. Kiedy dotyka cię taki zaszczyt, musisz podołać zadaniu i pokazywać na boisku swoje umiejętności w stu procentach. 

 

Opaska kapitana wyzwala w tobie pokłady odpowiedzialności za drużynę i klub. Wiadomo, czego się od ciebie wymaga. Vitoria to taki klub, w którym możesz przegrać, ale jeśli kibice zobaczą, że dałeś z siebie wszystko, to podziękują ci owacją na stojąco. Walka to kluczowy aspekt, do którego jestem przyzwyczajony. Możliwe, że stąd pochodzi moja boiskowa agresja. Mówię jednak o agresji mieszczącej się w granicach przepisów. 

 

Wyjazd do Francji był testem charakteru, sprawdzeniem się w innym kraju?

 

- Taki wyjazd był trudny. Wcześniej grałem w Lizbonie, która jest oddalona od Guimaraes o 300 kilometrów. To dużo, jak na portugalskie warunki. Transfer do Lorient sprawił, że byłem jeszcze dalej od domu. To było największe przeżycie dla mojej żony, która jeszcze w czasach Benfiki dojeżdżała do mnie, a teraz po raz pierwszy decydowaliśmy się na mieszkanie w innym kraju. Takie jest jednak życie piłkarza. Teraz żona również jest ze mną, doleciała do mnie w piątek. Razem z teściową, która gorzej zniosła mróz. Przyznam, że dla mnie problemu nie było, bo wyjeżdżając z Metz, na termometrze widziałem -10 stopni. 

 

Występy w Lorient i FC Metz mają coś wspólnego. Na początku sezonu grałeś, grałeś, a potem jesteś odsyłany na ławkę rezerwowych. Z czego to wynikało?

 

- Lorient zapłaciło za mnie dwa miliony euro. Chciał mnie trener, który regularnie wybierał mnie do składu. Wyniki zespołu były jednak słabe. Zmieniono szkoleniowca. Miałem wrażenie, że choć gram dobrze, to zespół nie ma wyników. Wreszcie postawiono na innych. Podobnie było w Metz. Grałem regularnie do przyjścia nowego trenera. Przegrywaliśmy, ale znowu czułem się na boisku nieźle. Doznałem jednak urazu mięśnia przywodziciela. Wtedy drużyna przerwała serię porażek i… zwycięskiego składu się nie zmienia. Chyba takiej zasadzie hołdował szkoleniowiec. 

 

We francuskich mediach pojawiło się wiele wersji incydentu pomiędzy tobą a trenerem Hantzem. 

 

- Doszło do potyczki na słowa. Nie była to przyjemna sytuacja: ani dla mnie, ani dla niego. Pewne łatki przylegają potem do ludzi. Niektóre są krzywdzące, ale ciągną się za kimś latami. Jestem bardzo spokojnym człowiekiem, rodzinnym. Czasem bywam wręcz za bardzo zamknięty, choć nie brakuje mi poczucia humoru. Powie tak o mnie każdy, kto mnie zna. Żałowałem, że szkoleniowiec nie chce wytłumaczyć mi mojej sytuacji. To było wręcz znieważające. Wśród spokojnych ludzi wiele musi się nagromadzić, by doszło do ujścia emocji. Najważniejsze jest jednak to, co dzieje się obecnie. Zależy mi na jak najlepszej grze dla Legii. W Polsce chcę zdobywać tytuły.

 

Lepiej czujesz się w grze siłowej czy technicznej? 

 

- Moim marzeniem zawsze była gra w Premier League. To futbol, w którym najbardziej gustuję. Nie mam problemu z siłową grą. Można powiedzieć, że pewną namiastkę będę miał w Polsce. 

 

Kiedy pojawił się temat Legii? 

 

- Około 10 lutego. Wtedy dostałem pierwszy kontakt odnośnie Legii i zainteresowałem się tą propozycją. Były też inne oferty, ale bardziej przypominające walkę o fundusz emerytalny. Nie byłem tym zainteresowany. Gra w Chinach, Katarze czy na Cyprze niespecjalnie mnie interesuje. Mogłem zdecydować się na ciepło i duże pieniądze, ale mam piłkarskie ambicje do zrealizowania. 

 

Legia to czyściec, w którym można się wypromować? 

 

- Przyjście do Legii jest dla mnie wielkim krokiem w przód. Ligue 1 jest bardziej znana, ale grając w Metz, nigdy nie mógłbym uczestniczyć w wyścigu o mistrzostwo kraju. Nie mówię już o europejskich pucharach… Trafiłem do wielkiego klubu, który regularnie walczy o udział w Lidze Mistrzów. 

 

To dyplomacja? 

 

- A może po prostu nie doceniacie swojej piłki? Gracze w występujący w jednej z największych lig Europy, mają poczucie, że są najlepsi na świecie. A może tak nie jest… Nie brakuje w Europie państw i dobrych zawodników. Podobnie jest w Ameryce Południowej. Chciałbym wrócić pewnego dnia do Portugalii i powiedzieć: - hej, tam jest Warszawa, Polska. Właśnie tam jest Legia, klub mający doskonałą organizację i kapitalnych kibiców. Szybko pozwolono mi się tutaj poczuć jak w domu. Zapewniam, że to nie jest dyplomacja, a moje realne zdanie. 

 

Czego spodziewać się po tobie na boisku? Wyobrażamy sobie ciebie jako gracza w stylu box-to-box. 

 

- Dokładnie tak jest. Na ogół występuje jako „ósemka” mająca zadania na całym boisku. Chciałbym poczuć się ważną postacią Legii. Może nie najważniejszą, ale ważną. Nie chcę zawieść oczekiwań kibiców. Zależy mi, by ciągle być pod grą, bo wtedy najlepiej czuję się na boisku. Mogę także zagwarantować walkę do ostatniego tchu. Wierzę, że to pomoże Legii w zdobywaniu kolejnych sukcesów. 

 

Jesteś gotowy na szybki debiut z Lechem? Zdajesz sobie sprawę, jak ważny to rywal dla kibiców Legii?

 

- Fajnie byłoby zadebiutować w takim spotkaniu. Jeśli trener powie: - Cafu, graj…, to zagram. Wolę rozegrać pierwszy mecz właśnie przeciwko takiemu rywalowi. Rzucenie się na głęboką wodę, nie jest niczym złym. 

 

Naukę języka polskiego także planujesz? 

 

- Byłoby fajnie tego dokonać, choć nie będzie to łatwe. Zależy mi, by jak najlepiej komunikować się z zespołem. Muszę jednak zacząć od angielskiego, który nie jest teraz najlepszy. Wydaje mi się, że w tym języku mogę się porozumieć z większą liczbą graczy w Legii. 

 

Nie dziwi cię taka liczba obcokrajowców w zespole? 

 

- Najważniejsze jest to, że cała grupa się integruje. Mamy w szatni wiele języków świata, ale wspólny cel.


Za pomoc w tłumaczeniu dziękujemy Adamowi Mieszkowskiemu.

Polecamy

Komentarze (14)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.