Domyślne zdjęcie Legia.Net

Cheick Oumar Dabo: O Legii tylko słyszałem

Joanna Olędzka

Źródło: gazeta.pl

07.10.2005 00:10

(akt. 27.12.2018 12:09)

W Polsce stawia się na przygotowanie fizyczne i ciągle się biega. U nas jest czas na przyjęcie piłki. Po dwóch treningach dziennie z Legią ciężko nawet chodzić - mówi <b>Cheick Oumar Dabo</b>. 24-letni napastnik z Mali trenuje na obozie w Olecku i próbuje przekonać do siebie trenera Dariusza Wdowczyka. Legia do Warszawy przyjeżdża w sobotę. Wówczas będzie wiadomo, czy to zrobił.
Maciej Weber: Dlaczego zdecydował się Pan na przyjazd do Polski? Dla obywatela Mali to kraj egzotyczny. W 2002 roku Henryk Kasperczak, który był selekcjonerem reprezentacji Mali, przyjął propozycję pracy w Wiśle Kraków. I niedługo potem zaproponował mi angaż. W tym czasie byłem jednak zawodnikiem koreańskiego Bucheon. Uważano mnie tam za jednego z najlepszych piłkarzy, a poza tym miałem ważny kontrakt. Klub sprzeciwił się mojemu odejściu. Pan Kasperczak robił wszystko, co w jego mocy, ale to nie wystarczyło. Teraz przeszkód nie było? - Odpowiedź jest prosta - właśnie wygasł mój trzyletni kontrakt. Jestem wolnym zawodnikiem i nikt nie mógł zabronić mi tu przyjechać. Po powrocie do Mali nie myślałem o tym, że mogę znaleźć się w Polsce. Dostałem ofertę z belgijskiego FC Brussels, ale miałem takie problemy z uzyskaniem belgijskiej wizy, że okazały się nie do przeskoczenia. Na pewien czas zostałem w Mali, jednak jeżeli chciałem osiągać jakieś sukcesy w zawodowym futbolu, to taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Moja żona była w ciąży, co też miało wpływ na decyzję o wyjeździe do Francji. Tam czekał Pan na oferty? - Zgadza się. Na szczęście bezczynność trwała krótko. Skontaktował się ze mną polski menedżer działający we Francji, pytając, czy byłbym zainteresowany przyjazdem do Polski. Odpowiedziałem, że owszem, tym bardziej że wiem coś niecoś o waszym futbolu. Zgodziłem się przesłać swoje CV do Warszawy. Niedługo potem przyszło zaproszenie na testy. Wiedziałem, że Legia jedzie na obóz przygotowawczy i że właśnie tam zostanę poddany próbie. Pytano mnie, czy naprawdę chcę grać w polskim klubie. Powiedziałem, że marzę o tym. W reprezentacji Mali miałem okazję pracować pod okiem pana Kasperczaka. To wspaniały, miły człowiek. Uznałem, że skoro Polacy są tacy, to lepiej trafić nie mogłem. Nawet jeżeli doświadczenia z pracy z trenerem Kasperczakiem były bardzo miłe, trudno wyciągać wnioski, że wszyscy Polacy są tacy sami. - Oczywiście, ale zanim pojechałem grać do ligi koreańskiej, byłem zawodnikiem tureckiego Genclerbirligi. Spotkałem tam innego Polaka - Tomasza Zdebela. Też był bardzo sympatyczny, opowiedział mi wiele pozytywnego na temat waszego kraju. Poradziłem się rodziny, znajomych. Wszyscy radzili, żebym spróbował. Czy przed przyjazdem wiedział Pan cokolwiek na temat Legii? - Mówiąc szczerze, nie wiedziałem nic. Mój agent opowiedział mi trochę o tym klubie. O tym, że Legia grała w Pucharze UEFA, że jest jednym z najlepszych polskich zespołów. I tyle. O Legii tylko słyszałem, jej gry nigdy nie oglądałem. Przesłałem do Warszawy kasety z moimi występami. Musiały spodobać się na tyle, że postanowiono dać mi szansę. Cieszę się z tego. Legia przegrała wysoko z przeciętnymi Szwajcarami. Dla kogoś, kto chce robić karierę w zawodowym futbolu, to nie jest zachęta. - Tak nie pomyślałem. Piłka to taka gra, że nawet dobrym drużynom zdarza się przegrać ze średniakami, zdarzają się rozmaite kryzysy. Po przyjeździe przekonałem się, że faktycznie pochopnych wniosków wyciągać nie można. Polacy okazali się naprawdę dobrymi piłkarzami, bardzo zaangażowanymi w to, co robią. Słyszałem, że u was często mówi się o tym, iż piłkarzom nie chce się grać czy trenować. Ja tego na pewno nie zauważyłem. Czym polscy piłkarze różnią się od afrykańskich? - U nas gra się wolniej, mamy czas na sztuczki techniczne. Wyszkolenie waszych piłkarzy jest na podobnym poziomie, jednak w znacznie większym stopniu stawia się na przygotowanie fizyczne. U nas mówi się o technice, taktyce, sprawy czysto fizyczne pojawiają się rzadko. U was to podstawa. Wszyscy przez cały czas są gotowi do walki. Wygląda na to, że treningi pod okiem trenera Wdowczyka nieźle dały Panu w kość. - No, na pewno niełatwo jest się przyzwyczaić. Pierwszego dnia zgrupowania byłem nie tylko trochę onieśmielony, ale też zmęczony podróżami i nie bardzo wiedziałem, o co właściwie tu chodzi. Piłkarze podczas treningów ciągle tylko biegali, biegali... A ja myślałem, dokąd? Postanowiłem jednak robić to samo co oni. I chyba jakoś się przyzwyczaiłem. Inna sprawa, że po dwóch treningach dziennie ciężko jest nawet chodzić. Grając w reprezentacji Mali, był Pan zawodnikiem pierwszej jedenastki? - Krótko, gdy miałem 19 lat, grywałem w podstawowym składzie. Kiedy wyjechałem do Korei, mój kontakt z kadrą na pewien czas się urwał. Nic dziwnego, selekcjonerzy mieli do dyspozycji napastników, którzy grali w naprawdę klasowych klubach. Kanoute był w Tottenhamie, Bakayoko bodajże w Strasburgu. Komu potrzebny piłkarz z ligi koreańskiej? Polska w porównaniu z Koreą jest całkiem blisko mojej ojczyzny. Leci się do Paryża, stamtąd do Warszawy - cała podróż trwa najwyżej sześć godzin. A do Korei co najmniej dziewięć. Starałem się jednak, by o mnie nie zapominano. Przywoziłem kasety z moimi występami, ale ciągle zmieniali się selekcjonerzy naszej kadry i trzeba było się przypominać od nowa. Mówicie, że u was często zmienia się trenerów. Pojedźcie do Mali, tam to dopiero bywają zmiany. Zdarzało się, że nagle dostałem faks z powołaniem, by stawić się na mecz reprezentacji. Ale podróż, z noclegiem w Paryżu trwała dwa dni. Zwykle, gdy wychodziłem na boisko, byłem bardzo zmęczony i nie mogłem pokazać tego, co mógłbym w innych okolicznościach. Okoliczności pańskiego przyjazdu do nas też nie były codzienne. Obóz w Olecku rozpoczął się zaraz po tym, jak został Pan ojcem. - Jak już mówiłem, gdy przyjechaliśmy do Francji, moja żona była już w ciąży. Lekarze zapowiedzieli, że dziecko urodzi się w niedzielę 1 października, czyli tego dnia, kiedy Legia wyjeżdżała na obóz. Powiedziałem, że nie ruszam do Polski, zanim dziecko nie przyjdzie na świat. Mimo że miałem już zarezerwowany na sobotę bilet na lot do Warszawy. Tymczasem już w czwartek wieczorem coś zaczęło się dziać i żonę zabrano do szpitala. W piątek rano zostałem ojcem. Nie było łatwo, ale w sobotę wsiadłem w samolot i od niedzieli jestem tutaj. Robię wszystko, by trener uznał, że jestem dla tego zespołu przydatny. Bardzo chciałbym zostać w Legii.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.