Domyślne zdjęcie Legia.Net

Czas rozliczeń

Robert Balewski

Źródło:

20.11.2006 23:24

(akt. 24.12.2018 11:13)

Starą piłkarską prawdą, jest to, że za wyniki w pierwszej kolejności odpowiada trener. Na obecnym trenerze Legii spoczywa odpowiedzialność szczególna, pełni on bowiem wzorem zaczerpniętym z Wysp Brytyjskich również rolę dyrektora sportowego i ma praktycznie nieograniczoną władzę przy budowaniu i trenowaniu drużyny. Takiej swobody nie miał żaden z jego poprzedników. Po nieudanej rundzie jesiennej rozgorzała debata, czy należy zwolnić Dariusza Wdowczyka? Spór nie ominął też naszej Redakcji, czego dowodem jest niniejszy felieton oraz wcześniej opublikowany artykuł Marcina Gołębiewskiego. Trenera może bronić wiele rzeczy. Mogą być to wyniki (w pierwszej kolejności), styl gry, myśl taktyczna, umiejętna przebudowa drużyny poprzez transfery. Przyjrzyjmy się jak to wygląda w przypadku obecnego szkoleniowca Mistrza Polski na podstawie rundy jesiennej. Wyniki Legii w rundzie jesiennej są fatalne i całkowicie rozmijają się z przedsezonowymi oczekiwaniami. O ile odpadnięcie w kwalifikacjach Ligi Mistrzów ze znacznie silniejszym i bogatszym Szachtarem jest jak najbardziej usprawiedliwione, to porażka w Pucharze UEFA z przeżywającą potężny kryzys sportowy i finansowy Austrią Wiedeń na pewno nie. Pokonanie zespołu znad Dunaju na pewno leżało w zasięgu możliwości Legii, a brak przychodów z gry w fazie klubowej Pucharu UEFA na pewno zahamuje w pewnym stopniu rozwój klubu. Jeszcze gorzej wypada tu Puchar Polski i porażka w Sanoku z jedną najsłabszych drużyn trzeciej ligi – jest to na pewno największa kompromitacja Legii w ostatnich kilkunastu latach. Czwarta pozycja w lidze po rundzie jesiennej to również najgorsze osiągnięcie Legii od wielu lat. A przecież trudno powiedzieć, że Bełchatów czy Lubin mają większy potencjał piłkarski niż Legia. Z drużynami z czołówki tabeli Mistrz Polski zdobył zaledwie jeden punkt. I to wszystko przy największym od lat budżecie transferowym! Gra Legii również w żaden sposób nie może bronić trenera. Wojskowi grają nie tylko nieefektownie, ale również nieefektywnie. Mnóstwo strat, brak płynnych akcji, szwankująca gra defensywna – to wszystko, co mogli kibice oglądać przez ostatnie pół roku. Ilość strat pokazywała kompletne niezrozumienie pomiędzy piłkarzami na boisku, a brak sytuacji podbramkowych i płynności gry wynikał przede wszystkim z fatalnej gry bez piłki oraz małej ruchliwości piłkarzy w ofensywie. Słaba forma piłkarzy (za co również odpowiada przecież trener) niewątpliwie też swoje zrobiła. Stałe fragmenty gry, będące wizytówką każdego szkoleniowca były rozgrywane przez Legię (poza strzałami bezpośrednimi na bramkę) w sposób wręcz kuriozalny. Rzuty rożne grane były wyłącznie albo krótko, albo odgrywane na 20, a czasem 25 metr. Sporo w życiu widziałem już piłki nożnej, ale ograniczenie się do takich sposobów rozgrywania kornerów widzę szczerze mówiąc po raz pierwszy u jakiejkolwiek drużyny. Dochodziły jeszcze do tego takie smaczki jak ustawienie 4-5-1 z graczem na szpicy o wzroście 174 cm i wadze poniżej 70 kilogramów, będącym w dodatku nominalnie skrzydłowym, czy granie w ataku dwoma nominalnymi pomocnikami. Jak wyglądała przebudowa drużyny w letnim okienku transferowym? Z obrony ubyli Ouattara, Djoković, Rosłoń i Rzeźniczak, przybyli zaś Dick, Balde, Hugo Alcantara i Jędrzejczyk. Poza Dickiem, który grał poprawnie (choć luki po Ouattarze nie wypełnił) każdy ze sprowadzonych piłkarzy był znacznie słabszy od tych, których się pozbyto i nie to, że wszyscy razem kosztowali przysłowiową czapkę gruszek wcale transferów tych nie usprawiedliwia. Gdy doda się do tego słabszą formę Edsona oraz Fabiańskiego nie dziwi, że Legia przez pierwszą połowę sezonu traciła mnóstwo goli. Kontuzje nie są tu żadnym wytłumaczeniem – przecież nie omijały one podstawowych piłkarzy również wiosną. Szczelna i solidna defensywa, dzięki której Legia zdobyła prymat w kraju została rozebrana na trzy miesiące i tak naprawdę dopiero od października zaczyna znów funkcjonować, choć nadal w wersji mniej doskonałej niż pół roku temu. W drugiej linii dokonano jednego ważnego ruchu – wzmocniono prawe skrzydło, które stanowiło najsłabszy element drużyny. Radović okazał się strzałem w dziesiątkę, jednak gra pomocy jako całości i tak uległa pogorszeniu. Powód? Bardzo słaba forma pozostałych podstawowych piłkarzy – Surmy, Burkhardta i Rogera. Brak formy u tylu piłkarzy nie może być przypadkiem, musiano popełnić błędy w przygotowaniach. Junior, który miał rozwiązać kreację gry, okazał się jak na razie kompletnie nieprzydatny. Sytuację ratowała niekiedy niezła forma nominalnych rezerwowych (Vuković, Kiełbowicz), ale oni z kolei nie posiadali dostatecznych umiejętności do wzniesienia drużyny ponad przeciętność. Równie źle, jak nie gorzej wygląda sprawa w ataku, który właściwie rozebrano na części. Elton okazał się co najwyżej średnim piłkarzem (choć przy tej degrengoladzie i tak był chyba najlepszym napastnikiem Legii), a do tego kompletnie pozbawionym profesjonalnego podejścia do sportu. Do tego doszły czystki po Sanoku i kuriozalne wyrzucenie i powrót Włodarczyka (którego forma sportowa nawiasem mówiąc do takiego powrotu wcale nie upoważniała) oraz wyrzucenie Gottwalda. Janczyk wbrew prasowym piewcom „polskiego Messiego” jest (i zawsze był) na poziomie ławki rezerwowych Legii, a Korzym nie dostał nawet jednej szansy. W ataku grał więc najpierw jeden, a pod koniec dwóch nominalnych pomocników, co też nie świadczy dobrze i o transferach i o pomyśle na grę. Poza jednym udanym transferem Miro Radovicia schrzaniono więc w tej rundzie wszystko co się dało. Można to oczywiście zrzucić na brak profesjonalizmu piłkarzy, czy konflikty w szatni, tylko trzeba zadać pytanie: kto tych piłkarzy dobierał? Mniej więcej połowa graczy obecnego składu została ściągnięta przecież właśnie przez Wdowczyka. Czemu do Legii trafiali ze skłonnościami do imprezowania, pozostanie tajemnicą trenera. A swoją drogą jak już ściąga się balangowiczów zamiast piłkarzy, to niekoniecznie trzeba rozwiązania problemów szukać poprzez kibicowskie „plaskacze”. Powracając do pytania – czy zwalniać Wdowczyka? Zwalniać. Nie tylko ze względu na złe wyniki, złą grę i złe transfery – choć to on przecież jest za to wszystko odpowiedzialny i powinien zostać za to rozliczony. Także dlatego, że postawa drużyny oraz skala popełnionych błędów pozwala wątpić, czy błędy te zostały popełnione po raz ostatni. Wręcz przeciwnie – patrząc na obecną grę Legii, konflikty w drużynie i wokół niej, a przede wszystkim kompletny brak myśli szkoleniowej na boisku jest małe prawdopodobieństwo na radykalną poprawę w przyszłości. Osobnym pytaniem jest, kto mógłby poprowadzić Legię wiosną. Musiałby być to szkoleniowiec z dużym doświadczeniem, wiedzą, autorytetem, charyzmą i sukcesami na koncie który zmusiłby piłkarzy do profesjonalnego podejścia do piłki oraz przygotował i właściwie poustawiał drużynę. Z polskich szkoleniowców warunki te spełnia chyba tylko Paweł Janas. Drugą opcją jest znalezienie trenera za granicą. Tylko kto ze średniej nawet półki szkoleniowców zachodnich z uznaną marką przyjedzie do Polski trenować czwartą drużynę Orange Ekstraklasy, mającej opinię jednej z najsłabszych lig w Europie?

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.