Domyślne zdjęcie Legia.Net

Czereszewski: "Lumbago czy coś"

Adam Dawidziuk

Źródło:

04.11.2002 08:11

(akt. 15.01.2019 11:18)

<img src="img/czereLimassol.jpg" border=1 align=left hspace=3 vspace=6> - Nie mogłem rano w ogóle wstać z łóżka. Przed śniadaniem pojechałem do szpitala i można powiedzieć, iż lekarze cudem doprowadzili mnie do stanu używalności. Złapał mnie jakiś skurcz. Do końca nawet nie wiem, co to było - lumbago czy coś pochodnego. - mówił po meczu Lech-Legia, Sylwester Czereszewski.
- A nie było tak, że wystraszył się pan spotkania z byłymi klubowymi kolegami? - Nie, nie przesadzajmy, przecież nie mam 20 lat. Nawet klubowy lekarz przestraszył się, gdy mnie zobaczył. Uznał, że w ogóle nie ma mowy o grze. Inna sprawa, że już dzień przed treningiem coś mnie złapało, byłem blady jak ściana i nie dało się ze mną rozmawiać. Byłem wściekły, bo właśnie w tym spotkaniu chciałem się pokazać. I zaprezentować byłym kolegom i działaczom Legii, że nazwisko Czereszewski jeszcze wiele znaczy w Polsce. - To znaczy, że nie przeżył pan szoku w niedzielę? - Ależ przeżyłem! Przecież chciałem grać przeciw Legii, w takim dniu nie mogłem być niedysponowany. Zdawałem sobie sprawę, że nie zagram od pierwszego gwizdka, ale nie dopuszczałem myśli o porażce. Szczerze powiedziawszy miałem nadzieję, iż wcześniej wybiegnę na murawę i jeszcze zdążę zdobyć zwycięskiego gola. Nie było o to łatwo, bo lepiej się gra w podstawowym składzie, człowiek jest odpowiednio dogrzany. Gdy wchodzi się z ławy trzeba złapać odpowiedni rytm, dostosować się do kolegów i rywali. A ni jest to łatwe, gdy to przeciwnik ciśnie i dyktuje warunki gry. - Jest pan zawiedziony wynikiem? - Nie. Z bezbramkowego rezultatu po tym, co działo się na boisku, wszyscy możemy być zadowoleni. - Pogadał pan wreszcie z najlepszym kumplem z Legii, Adamem Majewskim? - Tak. Po meczu wreszcie się udało znaleźć chwilę na wymianę poglądów. Oczywiście rozmawialiśmy na wiele tematów, ale najważniejszy był mecz. I wspólnie doszliśmy do wniosku, że gdyby Czarek Kucharski na początku drugiej połowy zdobył bramkę, to Legia wyjechałaby z Poznania z kompletem punktów. Później jednak Lech także stworzył zagrożenie po bramką Radostina Stanewa, więc remis jest wynikiem sprawiedliwym. - Tyle że nie satysfakcjonującym żadnej z drużyn. - To prawda, z przebiegu meczu nikt nie może być zadowolony. Legia w przypadku zwycięstwa utrzymałaby prowadzenie w tabeli, natomiast Lech po wygranej opuściłby strefę spadkową. - Gdy do końca regulaminowego czasu pozostawały już tylko sekundy, trener Czesław Jakołcewicz chciał pana wymienić. Gdyby do tego doszło, pogniewałby się pan? - Absolutnie, ale to... pomyłka. Bardziej uwierzę w to, że doliczono trzy minuty niż nasz szkoleniowiec chciał zmienić zawodnika z numerem trzy. Przecież ja przyjechałem do Poznania, żeby pomóc Lechowi, a nie wypełniać luki. To fakt, że nie jestem w najwyższej formie. Przecież przez cztery miesiące normalnie nie trenowałem, ale tak nisko na pewno nie upadłem. Wiosną w Legii byłem zawodnikiem kluczowym, a to nie jest dane każdemu. Tyle że presja w Poznaniu jest większa, bo gramy o przeżycie. Każdy kolejny mecz stanowi dla nas prawdziwe wyzwanie. A najbliższy - z Pogonią będzie wręcz wart sześć punktów. Jeśli wygramy, mamy szansę odbić się od dna. - Działacze Legii już wypłacili panu wszystkie pieniądze z tytuły premii za mistrzostwo Polski? - Nie, ale nie denerwuję się. Nie tylko ja jestem przecież wierzycielem mistrza kraju, na kasę czekają wszyscy. W Poznaniu też są pewne zaległości w wypłatach, to specyfika całej naszej ligi.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.