Czesław Michniewicz: Z Legii mogą mnie tylko zwolnić, sam nie odejdę
23.12.2020 12:10
Mecz ze Stalą mocno wpłynął na rozmowę z zarządem klubu?
- Prezesowi jest na pewno przykro, że tak się zakończył ten rok, podobnie jak nam wszystkim – piłkarzom i kibicom. Ale mimo tego, rozsądnie do tego podszedł. Powiedział, że postaramy się nie rozmawiać o Stali Mielec. Wszyscy wiedzą przecież, co się w tym meczu stało, a omówienie tego meczu zajęłoby nam całe spotkanie. Musimy patrzeć w szerszym kontekście na to co było i na to, co ma być. O meczu ze Stalą Mielec porozmawiałem więc z prezesem króciutko, jeszcze zanim się wszyscy zeszli.
Rozumiemy, że rozmowy dotyczyły kadry – jej jakości i liczebności. Jesienią kadra zespołu liczyła ponad 30 zawodników – to dużo, biorąc pod uwagę to, że wiosną będziemy rywalizować tylko na krajowym podwórku. Teraz było tylu zawodników, bo obawiał się trener pandemii i kontuzji?
- Nie, ja taką kadrę zastałem. Gdy przychodziłem do klubu, to kadra już była skompletowana. Była budowana pod Ligę Europy, by można było grać na kilku frontach. To nie była więc moja inicjatywa. Ale biorąc pod uwagę, ilu graczy zostałem, a ilu było w piątek do mojej dyspozycji, to była to słuszna idea. Może nawet jeszcze kilku graczy by się przydało. W żadnym z ostatnich spotkań nie zagraliśmy w optymalnym zestawieniu, zawsze ktoś wypadał – czy to COVID, czy kontuzja. To był nasz największy problem, brakowało przez to ciągłości i powtarzalności. Jak już zaczęliśmy dobrze grać w środku pola, to wypadli nam Michał Karbownik i Bartosz Kapustka. To zawodnicy, którzy dawali nam dynamikę w grze, zdobywali przestrzeń, obracali się z przeciwnikiem na plecach. Jak oni grali, to wypadł Bartosz Slisz, na szczęście wrócił Andre Martins. A ten środek pola jest niezwykle istotny, braki w tym miejscu były widoczne w piątkowym meczu. Mało akcji kreowaliśmy przez środek, a wtedy przeciwnikowi łatwiej się bronić.
Odchudzane kadry rozpoczęło się już w czwartek. Dwóch graczy rozwiązało wtedy umowy. Zacznijmy od Vamary Sanogo. Mówił trener, że jest trochę zaniedbany, wygląda nieco jak pan. Faktycznie nie warto było spróbować doprowadzić go do pełnej sprawności? Czy decyzja była poza trenerem?
- Ja ani jego, ani Remy’ego kompletnie nie znałem, gdy tu przychodziłem. Sanogo poznałem, jak przyjechał do LTC na rehabilitację. Przyglądając mu się, wiedziałem, że czeka go bardzo długi proces zanim będzie w formie i wyjdzie na boisko. Jednocześnie byłem świadomy, że w czerwcu kończy mu się kontrakt z Legią. Patrząc na jego stan fizyczny, były małe szanse na to, by wiosną doszedł do odpowiedniej dyspozycji. Tak to wyglądało z boku, wiem o nim mało, bo najmniej go „dotknąłem” przez ten czas.
A William Remy? Zaważyła głowa? Bo piłkarsko na naszą ligę to naprawdę niezły piłkarz.
- Mało z nami trenował. Cały czas miał jakieś problemy zdrowotne, czasem sam sobie tych kłopotów przysparzał. Jego sytuacja z kontuzjami plus zachowanie poza boiskiem powodowały, że praktycznie nie mieliśmy go w treningu. Trenował razem z zespołem może raz czy dwa, a tak co najwyżej pracował indywidualnie. Gdy przychodził do Legii, to piłkarsko mi się bardzo podobał. Na pojedynczych treningach widziałem, że ma umiejętności. Była technika podania, zmysł do gry, nie wybijał piłki na oślep ze strefy obronnej, budował akcje. To mi się bardzo u niego podobało. Ale jego podejście nie było właściwe. Ani drużyna tego nie akceptowała, ani ja, ani też klub. Sam sobie nie pomógł, a szkoda.
Z częstotliwością treningów z drużyną ma też problem Jose Kante. Zastanawialiśmy się, o co w tym przypadku chodzi i do końca tego nie wiemy.
- Ja też się nad tym zastanawiam, taki problem faktycznie istnieje. Rozmawiałem z Jose – mówił mi, że wcześniej nie miał kłopotu z kontuzjami, że funkcjonował normalnie. Lawina ruszyła, gdy nabawił się urazu kolana. Potem co chwilę były kolejne mikrourazy. Pamiętam go z gry w Warszawie, Płocku czy jeszcze wcześniej w Zabrzu. On zawsze dawał drużynie dynamikę w grze, dawał wiele opcji i taki zawodnik bardzo by nam się przydał. Jest to inny typ napastnika niż Lopes czy Pekhart. Ale fakty są takie, że zagrał 18 minut z Dritą i więcej go nie widzieliśmy. Wzięliśmy go raz po dwóch treningach do Szczecina, ale wiadomo, że nie był gotowy do gry. Wróciliśmy z meczu, wydawało się, że potrenuje i będzie do gry, ale przytrafiały się kolejne urazy czy choroba. Jego problemem było to, że nie był gotowy do gry. Przez trzy miesiące był tylko jeden mikrocykl treningowy, w czasie którego pracował z zespołem na pełnych obciążeniach przez trzy treningi. A tak zawsze coś mu dolegało, miał zabiegi i ćwiczenia indywidualne. I przez to kompletnie nam nie pomógł.
Wspominał pan kilka razy, że mieszkając w LTC obserwuje pan treningi w akademii i widzi, że jest dużo utalentowanej młodzieży, że jest z kogo wybierać. Ale choćby w ostatnim meczu ze Stalą dużą rolę w wygranej ekipy z Mielca odegrali ludzie z przeszłością w Legii – Mateusz Żyro, Grzegorz Tomasiewicz i Łukasz Zjawiński. A takich zawodników jest więcej – mieliśmy Sebastiana Walukiewicza, Mateusza Praszelika, teraz ucieka nam Łukasz Łakomy. Co zrobić, by ten proces zatrzymać i by to Legia korzystała z takich piłkarzy, a nie rywale?
- Rozmawialiśmy na ten temat z władzami klubu. Legia potrzebuje gotowych piłkarzy do grania i tutaj młodzież ma o wiele trudniej, by zaistnieć, niż w innych klubach, w tym na przykład w Stali Mielec. Jako klub musimy jednak dążyć do tego, by ci młodzi dostawali swoje szanse. Wtedy ułatwi nam to pozyskiwanie kolejnych młodych graczy, którzy będą widzieli, że przy Łazienkowskiej będą mieli okazję do gry. Baza treningowa dopiero co powstała, wcześniej wszystkie treningi odbywały się na dwóch boiskach, a czasem nawet na jednym. To powodowało, że młody chłopak z Polski mając do wyboru kilka opcji, czyli akademię w Lubinie, Poznaniu czy Szczecinie, często ze względu na infrastrukturę wolał iść tam, niż do Warszawy. Teraz to się zacznie zmieniać. Mimo to, wielu utalentowanych zawodników się tutaj pojawiło, ale nie dostawali szans – to trzeba zmienić, to już zaczęło się zmieniać. Prezes podkreślił, że chce, aby Legia rozwijała się sportowo, ale też by rozwijała się biznesowo. Młodzi zawodnicy i ich ewentualna sprzedaż bez wątpienia mogą znacznie w tym pomóc. Chcemy więc szkolić młodzież najlepiej jak się da i dawać im szansę. Stąd też pomysł rozbudowy sztabu szkoleniowego, by zająć się jak najlepiej rozwojem młodzieży. I by część tych graczy trafiała do nas, oczywiście nie wszyscy, bo tak się nie da. W ostatnim czasie do kadry jedynki włączyliśmy Włodarczyka i Skibickiego. Być może wkrótce ktoś jeszcze się pojawi. Ale to nie znaczy, że każdy jest gotowy do podjęcia takiej rywalizacji i do walki o mistrzostwo Polski. Ci, którzy nie będą mieli szans na łapanie minut w pierwszym zespole, może będą wypożyczani. Ostatnio chwaleni byli w mediach Moder, Jóźwiak, Puchacz, Gumny czy Bednarek - oni wszyscy byli wypożyczeni do pierwszej ligi i dopiero potem zafunkcjonowali w pierwszym zespole. I to jest dobre rozwiązanie. Musimy rozwijać tych najzdolniejszych, którzy są w pierwszej drużynie, a pozostali mogą zrobić kolejny krok na zewnątrz i potem do nas wrócić. Wtedy nie będzie takich sytuacji jak z Walukiewiczem, że przy pierwszej okazji taki zawodnik od nas odchodzi.
Wywołany został Skibicki – to taki gość znikąd. Chłopak średnio wyglądał w rezerwach, między sezonami nie znalazł żadnego klubu. Chyba był pan jedną z niewielu osób, która w niego wierzyła.
- Widzę w nim potencjał i zachowania, które mi pasują. To zawodnik biegający, cały czas jest w ruchu. Łatwo go poszukać podaniem, bo cały czas się pokazuje do gry. Strzela z obu nóg – z lewej trochę gorzej, z prawej ma fantastyczne uderzenie. To nie przypadek, że wykonywał stałe fragmenty gry, widzieliście na treningach jak potrafi dorzucić piłkę z narożnika boiska. W meczu na początku trochę się spalił, posłał dwie za niskie piłki, ale później już grał dobrze. Ma to coś i jest to jeden z tych graczy, którzy wpisują się w naszą strategię. Ci, którzy mają szansę wejść i są gotowi do gry, będą te szanse otrzymywali.
Takim piłkarzem, który czeka na swoją szansę, jest z pewnością Ariel Mosór.
- Problem polega na tym, że najczęściej zmian dokonuje się w pomocy i w ataku, czasem zmieniani są obrońcy boczni. Stoperów wprowadza się najtrudniej, ich zmienia się najrzadziej, szczególnie w trakcie meczu. Chyba że ma kontuzję lub kartkę i sobie nie radzi, ale to rzadkie sytuacje. Środkowy obrońca albo jest na tyle dobry, że gra od początku, albo siedzi na ławce rezerwowych. Gdy przegrywasz minimalnie, szukasz zmian w ofensywie, nie zmieniasz stopera. Piłkarz grający na tej pozycji, jak Ariel Mosór, ma trudniej, aby zaistnieć i łapać cenne minuty oraz doświadczenie. Można to akceptować, trenować i czekać na swoją kolej – do pewnego momentu to jest fajne. Przychodzi jednak taki moment, że trzeba zacząć grać, rozważając różne opcje – tak, by było to z korzyścią dla klubu i dla zawodnika. Trzeba wtedy znaleźć optymalną ścieżkę rozwoju, by ci chłopcy się rozwijali.
Jeśliby Ariel miałby iść na wypożyczenie, to trzeba wybrać klub, w którym trener trafiałby do niego swoim podejściem i filozofią. Nie może być tak, że my w Legii czegoś od niego oczekujemy, a on pójdzie do klubu, który gra w zupełnie inny sposób. Sezon w I lidze, w starannie dobranym klubie, mógłby mu rewelacyjnie zrobić. Pomimo wielu atutów, Ariel jest świadomy, gdzie ma braki i miałby czas je poprawić i się rozwinąć. W takim wieku, na tej pozycji, bez doświadczenia, o grę w Legii jest bardzo ciężko. Łatwo jest po meczu ze Stalą wytypować „Jędzę” i „Wietesa” do zmiany, ale ten mecz po prostu tak się ułożył. Myśląc o przyszłości Ariela w Legii, takie decyzje muszą być przemyślane i spójne. By regularnie grać w takim klubie jak Legia, powinien złapać doświadczenie. Nie jest o to łatwo, bo presja jest duża. Bardzo ważne jest też w tym wypadku zrozumienie ze strony menedżera i ojca zawodnika, który także był piłkarzem. Wiem, że teraz ważne jest, by stawiać na młodych, bo to są potencjalnie najwyższe transfery.
Dziś w Europie stawia się na środkowych obrońców o nieco innych parametrach, ale to nie znaczy, że Ariel nie może osiągnąć sukcesu. Wręcz przeciwnie, miejsce w którym jest świadczy, że wierzymy w niego. Doceniam potencjał tego chłopaka. Wiem, jak grał w reprezentacjach młodzieżowych, bardzo chwalił go Marcin Dorna. Znakomicie sobie dawał radę, przewyższał innych pod względem fizyczności. Ma świetny timing, wyskok – to dobry materiał na piłkarza, ale musi być gotów.. Wiem, że Dorna próbował Ariela ustawiać jako defensywnego pomocnika, ale lepiej wypadał na środku obrony. Jedzie z nami na obóz. Będziemy starali się go rozwijać, będziemy chcieli, aby łapał minuty.
Jak jesteśmy przy zawodnikach, którym dobrze by mogło zrobić wypożyczenie, to wspomnijmy jeszcze Macieja Rosołka. Ostatnie pół roku to dla niego trochę stracony okres.
- No stracony, niestety. Rozmawiałem już z Maćkiem, być może właśnie wypożyczenie będzie dla niego najlepszym rozwiązaniem. Nie ma jeszcze żadnych konkretów odnośnie jego osoby, nie są podjęte żadne decyzje. Być może takie rozwiązanie na rundę wiosenną będzie dla niego i dla klubu optymalne.
W podobnej sytuacji jest Mateusz Hołownia, który u trenera w Legii nie zagrał. To też był dla niego trochę stracony okres. On też jest przewidziany na wypożyczenie? A może będzie zmiennikiem Mladenovicia kosztem Rochy?
- Mateusz miał kontuzję kości łonowej. Długo nie trenował, blisko półtora miesiąca i faktycznie nie braliśmy go pod uwagę przy ustalaniu kadry meczowej. Teraz ostatnio się to zmieniło, bo było nas bardzo mało. Tak, Hołownia jest teoretycznie zmiennikiem „Mladena”. Jest jeszcze Rocha, ale nie wiadomo, co z jego przyszłością – zostało mu tylko pół roku kontraktu. Być może odpowiedź poznamy w trakcie zimowego okienka, zobaczymy, jak to się skończy. Jeśli nikt do nas nie przyjdzie, to chciałbym, by Hołownia u nas został. Ja wiem, że może to nie być miłe, siedzieć i czekać na swoja szansę. Tym bardziej, że na lewej stronie mogą zagrać też Michał Karbownik i Josip Juranović. Mladenović ma trzy żółte kartki i wkrótce będzie musiał pauzować. O tym rozmawialiśmy z zarządem, kilka nazwisk daliśmy pod rozwagę. Porozmawialiśmy sobie, oceniliśmy każdego zawodnika, ale nie zapadła żadna decyzja co do tego, kto odejdzie, a kto może przyjść. Dyskutowaliśmy też m.in. o Mateuszu Hołowni.
Prześledźmy i podsumujmy pokrótce wszystkie formacje. Bramkarzy jest aż pięciu – czterech trenuje plus Wojciech Muzyk, który się leczy. Mieszanka rutyny z młodością – dwóch golkiperów bardzo doświadczonych i dwóch młodych i bardzo zdolnych. Jak się rysuje ich przyszłość?
- Ostatnio rozmawiałem z Arturem Borucem, pytałem go, jak widzi swoją rolę w przyszłości. Czy chciałby kończyć karierę, czy może chce jeszcze pograć w piłkę? Artur odpowiedział, że wszystko zależy od zdrowia i formy. Na razie jest dobrze i z jednym, i drugim. Jeśli tak zostanie, to chciałby jeszcze pograć. Jestem bardzo zadowolony ze współpracy z Arturem, na boisku i poza nim. Sportowo się broni, a poza boiskiem też bardzo pomaga drużynie. To naprawdę super osobowość. Z punktu widzenia interesu klubu jest Czarek Miszta, który świetnie się dogaduje z Borucem. To ma być następca Artura, przyszły i pierwszy bramkarz Legii. Czarek jest tego świadomy i szykuje się do tej roli. Prędzej czy później będzie otrzymywał od nas szanse gry.
Dla mnie numerem jeden jest Boruc. Kontrakt drugiego doświadczonego bramkarza Radka Cierzniaka wygasa w czerwcu i zobaczymy, jakie zapadną decyzje dotyczące jego osoby. Muzyk wraca po kontuzji kręgosłupa i nie wiem czy w jego przypadku też najlepsze nie byłoby wypożyczenie. Pięciu bramkarzy to dużo. Wtedy trzebaby rozważyć wypożyczenie jego lub Kacpra Tobiasza, ale o tym nie było też jeszcze rozmów.
To przejdźmy do obrony. Paweł Stolarski odszedł, bo chce regularnie grać?
- „Stolar” miał kontrakt do czerwca, ale ostatecznie odszedł do Pogoni Szczecin. Ja byłem z niego zadowolony, fantastycznie zachowywał się w treningu, dobrze życzył innym, rywalizował na pełnych obrotach, zawsze pozytywnie nastawiony. Ale kończył mu się kontrakt i chciałby grać. Nam jego osoba pasowała, bo można nim było załatać tak prawą, jak i lewą obronę. Wraca jednak Vesović, jest Juranović. Mamy także Nikodema Niskiego, ale to - jak w sytuacji z Mosórem - kandydatury przyszłościowe. Oni muszą potrenować przy pierwszym zespole, a potem być może działać przez wypożyczenia.
Pozycja Artura Jędrzejczyka jako stopera i kapitana jest niepodważalna.
- Tak. Cieniem kładzie się to, co stało się w ostatnim meczu ze Stalą, popełnił proste błędy i spowodował dwa rzuty karne. Te faule wynikają z nadmiernej agresywności. Napastnicy nie lubią grać przeciwko „Jędzy”, bo cały czas gra w kontakcie. Czasem jednak się zapomni i gra tak samo w polu karnym, a wtedy napastnicy starają się to wykorzystać. Zjawiński upadał niemal w każdym kontakcie z obrońcą, tak się gra, to jest element taktyki. Nie można mieć o to pretensji do Zjawińskiego. Szkoda tych błędów „Jędzy”, bo przez całą rundę w defensywie dawał nam dużo. Zdarzył mu się jeszcze błąd ze Śląskiem Wrocław, ale poza tym wybraniał nam dużo sytuacji.
Najczęściej w parze z nim grał Igor Lewczuk. Jemu też kończy się kontrakt w czerwcu i nie wiemy jeszcze jaka będzie decyzja co do jego przyszłości, te rozmowy będzie prowadził Radek Kucharski. Wszyscy chcieliby w styczniu wiedzieć, co będzie w czerwcu. Dwunastu piłkarzom kończą się kontrakty w czerwcu – to dobry i zły moment. Zły, bo jak wszyscy odejdą w czerwcu, to będziemy mieli nową drużynę. Ale jeśli gracze bez perspektywy na granie odejdą już teraz, to można wziąć kogoś w ich miejsce. Wszystko zależy jednak od finansów. Możemy kogoś chcieć zimą, ale ktoś ma ważny kontrakt i cena może okazać się wtedy zbyt wysoka. Ten sam zawodnik w czerwcu będzie bez kwoty odstępnego, ale wtedy będzie miał trzy tygodnie i od razu trzeba grać w pucharach. Jak będzie takich sześciu czy siedmiu, to ciężko będzie o zgranie. Dlatego idealny moment na wzmocnienia jest teraz, tylko, że właśnie nie jest to proste, bo kosztuje dużo pieniędzy. Rzadko piłkarzom kończą się umowy w grudniu, zwykle następuje to po sezonie. Jest przygotowana lista zawodników, Radek Kucharski ze swoimi ludźmi wszystko monitoruje. Zobaczymy, kto odejdzie już teraz. Niektórym kończą się umowy po sezonie, ale pojawiają się propozycje i mogą odejść już zimą. Dyrektor sportowy będzie rozmawiał z agentami tych zawodników.
Jak jesteśmy przy transferach, to odnieśmy się do dwóch nazwisk, które już się pojawiły w kontekście Legii – Kacper Kozłowski i Bartosz Salamon.
- Nie znam Bartosza Salomona osobiście, wiem już też, że nie był wcześniej obserwowany przez Legię. Piłkarz chce ponoć wrócić do Polski. Na pewno jest to ciekawa opcja – nauczony jest defensywy, grał w różnych systemach – m.in. takim z trójką obrońców. Wiem jak to działa, bo jak Bochniewicz był szkolony we Włoszech i później grał razem z Wieteską u nas w kadrze, to super to wyglądało.
Co do Kozłowskiego – ciekawy temat, który zaistniał, ale bez konkretów. To na pewno ciekawy chłopak, który wpisuje się w profil piłkarzy, jacy nas interesują.
Wracając do legijnej defensywy. Tygodnik „Piłka Nożna” co pół roku wystawia zawodnikom klasę ligową, reprezentacyjną i światową. Na co zasłużyli Juranović i Mladenović?
- Musiałbym pewne rzeczy rozgraniczyć. Za defensywę klasa krajowa, za grę w ofensywie międzynarodowa. „Mladen” jest bardzo lubiany w szatni, dużo żartuje, ale zauważyłem, że to taki typ piłkarza, który im silniejszą będzie miał konkurencję na swojej pozycji, tym będzie lepiej grał. Musi czuć oddech rywala. Gdy go nie ma, a dodatkowo naczyta się pochwał na swój temat, to troszeczkę go to rozprasza. I to jest widoczne. Najlepsze mecze gra na dużym ciśnieniu, a jak gra na dużym komforcie, to trochę się rozleniwia i czasem gdzieś nie pobiegnie lub czegoś nie zrobi. Juranović z kolei na początku gra nerwowo, jak źle kopnie piłkę, to się denerwuje. Wracając do pytania – za grę defensywie obaj klasa krajowa. U nas w lidze boczni obrońcy czy skrzydłowi słabo grają jeden na jednego. Oni sobie dają radę. W starciu Karabachem jeden i drugi mieli już z tym duże problemy, bo tam piłkarze grają dobrze w sytuacjach jeden na jednego. Nad tym trzeba pracować. Wszyscy ich chwalimy za atakowanie i słusznie, bo liczby mają, ale w defensywie mamy przed sobą dużo pracy. Szykuje się po prawej stronie fajna rywalizacja z Vesoviciem – tyle, że Marko to dla mnie melodia przyszłości. To nie jest tak, że wejdzie w trening w połowie stycznia i w lutym będzie w idealnej formie. Nie po takiej kontuzji, potrzeba czasu.
Melodia przyszłości? W czerwcu przecież wygasa mu kontrakt z klubem, a należy do tych wyższych.
- To jest jeden z tych zawodników, na którym nam bardzo zależy. Dla mnie na pewno będzie rozpatrywany w tych kategoriach, by u nas zostać, czyli przedłużyć obowiązującą umowę.
A nie było błędem to, że w momencie, gdy „Veso” doznał urazu i poznał diagnozę, nie zaproponowano mu nowej umowy? Moment wydawał się idealny, piłkarz wiedział, że w najbliższym czasie nic dobrego go nie czeka.
- Trudno mi powiedzieć, bo nie było mnie wtedy w klubie. To zawsze działa w dwie strony. Z jednej okazuje się zaufanie do piłkarza, z drugiej klub się zastanawia, czy ten piłkarz będzie jeszcze w podobnej dyspozycji. To nie są kontuzje agrafki, to naprawdę ciężkie urazy. Wiem, że to co powiedziałem brzmi nieco brutalnie, ale czasem tak jest. Pamiętam, że jak „Wasyl” złamał nogę, to w ciemno przedłużyli z nim kontrakt. Wydaje mi się, że jak klub będzie chciał przedłużyć kontrakt z „Veso” – a wiele na to wskazuje - to dojdą do porozumienia. Widzę jego podejście, zaangażowanie i to, jak bardzo chce wrócić do gry w Legii. Bije od niego pozytywna energia. Ale nie liczę na to, że jak wróci, to od razu będzie grał tak, jak rok temu.
Skoro jesteśmy przy bałkańskiej części Legii, to jak było z Domagojem Antoliciem? Nie pasował do koncepcji, czy decyzja co do jego przyszłości zapadła wyżej?
- Była dyskusja odnośnie Antolicia, ale zastałem już pewne ustalenia co do jego osoby. Były rozmowy dotyczące nowego kontraktu. „Antola” dobrze czuje się w grze kombinacyjnej na małej przestrzeni. Ale nie jest to taki piłkarz, o jakich myślimy, którzy będą wypełniać wolne przestrzenie, będą w ciągłym ruchu. Bliżej nam do takiego typu graczy, jak Michał Karbownik czy Bartosz Kapustka albo Mateusz Bogusz u nas w kadrze – wbiega w wolne sektory, chcieliśmy go w Legii, ale nie wyszło. Chcemy grać piłkę dynamiczną, na wolne pole, a nie piłkę zgrywaną do nogi. Kapustka i Karbownik idealnie się w to wpisują. Póki grali obaj, to fajnie to wyglądało. „Vako” przyspiesza grę, gra chętnie na jeden kontakt. Czasem za dużo gra do tyłu, ale generalnie przyspiesza. Ma ten atut, że za każdą akcją idzie w pole karne. Chcielibyśmy pójść właśnie w stronę dużo biegających zawodników w środku pola, kreujących grę.
Nie ma obawy, że „Karbo” odejdzie już zimą?
- Nie, rozmawiałem z Radkiem, Michałem i jego agentem Mariuszem Pierkarskim – zapewniają, że zostaje. Oczywiście to komfort tylko na najbliższe miesiące. Fajnie, bo ułatwia nam rozwiązanie z młodzieżowcem. Taki Skibicki może rosnąć przy nim. W pewnym momencie trzeba będzie patrzeć na to, kto zostanie, a kto nie – bo za chwilę będą puchary. „Karbo” jest tego świadomy, zobaczymy jak to wszystko będzie wyglądało. Nie wiem, jak to się potoczy, nie znam planów Brighton – nie mam wiedzy czy zabiorą go latem, czy może zostawią do grudnia. Na wszelki wypadek już teraz trzeba się rozglądać za kimś, kto mógłby go zastąpić w środku pola.
Mateusza Wieteskę zna Pan bardzo dobrze, bo był kapitanem w pana reprezentacji. W kadrze prezentował się dobrze, miał fajny okres w Górniku, natomiast w Legii - nawet jak gra dobry mecz - przydarzy mu się jeden błąd, który kończy się tak, jak zwykle w przypadku stoperów. Jest szansa, żeby w Legii był kluczową postacią?
- Znam go dłużej z dobrej strony. Słyszałem opinie, że jak coś złego, to zawsze winny Wieteska. Po meczu ze Stalą można przypiąć taką łatkę też „Jędzy". Wcześniej Igorowi Lewczukowi również można było jakąś łatkę przypiąć, bo to najczęściej po ich błędach padają bramki. „Mati" jednak ma pewną umiejętność. Chcemy budować nasze akcje od Artura Boruca, a Wieteska ma komfort z piłką przy nodze. Czasami popełnia jakiś błąd przy rozegraniu, ale on szuka gry. Igor Lewczuk gra trochę inaczej. Chcemy grać skutecznie, ale też ładnie dla oka, bo dużo osób się interesuje Legią. Wszystko to musi więc lepiej wyglądać, gra musi być zorganizowana. Igor gra fantastycznie w kontakcie z przeciwnikiem, podobnie jak Jędrzejczyk. Napastnicy boją się grać przeciwko nim. W takim układzie brakuje nam jednak lewej nogi. „Jędza" nigdy nie zagra mocnego passa do zawodnika ustawionego na lewym skrzydle, bo musi to zrobić lewą nogą. Chcemy, by grał piłki do przodu i szukał w środku naszych pomocników, by budować akcje przez środek.
Wracając do Wieteski - uważam, że przede wszystkim musi być zdrowy. Kiedy tu przyszedłem, akurat miał kontuzję mięśni brzucha. Później ta kontuzja się odnowiła, a w międzyczasie złamał palec. Cały czas był awaryjny. Siłą rzeczy nie może być w dobrej formie. Myślę, że wiosna i okres przygotowawczy będą dla niego kluczowe. Musi ustabilizować swoją pozycję w drużynie. Tym bardziej, że Lewczukowi i Astizowi kończą się kontrakty.
Będzie chciał trener zostawić Inakiego Astiza w sztabie?
- Tak. Chcielibyśmy, by pracował przy sztabie. Z tego, co wiem, on widzi swoją przyszłość jako szkoleniowiec i klub wiąże z nim plany. To super człowiek. Do czerwca ma kontrakt jako zawodnik i nie wiem, jak to się potoczy dalej. W najbliższych dniach okaże się czy poleci z nami do Dubaju. Może być tak, że nie poleci jako zawodnik, a jako asystent trenera, zobaczymy.
Czyli stoper transferem pierwszej potrzeby?
- Na teraz ciężko będzie kogoś znaleźć na tę pozycję, ustawiliśmy sobie inne priorytety. Przede wszystkim będziemy szukać skrzydłowego, bo na tej pozycji jest najmniejsza konkurencja. Na ten moment mamy Wszołka, Skibickiego, Cholewiaka i Luquinhasa, który nie jest skrzydłowym.
Czemu Luquinhas nie może grać na stałe na środku? Czegoś mu brakuje? Strzału?
- Mógłby grać, tylko brakuje mu liczb. W ostatnim meczu i tak się odważył uderzyć na bramkę. Mamy taki problem, że na tej pozycji muszą być lepsze liczby. Kapustka ma jednego gola, Slisz dwa, a Karbownik nie strzelił bramki.
Zerkamy w statystyki InStat i wynika z nich, że Luquinhas ma liczby. Na przykład ma najwięcej kluczowych podań w drużynie.
- Faktycznie ma dużo kluczowych podań, ale tłumaczymy mu, że musi widzieć bramkę. On ma nawet niezły strzał, ale nawet na gierkach treningowych - a chodzicie na treningi, więc obserwujecie - jak jest w sytuacji do strzału, a jednocześnie może podać komuś do tyłu... to poda. Szkoda, bo jest jedynym, który robi przewagę w grze jeden na jednego.
To samo dotyczy pozycji napastnika. Mamy Pekharta, Kante i Lopesa. Najlepiej byłoby z nich trzech złożyć jednego - takiego, który będzie grał dobrze głową jak Pekhart, był technicznie zaawansowany jak Rafael Lopes i do tego mobilny jak Kante. Musimy znaleźć takiego zawodnika, żeby stwarzał sobie sam sytuacje.
Tacy zawodnicy kosztują...
- Wiem. To taki Robert Lewandowski, który stworzy sobie sam sytuacje, wygra pojedynek, wyjdzie na podanie prostopadłe i jeszcze dobrze wykończy główkę w polu karnym. Przydałby się inny zawodnik od tych, których mamy, ale tacy kosztują i jest ich niewielu. Gdybym miał decydować o profilu zawodnika, a rozmawialiśmy o tym z prezesem i dyrektorem, to właśnie takiego bym chciał. Takim typem jest na przykład Jakub Świerczok, który potrafi sobie sam wypracować sytuację. Tomas Pekhart mimo świetnej skuteczności miał z tym problemy, jest innym typem zawodnika, jego trzeba dobrze „obsłużyć”, bo nie tworzy tak zwanej małej gry wokół siebie. Musimy wyprowadzić go na pozycję i wtedy oddaje strzał.
Wychodzi na to, że taki napastnik jak Pekhart wymusza styl gry całej drużyny.
- W dużej mierze tak, ponieważ on rzadziej wychodzi do prostopadłych podań ze środka pola, dlatego częściej gramy dośrodkowaniami.
Jaki ma być profil skrzydłowego?
- Chciałbym, żeby to był zawodnik, który gra dobrze jeden na jednego, a także robi liczby - asysty i bramki. Chcemy rozłożyć strzelanie bramek na większą liczbę zawodników - brakuje nam tych liczb. Jak Legia zdobywała mistrza w tamtym sezonie, to wszystko proporcjonalnie się rozkładało. Biorąc zawodnika, nigdy nie masz pewności, że będzie strzelał w nowym klubie, ale jeśli ktoś przez kilka sezonów trafiał 5-7 bramek jako skrzydłowy, to jest szansa, że u nas też tyle będzie strzelał. Jeżeli nie strzelał gdzieś indziej, to dlaczego miałby zacząć strzelać w Legii? To jest jakieś prawdopodobieństwo.
Gdyby od trenera zależało, to kupiłby pan defensywnego pomocnika za 2 miliony euro, tak jak Legia kupiła Bartosza Slisza? Mówi się, że w Polsce bramkarzy i defensywnych pomocników jest najwięcej.
- Niestety, ale grając dwójką Bartosz Slisz - Andre Martins mamy cały czas za mało kreacji w środku pola. Martins gra bezpiecznie między stoperami, a Slisz dużo akcji zaczyna od prowadzenia piłki. Brakuje wtedy gry kombinacyjnej, którą dają znowu Karbownik i Kapustka. Optymalne jest dla nas trio Slisz - Karbownik - Kapustka. Jesienią jednak było tak, że jak Kapustka był kontuzjowany, to grał Slisz. Jak wrócił Kapustka, to wypadł Karbownik. Nigdy nie mogliśmy pograć w tej trójce. Ona gwarantowałaby dobre zabezpieczenie, bieganie i strzał z dystansu w postaci Slisza oraz mobilność Kapustki i Karbownika.
Gdy na początku zaczęliśmy wyprowadzać piłkę od bramki, to rywale dawali nam trochę więcej miejsca, podchodzili dwoma lub trzema zawodnikami. W każdym kolejnym meczu podchodzili coraz bliżej i w większej liczbie, bo wiedzieli, że nie szukamy długiego podania. Coś co dobrze funkcjonowało, jednocześnie cały czas musiało się zmieniać, bo zmieniał się skład. Brakowało nam tego rozegrania. Artur Boruc też widział, że może być strata, więc grał dłuższym podaniem. Wcześniej - w optymalnym ustawieniu - ryzykował. Nadal jednak będziemy szli w tę stronę.
Jest pan zadowolony z Andre Martinsa? Wygląda na to, że trochę się odbudował.
- Zaczął grać od meczu z Wartą Poznań i byłem bardzo zadowolony z jego postawy. Dawał balans między obroną i atakiem. Mądrze utrzymywał piłkę w grze. Dobrze nam się wyprowadzało piłkę od bramki, gdy był obecny na boisku. Wypełnił swoje zadania. Patrzymy na jego poziom i na perspektywicznego Slisza. Jeżeli będziemy mieli wybór Slisz w formie lub Martins w formie, to Slisz jest w mojej ocenie na ten moment zawodnikiem z lepszymi parametrami. . Nie zmienia to faktu, że mamy dwóch wyjątkowych zawodników, taki wybór to nie problem.
Czym tak naprawdę Joel Valencia podpadł trenerowi?
- To tylko tak w mediach było przedstawione…
Ale też trochę trener na to pozwolił, mówiąc o nim dwukrotnie na konferencjach.
- Chciałem do niego dotrzeć. Joel trafił do Legii i myślał, że tak jak w Piaście, nie będzie rywalizacji. Tymczasem nagle musi z kimś rywalizować, nie gra od początku. Trudno mu było się z tym pogodzić. Brentford interesuje się tym, jak mu się wiedzie w Warszawie, pytali właśnie o jego podejście do rywalizacji. Do tej pory Joel nie pokazał nic wyjątkowego. Gdyby przyszedł do Legii i pomógł awansować do Ligi Europy, to wszyscy by powiedzieli, że warto było, bo wykonał swoje zadanie. To się jednak nie udało i dziś to wypożyczenie jest oceniane zupełnie inaczej. Gdyby ktoś teraz chciał nam dać trzech dobrych piłkarzy na rok bez opcji wykupu na walkę o Ligę Mistrzów, to trzeba się zastanowić czy to się opłaca, czy nie. Jeżeli uda się awansować, to każdy stwierdzi, że się opłacało. A jak się nie uda, to powiedzą, że nie ma sensu ich trzymać i płacić. Na dwoje babka wróżyła.
Paweł Wszołek to pewny punkt drużyny, ale w końcówce chyba już miał dość.
- Tak, bolało go kolano. Ma problem, bo bazuje na motoryce i jeżeli ma ją trochę słabszą z powodu kontuzji czy choroby, to nie wygrywa pojedynków szybkościowych. Musi też poprawić boiskową decyzyjność. Jak na skrzydłowego Wszołek ma niezłe liczby. Jest dla nas wartościowym zawodnikiem, w czerwcu kończy mu się kontrakt, rozmawiamy na ten temat.
Ale są chęci z obu stron, by kontynuować współpracę?
- Myślę, że on chciałby zostać. My też chcemy, by został. Trzeba się porozumieć.
Czy są na liście transferowej piłkarze, z którymi trener miał już okazję pracować?
- Nie ma. Wszyscy myślą, że ja tę listę układam, a ja nie miałem czasu się tym zająć. Przychodząc do Legii, przedstawiłem dyrektorowi sportowemu listę zawodników, z którymi pracowałem w kadrze oraz tych, przeciwko którym graliśmy - Duńczyków, Finów, Gruzinów - by sobie posprawdzali wyróżniające się wówczas nazwiska. Dalej jednak tego nie śledziłem.
Walerian Gwilia to niewykorzystany potencjał w tym sezonie?
- To jest taki pomocnik, który idzie w pole karne. To jest bardzo dobra cecha. Zawsze ma sytuacje do oddania strzału. Runda jesienna była jednak dużo słabsza u Vako w porównaniu do poprzedniego sezonu, gdzie dużo strzelał i asystował. Dziś brakuje nam tych liczb.
Kacper Kostorz to chyba największy pechowiec...
- Jedzie z nami na obóz. Będziemy mu się przyglądać, bo on jeszcze nie dostał swojej szansy i nawet nie mógł na nią zapracować, bo chorował na mononukleozę. Później tragedia rodzinna... Jak był na wypożyczeniu w Miedzi Legnica, to zbyt dużo nie postrzelał, więc nie wiem czy będzie do rywalizacji z naszymi napastnikami, czy czeka go wypożyczenie. Z drugiej strony musimy to przemyśleć, bo są jeszcze kontuzje, kartki, koronawirus. Na przykład jesienią przy 30 zawodnikach nie było nikogo na zmianę do środka pomocy.
Ustaliliście, że transfery mają być na start przygotowań?
- To była dyskusja o kierunku zmian. Zakładaliśmy taki wariant, że jeśli uda się zrobić transfery do wyjazdu, to będzie OK. Okienko trwa jednak dłużej i nie będzie brakowało okazji. Czasami warto przeczekać, bo na początku okienka inne są oczekiwania zawodników i klubów. Wolelibyśmy nawet zrobić transfer pod koniec stycznia, niż tego samego zawodnika wziąć w czerwcu za darmo, bo pół roku byłby już z drużyną, a to ma znaczenie w kontekście pucharów.
Rafael Lopes to taki zadaniowiec?
- W ostatnim meczu zabrakło Lopesa, on w takim tłoku dobrze się odnajduje. To taki typ napastnika, że jak będziemy grali daleko od bramki i trzeba będzie biegać czy wyprowadzać kontry, to się nie odnajdzie. Nie ma takiej motoryki, rywale go dogonią. Jeśli jednak prowadzimy grę w okolicy pola karnego, to fajnie się odnajduje. Potrafi się obrócić, strzelić bramkę i zagrać kombinacyjnie.
Mateusz Cholewiak zostaje w drużynie?
- Tak, zostaje z nami na wiosnę.
Któryś z siedmiu młodych zawodników, którzy mają lecieć do Dubaju, czymś szczególnie pana ujął?
- Obserwowaliśmy ich od dłuższego czasu. Ariel Mosór i Jehor Macenko to dwaj środkowi obrońcy. Chcemy im się przyjrzeć. Chcemy wdrożyć ich w nasz sposób grania. Nikodema Niskiego obserwujemy pod kątem rywalizacji na prawej stronie. Jakub Kisiel to opcja dla Slisza i Martinsa. Chcemy by przy nich się trochę pouczył. "Włodar" natomiast będzie się uczył od napastników.
Jesienią z jedynką trenował także Bartłomiej Ciepiela. Co z nim?
- Jest na naszej liście rezerwowej. Niewykluczone, że z nami poleci, w zależności od tego, jak ułoży się środek pola.
Kibicom Legii wyjazd do Dubaju kojarzy się z wyprawą do USA sprzed kilku lat. Nie macie obaw?
- Wiem jak to wszystko może wyglądać. Jak będziemy dobrze grali, to nikt nam tego Dubaju nie będzie wypominał. Jak coś będzie nie tak, to wszyscy powiedzą, że słońce zaszkodziło. Klub dostał propozycję zorganizowania obozu w fajnym miejscu, w bardzo dobrej finansowo ofercie i skorzystał z tego. Ja nigdy tam nie byłem. Hotel na pewno jest dobry, boisko też. Do tego pewna pogoda - ok. 25 stopni Celsjusza, a w Turcji różnie z tym bywało. W Belek jednak wszystko już znaliśmy z ostatnich lat. W Dubaju będziemy aż 16 dni, więc na pewno będzie czas, żeby coś zobaczyć.
Z kim będziecie mieli możliwość zagrać?
- Pierwsze spotkanie rozegramy na takie przetarcie z miejscową drużyną z drugiej ligi już trzeciego dnia po przylocie. Ponadto będziemy grali jeszcze cztery sparingi, w tym z już potwierdzonym Krasnodarem.
Nad czym przede wszystkim będziecie pracowali podczas obozu? Będą testy sytemu 3-5-2?
- Motoryka, taktyka, zajęcia indywidualne i w formacjach - na tym się skupimy. Nad systemem też będziemy pracowali, ale to nie będzie nasz główny cel. Wdrożymy ten system i pokażemy, że w takim ustawieniu też możemy grać. Być może dołączy do nas nowa osoba w szabie, włoski trener będzie nam pomagać w organizacji gry całej drużyny. Przydadzą się nowe inspiracje i nowe pomysły, by rozwijać zawodników.
Kto jest najgroźniejszym rywalem Legii w walce o mistrzostwo?
- Po porażce ze Stalą to chyba pół ligi się do nas zbliżyło. Chcielibyśmy patrzeć tylko do przodu, a nie oglądać się za plecy, choć oczywiście musimy to robić. To może być taki sezon, że do mistrzostwa potrzeba będzie 65 lub więcej punktów. Nie będzie takiej sytuacji jak kiedyś, że Śląsk Wrocław zdobył 55 punktów i został mistrzem. Mamy dziś 29 punktów po 14 kolejkach, więc już mamy deficyt. Na pewno Lech jest takim rywalem. Oni zaczną zdobywać punkty, bo mają dobry zespół. Zobaczymy jak długo wytrzyma Raków. Pogoń także złapała fajny rytm. Każdy z każdym będzie gubił punkty. Najgorsze, że daliśmy tlen ekipie goniącej. Powinniśmy byli wygrać ze Stalą i spokojnie myśleć o tym, co będzie dalej.
30 zamiast 37 kolejek to duża zmiana?
- Margines błędu robi się niewielki. Powiedziałem chłopakom, że takie mecze jak ze Stalą można zagrać tylko raz. Nie ma później kiedy tego odrabiać. Uciekły punkty i zostało tylko 16 meczów. Nie wiadomo czy mecze będą z udziałem kibiców, więc musimy być do tego optymalnie przygotowani. Jako drużyna musimy wychodzić z trudnych sytuacji. Myślałem, że w meczu ze Stalą tak się dzieje. Mówiłem zawodnikom, że Stal może strzelić nam jedynie po kontrataku lub po stałym fragmencie gry. Mieliśmy być uczuleni na te dwa elementy. No i widzieliście, co się stało...
Jak radzicie sobie z pustką na trybunach?
- W takich meczach jak ostatnio kibice bardzo by się przydali, bo nieśliby piłkarzy, choć były też mecze, w których graliśmy do końca bez kibiców. Jestem świadomy tego, że na trybunach może pojawić się niezadowolenie. Jak mecz się nie układa, to różnie bywa. Byłem na Legii wiele razy w momentach chwały i w tych gorszych.
Rywale motywują się podwójnie na mecze z Legią? Teraz ma pan porównanie z wcześniejszymi doświadczeniami po drugiej stronie barykady.
- Zawsze jak publikowany był terminarz, patrzyło się na to, kiedy gramy z Legią. Będąc po drugiej stronie czuję, że każdy chce wygrać z Legią. Jestem zły, bo myślę sobie „wygrywajcie z kimś innym, dlaczego chcecie z nami?" - oczywiście w żartach. Nawet w ostatnim meczu było widać, że jest dodatkowa motywacja. Wygrać z Legią to tak, jakby zdobyć trofeum. Nie ma jednak nic złego w tym, że ktoś chce wygrać z nami. Jedziesz na stadion mistrza Polski, który dawno nie przegrał, dostajesz trzy karne, nie tracisz więcej bramek... wszystko się im w piątek poukładało. Nie odbieram nic Stali, ale nie mieli zbyt wielu sytuacji. Nie grali gorzej od Lechii, grali gorzej od Zagłębia, a wygrali z nami. Teraz wszystkie słabsze zespoły będą tak na Legii grały - dziesięciu w polu karnym, a my będziemy walić głową w mur, jeżeli nie uda się ich szybko "napocząć".
Co będzie, jak po EURO prezes Boniek podziękuje Jerzemu Brzęczkowi i złoży panu propozycję?
- Nic, absolutnie nic. Chciałbym pracować w Legii jak najdłużej i pograć w europejskich pucharach. To jest mój cel i nie będzie zwrotów akcji. Z Legii mogą mnie tylko zwolnić, sam nie odejdę.
Rozmawiali Wojciech Dobrzyński (Legionisci.com) i Marcin Szymczyk (Legia.Net)
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.