Czesław Michniewicz

Czesław Michniewicz: Zespół świetnie radzi sobie z presją

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia Warszawa

02.06.2021 10:30

(akt. 02.06.2021 11:00)

Już za pięć dni piłkarze Legii Warszawa rozpoczną przygotowania do nowego sezonu. Trener Czesław Michniewicz wspomina w rozmowie z oficjalną witryną klubową pięć najważniejszych dotychczas momentów w barwach "Wojskowych".

Numer 5: Podjęcie pracy przy Łazienkowskiej 

- Numer pięć będzie moim początkiem, podjęciem pracy przy Łazienkowskiej. Uważam to za bardzo ważny moment. Dostałem szansę pracy w największym polskim klubie, z tradycjami, możliwościami, piękną bazą i stadionem, ale też z dużymi oczekiwaniami ze strony kibiców oraz ludzi, którzy tworzą klub. Myślę, że był to przełomowy moment w mojej pracy, bo dzięki temu jestem w tym miejscu, w którym jestem. I dziś rozmawiamy z troszeczkę innej pozycji.

Numer 4: Spotkanie z drużyną

- Bardzo ważny moment. Drużyna była bardzo zżyta z poprzednim sztabem, z trenerem Vukoviciem. Wielu piłkarzy grało jeszcze z tym szkoleniowcem, przeżyli wiele wspaniałych chwil, pracowali dość długo, mieli swoją historię, sukcesy. Trudno było wejść, oddzielić od razu od tego, co było. I początek na pewno był badawczy. Zespół badał mnie, ja - zespół, na ile możemy sobie pozwolić, co i jak chcemy zrobić. Ale też nie chciałem w żaden sposób negować swoich poprzedników. Musieliśmy zrobić to bardzo dyskretnie, żeby uciec do przodu, nie rozmawiać o tym, co było, tylko skupić się na tym, co może się wydarzyć. Myślę, że był to bardzo ważny moment. Drużyna uwierzyła w to, co chcemy zrobić, że chcemy im pomóc, chcemy sobie pomóc. I to fajnie wyszło.

Numer 3: Dwie porażki

- Połączyłbym dwie nasze porażki. Przede wszystkim, bardzo bolesna porażka ze Stalą Mielec, gdzie od początku, w lidze, nie przegrywaliśmy. Wydawało się, że przed nami mecz z zespołem, z którym absolutnie powinniśmy wygrać. Czuło się atmosferę świąt, to, że za chwilę wszyscy rozjadą się do rodzin, będą żyć Bożym Narodzeniem, Sylwestrem. Ale, niestety, mecz nam kompletnie nie wyszedł. Długo zostawał w pamięci, trudno było, nawet przy stole wigilijnym, odciąć się od tego myślenia, dlaczego tak się stało, dlaczego nie zdobyliśmy punktów. I na pewno była w nas duża chęć rewanżu, aby wygrać kolejne spotkanie.

Na następną grę musieliśmy troszeczkę poczekać. Po okresie przygotowawczym, gdzie pracowaliśmy we wspaniałych warunkach w Dubaju - mieliśmy wszystko, co trzeba, fantastyczne boiska i sparingpartnerów, dobrze graliśmy… Pojechaliśmy do Bielska-Białej, gdzie zagraliśmy w zupełnie innych warunkach, było zimno, śnieg, boisko nie takie, jak byśmy sobie tego życzyli, i wynik nie taki. Przegraliśmy 0:1 i te dwie porażki bym połączył. To był kulminacyjny moment, żeby coś zmienić, spróbować zaryzykować i znowu uciec do przodu, wymyśleć coś, co da nam lepszy efekt, więcej punktów i możliwości. Przez tydzień stworzyliśmy nowe ustawienie. Pracowaliśmy nad nim już w Dubaju. Ale może nie nad 3-4-3, jak zagraliśmy z Rakowem, tydzień po meczu w Bielsku-Białej, lecz nad zbliżonym do tego, co trenowaliśmy. Drużyna – jak mówi Henryk Kasperczak – zareagowała pozytywnie. Zagraliśmy bardzo dobry mecz z Rakowem. Wygraliśmy i były to podwaliny pod naszą bardzo dobrą serię. Pojechaliśmy do Białegostoku, gdzie zremisowaliśmy, a powinniśmy zdecydowanie zwyciężyć. I to napędziło tę drużynę. To też pokazało, że pracujemy z inteligentnymi zawodnikami, którzy szybko przyswajają wiedze, mają duże możliwości, mogą szybko wprowadzić korekty w sposobie grania. Każdy kolejny tydzień to potwierdzał, dawał nam inne możliwości. Modyfikowaliśmy skład, dobieraliśmy piłkarzy i był to bardzo ważny moment.

Numer 2: Mecze z Piastem i Lechią

- Myślę, że kwietniowy mecz z Piastem Gliwice. Po bardzo dobrej serii, gdzie wygraliśmy sześć kolejnych gier, pojechaliśmy do Poznania i nie zwyciężyliśmy. Piast - który w rundzie wiosennej zgromadził dużo punktów, prawie tyle samo, co my - nie przegrywał meczów, miał fajną serię i dużo atutów u siebie. Z reguły wygrywał z każdym.

I wyjazd do Gdańska, gdzie każdemu gra się trudno. To wszystko odbywało się od niedzieli do soboty. Trzeba było sobie z tym poradzić. Oczywiście, w międzyczasie zapadła decyzja, że nie mogę poprowadzić drużyny w dwóch kolejnych meczach. Zrobiliśmy odprawę w Katowicach przed spotkaniem w Gliwicach. Powiedziałem, że może być taka sytuacja – to było ok. godz. 13:00. O godz. 15:00 zapadła decyzja, że nie będę bezpośrednio prowadził zespołu, nie mogę mieć z nim kontaktu w szatni – tylko tyle, co powiem przed meczem. Widziałem błysk w oczach zawodników. Zrobiliśmy odprawę - inną niż zawsze. Porozmawialiśmy z zawodnikami z troszeczkę innej strony. Odpowiedzialność przekazałem na nich. Powiedziałem, kto ma być grającym trenerem – mówiłem tak o Arturze Borucu, Arturze Jędrzejczyku, innych doświadczonych zawodnikach. I to się fajnie sprawdziło. Jak patrzyłem na nich, jak wysiadali z autokaru przed meczem w Gliwicach, to czuło się podskórnie, że wszystko będzie dobrze. Ale nie było aż tak dobrze, bo w 80. minucie musiałem wyjść ze stadionu. Nie byłem już w stanie nerwowo na to patrzeć z góry. Nie mogłem nic podpowiedzieć, krzyknąć, bo siedziałem w takim pomieszczeniu za szybą, gdzie nikt by mnie nawet nie słyszał. Trochę to nerwów kosztowało, ale był to bardzo ważny i bardzo dobry mecz w wykonaniu naszej drużyny. Pokazało to siłę, jedność i też to, że Legia świetnie radzi sobie z presją.

Numer 1: Zostanie mistrzem Polski

- Najważniejszym momentem - który przyszedł troszeczkę mimochodem, ale był bardzo istotny – okazało się zostanie mistrzem Polski. Dopiero w środę odbył się trening po meczu w Gdańsku. Chłopcy poprosili o dodatkowy dzień wolnego po spotkaniach w Gdańsku i Gliwicach. W środę zaczęliśmy trening o godz. 17:00. Skończyły się zajęcia, część zawodników poszła na kolację, a część oglądała na żywo mecz Jagiellonii z Rakowem. Pierwszą połowę oglądałem w pokoju. Widzieliśmy rzut karny przyznany przez sędziego, i cofniętą decyzję. Duże zaskoczenie ze strony zawodników, że nie ma „jedenastki”, bo liczyliśmy, że Jagiellonia zdobędzie bramkę i będzie łatwiej się to oglądało.

Drugiej połowy już nie oglądałem. Nie chciałem się denerwować. Do momentu aż nie przyszedł do mnie Kamil Potrykus, mój asystent, który powiedział, że jest 93. minuta i może zobaczymy, jak wygląda to spotkanie w telewizji. Cały czas miałem wyłączony telewizor. Włączyłem telewizor i akurat Kuba Arak zrobił akcję z lewej strony, gdzie dostał piłkę i jechał na bramkarza od połowy boiska. Szybko wyłączyłem telewizor i spoglądałem w telefon na Livescorze, czy coś tam nie przeskoczyło. Nie przeskoczyło. Mecz sie skończył, wyszedłem na korytarz i była euforia. I to było bardzo miłe. Wszystkim spadł kamień z serca. Może zabrakło tej bezpośredniej radości na boisku po meczu, bo najdłużej pamięta się zawsze to, jak się zdobywa coś na murawie, wbiegasz do szatni, jest euforia, są szampany, wszystko leje się po ścianach, bo tak najczęściej bywa. Tu tej euforii może zabrakło, ale pojawiła się ona gdzieś ok. północy, jak zadzwonili do mnie zawodnicy na Whatsappie i pokazali film, jak są wszyscy razem, cieszą się wspólnie i pozdrawiają trenerów. Było to dla mnie bardzo miłe i spełnienie planu minimum: dla jednych to plan maksimum, a w Legii to tylko plan minimum. Ale dla mnie, jako trenera, było to bardzo ważne, i myślę, że dla mojego sztabu i – przede wszystkim – zawodników. Z tego miejsca chciałbym im bardzo serdecznie po raz kolejny pogratulować. Doceniam ich pracę.

- Być może wielu w Polsce uważa, że mistrzostwo dla Legii należy się z urzędu. Tak nie jest. Oni ciężko na to pracują. Pracowałem w innych klubach: zawsze patrzyliśmy w kalendarz, kiedy się gra z Legią, bo to będzie wydarzenie. Jest Boże Narodzenie, Wielkanoc i są mecze z Legią. Czekaliśmy na to trzecie wydarzenie, kiedy ono będzie. I tak też grają przeciwko nam. My, jako trenerzy, którzy tutaj przychodzą, musimy się tego nauczyć. Wszyscy zawodnicy mówią, że w Legii gra się trudno, a przeciwko Legii – łatwo. I coś w tym jest. Bardzo się z tego cieszę, że teraz wszystkim gra się trudno przeciwko nam. Bo niewielu udaje się z nami wygrać.

Legia mistrz 2021. Co wiesz o poprzednich mistrzostwach?

1/15 Pierwszy tytuł mistrzowski Legia zdobyła 20 listopada 1955, na boisku Stali (obecnego Zagłębia) Sosnowiec. W decydującym meczu zremisowała na wyjeździe 1:1, choć gospodarze, będąc pewni swego, zaprosili wszystkich prominentnych działaczy i zorganizowali fetę. Kto popsuł im plany strzelając gola na 1:1?

Polecamy

Komentarze (40)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.