News: Daniel Chima Chukwu na tle afrykańskich "pereł"

Daniel Chima Chukwu na tle afrykańskich "pereł"

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

09.01.2017 10:00

(akt. 07.12.2018 11:13)

Na przełomie ostatnich 20 lat, w ekstraklasie nie brakowało zawodników z Afryki. Obecnie we wszystkich klasach rozgrywkowych w Polsce swoje umiejętności prezentuje ponad 110 graczy z Czarnego Lądu. Ostatnim nabytkiem Legii Warszawa został Daniel Chima Chukwu. Nigeryjczyk został sprowadzony po tym, jak rozstał się z drużyną Shenxin z Szanghaju. Przed nim, w ekstraklasie pojawiło się ponad 50 graczy z Afryki, którzy występowali w ataku. Jak sobie radzili i czego można spodziewać się po Chukwu? Zapraszamy do lektury.

Afrykańscy napastnicy Legii:


Joseph Annor Aziz (Ghana/4 mecze, bez goli). W Legii: 1995 r.
Takesure Chinyama (Zimbabwe/94 mecze/41 goli). W Legii: 2007-2011.
Rowland Eresaba (Nigeria/3 mecze/bez goli). W Legii: 1998-2002.
Moussa Yahaya (Niger/37 meczów/6 goli). W Legii: 2001-2003.
Kenneth Zeigbo (Nigeria/24 mecze/7 goli). W Legii 1997-1998.


Z całej piątki jedynie dwóch zawodników dało się zapamiętać w bardzo pozytywnym kontekście. Jakość piłkarską do Legii wnosili Kenneth Zeigbo oraz Takesure Chinyama. Nigeryjczyk szybko zaskarbił sobie sympatię kibiców stołecznej drużyny. "Spoko, spoko" tak mówili na niego fani, bo sam często to powtarzał. Miał mocne wejście, bo w debiucie pokonał Arkadiusza Onyszkę, a legioniści wygrali z Widzewem 2:1 i triumfowali w Superpucharze Polski. Potem rozegrał cały sezon i szybko odszedł do włoskiej Venezii. Lubił też odpocząć. Czasami tak, że trzeba go było wyciągać z domu na trening. Z kolei "Czini" był oryginałem jakich mało. Często zmieniał fryzury, wymyślał cieszynki po trafieniach, ale dawał nam sporo radości przy Łazienkowskiej. W sumie legitymował się średnią (0,43) strzelonych goli na mecz. Do siatki trafił 41 razy. W 2011 roku wrócił do Afryki, gdzie grał w różnych klubach. Aż w 2016 roku wrócił do Polski i występuje w LZS-ie Piotrówka. W trzeciej lidze pokonał bramkarza raz, wybiegając na murawę sześć razy. Pod koniec roku był nawet na testach w drugoligowym GKS-ie Bełchatów, ale 34-latek furory nie zrobił.


Przy Łazienkowskiej pojawiały się również niewypały. Trudno określić inaczej Rowlanda Eresabę czy Josepha Anora Aziza - pierwszego czarnoskórego gracza w barwach Legii. Obaj nie zagrali razem nawet dziesięciu meczów. Gole po ich uderzeniach nie padły. Inaczej prezentował się Moussa Yahaha. Gracz z Nigru sześć razy cieszył się ze zdobytych bramek, ale być może jeszcze częściej spędzał noce w klubach nocnych, był też gościem izby wytrzeźwień. Problemy pozaboiskowe i skłonność do zaglądania w kieliszek nie mogły dać happy endu. Ostatni znany klub? Mazur Karczew w 2006 roku. Potem słuch o byłym napastniku m.in. Albacete zaginął.


"Perły" Ekstraklasy:


Do tej pory w Ekstraklasie, zwanej wcześniej po prostu, pierwszą ligą, występowało ponad pięćdziesięciu napastników z Czarnego Lądu. Wielu z nich się nie sprawdziło. - Piłkarze z Afryki potrzebują czasu na zaaklimatyzowanie się w Polsce. Wszystko jest inne: pogoda, język, jedzenie. Nie da się tuż po przylocie poczuć, jak w domu. Często brakuje wyrozumiałości, że to młody chłopak, dla którego świat się zmienił. W przeszłości działacze piłkarscy nie myśleli o tym, by takiemu graczowi pomóc. Był sam, a prezesi czy dyrektorzy tylko siedzieli i cieszyli się swoimi stanowiskami - uważa Kelechi Iheanacho. W ekstraklasie rozegrał 25 meczów i strzelił jednego gola, ale trzy razy zdobył mistrzostwo Polski z Wisłą Kraków. Dał się też zapamiętać jako jeden z bohaterów konfrontacji z Realem Saragossa w Pucharze UEFA, kiedy "Biała Gwiazda" odrobiła straty i awansowała do dalszej fazy po rzutach karnych. Ciekawie potoczyły się losy innego eks-wiślaka, Armanda Feutchine'a. Kameruńczyk był piłkarzem obu krakowskich klubów. W ekstraklasie zagrał 21 razy i trzykrotnie kierował piłkę do siatki. Potem odszedł do Grecji, gdzie regularnie grał w PAOK-u Saloniki zdobywając z nim nawet krajowy puchar. Z kolei w sezonie 2008/2008 Wisła zdecydowała się na romans z Nigeryjczykiem MacPherlinem Dudu Omagbemim. W dziewięciu meczach ligowych, pokonał bramkarza zaledwie raz. Do Polski trafiał jako były król strzelców rozgrywek w Indiach. Tam wiodło mu się najlepiej. Po odejściu z Krakowa, występował na Węgrzech, w Finlandii i ponownie w Indiach, ale nigdy nie przekroczył ponownie bariery dziesięciu bramek. Mistrzem Polski z wiślakami został też Temple Kelechi Omeonu. Nigeryjczyk zagrał na najwyższym poziomie rozgrywkowym przez siedem minut. Rok później pokazał się w dwóch meczach GKS-u Bełchatów i nad Wisłą już nikt nie był zainteresowany jego usługami. Musiał szukać szczęścia w niższych ligach w Szwecji, gdzie grał do 2013 roku. Mało kto pamięta o Noelu Sikhosanie. Zambijczyk tylko raz zaprezentował się w barwach Wisły - w 1991 roku, a następnie wrócił w rodzinne strony.


Nie brakuje takich, którzy na najwyższy poziom trafiali występując wcześniej w niższych klasach rozgrywkowych. Napoleon Amaefule zagrał w dwóch konfrontacjach dla Polonii. Tak było również z Chiomą Chimezie, który po grze w Hutniku Warszawa dostał szansę w Widzewie, gdzie grał dwa razy. W sumie, na koncie ma dwanaście spotkań. Bez gola. Z kolei z drugoligowego Podbeskidzia do ekstraklasowej Pogoni przeszedł np. Francois Endene Elokan. Strzelił dwa gole w 15 meczach dla "Portowców", ale miał też swoją dalszą historię. W 2003 roku w barwach Raja Casablanca cieszył się z afrykańskiego odpowiednika Pucharu UEFA. Po przygodzie w Polsce, było już gorzej - Albania i Wietnam, gdzie skończył karierę. Egzotycznie było również w karierze innego byłego gracza Pogoni, N'dayia Kalengi. Po trzech spotkaniach dla szczecinian, zwiedzał następnie kluby z m.in. Cypru Północnego czy Gozo. Zdecydowanie polubił terytoria sporne lub zależne od innych państw. "Wynalazkiem" był również Cornelius Udebuluzor, który w siedemnastu meczach dla Górnika Zabrze, cztery razy trafił do siatki. Po odejściu do Grecji, gdzie nie robił furory, trafił do Wietnamu. Tam został królem strzelców, a także cieszył się z mistrzostwa kraju i dwa razy z pucharu.


W XX wieku trudno było mówić o skautingu. Ktoś przywiózł czarnoskórego człowieka, powiedział, że gra w piłkę i... mógł dostać szansę. Skąd wziął się Sokole Tychy Felix Antonio? Chyba nikt nie wie. Zagrał w 1997 roku pięć meczów w ekstraklasie. I wyjechał. Identycznie było z Amadou Nomą (dwa spotkaniach). Z kolei fani w Pniewach mogli w 1994 roku zobaczyć Usmana Misiego. Aż dwa razy. Historia jest identyczna, jak z wcześniej wymienionym piłkarzem. W wielkopolskim Sokole występował również George Nechironga. On przynajmniej strzelił gola - jednego i wystąpił trzynaście razy. Było też jasne, że przyszedł z ekipy CAPS United z Zimbabwe, a odchodził do Bloemfontein Celtic z RPA. Charakteryzował się jedynie szybkością, bo mierząc 160 centymetrów, nie mógł walczyć o górne piłki. Spokojnie można go jednak umieścić w klasyfikacji najniższych 50 piłkarzy świata.  Tak samo szybko, jak Antonio czy Misi, pojawił się chociażby Dondu Avaa. 9 spotkań w Płocku, pobyt w Poznaniu i wkrótce powrót do Afryki. Podobnie było z Emeką Obidile, który w ekipie "Nafciarzy" zaprezentował się w ekstraklasie siedem razy i strzelił nawet gola w konfrontacji z Widzewem. Takie przypadki można mnożyć, a przykładem niech będą chociażby Nathaniel Ayanwale, Mike Okoro czy Fode Soumah (odpowiednio cztery, dwa i jedenaście spotkań dla Amiki). Ostatni wyróżnił się tym, że w 1996 roku pokonał bramkarza Śląska i dał drużynie z Wronek punkt. Po bramce Soumaha w 89. minucie padł remis 1:1. William Bassey dwa razy zaprezentował się w barwach Zagłebia Lubin, ale potem... robił karierę niżej. Trudno wręcz zliczyć wszystkie jego kluby. Praktycznie całą karierę w Polsce spędził inny kolekcjoner drużyn, Austin Hamlet. Zdobył mistrzostwo z ŁKS-em w 1998 roku. Reprezentował też m.in. Stomil Olsztyn i w sumie zanotował 50 gier w ekstraklasie. Bilans wzmocnił czterema golami. Z kolei Sylvester Okosun zagrał dla ŁKS-u siedem meczów, strzelił gola w debiucie Górnikowi Zabrze, a po dwóch miesiącach nie było go już w Łodzi. Z żadnego trafienia nie mógł cieszyć się Nuruddeen Lawal, który po dwukrotnym zdobyciu mistrzostwa Kamerunu z Unisport Bafang trafił do Stomilu Olsztyn. Tam zagrał tylko pięć razy, choć w sezonie 98/99 zmierzył się z legionistami (2:1 dla warszawiaków). Był jednak słaby fizycznie, brakowało mu przygotowania, choć szybko oswoił się z pseudonimem "Bambo". Wrócił do Afryki, gdzie w 2000 roku zmarł na malarię. Trudno też pozytywnie weryfikować Josepha Mawaye. Kameruńczyk zagrał w Arce Gdynia (2010-2011) 26 razy w lidze i nie strzelił żadnego gola. Taki sam bilans bramkowy w ekipie z Trójmiast zanotował Giovanni Vemba Duarte. Piłkarz z Angoli przyszedł z juniorów FC Twente, ale w dwunastu spotkaniach ligowych pokazał niewielki wachlarz umiejętności.


Lista wszystkich afrykańskich napastników w ekstraklasie, przede wszystkim też takich, którzy zaliczyli epizody, była na tyle obszerna, że bez pomocy Pawła Mogielnickiego z "90minut.pl" trudno byłoby ją skompletować. Bez niej, można by zapomnieć chociażby o Mounkaili Ide Barkirze, napastniku z Nigru. Zagrał tylko przez rundę w Hutniku Kraków, a w dziewięciu meczach strzelił trzy gole. Potem wyjechał i od razu świętował pierwsze miejsce z Africa Abidżan w lidze Wybrzeża Kości Słoniowej. W Polsce grali nawet zawodnicy mający za sobą występy, chociażby we Włoszech. Stamtąd do Górnika Zabrze trafił Ugochukwu Enyinnaya. Bilans w lidze zdecydowanie nie był oszałamiający. Cztery spotkania. Zdobytych bramek? Dobrze zgadliście, zero. Eddy Dombraye w barwach ŁKS-u triumfował z kadrą Nigerii w mistrzostwach Afryki do lat 19. Był utalentowany, ale ostatecznie grając dla łodzian i Stomilu Olsztyn zakończył karierę w Polsce na 28 meczach i dwóch golach. Miał bilans lepszy od wielu kolegów. Potem grał też na Ukrainie i w Serbii. Nadzieje na przygodę z polskim futbolem wiązał również Daniel Onyekachi. Po pięciu meczach ligowych w GKS-ie Katowice w 2005 roku, grał w coraz to niższych ligach. Zatrzymał się na LZS-ie Piotrówka, gdzie obecnie występuje Chinyama, ale ostatnim klubem był dla niego wietnamski Binh Dinh.


W ekstraklasie trafiali się również tacy gracze, jak Benjamin Imeh, o których bywało głośno z powodu niecodziennych sytuacji. Zdarzało mu się zapomnieć, że ma na koncie żółtą kartkę. Imeh zdjął koszulkę w spotkaniu Śląska z Wisłą Płock, a efektem był czerwony kartonik. W sumie na pierwszym stopniu ligowej piramidy, dla Polonii i Arki, rozegrał 29 meczów i strzelił dwa gole. Występując w niższych ligach, "na tapecie" pojawiła się jego rodzinna afera. Media donosiły, że próbował zgwałcić siostrę żony. Partnerka piłkarza, stała za nim murem. Jednocześnie, w tle był mąż rzekomej ofiary, który zdaniem Imeha i żony jest rasistą chcącym doprowadzić do deportacji Nigeryjczyka. Wcześniej nie zabrakło historii, gdzie zawodnikowi zarzucono sfałszowanie daty urodzin. 31 meczów dla Lecha Poznań rozegrał Justin Nnorom. Zdobył dwie bramki, ale po sześciu sezonach, w wieku 26 lat, Nigeryjczyk skończył karierę i zabrał się do spokojnej pracy, bez skandali. Osiadł w Polsce na stałe, ożenił się i poradził sobie w życiu. Został menedżerem, prowadzi biuro tłumaczeń i został nawet radnym gminy Dopiewo. Innym graczem, który próbował szczęścia w Poznaniu był Ebrahima Sawaneh. Gambijczyk rozegrał zaledwie dwa mecze, ale potem błysnął w Belgii. Dla KSK Beveren czy Oud-Heverlee Leuven potrafił strzelić odpowiednio 21 i 19 goli. Specyficzne były losy Joela Tshibamby.  Atakujący z Konga po transferze z FC Oss zagrał dobrą rundę w barwach Arki, strzelając pięć goli. Kolejne pół roku, już po transferze do Lecha, zepsuło dobre pierwsze wrażenie. Z "Kolejorza" został szybko wypożyczony do greckiej Larissy i od tego rozpoczął zwiedzanie kolejnych klubów. 28-latek występuje obecnie w słoweńskim FC Koper.


Przez cały pobyt w Polsce, przeciętnie prezentował się również Donald Djousse. Kameruńczyk w 27 meczach w ekstraklasie strzelił dla Pogoni trzy bramki. Teraz grywa - niezbyt regularnie - w Maritimo, a ostatnio było o nim głośno, bo ładnym uderzeniem pokonał bramkarza FC Porto, Ikera Casillasa. Gorzej od Djousse, prezentował się Idrissa Cisse. Senegalczyk, który strzelał gole w niższych ligach, nie odnalazł się w ekstraklasowym Podbeskidziu. Strzelił tylko jednego gola, a po dziewięciu meczach, musiał zmieniać klubNa pograniczu graczy zbyt słabych na ligę, a tych przeciętnych, balansuje Mehdi Ben Dhifallah. Trafiając do Łodzi, miał na koncie afrykańską Ligę Mistrzów i Superpuchar kontynentu. Dla RTS-u zagrał 25 razy i sześć razy pokonał bramkarzy rywali. Podobnie jest z Maxwellem Kalu, który w Amice, Widzewie, KSZO i Świcie zaliczył 91 występów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Strzelił jednak tylko jedenaście goli. Od 2004 roku zszedł poniżej najwyższej klasy rozgrywkowej, a jeszcze w 2015 roku grał w Pogoni Lwówek. Do grupy słabszych trzeba też zaliczyć Abela Salami, który ze swój promienisty uśmiech prezentował na boiskach ekstraklasy 48 razy. Pięć razy posłał piłkę do siatki. Trzy gole strzelił dla Stomilu Olsztyn, a dwa dołożył jako gracz Szczakowianki Jaworzno.


Przeciętniacy:


Nie zabrakło graczy z państw afrykańskich, którzy okazali się nieudanymi zakupami. Gołym okiem widać to wyżej. Podobnie bywało jednak, chociażby, ze Słowakami, którzy hurtowo przyjeżdżali do Polski. Wyjeżdzając Jan Mucha czy Ondrej Duda byli gwiazdami. Byli też tacy, jak Ladislav Rybansky zostający pośmiewiskiem do dziś. Wśród afrykańskich napastników pojawiali się tacy, którzy znajdowali uznanie w oczach trenerów. Shingi Kawondera przez trzy lata regularnie prezentował się w Górniku Zabrze (99-02), choć dwa sezony wcześniej nie zadebiutował w barwach Rakowa Częstochowa. Tam trafił pół roku po odejściu Jacka Magiery do Legii. Na Śląsku piłkarz z Zimbabwe wystąpił w lidze 52 razy i strzelił cztery gole. Dał się też zapamiętać jako ambitny gracz, który walcząc o piłkę, zbierał sporo żółtych kartek. W pamięci kibiców Hutnika został z kolei Andre Zakari Lambo. W 38 meczach zanotował trzynaście goli. Pozwoliło mu to odejść w 1996 roku na zaplecze La Liga, do RCD Mallorca. Tam gracz z Nigru był w cieniu Nigeryjczyka, Michaela Obiku. Późniejszy napastnik m.in. Feyenoordu Rotterdam zdobył czternaście goli, a Lambo odszedł do Belgii. Kiedy wiodło mu się gorzej, na początku nowego stulecia wrócił do Krakowa. Skończyło się tylko na trzech spotkaniach w Pucharze Ligi i powrocie do Belgii, gdzie w 2008 roku skończył karierę.


Trudno oceniać chociażby Odarteya Lampteya. Ghańczyk zagrał dla Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski 24 spotkania. Strzelając osiem goli, legitymował się średnią 0,33 gola/na mecz. Przyzwoicie jak na napastnika, ale czegoś zabrakło i w 2002 roku wrócił do Afryki. Na zawsze pozostał w cieniu Nii Odarteya Lamptey'a uchodzącego w Ghanie za legendę i celebrytę. Taki status zyskał po prawie czterdziestu grach w narodowych barwach i występach w Anderlechcie, PSV Eindhoven czy Aston Villi. "Polski" Lamptey na pewno prezentował się lepiej od Nigeryjczyka Philipa Umukoro, który zagrał w Wielkopolsce jedenaście razy - tyle samo w GKS-ie Katowice. Gola na najwyższym poziomie rozgrywkowym nie strzelił. Musiał zadowolić się radością z trafień dla MZKS-u Kozienice, Pogoni Lwówek czy Regi Trzebiatów. Tam występował również Moses Molongo. Szczególnie w sezonie 98/99 pokazał się z dobrej strony, bo w 27 spotkaniach ligowych, dziewięć razy trafił do siatki. W sumie na najwyższym poziomie w Polsce, jego licznik zatrzymał się na 59 meczach, a także trzynastu golach. Korki na kołku zawiesił w 2010 roku, kiedy odchodził z Pogoni Barlinek.

 

Mieszane uczucia można było mieć oceniając Jorge Kadu, który do Zawiszy Bydgoszcz w 2014 roku trafił z portugalskiego Quarteirense. Zaprezentował się w lidze w  26 meczach oraz strzelił pięć goli. Grał regularnie, choć pozostawiał niedosyt. Podobnie jest z Jose Kante, który w Górniku Zabrze i Wiśle Płock zagrał do tej pory 35 razy. Zanotował tylko cztery trafienia, choć miał do tego znacznie więcej sytuacji. Idealnym podsumowaniem Gwinejczyka jest ostatnia konfrontacja z Legią przy Łazienkowskiej. Harował przez 90 minut, ale w doliczonym czasie gry nie podał do Furmana i jego zespół zremisował z mistrzami Polski, choć mógł wygrać 3:2. Sporo w lidze pograł Mouhamadou Traore, który reprezentował Zagłębie Lubin oraz Pogoń Szczecin i GKS Bełchatów. Najlepiej było w pierwszym sezonie, gdy przyszedł do "Miedziowych" z GKP Gorzów Wielkopolski - trafił sześć razy. Na pewno nie był piłkarzem przypadkowym, a wiosną 2015 roku rozegrał ostatnią rundę w barwach Siarki Tarnobrzeg.


Graczem, który trafiał do ekstraklasy z bardzo ciekawym CV był Eric Mouloungui. Gabończyk miał za sobą wiele lat gry w Ligue 1, gdzie w Strasbourgu czy w Nicei strzelał gole. Nie zawsze regularnie, ale w sezonie 06/07 trafił do siatki jedenaście razy. Niewiele mniej niż chociażby Pedro Pauleta. Jego transfer do Polski wydawał się ciekawym ruchem, ale skończyło się na jednym trafieniu w dziesięciu meczach. Po roku przerwy, występował w Chinach, aż wrócił do swojego kraju. Zupełnie innym przypadkiem był Charles Nwaogu, który w Polsce przeszedł czasy juniorskie. W Ekstraklasie zagrał tylko trzy razy dla Podbeskidzia, ale w niższych klasach rozgrywkowych, a szczególnie w pierwszoligowej Flocie Świnoujście, robił różnicę.


Perły:


Prawdziwych pereł, które wiele wnosiły do zespołu, było w Polsce niewiele. Graczem istotnym, pierwszym afrykańskim napastnikiem w ekstraklasie budzącym zainteresowanie był Emmanuel Tetteh. Rodzony brat wspominanego Annora Aziza grał nad Wisłą dla Lechii/Olimpii Gdańsk i Polonii Warszawa. W sumie zaprezentował się w lidze 48 razy. Zanotował również trzynaście goli. Wyglądał znacznie lepiej od Nigeryjczyka Stanley Udenkwora, który przy Konwiktorskiej rozegrał 30 meczów i raz trafił do siatki. Tetteh prezentował się na tyle dobrze, że został pozyskany przez szwedzki IFK Goteborg. Dzięki temu, regularnie grał w Lidze Mistrzów i Pucharze UEFA chociażby przeciwko Bayernowi Monachium czy AS Romie. Był również powoływany do reprezentacji Ghany, a poważną karierę kończył w Turcji występując w ekipie Rizesporu.


Największą afrykańską gwiazdą w Polsce okazał się być Kalu Uche mogący grać z przodu, ale i na skrzydle. Nigeryjczyk trafił do Wisły z Espanyolu Barcelona. Transfer robił wrażenie, ale umiejętności prezentowane przez piłkarza, jeszcze bardziej. Od 2001 do 2004 roku, Uche zachwycał w Polsce. Potem odszedł do Girondins Bordeaux, a z krótkim postojem na Wisłę po roku, trafił do Almerii. W Hiszpanii zawodnik był czołową postacią drużyny, gdzie występuje również dziś. Oczywiście, na przełomie kilku lat, próbował innych wyzwań - szwajcarskiego Neuchatelu Xamax, tureckiej Kasimpasy czy katarskiego Al-Rayyan płacącego petrodolary. Do dziś, niektórzy uważają Uche za najlepszego obcokrajowca w dziejach najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce.

 

Swoją historię napisał również Prejuce Nakoulma. Gracz z Burkina Faso wypromował się w niższych ligach. Dostał szansę w Widzewie, ale tam strzelił jednego gola w dziewięciu meczach. Wrócił do Górnika Łęczna, aż trafił do Zabrza. Na Śląsku "Prezes" był ważną postacią. W sumie zanotował 24 trafienia w 87 spotkaniach "Trójkolorowych". Bywał też powoływany do reprezentacji swojego kraju, z którą w 2013 roku sięgnął po wicemistrzostwo Afryki. Rok później odszedł do tureckiego Mersin Idman, a obecny sezon spędza w Kayserisporze. Mówiono o jego powrocie do Polski, chociażby do Lechii Gdańsk, ale Nakoulma ma dosyć duże wymagania finansowe. Wyróżnić trzeba również Emmanuela Olisadebe, który do Polonii Warszawatrafił prosto z nigeryjskiego Jasper United. Miał duży wkład w mistrzostwo Polski "Czarnych Koszul" w 2000 roku - strzelił dwanaście goli w lidze. W najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce wystąpił 60 razy i 20 razy pokonał bramkarzy rywali. Dobra gra sprawiła, że w przyśpieszonym trybie otrzymał polskie obywatelstwo i był powoływany do zespołu biało-czerwonych. W kadrze wystąpił 25 razy i jedenaście razy umieszczał piłkę w siatce. Po odejściu z Polonii, przez wiele lat grał dla Panathinaikosu Ateny, a odejście z Grecji w 2005 roku zapoczątkowało małą wycieczkę po klubach. Karierę skończył w 2012 roku w Verii.


Wśród tych, którzy najmocniej się wyróżniali, trzeba też umieścić Takesure Chinyamę, który w okresie jego pobytu w klubie, był trudny do zastąpienia. - Polska na przełomie ostatnich lat bardzo się rozwinęła. Poziom piłki nożnej również poszedł w górę. W Ekstraklasie są europejskie standardy, które pokazuje chociażby Legia. Pomaga zawodnikom, a ci szybciej aklimatyzują się w klubie. Lech czy Lechia działają podobnie. Za moich czasów brakowało zrozumienia dla graczy z innego kontynentu. Mieli od razu grać, zamiast nauczyć się żyć w nowym kraju chociażby w rezerwach. Łatwiej od razu wymagać od 18-letniego Niemca, który funkcjonuje w podobnym świecie. Przykładowemu Dawidowi Janczykowi, kiedy odchodził do CSKA Moskwa, również było prościej. Zmieniał Polskę na Rosję - klimat podobny, język też. A przyjechać z Afryki do Europy… To już trochę inna sprawa. Do talentów z innego kontynentu potrzeba trochę cierpliwości - dodaje w rozmowie z Legia.Net Iheanacho.

Daniel Chima Chukwu:

 

- Chima Chukwu jest w innej sytuacji od graczy przyjeżdżających tu prosto z Afryki. Zna Europę, grał przez wiele lat w Norwegii. Spotkał się z niskimi temperaturami, a przede wszystkim poznał styl życia na tym kontynencie. Aklimatyzacja nie powinna być dla niego trudna - mówi Iheanacho zajmujący się obecnie pracą z juniorami. - Transfer Daniela do Legii to duma. Chukwu zagra w drużynie mającej za sobą grę w Lidze Mistrzów. Pracuję z nim od 2010 roku. Od Lyn, przez Molde, Chiny i teraz Legię. To świetny facet - pisał o transferze menedżer Nigeryjczyka, Atta Aneke.


Legia chciała Chukwu od dawna, taki temat pojawiał się już wcześniej, ale dopiero teraz transakcja została sfinalizowana. Mistrzowie Polski zatrudniają piłkarza, którego styl gry nie zmienił się od czasów konfrontacji z Molde. Nigeryjczyk nie stracił też formy, bo w Chinach regularnie strzelał ponad dziesięć goli na sezon. Transfer do Azji nie jest też oznaką utraty piłkarskich umiejętności, co pokazał Miroslav Radović. Mimo pobytu w Chinach, kontuzji i czasu poza Łazienkowską, letni zakup okazał się strzałem w dziesiątkę. Znowu, nikt nie wyobraża sobie Legii bez Serba.


Czy Chima Chukwu będzie wzmocnieniem Legii? Okaże się to w najbliższych miesiącach. Wszyscy oczekują, że były gracz m.in. Molde będzie wnosił do drużyny na tyle dużo, by stawiać go - przynajmniej - w jednym rzędzie z Kalu Uche. 25-latek nie będzie miał wielu kłopotów, by okazać się lepszym atakującym w Ekstraklasie, od jego wielu poprzedników z Afryki. Chukwu - jak sam zapewnia - nie jest minimalistą. 

 

W drugiej drużynie trenuje również Sadam Sulley, napastnik z Ghany. Młody zawodnik na razie nie przekonuje i w środku rundy jesiennej został zdegradowany z pierwszego zespołu. Wiosną, po przepracowaniu okresu przygotowawczego z "dwójką, ma otrzymać więcej szans w trzeciej lidze. Na razie na czwartym opziomie rozgrywkowym rozegrał pięć meczów i strzelił jednego gola.

Polecamy

Komentarze (35)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.