News: 23. urodziny Daniela Łukasika

Daniel Łukasik: Na wiosnę pokażę na co mnie stać

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

17.11.2013 11:00

(akt. 04.01.2019 13:35)

W poprzednim sezonie należał do najważniejszych zawodników Legii, był powoływany do reprezentacji Polski. W obecnym sobie nie pograł, w wszystko przez kontuzje i starcie z Dossą Juniorem na treningu. W rozmowie z Legia.Net Daniel Łukasik opowiada o swoich początkach w Legii, różnicy we współpracy z trenerami Maciejem Skorżą i Janem Urbanem, o kontuzji i planach na przyszłość. Jest też wątek rzutów wolnych i braku zostawania po treningach. Miłej lektury.

To już siódmy rok jak jesteś w Legii. Zagrałeś 46 meczów w pierwszym zespole. To dużo, mało? Jesteś zadowolony z tego co osiągnąłeś?


- Ten licznik zaczął bić tak naprawdę od debiutu czyli dwa lata temu. Od tego momentu jestem w pierwszym zespole. Sam debiut nie był niczym wielkim, raptem kilka minut, po nim nie było żadnej ciągłości, kolejnych występów. Dla mnie dopiero ostatni sezon był wyznacznikiem tego wszystkiego co robię. Trochę czasu minęło zanim się przebiłem do kadry pierwszego zespołu, do podstawowej jedenastki. W takim klubie jak Legia łatwiej mają gracze ofensywni, wcześniej mało który młody zawodnik z inklinacjami defensywnymi grał przy Łazienkowskiej. Zmieniło się to dopiero za trenera Jana Urbana.  Poprzedni sezon był fajny dla wszystkich – dla mnie, drużyny, trenerów i kibiców.


Wróćmy do tego debiutu? Pamiętasz go?


- Tak, choć w zasadzie nie ma czego. To było tylko parę minut w Bełchatowie. Miałem wejść wcześniej, ale wynik nie był pewny. Udało się dopiero jak Ryba dograł do Rado na 2:0, wtedy trener wpuścił mnie na murawę. Mimo wszystko to fajne przeżycie, każdy ten swój pierwszy raz, przeżywa w wyjątkowy sposób.Ze mną było podobnie, długo czekałem na ten moment. Być może podszedłem do tego zbyt nerwowo, ale to zmotywowało mnie do ciężkiej pracy i dzięki temu poprzedni sezon rozpocząłem do wyjściowej jedenastki.


Debiut zaliczyłeś u trenera Macieja Skorży, ale młodzi piłkarze nie wspominają dobrze współpracy z tym szkoleniowcem.


- Trudno było nam się przebić, nie otrzymywaliśmy swoich szans, była nas spora grupka. Choć ofensywni gracze nie mieli u Skorży tak źle – szanse dostali Żyro, Wolski – choć też się naczekał, Żurek. Im było łatwiej gdyż na ofensywnych graczach nie spoczywa taki ciężar, jak na tych defensywnych.Szczególnie pozycja defensywnego pomocnika jest bardzo odpowiedzialna i często tutaj rozstrzygają się losy meczu. Jeśli środek pomocy gra dobrze, to zwykle i drużyna gra jak należy.


Ile jest prawdy w tym, że gdyby Maciej Skorża został w Legii, to ciebie przy Łazienkowskiej by już nie było?


- Jeśli Legia wygrałaby w Gdańsku i zdobyła tytuł mistrza Polski, a Skorża pozostał szkoleniowcem naszego klubu, to mnie raczej by już w Warszawie nie było. Przez półtora roku współpracy z tym trenerem nie udało mi się go przekonać do siebie, udowodnić, że zasługuję na miejsce w pierwszym składzie. Ja chciałem poprzez grę w meczach o stawkę pokazać swoją wartość. Nigdy nie wiedziałem kiedy mogę doczekać się szansy od losu, a występy były sporadyczne. Te kilka minut w Bełchatowie przy stanie 2:0, potem był Widzew w Pucharze Polski 3:0, mecz w Tel-Aviwie z Hapoelem i wyjazdowy Puchar Polski z Gryfem Wejherowo.  Był jeszcze mecz z Ruchem Chorzów w lidze 2:0, dostałem prawie pół godziny – ale to z konieczności… Był to chyba mój najważniejszy występ za trenera Skorży.


W kolejnym sezonie postawiono na ciebie. Zacząłeś dużo grać, było mistrzostwo Polski, Puchar Polski, powołanie do reprezentacji. Działo się!


- To prawda, ale muszę podkreślić, że bardzo mi w tym wszystkim pomógł trener Jan Urban. Nie tylko zresztą mnie, ale jeszcze kilku innym, młodym zawodnikom. Z takim szkoleniowcem bardzo dobrze się współpracuje gdyż rozumie młodzież, wie czego potrzebujemy, kiedy potrzebujemy wsparcia. Ja przez cały sezon czułem to jego wsparcie, trener robił co w jego mocy abym czuł się komfortowo. Dzięki temu miałem szanse się rozwinąć i trafić do reprezentacji Polski. A to wszystko w ciągu pół roku!


Wszystko toczyło się jak po sznurku i nagle w czasie okresu przygotowawczego przytrafiła ci się kontuzja kolana. Ominęły cię treningi siłowe, taktyczne, sparingi. Byłeś wściekły na los?


- No raczej! Byłem zły i jeszcze długo ta frustracja we mnie narastała. Dossa Junior nie chciał tego zrobić specjalnie, po prostu zdarzył się przypadek. Źle obliczył lot piłki, trafił w moje kolano i stało się. Niestety to wyhamowało moje plany, chciałem iść do przodu, zrobić kolejne kroki w swojej piłkarskiej karierze. Miałem udowodnić, że ten poprzedni sezon nie był przypadkiem, że stać mnie na więcej. Przez rok zebrałem sporo doświadczeń, grałem w końcu w poważnych meczach o stawkę. Bardzo fajnie wspominam mecz ze Śląskiem kiedy przegrywaliśmy 0:1 i wszedłem na boisko w 30 minucie. Z Lechem też super spotkanie, były też przykre doświadczenia jak z Polonią gdy straciłem piłkę i poszła akcja bramkowa. Zagrałem w kadrze z Ukrainą i Irlandią, takie mecze pomagały mi wskoczyć poziom wyżej. I w obecnym sezonie chciałem to kontynuować, pokazać że może być jeszcze lepiej. Chciałem wykorzystać te swoje doświadczenia nabyte wcześniej. Niestety przyszła kontuzja, stanąłem w miejscu i nie miałem jak ruszyć. Stąd brała się frustracja, nie ma nic gorszego niż bierne przyglądanie się kolegom, którzy cały czas są w rytmie meczowym.


- Kiedy już się wyleczyłem to cierpliwie czekałem na swoją szansę. Wiedziałem, że jak wyjdę na boisko, to muszę pokazać na co mnie stać. Długo czekałem, w końcu się doczekałem. Zagrałem z Ruchem i jak na pierwszy mecz po przerwie nie było źle. Później było spotkanie z Lechią, które nie wyszło całej drużynie, przegraliśmy 0:1. Ja byłem na boisku, a jak mówiłem od środkowego pomocnika zależy bardzo dużo. Mogłem dać z siebie więcej, ale nie wyszło i znów usiadłem na ławce. Potem był jeszcze całkiem fajny mecz z Jagiellonią i porażka z Wisłą w Krakowie. Nie grało mi się źle, ale wiadomo, że jak drużyna przegrywa to i poszczególni zawodnicy są inaczej postrzegani. Wszystko było jednak na dobrej drodze, ciężko trenowałem, choć często czułem ból. Byłem jednak dobrej myśli. Na treningach wyglądałem dużo lepiej niż wcześniej. Byłem głodny gry, a ten głód potęgowało czekanie na swoją szansę.


I kiedy wychodziłeś na prostą, znów pojawiła cię wiadomość zwalająca z nóg…


- Niestety musiałem się poddać operacji i można powiedzieć, że całą rundę mam z głowy. Pół roku uciekło. Noga bolała mnie już dość długo, trenowałem, ale nie wszystko było OK. USG nic nie wykazywało, ale ból wciąż nie ustawał. Najgorzej było zagraniach wewnętrzną częścią stopy - szczególnie przy strzałach. Doszło do tego, że miałem opory aby podać piłkę określoną częścią stopy. Poprosiłem o rezonans magnetyczny i z niego wyszło, że mam pęknięta łąkotkę. Od razu wzięto mnie na konsultację, zaś trzy dni później byłem operowany. Kontuzja nie była z mojej winy, prawdopodobnie był to jeszcze efekt starcia z Dossą Juniorem na treningu. Ale o tym z pewnością lepiej by było gdyby wypowiedzieli się lekarze. W każdym razie mam pół roku w plecy. Teoretycznie mam być gotowy do gry na dwa ostatnie mecze w grudniu czyli z Apollonem i Górnikiem, ale nie wiadomo czy wtedy wrócę na boisko. Tym bardziej, że w Zabrzu płyta będzie pewnie zmrożona i raczej nie wskazana do gry od razu po takim urazie. Bardziej prawdopodobny jest termin w przyszłym roku, po przepracowaniu okresu przygotowawczego. Jestem trochę zły bo znów stanąłem w miejscu. Co więcej, pewnie będę musiał na wiele rzeczy pracować od zera... Mam nadzieję, że ktoś mnie jeszcze będzie pamiętał. Pierwszy raz znalazłem się w takiej sytuacji i trudno mi to do czegoś przyrównać. Mnie już w tej rundzie brakowało pewności siebie, a przecież przygotowanie mentalne, obok fizycznego jest niezwykle istotne. Ławka czy lądowanie na trybunach taką pewność siebie mi odbierała.


Zanim poddałeś się operacji zdarzało ci się być poza kadrą meczową. Trener Urban tłumaczył takie decyzje tym, że miałeś pecha gdyż miał do dyspozycji zawodników lepszych od ciebie, w lepszej formie – Vrdoljaka, Jodłowca, Furmana. Czułeś się od nich gorszy? Czułeś się czwartym defensywnym pomocnikiem w Legii? A może to była taka próba wpłynięcia ci na ambicję przez trenera?


- Jestem młodym piłkarzem i być może nie wiedziałem do końca jak powinien wyglądać ten okres po takiej kontuzji. Trener jest doświadczoną osobą, spędził na boisku mnóstwo czasu jako piłkarz i trener i widzi od razu pewne rzeczy. Ja paliłem się do gry jak najszybciej, ale mecz z Lechią pokazał, że nie jestem jeszcze w pełni przygotowany, że ledwo wytrzymałem trudy spotkania. Wiadomo, że pewne rzeczy można nadrobić przygotowaniem mentalnym, ale to powinny być wyjątki, czasem gdy nie idzie. Natomiast gorszy się nie czułem i nadal nie czuję. Po prostu oni mieli jakiś rytm meczowy, ja go nie miałem. Trener miał większą pewność wystawiając kolegów, wiedział czego może się spodziewać. Ja zaś opuściłem wiele spotkań i stanowiłem pewną niewiadomą. Zawsze byłem skromny, nie chcę się wypowiadać, który jestem w tej hierarchii, ale gorszy nie jestem i jeszcze to udowodnię, tylko najpierw muszę być zdrowy.


Może warto by było dorzucić do tego swojego warsztatu dodatkowy atut w postaci rzutów wolnych bezpośrednich? W Legii ten element gry kuleje, ty masz do tego predyspozycje, ale brakuje automatyzmu, ćwiczenia tych wolnych do bólu, zostawania po treningach.


- Pewnie, że byłoby warto, ale nie zawsze da się zostać po zajęciach i poćwiczyć. Kiedy mamy mecze co trzy dni, to trener woli byśmy szybko zeszli do szatni i odpoczęli. Oczywiście jest wiele takich dni, że mamy taką możliwość… To może być mój atut, myślałem o tym. Nie każda piłka musi od razu lądować w siatce, ale piłki uderzone przeze mnie mogą stanowić zagrożenie dla przeciwnika.


Dobrze ale czemu w latach 90-tych Leszek Pisz potrafił zostawać po treningach, ustawiać sobie 20 piłek z lewej strony pola karnego, potem na środku, następnie z prawej strony i ćwiczyć te wolne do znudzenia? Teraz czegoś takiego nie ma. Czasy się zmieniły, piłka też, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by pewne wzorce powielać.


- Trudno mi powiedzieć… Po części pewnie z tego powodu, o którym wspomniałem, a po części pewnie brakuje nam chęci by znaleźć bramkarza, zgadać się i razem popracować.


Trener Jacek Magiera pół żartem, pół serio powiedział, że młodzi piłkarze do perfekcji opanowują teraz rzuty wolne, ale na PlayStation…


- To raczej żartem… Na pewno każdy z nas część czasu spędza grając na konsoli, ale bez przesady. Piłka nożna na tym poziomie to poważna sprawa i każdy z nas młodych ma ambicję aby coś osiągnąć w takim klubie jak Legia, gdzie są do tego odpowiednie warunki. Nikt nie chce zostać z tyłu, jeden drugiego goni. Kolejni zawodnicy wyskakują z akademii, to jest fajne.


Ostatnio coraz częściej się was krytykuje, za styl, za wyniki w Europie. Pojedynczy zawodnicy czasem naprawdę nie mają łatwo – najlepszym przykładem jest Michał Żyro. Jak do tego podchodzicie?


- Ludzie chyba uwierzyli, że możemy jak równy z równym walczyć z każdym, nie zwracając przy tym uwagi w którym miejscu znajduje się polska piłka. Oczywiście my też chcieliśmy awansować do Ligi Mistrzów i wierzyliśmy w to, że nam się uda. Nie było do tego tak daleko, ale skoro nie możemy wygrać w fazie grupowej Ligi Europy, to co by było w fazie grupowej Ligi Mistrzów? Co do Michała Żyry to wspieramy go, ale on sam jest już na krytykę odporny, jest świadomy swoich umiejętności. Pamiętamy jaka lawina krytyki na niego spadła po tym jak dwa razy stracił piłkę, a on parę dni później pojechał na kadrę i zdobył ważna bramkę w młodzieżówce. Na Legii też jeszcze pokaże na co go stać, tylko muszą go zacząć omijać kontuzje… Podobnie jak mnie…


Poprzedni sezon był najlepszy w twojej karierze, większość klubów z ekstraklasy chciałoby widzieć w swoich szeregach takiego Łukasika. Kiedy zobaczymy cię w podobnej dyspozycji?


- Chyba nie tylko z ekstraklasy (śmiech). Tak jak wspomniałem muszę być teraz cierpliwy, rehabilitować się i wrócić do systematycznych treningów, do regularnej gry – na początku w sparingach zimowych, a potem już w spotkaniach o stawkę. Przede mną długa droga, ale jeśli skończy się pech z urazami, to jestem przekonany, że wiosną pokażę na co mnie stać. Dzięki temu co przechodzę jesienią tego roku z pewnością będę mocniejszy psychicznie i mądrzejszy o pewne doświadczenia. Być może lepiej, że stało się to teraz, niż miało by się stać później – w innym miejscu mojej kariery. Moim celem jest jak najszybszy powrót do pierwszego składu i wzniesienie się na poziom wyższy niż w poprzednim sezonie. Chcę razem z drużyną ponownie wywalczyć mistrzostwo Polski i Puchar Polski, ale chce mieć w to duży wkład, nie chcę statystować.

Polecamy

Komentarze (176)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.