News: Dariusz Mioduski z wizytą w Al Jazira Club

Dariusz Mioduski: Liga Europy jest celem, Liga Mistrzów marzeniem

Marcin Szymczyk

Źródło: czarna-elka.pl

21.06.2014 11:50

(akt. 04.01.2019 12:24)

- Spróbujemy zrobić wszystko, żeby zawalczyć, ale dla mnie dużym zawodem byłoby, gdybyśmy się nie dostali do fazy grupowej Ligi Europy. Liga Mistrzów wymagałaby już bardzo dużo szczęścia, szczególnie w losowaniu. Liga Europy powinna być naszym celem i nim jest. W dalszej perspektywie celem jest też Liga Mistrzów, której nie odpuszczamy - to jest sport i zawsze można wygrać. Na pewno każdy w tej organizacji zrobi wszystko, żeby się udało. Wiem też, że drużyna będzie przygotowana, od sześciu miesięcy widzę, jak sztab z nią pracuje - mówi w rozmowie z "Czarną-Elką" współwłaściciel Legii Dariusz Mioduski.

- Kilku chłopaków słyszało już hymn Ligi Mistrzów, zagrało w rundach kwalifikacyjnych, doświadczyło Ligi Mistrzów chociaż przez szybkę... To też pomoże. Chyba że wylosujemy jakiegoś Red Bulla, wtedy będzie ciężko.

 

Z zewnątrz można odnieść wrażenie, że między Panem a panem Leśnodorskim jest jasny podział obowiązków - on zajmuje się głównie bieżącą działalnością klubu, a Pan koncentruje się na działaniach dalekosiężnych, kształtowaniu wizji i wyznaczaniu kierunku dalszego rozwoju. W jakim stopniu to wrażenie pokrywa się z rzeczywistością?


- Jest prawidłowe. Wychodzę z założenia, że zarząd tego klubu jest naprawdę dobry. To nie jest przypadek, że prezes tego zarządu jest moim wspólnikiem - uważam go za kluczową osobę dla realizacji naszej wizji. Tę wizję mamy wspólną, choć możemy się różnić w sposobach osiągnięcia pewnych celów - to nie jest tak, że zawsze we wszystkim się zgadzamy. Nasze spory są jednak bardzo sporadyczne i dotyczą detali. Natomiast ja podchodzę do pewnych rzeczy być może zbyt idealistycznie. Uważam, że taka jest moja rola i czasami trzeba właśnie uciec od ograniczeń wynikających z szarej rzeczywistości, powiedzieć: "Chcę zrobić tak, bo uważam, że to jest dobre". Staram się wspierać działania zarządu, a w kwestiach takich jak akademia czy prawa medialne na pewno będę się bardziej angażował. Stale też interesuję się klubem. Nie jestem właścicielem, który ma swoje wizje, ale nie wie co się dzieje. Jesteśmy w codziennym kontakcie.


Jak Pan podchodzi do promowanego przez prezesa Biszofa pomysłu stworzenia osobnego kanału telewizyjnego Ekstraklasy?


- To nie będzie żadne radykalne działanie, ale to na pewno kierunek, który należy rozważyć. W Holandii osiągnięto sukcesy na tym polu - powstał nowy kanał sportowy, założony przez ligę z Foxem, czyli wiodącą światową telewizją sportową, i jeszcze z Endemolem i prywatnymi inwestorami. Jak patrzymy na przykład holenderski, to również dla nas jest to realna opcja. Za jakiś czas nie będziemy już mogli podchodzić do tego tak egalitarnie jak dotychczas; zamierzamy powalczyć o większe zróżnicowanie w zakresie płatności, uzależnione prawdopodobnie od wyniku sportowego - bo jak inaczej to ocenić? Ten który wygrywa najwięcej, dostaje najwięcej, ten który jest najbardziej medialny, dostaje najwięcej. A dziś, nie włączając Premier League i Bundesligi, które są zupełnie inaczej skonstruowane, w zakresie różnic dystrybucji przychodów jesteśmy w ogonie krajów europejskich


Czy zgodzi się Pan, że faul na Saganowskim w Białymstoku nie był przypadkiem, że to raczej wypadkowa zachowań innych drużyn w stosunku do Legii? Czy nie sądzi Pan, że mamy problem z tym, jak podchodzą do nas sędziowie?


- Kiedy oglądam mecze to też tak uważam...


...a potem w plebiscytach Canal+ wychodzi na to, że to Legia jest faworyzowana.


- Dokładnie - sam nie wiem, co o tym sądzić. Wydaje mi się, że to jest strasznie subiektywne, ale mam wrażenie, że sędziowie nie chcą być posądzani o faworyzowanie Legii i idzie to w odwrotnym kierunku. Pozwalanie na tym poziomie na brutalną grę jest głupotą. Przez takie podejście nigdy nie wykształcimy technicznego futbolu. Musimy starać się to zmienić, począwszy od podejścia sędziów, którzy nie będą akceptować tak brutalnej gry. To jest bardzo ważna rzecz z punktu widzenia piłki w tym kraju. Nie może być tak, że to ci mocniejsi, brutalniejsi wygrywają. Tak się nie gra na świecie.


W rozgrywkach europejskich jest to potem szybko weryfikowane.


- Od razu.


Może powinniśmy zacząć od komentatorów? Grzegorz Mielcarski czy Kazimierz Węgrzyn wręcz domagają się takiej gry.


- Kiedyś albo aż tak nie zwracałem na to uwagi, albo to się nasiliło w ostatnim czasie. Wydawało mi się, że kiedyś było więcej obiektywizmu.

Jest Pan klamrą spinającą okres ITI i obecny. Ocena dekady rządów ITI wśród kibiców jest, eufemistycznie mówiąc, różna. Jak pan postrzega te dziesięć lat? Dobry czas, zły czas? Jak ważny dla Legii?

 


- Podstawową jego wartością jest to miejsce, w którym dziś siedzimy. Bez tego stadionu, bez determinacji Janka Wejcherta, który przygotował za własne pieniądze cały projekt i przekazał go miastu, nie wiem, czy byśmy grali na normalnym stadionie. Wątpię, żeby bez tej determinacji się udało, a bez stadionu nie moglibyśmy mówić teraz o naszych planach. To dla Legii olbrzymia wartość, której nie można negować, cokolwiek by nie mówić o wszystkim innym.  Co do reszty... było popełnionych mnóstwo błędów, ale nie można wszystkiego negować.

 


- Sam namawiałem ITI, zwłaszcza Janka Wejcherta, żeby kupili Legię. Uważałem, że jako grupa medialna będą to po prostu czuć i że ten klub może się stać wielki przy ich wsparciu infrastrukturalnym i medialnym. Ale w TVN-ie świetnie znają się na robieniu telewizji ale nie czują sportu. Po prostu. Mariusz Walter kocha piłkę, ale to nie jest kwestia bycia kibicem, tylko profesjonalnego zbudowania struktur. Struktur, które kochają to co robią - to jest klucz do sukcesu. To, co dało ITI, to ludzie, którzy byli profesjonalistami, ale klub to nie jest korporacja. To jest biznes emocji - jeżeli się tego nie kocha, to w ogóle nie powinno się za to zabierać. Na klubie się nie zarabia, wszystko ładuje się z powrotem, bo chce się być jeszcze lepszym.


Czy to nie złośliwość losu, że ci, którzy powinni teoretycznie najbardziej kochać Legię, przyczynili się w tym okresie do powstania różnych patologii? Weźmy na przykład Marka Jóźwiaka.


- Wynika to między innymi z tego, że są niby-profesjonaliści, którzy rozumieją procesy korporacyjne, ale nie mają wystarczającego albo wyczucia do ludzi albo zrozumienia samej materii. Piłka w Polsce to od lat nie była najczystsza dziedzina naszego życia publicznego, istniały patologie. Wydaje mi się, że teraz są o wiele mniejsze i że parę rzeczy ukrócono, ale one cały czas istnieją. Są też ludzie wokół piłki - na całym świecie, to nie jest tylko kwestia polska - którzy korzystają z takich patologii, z tego, że można kombinować. To też kwestia tego, że w pewnym sensie handluje się tu ludźmi - kupuje, sprzedaje coraz młodszych zawodników. Jeżeli się nie ma kręgosłupa moralnego, przekonań i miłości dla klubu oraz wyznaczonego celu, ale bardziej się patrzy na swój interes, że ja muszę z tego wyżyć, że muszę zabezpieczyć chleb dla moich dzieci i tak dalej, to zaczyna się kombinować. Tak było i tutaj.


- Korporacyjność doprowadziła w Legii do paru dobrych rzeczy, ale pojawiły się też błędy wynikające z braku czucia, o co w tym chodzi i polegania na ludziach, którzy fajnie mówią, ale myślą bardziej o swoim interesie niż o interesie klubu. To do pewnego stopnia zrozumiałe - ludzie muszą żyć i nikt nie oczekuje, że wszyscy będą pracować charytatywnie - ale większość osób pracujących obecnie w tym klubie na rynku pracy dostawałaby o wiele większe pieniądze. Jest paręnaście naprawdę świetnych osób, które są tutaj dlatego, że kochają to co robią.

 

Nie da się budować klubu obok kibiców czy wręcz wbrew kibicom, jak to było przez pewien czas za władzy ITI. Na ile zakup klubu przez Panów zmienił mentalność fanów w zakresie współpracy z klubem?


- Prezes Leśnodorski został sprowadzony właśnie do tego, żeby pokazać, że można współpracować. Właścicielem było ITI, ale dostaliśmy wolną rękę, żeby zająć się tym i zacząć uzdrawiać klub w przygotowaniu do jego potencjalnego przejęcia. Wydaje mi się, że ITI było już gotowe odpuścić, natomiast nie było gotowe na to, żeby sprzedać Legię komukolwiek. Wcześniej mówili panowie o mnie jako o klamrze - poprzez moją długoletnią dobrą znajomość z poprzednimi właścicielami, byłem w stanie wzbudzić na tyle zaufania, że uwierzyli, że oddają klub w dobre ręce. Nie chcieli się pozbyć klubu, obojętnie komu i za ile. W tym wszystkim było sporo emocji i na końcu też wiara, że sami, bez nas nie są w stanie sobie z tym poradzić, a my jesteśmy. Taka była geneza całego tego przejęcia.


Chciałby Pan, żeby Legia była klubem, któremu kibicuje Polska. Czy to temu służyła ta głośna kampania "możesz być nawet z Poznania..."?


- Nie byłem nią zachwycony.


Wielu kibiców miało poważne wątpliwości, co ona ma na celu. Czy uważa Pan, że spełniła swoje założenia?


- Pewnie w tej sprawie nie znaleźlibyśmy konsensusu. Nie byłem nią zachwycony, ale mogę zrozumieć punkt widzenia budowania zęba i kontrowersji, a przez to scalanie i utożsamianie się warszawiaków z Legią. Podobno było tak, że albo się ją bardzo lubiło, albo nienawidziło. Eksperci mówią, że też o to chodzi, żeby wzbudzać emocje.


Zapis całej rozmowy z Dariuszem Mioduskim można przeczytać w serwsie "czarna-elka".

Polecamy

Komentarze (43)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.