Dariusz Mioduski: Wciąż mamy wiele do zrobienia
23.05.2016 13:50
Ostatnie dni pozwoliły wreszcie się cieszyć. Emocje były większe, niż przy poprzedniej fecie?
- Dla mnie ten rok był trudniejszy. Poprzednia feta była bardziej spontaniczna. Teraz też radość była ogromna, ale jestem przekonany, że większość osób przede wszystkim odczuła ulgę. Nałożyliśmy na siebie ogromną presję i sądzę, że gdybyśmy nie osiągnęli postawionych przed sobą celów, to mielibyśmy do rozwiązania poważny problem. Teraz, gdy powoli opadają emocje, zaczynam sobie zdawać sprawę, że osiągnęliśmy wielką rzecz. Ostatni sezon pokazał, że idziemy w dobrym kierunku i potrafimy działać pod presją.
Nie jest tak, że Legia sama założyła na siebie pułapkę? Stołeczny klub potrafił wygrać 3:0, ale i tak czasem ktoś narzekał na styl.
- Jestem zaskoczony takimi komentarzami w prasie. Z jednej strony narzeka się, że nie dominujemy, a z drugiej, że gdyby nie Piast, to Legia nie miałaby konkurencji. Z całym szacunkiem do tego co zrobili, bo niewątpliwie osiągnęli wielki sukces, bardzo pomogło im to, że akurat wiele rzeczy zbiegło się w czasie. Piłkarze, trener, słabość niektórych rywali - w pewnych momentach włącznie z nami… Bardzo jestem ciekaw, jak Piast poradzi sobie w przyszłym sezonie. Żeby było jasne, życzę im jak najlepiej, ale wiem, że nie będą mieli łatwo.
Kibice różnie oceniali trenera Czerczesowa. Rosjanin był skuteczny, ale z drugiej strony styl Legii czasem rozczarowywał. Jak pan go ocenia?
- Ostateczną oceną trenera są jego wyniki. Trener Czerczesow osiągnął odpowiednie rezultaty. W stu procentach spełnił nasze oczekiwania: odrobił straty, wyszedł na pozycję lidera i zdobył mistrzostwo Polski oraz krajowy puchar. Człowiek zaczyna szukać dziury w całym, kiedy jest za dobrze. Czy Legia grała porywający futbol? Z pewnych powodów nie była to piłka, jaką chcielibyśmy oglądać. Na początku wyglądało to lepiej, bo zaskoczyliśmy przeciwników, mieliśmy więcej swobody. Bardzo szybko, zresztą podobnie jak w przypadku Berga, rywale nauczyli się nas i zaczęli stosować te same metody. Wysoki pressing stał się bardzo modny, bo to działało. Mecze stały się o wiele bardziej fizyczne, brakowało gry w środku pola. Na koniec byliśmy jednak szybsi, silniejsi, mądrzej graliśmy i mieliśmy więcej dyscypliny oraz jakości piłkarskiej, co zdecydowało o tytule mistrzowskim. Zdziwię się, jeśli latem w wielu klubach będą lekkie zgrupowania. Rywale postawią raczej na trudne obozy. Wszyscy zobaczyli, że motoryka ma wielkie znaczenie. Teraz pytanie, co można dalej robić. Musimy mieć wyższą jakość oraz ludzi potrafiących rozegrać piłkę i przetrzymać ją w środku pola.
Mieliśmy trochę kłopotów, bo nasi najlepsi zawodnicy w tych elementach nie grali na swoich pozycjach. Jeśli stawiamy Dudę na skrzydle, to nie oczekujmy, że będzie to ten sam zawodnik, który miał Radovicia obok siebie. Możliwe, że wszystko wyglądałoby dobrze, gdyby Ondrej zagrał kilka meczów razem z Hamalainenem, ale jak to by wpłynęło na taktykę zespołu? Nie wiem. Nie jesteśmy Realem Madryt, który może wziąć piłkarza doskonałego w każdym elemencie gry.
Lepszą jakość piłkarską osiągnie się kupując nowych zawodników?
- Musimy to robić, ale docelowym modelem jest szkolenie piłkarzy. Możemy też ściągać młodzież, ale oni muszą mieć pewne wartości, których potrzebujemy w Legii. Na dłuższą metę nie będzie nas stać na uznanych zawodników. Zawsze będą kluby kupujące takich graczy, bo wszystkie drużyny takich graczy szukają.
Był dla pana najtrudniejszy moment w tym sezonie?
- Trudną chwilą była zmiana trenera, bo taka roszada zawsze jest ryzykowna. Wymienienie szkoleniowca nie oznacza, że będzie lepiej. Widać to było po Lechii Gdańsk, gdzie wielu trenerów nie potrafiło pociągnąć zespołu do góry. Ryzykowaliśmy, bo żegnaliśmy się ze szkoleniowcem mającym długi kontrakt. W pewnym momencie uznaliśmy, że to nie zadziała. Piłkarze przestali odpowiednio reagować na Henninga Berga, który nie mógł poradzić sobie z kwestiami emocjonalnymi.
- Zmiana trenera wypaliła. To było trudne, ale z obecnej perspektywy opłacalne. Jeśli widzi się takie mecze jak w Lubinie czy Gdańsku, człowiek zastanawia się - czemu tak się dzieje. Patrząc na ligi zagraniczne, wszystkie dominujące zespoły miały swoje problemy. Barcelona dowiozła prowadzenie w Primiera Division, ale odpadła w Lidze Mistrzów. Spójrzmy na Premier League, gdzie wszystkich wyprzedziło Leicester City. W dzisiejszym futbolu trzeba sobie umieć radzić ze słabszymi momentami, które pojawią się zawsze. Z tego trzeba wyciągać wnioski i iść do przodu.
- Złym momentem był dla mnie również transparent wywieszony na meczu z Piastem Gliwice. To była porażka. Pewna grupa ludzi myślała, że wyrazi swoje zdanie na stadionie i będzie fajnie. Nie zdawali sobie jednak sprawy z konsekwencji oraz z tego, że mogą tym urazić wiele osób i że może to mieć np. wpływ na rozmowy z naszym nowym sponsorem. O tym zachowaniu będziemy słyszeć przez lata. Zobaczymy, jak ta sytuacja wpłynie w najbliższym czasie na klub.
Serial „Legenda” został wstrzymany przez wspomniany transparent?
- Do siedziby klubu nie wpłynęła żadna informacja z TVN o zakończeniu współpracy czy też jej przerwaniu. Spodziewałem się jednak, jeśli nie wyjaśnień, to chociaż komunikatu o zaistniałym fakcie. Dziwna sytuacja, trochę niezrozumiała. Zarzucono nam publicznie brak reakcji. A to nieprawda, zareagowaliśmy jednoznacznie i stanowczo. Tego typu działanie TVN jest nie tyle bezproduktywne, co kontrproduktywne. Jestem zdziwiony taką postawą, mieliśmy wspólny projekt i obie strony były zadowolone z jego wykonania. Budowaliśmy wizerunek klubu. Na koniec sezonu zamiast cieszyć się z tego, że pod względem negatywnych incydentów był najlepszy w nowoczesnej historii klubu, to mamy eskalacje konfliktu i powrót do nieaktualnych stereotypów.
Jakieś 1,5 roku temu siedzieliśmy w tym samym składzie i w tym samym miejscu. Rozmawialiśmy o stworzeniu mody na Legię. Możemy teraz powiedzieć, że to już istnieje?
- Moda się zaczyna. Legia jest coraz bardziej widoczna i wyczuwalna w mieście. Ludzie kupują nasze kolekcje - nie tylko koszulki meczowe. Widoczne są flagi na autobusach i taksówkach, a coraz więcej fajnych ludzi przychodzi na stadion przy Łazienkowskiej.
Na ostatnich dwóch meczach przy Łazienkowskiej zjawił się komplet kibiców, a bilety wyprzedano kilkanaście dni przed spotkaniami. Liczycie, że będzie to w przyszłości norma?
- Myślę, że tak. To cel, o to chodzi. Legia ma być pożądanym produktem. Obecność i partycypacja w dniu meczowym ma być przywilejem. Za tym musi iść wynik sportowy i odpowiednia atmosfera. Muszę przyznać, że trochę martwi mnie trend, w którym za bardzo idziemy w stronę ultrasowską. Pirotechnika zaczyna czasem mieć wymiar przeszkadzający pozostałym kibicom. Atmosfera jest fajna, ale np. ostatnio dym w naszych barwach nieźle wyglądał, ale po chwili mecz został przerwany, dym zaczął gryźć w oczy i gardło. Widziałem po twarzach ludzi mieszane emocje. Trzeba się zastanowić, czemu to ma służyć. Potrzebny jest umiar.
Kiedyś była zasada, że śpiewamy tylko o Legii. Dziś na meczach często „pozdrawiane” są również inne kluby.
- Nie chodziłem jako dziecko na Legię, bo nie mieszkałem w Warszawie. Jednak odkąd od 20 lat zacząłem chodzić na Łazienkowską, to jedna rzecz zawsze wyróżniała nasz doping. Co? Lekkość i dowcip. Nawet jeśli śmiano się z rywala, to bardziej na zasadzie szydzenia. Nie było tyle rzucania mięsem. To poniżej naszej godności. Jesteśmy Legią Warszawa i strasznie mi to przeszkadza. Tym bardziej mnie dziwi, gdy obrażamy kluby z trzeciej czy czwartej ligi. Kibice Legii zawsze cechowali się inteligentnymi przyśpiewkami i docinkami - z tego byli słynni. Powinniśmy wrócić do tych tradycji. Warto pokazywać własną klasę. Szczycimy się, że jesteśmy największym i najlepszym klubem w Polsce. „Żyleta” zawsze żyje przez cały mecz, ale może to robić tak, jak kiedyś - z większą klasą.
Da się w tym temacie porozumieć z kibicami?
- Nie wyobrażam sobie tego, że nie da się tego zrobić. Przecież w efekcie to klub i nasi kibice na tym tracą. Najgorzej, gdy miesza się w to dzieci. Szczerze nie ciepię jednej piosenki, słysząc ją, mam bardzo złe odczucia.. „Uczcie się dzieci…”. Jeśli ktoś myśli, że tym sposobem zaszkodzi np. Polonii, to bardzo się myli. To wręcz najlepszy sposób na przysporzenie im kibiców.
Wspomniał pan o flagach w komunikacjach, taksówkach, kwietnikach… Trudno było przekonać warszawski magistrat do współpracy?
- Pracowaliśmy na tym przez długi czas. Współpraca jest lepsza i idzie w dobrym kierunku. Nie możemy teraz narzekać. Zawsze są rzeczy, które można poprawić, ale także z naszej strony. Jest dialog i normalna, profesjonalna współpraca. Mam nadzieję, że będzie trwała nie tylko w trakcie stulecia klubu. Są pomysły, by to dalej rozwijać.
A firmy z Mazowsza garną się do współpracy z Legią? Jest też szansa na sponsora stadionu?
- Wierzę, że tak. To jednak w miarę ekskluzywny produkt. Jest tylko jeden stadion Legii w Polsce i zawsze jest pewien dylemat. Jest wielu chętnych, ale za mniejszą wartość od tej, którą uważamy za odpowiednią. Możemy się zastanawiać, czy lepiej żeby były mniejsze pieniądze, ale były czy żeby ich nie było. Na razie, podnosząc jakość i mając pełen stadion, możemy chwilę poczekać i znaleźć sponsora, który będzie rozumiał to, co dostaje. Zależy nam na współpracy i jesteśmy otwarci, by wspólnie pracować dla rozwoju. Świadomość firm w Polsce na temat korzyści ze sponsoringu sportowego jest wciąż stosunkowo mała. Wszystko jednak idzie do przodu i z roku na rok część komercyjna wygląda coraz lepiej.
Na ile wyceniacie wartość prawa do nazwy stadionu?
- Poprzedni kontrakt opiewał na kwotę około sześciu milionów złotych. Teraz oczekujemy przynajmniej takiej samej oferty. Nie da się jednak tego prosto przełożyć na pieniądze. Jest w tym wiele innych świadczeń. Ktoś musi zrozumieć, że to produkt dla firmy chcącej wprowadzać nowe marki czy produkty. Trudno lepiej osiągnąć cel marketingowy. Istnieje jednak kłopot z postrzeganiem piłki klubowej. Cały czas funkcjonują jeszcze negatywne stereotypy i takie rzeczy jak rzucanie rac na PGE Narodowym, transparent na meczu z Piastem czy zachowanie kibiców Górnika w Niecieczy. Niektórzy nie rozumieją, że wszystko ma przełożenie na kluby. Choć wszystkie statystyki pokazują olbrzymią poprawę w zachowaniu kibiców, to te pojedyncze incydenty utrudniają zwiększanie wartości marketingowej. Jestem jednak dobrej myśli, bo widać, że takie rzeczy dzieją się bardzo rzadko.
Nazwa stadionu wydaje się idealną rzeczą do wypromowania danej marki. Kontrakt z PepsiCo wydawał się pod tym względem dziwny, bo ich produkty były już znane.
- I tak i nie. Nie wiem, jak wygląda pozycja rynkowa Pepsi w kontrze np. do Coca Coli. Wiem jednak, że ta część rynku wymaga ciągłej promocji. W momencie gdy reklamy ustają, widoczne jest przełożenie na sprzedaż. Takie jest założenie tego biznesu. Moim zdaniem PepsiCo chciało osiągnąć właśnie taki cel. Nazwa Pepsi jest znana ludziom, ale słysząc ją ciągle, zostaje nam mocniej w głowie.
Przedstawiony został projekt nowej ustawy antyhazardowej. Może być ona korzystna dla Legii?
- Myślę, że spowoduje ona, że firmy zajmujące się hazardem będą chciały promować się przez sport. W wielu krajach bukmacherzy są głównymi sponsorami klubów sportowych. Jesteśmy medialnym produktem i możemy na tym skorzystać, jak wszyscy. Mówi się, że w sumie mogłoby do sportu trafić kilkadziesiąt milionów złotych. Im więcej pieniędzy w naszym futbolu, tym lepiej dla nas wszystkich.
Obecna umowa z Fortuną zostanie przedłużona?
- Nie wiem. Nie widzę jednak powodu, dla którego coś miałoby się zmienić.
Czy Legią interesują się nowi, duży sponsorzy? Dostajecie wiele ofert?
- Zdecydowanie tak, choć wymaga to ciągłej pracy z naszej strony. Świadomość i zainteresowanie rośnie, ale decyzja o sponsorowaniu danego klubu zapada na długo przed tym, zanim to się stanie. To kwestia planowania budżetów dużych firm. Nasze marketingowe portfolio jest na dziś praktycznie wyprzedane i z czasem będziemy podnosili jego cenę. To efekt rosnącej wartość marketingowej Legii.
Wróćmy do piłki. W ostatni poniedziałek trener Czerczesow rozmawiał trzy godziny z zarządem. Oczekuje wzmocnień?
- Nie byłem przy tej rozmowie. Trener Czerczesow jest pragmatykiem, który wie, że nie może zażyczyć sobie pięciu zawodników z górnej półki. W ostatnim okienku transfery mocno ustabilizowały zespół. Na pewno będą zmiany. Odejścia nie powinny obniżyć jakości, a pojawią się nabytki, które uzupełnią nasze luki. Będziemy potrzebować skrzydłowego i stopera. Zobaczymy, co będzie z Arturem Jędrzejczykiem. W odwodzie jest z kolei Jarosław Niezgoda strzelający w rezerwach. Jeśli dobrze się go wprowadzi, to wierzę, że może zdobywać bramki w pierwszej drużynie. Zostaje też Kasper Hamalainen mogący wiele dać tej drużynie. Nie wykluczam, że będziemy sprowadzać młodszych graczy, którzy mogą mieć wahania formy. Trzeba trochę odmłodzić tę drużynę.
Dla formalności. Czerczesow zostaje?
- Chcemy tego, tak jak on. Byłbym zdziwiony, gdybyśmy nie przedłużyli kontraktu. Ta umowa jest ważna, ale można dalej rozmawiać. Wyszliśmy z założenia, że obie strony muszą chcieć. Trener Czerczesow przyszedł do nas na akceptowalnych warunkach, ale niższych w porównaniu do ligi rosyjskiej. Oczywiście gdyby coś się zmieniło to nie będziemy trzymać go na siłę.
Macie jakąś opcję zapasową, na wypadek gdyby trener Czerczesow jednak odszedł z Legii? Przyglądacie się rynkowi trenerskiemu?
- Zawsze mamy jakieś opcje ale na razie działamy zbyt intensywnie. Zakładamy, że się dogadamy i trener z nami zostanie.
Wspomniał pan o akademii, która była pana oczkiem w głowie.
- Jest nadal i będzie.
I jak się mają słowa trenera do podstaw klubu. Rosjanin nazwał akademię przedszkolem. Zabolało to pana?
- Nie, nie zabolało, choć nie nazwałbym naszej akademii tak, jak to zrobił trener. Uważam, że taka opinia nie jest do sprawiedliwa. Jestem świadomy, że mamy wiele do zrobienia, że wszystko powinno być lepsze, niż jest obecnie. Ale wciąż mamy jedną z najlepszych akademii w Polsce i mimo ograniczeń infrastrukturalnych mamy swoje osiągnięcia. Wystarczy spojrzeć ilu chłopaków, którzy grali w naszej akademii, obecnie jest w ekstraklasie, II i I lidze. To z czym mamy problem, to by nie iść w ilość, ale w jakość. Na tym będę chciał się skupić. Nam nie potrzeba co roku 10 wychowanków, ale dwóch, za to takich, którzy będą w stanie rywalizować z doświadczonymi już zawodnikami i walczyć o miejsce w pierwszej jedenastce. Aby to osiągnąć, musi się podnieść całkowita jakość szkolenia. By pojawiały się utalentowane jednostki, trzeba młodzież dobrze prowadzić i szkolić. Cel jest taki by co roku 1-2 graczy dołączało do pierwszego zespołu, zaś kilku szło na wypożyczenia i tam się rozwijało.
A dlaczego tak nie jest już teraz?
- Powodów jest wiele, ale główne są dwa. Jednym z nich jest ośrodek czyli infrastruktura i nad tym pracujemy. Dziś w piłce trening indywidualny jest kluczem. Trenerzy muszą indywidualnie koncentrować się na zawodnikach już w młodym wieku. Młodzi ludzie muszą mieć zapewnione miejsce i czas by się szkolić. A trenerzy muszą mieć możliwość poświęcenia odpowiednio dużej uwagi na ich rozwój. Dlatego ośrodek jest kluczem i koniecznością. Póki nie powstanie, zawsze będziemy mieli jakieś ograniczenia. Drugim powodem są kwestie systemowe. Musimy podnieść jakość szkolenia, kadry szkoleniowej, ludzi ze skautingu itd. Trzeba zastanowić się nad treningami i sposobami trenowania. Zastosować technologie znane z Europy, które pomogą młodym ludziom w rozwoju. Wiele rzeczy już robimy nieźle, ale jeszcze nie najlepiej.
Da się to poprawiać od zaraz czy trzeba czekać na wybudowanie ośrodka?
- Da się, nie trzeba czekać na budowę ośrodka. Będziemy przez najbliższe dwa lata wdrażali różne procedury ale też ustalali jakich zawodników chcemy szkolić, jak do tego dążyć. Potem trzeba będzie ustalić skład zarządczy czyli taki, który będzie tym wszystkim kierować. Z ośrodkiem chcemy ruszyć pod koniec 2018 roku i wtedy musimy już mieć konkretny system i gotowe rozwiązania.
Czyli już te działania trwają? To kto w tym uczestniczy?
- Tak, trwają, a osobą, która będzie całość działań koordynować będę ja. To bardzo złożony, długoterminowy i jednocześnie niezwykle dla nas ważny projekt inwestycyjny, dlatego oprócz pełnienia dotychczasowej roli szefa rady nadzorczej, będę się bardziej angażował w bezpośrednie działania związane z naszym Ośrodkiem. Od strony piłkarskiej będziemy dokładnie analizować kto może nam pomóc opracować i wdrożyć odpowiedni system. Być może będzie to ktoś z spoza Polski.
Coś poszło do przodu od momentu podpisania listu intencyjnego w sprawie budowy ośrodka dla akademii?
- Prace trwają cały czas. Teraz przygotowujemy się do uzyskania zezwoleń na budowę, potem będziemy musieli złożyć setki wniosków. To bardzo skomplikowany proces, nad którym regularnie pracuje zespół pięciu osób z dużym doświadczeniem i umiejętnościami. Dzieje się więc dużo.
To potężna inwestycja, będzie chcieli korzystać z funduszy unijnych?
- Tam gdzie się da, to tak, oczywiście. Nie wszystkie elementy naszego ośrodka się kwalifikują, ale będziemy patrzeć na możliwości i szukać zewnętrznych źródeł finansowania. Na pewno są takie możliwości w przypadku ośrodka badawczego czy terenów otwartych dla lokalnej społeczności. Na małą skalę korzystaliśmy już z funduszy przy okazji Muzeum Legii, teraz chcemy to zrobić na większą skalę.
A czy Legię stać w ogóle na budowę akademii, to są przecież ogromne koszty dla takiego klubu jak nasz?
- Teoretycznie nie, ale w praktyce nie stać nas na to, by nie móc go zbudować. Musimy to zrobić, to jest priorytet i fundament. Dom się nie utrzyma bez dobrego fundamentu, a naszymi fundamentami na przyszłość są m.in. ośrodek i system szkolenia.
Idealnym rozwiązaniem byłby więc awans do Ligi Mistrzów i zastrzyk finansowy w postaci 15 milionów euro. To pozwoliłoby pokryć wszelkie koszty.
- Zdecydowanie tak, bardzo by to ułatwiło sprawę.
W ostatnim okienku transferowym mocno zaszaleliście wydając więcej pieniędzy niż w poprzednich latach. Legię stać na drugie takie szaleństwo po to, by zwiększyć prawdopodobieństwo awansu do Ligi Mistrzów?
- Nie. Zimą chcieliśmy wydać trochę więcej, bo każdemu zależało na tym, by ten rok został godnie uczczony. Mistrzostwo było celem samym w sobie i nie mogliśmy sobie pozwolić na inne rozwiązanie. Dlatego zwiększyliśmy wydatki na transfery. Nie ma jednak takiej możliwości, by jakikolwiek klub w Polsce co roku dokładał sobie takie obciążenia i przetrwał. Wszystko musi się bilansować. Mamy szczęście, że rozwija nam się strona komercyjna, choć koszty też rosną. Im więcej rzeczy robimy, w im więcej się angażujemy, tym więcej wydajemy. Tak więc szaleństwa nie będzie, ale jeśli coś będzie miało sens, to zastanowimy się nad wydatkami. Natomiast nie będziemy ryzykować zbyt dużych wydatków bo już kilka klubów tak zrobiło i nikt na tym zbyt dobrze nie wyszedł. Tym bardziej, że nikt nie da nam gwarancji, że jak kupimy dwóch piłkarzy po kilka milionów euro, to w Lidze Mistrzów się znajdziemy. Być może daje to większe szanse, ale ryzyko jest zbyt duże. Naszym celem jest podwyższanie jakości na wszystkich pozycjach. Docelowo musi więc to być model oparty o wychowanków, którzy pojawiają się w pierwszym składzie dając odpowiednią jakość piłkarską.
Pan jest w takiej ciekawej organizacji o nazwie ECA. To jednak temat dość tajemniczy dla wielu kibiców. Mógłby pan go przybliżyć?
- Najbardziej znane kibicom są FIFA I UEFA czyli organizacje piłkarskie, światowa i europejska, których krajowym odpowiednikiem jest PZPN. One działają w obszarze przepisów, sędziów, funkcjonowania piłki jako takiej, często także amatorskiej. Ale ludzie związani wprost z klubami nie są w tych organizacjach i one co do zasady nie reprezentują bezpośrednio interesów tych klubów. Dlatego kluby piłkarskie w Europie postanowiły założyć własną organizację, która będzie reprezentować ich interesy względem FIFA czy UEFA. To właśnie jest ECA, European Club Association, która zrzesza ponad 200 klubów, ale jej stałymi członkami jest około 100 klubów - w zależności od rankingu danego państwa i jakości klubów. Obecnie jest tam od jednego do kilku klubów z jednej federacji. Polskę reprezentują dwa kluby ponieważ jesteśmy w trzeciej subdywizji na cztery istniejące. Należą do nie kluby z federacji zajmujących od 16 do 28 miejsca w rankingu.
ECA jest stosunkowo młodą organizacją, ale ma tak silną pozycję, że dziś negocjuje z UEFA podział pieniędzy na kluby z tytułu gry w europejskich pucharach, kwestie rekompensat za udział zawodników w mistrzostwach świata lub danego kontynentu czy też sprawy dotyczące formatu rozgrywek . Są też kwestie ubezpieczeń, kalendarza, długości okienka transferowego. Wszystko co się dzieje w międzynarodowym futbolu, musi być uzgadniane z klubami. Mało tego, dzięki ECA kluby mają dziś swoich przedstawicieli w zarządach UEFA czy FIFA. Bo to te organizacje korzystają z zawodników i aktywów klubów zarabiając na tym, a klub płaci piłkarzowi pensje i ponosi konsekwencje, gdy zawodnik odnosi kontuzję.
Status ECA jest z roku na rok coraz wyższy. W zarządzie zasiadają przedstawiciele największych klubów - Realu, Manchesteru United czy Barcelony lub Juventusu. Aby być reprezentantem trzeba było wygrać wybory w swojej grupie. Ja reprezentuję kluby z tego trzeciego poziomu - czyli kluby ze Skandynawii, Austrii czy krajów Europy Wschodniej. Są tam też kluby z Cypru i krajów Bałkańskich. Mamy wspólne interesy. Ostatnio kluby najbogatsze chciały by okienko transferowe kończyło się wcześniej. Dla klubów takich jak Legia, byłby to duży problem. Gramy w eliminacjach, nie wiemy czy się zakwalifikowaliśmy do fazy grupowej czy nie, a już musielibyśmy kończyć wydatki bo później nie mielibyśmy ruchu. Trzeba by ryzykować w ciemno. Udało się wywalczyć, by to nie było zmieniane. I takich spraw jest sporo, to przykład pierwszy z brzegu.
Dla nas istotne jest to, że po 20-30 latach, gdy nie mieliśmy opinii dobrego klubu europejskiego, teraz w świadomości ludzi ze środowiska zaczęło się to zmieniać. To w dużej mierze zasługa tego co ja i nasi ludzie robimy w wielu grupach roboczych, jak działamy.
Podsumowując to właśnie w ECA decydują się losy wielu ważnych kwestii, tak jak to ile mamy pieniędzy czy jaki kształt mają rozgrywki.
A jaki jest pomysł na reformę?
- Pomysłów jest wiele i zależą od tego, kto je zgłasza. Dla nas najważniejsze jest to by utrzymać możliwość awansu do Ligi Mistrzów dla takiego klubu jak Legia. Dziś jest bardzo duża presja by zmienić Ligę Mistrzów i jeszcze bardziej ją zawęzić, czyli by nie było 32 drużyn, tylko np. 24. By większość tych zespołów to były kluby z najlepszych lig, które mają dużą wartość marketingową. Ja osobiście bardzo mocno angażuje się w działania na rzecz utrzymania reformy przeprowadzonej przez Platiniego dzięki czemu tym słabszym zespołom jest odrobinę łatwiej, mają szansę na to by awansować. Choć dla nas zawsze to będzie droga przez mękę. Żeby było inaczej musiałby się podnieść poziom całościowy polskiej piłki, a nasza federacja musiałaby awansować na 12. miejsce w Europie. Wtedy mistrz Polski automatycznie kwalifikowałby się do Ligi Mistrzów.
Pamiętajmy, że na te pomysły ECA i tak na końcu musi się jeszcze zgodzić UEFA. Pytanie czy w razie sprzeciwu te kluby najbogatsze nie będą myśleć o jakichś Super Ligach... Zobaczymy. Na razie trwają rozmowy, staramy się walczyć o korzystne dla nas rozwiązania i liczę, że wesprze nas w tym PZPN, bo taki jest interes polskiej piłki nożnej.
UEFA wybierze to, gdzie będą większe pieniądze.
- Niekoniecznie, to jest polityka, a UEFA jest wybierana. Jest 55 federacji z Kosowem i przy wyborach głoś każdej federacji jest tak samo ważny.
Dużo jest takich tarć między klubami z tej trzeciej dywizji gdzie jest Legia, a tymi z pierwszej dywizji?
- Nie nazwałbym tego tarciami. Po prostu inne problemy ma klub, którego budżet wynosi 10 mln euro, a inne taki co ma 500 mln euro. Jedni walczą o przeżycie, a drudzy o bycie numerem jeden. Te kluby generują najwięcej zysków i chcą aby najwięcej do nich wracało. Ja staram się być obiektywny, by zachować w futbolu pewien element nieprzewidywalności, zaskoczenia, bo inaczej piłka straci to co jest w niej najpiękniejsze.
Na koniec spytamy jeszcze o projekt Soccer Schools. To coś co można promować również poza Polską?
- Od początku taka była koncepcja. Legia nie jest brandem warszawskim czy mazowieckim, ale ogólnopolskim i z potencjałem międzynarodowym. Chcemy mieć szkółki i kluby kibica poza Warszawą. To jest projekt komercyjny, ale i społecznościowy. Ma na siebie zarabiać, bo nie chcemy do tego dokładać, ale przy okazji promujemy Legię i pewien styl życia. W przyszłości celem będzie również wyławianie stamtąd najzdolniejszego narybku do naszej akademii. To idealne połączenie. Najlepsi z tej zabawy przechodzili by do naszego systemu szkolenia. Mozę to działać także zagranicą np. w Anglii lub Stanach Zjednoczonych.
Fundacja Legii to drugie oczko w głowie?
- Tak, już cała moja rodzina jest zaangażowana w Legię. Moja żona Ania bardzo poważnie podeszła do tematu i traktuje to jako normalną, codzienną pracę. Robi razem z zespołem świetny projekt i się w tym wszystkim zakochała. Wychodzimy jako Legia poza boisko, tworzymy i rozwijamy legijną społeczność w oparciu o wartości, które Legia ma w swoim DNA. Fajna grupa ludzi się zebrała, wizyty w świetlicach środowiskowych czy domach dziecka to świetna sprawa. Takie rzeczy zmieniają ludzkie życie. Super sprawą będzie też nocny bieg, który z jednego z pomysłów fundacji przeistoczył się w jeden z głównych eventów na 100-lecie Legii. Bieg dodatkowo poprzedzony będzie piknikiem rodzinnym, na który zapraszam wszystkich już 4 czerwca.
Pan na ile pobiegnie?
- Normalnie biegłbym na 10 kilometrów, ale ostatnio mam kłopoty z kręgosłupem i nie wiem czy będę gotowy. Mam taką nadzieję.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.