News: Dominik Furman: Skorża nie traktował mnie poważnie

Dominik Furman: Skorża nie traktował mnie poważnie

Piotr Jóźwiak

Źródło: Legia.Net

01.08.2012 10:11

(akt. 14.12.2018 13:28)

Po zgrupowaniu w austriackim Windischgarsten, trener Jan Urban wskazał na dwóch wygranych – Daniela Łukasika i Jakuba Koseckiego. Już po powrocie do Warszawy, z drugiego szeregu wyskoczył Dominik Furman, którego – wiele na to wskazuje – będziemy często oglądali na boisku w czasie jesiennych meczów Legii. Całą trójkę łączy jeszcze jedno: każdy z nich miał pod górkę u trenera Macieja Skorży i dopiero teraz będzie mógł pokazać skalę swoich możliwości.

Kiedy w listopadzie ubiegłego roku Dominik Furman podpisał kontrakt z pierwszym zespołem, w klubie odetchnięto z ulgą. Gdyby wówczas z decyzją wstrzymano się jeszcze przez dwie doby, zostałby wolnym zawodnikiem, za którego do Warszawy spłynąłby jedynie skromny ekwiwalent – bardziej garść miedziaków, niż góra złota. – Skąd ta niepewność, niemal aż do ostatniej chwili? – głośno powtarza pytanie, zanim udzieli odpowiedzi. – Dokładnie rok wcześniej wznowiłem treningi po kontuzji kolana. Przez ten czas grałem coraz lepiej, ale mimo tego, klub wstrzymywał się z przedłużeniem umowy. Jesienią strzeliłem sporo goli, naprawdę robiłem, co mogłem. Jednak wciąż pozostawało to bez echa. Do czasu. Na szczęście, w końcu, doszliśmy do porozumienia, które kosztowało mnie sporo nerwów. – Byłeś rozczarowany postawą działaczy? – dopytujemy. – Po prostu myślałem, że skoro wcześniej wiązano ze mną jakieś plany, to będę mógł liczyć na wsparcie. Było, minęło. Nie ma się nad czym użalać, teraz są ważniejsze sprawy – zapewnia. Nie chce już drążyć tego tematu. To dziwne, że Legia tyle zwlekała, zważywszy na to, ile wysiłku włożył Jacek Mazurek, by móc go sprowadzić. Kiedyś już o tym pisaliśmy. W dużym skrócie: książka telefoniczna, kontakt przez ciocię Dominika, następnie przekonanie 13-latka do transferu i porozumienie się z Piasecznem, które wcześniej dogadało się z jego Szydłowianką Szydłowiec. Obecny dyrektor sportowy osobiście odebrał go z domu, przywiózł do Warszawy, a później odwiózł. Pokazał, że mu zależało…

 

Teraz. Słowo – klucz. Furman zdaje sobie sprawę z okazji na wyjście z cienia Rafała Wolskiego i Michała Żyry. Wiosną było inaczej, nie grał zbyt wiele, zazwyczaj zwiedzał trybuny. Debiut w Wejherowie i połówka z Sevillą to mało, jak na całą rundę. Za mało… - Pewnie chciałbyś usłyszeć, że "pojadę” z trenerem Skorżą, bo wolał grać innymi piłkarzami. Nie zrobię tego. Ale jeśli kiedyś on sam przyzna, że się pomylił nie dając mi nawet szansy, to ja się z nim wtedy zgodzę – uśmiecha się. Po chwili dodaje: - To, że wchodzący do zespołu chłopak nie gra od razu pełnych meczów, jest oczywiste. Zaczyna się od końcówek, gdy wynik jest już rozstrzygnięty. No, więc mamy 90. minutę meczu z Ruchem Chorzów – Szyndrowski dostał drugą żółtą kartkę, więc kończymy mecz w przewadze, do tego prowadząc 2:0. Została ostatnia zmiana. W myślach czekałem na hasło: "Dominik, wchodzisz!”. To byłby mój ligowy debiut – zwycięski, a na dodatek z dobrym rywalem. Miałbym te parę minut, żeby się otrzaskać z atmosferą przy Łazienkowskiej. Ale nie! Wszedł Blanco, któremu ten epizod była bez różnicy. To był dla mnie znak, że trener Skorża nie traktował mnie poważnie – zaznacza.

 

Zimą Furmanem zainteresowała się Korona Kielce, oddalona od jego rodzinnego Szydłowca zaledwie o kilkanaście kilometrów. Trener Leszek Ojrzyński chciał go wypożyczyć na pół roku. – Byłem zdecydowany. Taka runda w Ekstraklasie byłaby na wagę złota, bo później miałbym lepszą pozycję wyjściową w Legii. Poza tym, mógłbym się sprawdzić u boku "Vuko”, a to spod jego ręki wyszli Ariel i Czarek Wilk… - zamyśla się. – Czy zalety "geograficzne” byłyby dla mnie argumentem? Nie sądzę. Mieszkam w Warszawie już długo, prawie tyle, co w Szydłowcu. Czuję się tutaj jak w domu. Dla mnie liczyła się przede wszystkim każda minuta na boisku – tłumaczy. Ostatecznie pozostał jednak w stolicy. Transfer Ariela Borysiuka oznaczał bowiem, że odejście kolejnego środkowego pomocnika stało się wykluczone.

 

W czerwcu Jan Urban zastąpił Skorżę na stanowisku pierwszego trenera Legii. – Dla mnie to była dobra wiadomość. Trener Skorża skupiał się na podstawowych zawodnikach, ja z nim nie miałem w zasadzie żadnego kontaktu. Trener Urban ma całkowicie inny styl pracy. Dużo żartuje, robi fajną atmosferę. Jeśli coś się nie udaje, podchodzi, tłumaczy, a czasem samemu demonstruje, co trzeba zrobić. Piłkarzem numer 15 czy 20 interesuje się tak samo, jak tym zazwyczaj grającym w pierwszym składzie. Teraz każdy czuje się potrzebny, bo wszyscy widzą, że trener obserwuje i reaguje. Dobrze wyglądasz na treningu, to dostajesz szansę – wyraźnie się ożywia. – Można pomyśleć, że mówię tak, bo teraz gram więcej. Mam jednak na myśli co innego – trener Urban po prostu jest sprawiedliwym człowiekiem, takim z charyzmą. Jeśli będę występował rzadziej, pretensje będę mógł mieć do siebie – zapewnia. Tę samą opinię już kilka razy słyszeliśmy od kilku innych młodych legionistów.

 

Trener Urban, w rozmowach z mediami, coraz częściej chwali Furmana. Docenia jego technikę, umiejętność gry kombinacyjnej i mocną psychikę. – To, że trener chwali, nie oznacza, że nie wymaga. Ma duże oczekiwania, naprawdę. Latem trenowaliśmy bardzo ciężko, a teraz musimy wreszcie wygrać ligę. To już 6 lat bez mistrzostwa, nie przedłużymy tej serii. Jestem optymistą – twierdzi. – Czy ktoś w Legii wierzy we mnie tak mocno, jak trener Urban? Mam nadzieję, że tak. Myślę tutaj o moich byłych opiekunach z Akademii, czyli o trenerach Dębku, Wójciku i Mazurku.

 

Mówi się, że Furman ma zadatki, by stać się kompletnym piłkarzem środka pola. Potrafi zrobić pożytek z piłki, o czym mówili już w mediach Ivica Vrdoljak i Nacho Novo. Chorwat rok temu wskazał na niego, zapytany o najzdolniejszego młodego legionistę, zaś Hiszpan śmiał się, że zabrałby go, razem z Wolskim, do Primera Division. – Takie opinie zawsze cieszą, zwłaszcza, kiedy mówią to doświadczeni piłkarze. Ja sam mam świadomość własnej wartości, ale zdaję sobie sprawę, że gdyby zapytać sporą część kibiców o to, jak gra Furman, to moglibyśmy usłyszeć przelatującą muchę. W tym sezonie chcę dać taką odpowiedź.

Zanim to zrobi, będzie musiał wygrać rywalizację z pozostałymi legionistami grającymi w środku pomocy. A konkurencja nie dość, że nie śpi, to się rozrasta. Powoli do formy wraca Miroslav Radović, decyzją szkoleniowca do drugiej linii cofnięto Danijela Ljuboję, niedługo zacznie grać Wolski, jest też Janusz Gol, a w dalszej perspektywie Michał Kopczyński. Furman może również wystąpić jako cofnięty pomocnik, gdzie jest alternatywą dla Vrdoljaka i Daniela Łukasika. – Jeśli dodamy jeszcze Salinasa, to robi się ciasno – zauważa były kapitan Młodej Legii. – Rywalizacja to jednak najlepszy bodziec do pracy. Warto też zauważyć, że każdy z nas ma inny styl gry, co daje trenerowi spory komfort. Przecież potencjalnych konfiguracji pomocników może być przynajmniej kilka, zgodnie z potrzebą chwili - dodaje po chwili namysłu.

 

Chociaż wziął udział w towarzyskich spotkaniach z Sevillą i Borussią Dortmund, często wraca do pojedynku z Metalistem Charków. To nie magia stadionu narodowego ani polskie bundes-trio wywarły na nim największe wrażenie. – To, co wyprawiał z nami ten Taison, to było coś z innej planety. Mieli piekielnie kreatywną drugą linię, czym po prostu nas skarcili. Takie mecze uczą najwięcej, oj tak – wspomina porażkę 1:4 z Ukraińcami. Został wtedy ustawiony jako defensywny pomocnik i na własnej skórze mógł się przekonać, w jaki sposób – bez użycia siły fizycznej – dosłownie zmiażdżyć rywala.

 

Jakiego Furmana zobaczymy jesienią? – Oby nie siedzącego, tylko grającego – przełyka ślinę. - Wymyśliłem sobie stałe fragmenty, przerzuty, strzał z dystansu i wejścia z drugiej linii. Na te elementy kładę największy nacisk, bo wiem, że jeśli będą mi się udawały, to wszystko okaże się dla mnie łatwiejsze. Przede wszystkim, choć może zabrzmi to nieskromnie, nie boję się podejmować ryzyka. Piłka jest taka sama, kiedy grasz przy kilkudziesięciu tysiącach ludzi i wtedy, kiedy kopiesz z kolegami na orliku. I tu, i tu głupio, jak coś nie wyjdzie. Chcę, by kibice przekonali się, że ten z numerem 37, to nie "jakiś młody”, tylko Dominik Furman, ten, który na boisku potrafi zrobić różnicę – podsumowuje.

 

Kierownik Ireneusz Zawadzki w kwestii "nosa” do młodych piłkarzy raczej się nie myli, w legijnym środowisku wręcz uchodzi za eksperta z niemal stuprocentową skutecznością we wskazywaniu najzdolniejszych. Furmana na wielką nadzieję namaścił już kilka lat temu. Wygląda na to, że w tym przypadku instynkt również go nie zawiódł…

Polecamy

Komentarze (63)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.