Doświadczenie ubiegłego sezonu
08.06.2008 10:08
Niemal miesiąc po zakończeniu sezonu ligowego, uciekając na chwilę przed gorączką związaną z Euro 2008, już na spokojnie, bez emocji można ocenić minione rozgrywki. Ocenić z perspektywy kibica Legii, dodajmy – kibica wymagającego. Jan Urban uznał sezon 2007/08 za bardzo udany. I rzeczywiście trudno się z takim stwierdzeniem nie zgodzić, gdy wziąć pod uwagę wszystko, co działo się w klubie oraz wokół niego, lecz jednocześnie nie sposób bezkrytycznie przyjąć hipotezę, że na każdej płaszczyźnie Legia uczyniła postęp i w pełni zrealizowała zakładane cele.
Błędów nie popełnia tylko ten, który nic nie robi – te banalne stwierdzenie zawsze można postawić w kontrze do teorii, że ani zarząd Legii, ani Mirosław Trzeciak, ani nawet Jan Urban nie ustrzegli się pomyłek w minionych rozgrywkach. Jednak wielu z nich można było łatwo uniknąć, wiele wyeliminować, do wielu nie dopuścić. Fakt, że w ostatecznym rozrachunku zespół zdołał ugrać chyba maksimum tego co mógł, absolutnie nie powinien zaciemniać ogólnego obrazu i zwalniać od krytycznej analizy niektórych sytuacji.
Sezon 2007/08 zaczął się dla Legii wybornie – od seryjnych zwycięstw. Później szybko przyszło otrzeźwienie – drużyna nie potrafiła uporać się z większością zespołów z czołówki, a na dodatek gubiła punkty ze słabeuszami Orange Ekstraklasy. W efekcie na koniec rundy „Wojskowi” tracili spory dystans do prowadzącej Wisły. Owszem, krakowianie jesienią radzili sobie bardzo dobrze, ale czy Legia naprawdę musiała przegrać na własnym boisku z Odrą, albo stracić dwa punkty z Jagiellonią? Mimo wszystko w klubie uznano, że po wzmocnieniach w przerwie zimowej odrobienie straty do lidera będzie realne.
Okno transferowe okazało się wielkim pasmem błędów Trzeciaka. Naturalnie należy uwzględnić sytuację budżetową Legii związaną z polityką właścicieli, jednak „wzmacnianie” drużyny zawodnikami pokroju Balbino doprawdy trudno przyjąć za dobrze odrobiona pracę. Sprawę zawodnika nazwiskiem Osei można nazwać, już bez zbędnych eufemizmów, zwyczajną kompromitacją. Po wznowieniu rozgrywek z kadry zespołu odszedł szybko Kamil Grosicki, a wkrótce Marcin Burkhardt, i wobec częstej absencji wciąż niezdolnego do maksymalnego wysiłku Sebastiana Szałachowskiego, Legia w rundzie rewanżowej była ekipą osłabioną w porównaniu do jesieni. Nic dziwnego, że wznowienie rozgrywek rozpoczęło się dla „Wojskowych” źle. Z czasem drużyna nie tylko nie odrabiała straty do Wisły, ale straciła pozycję wicelidera i wylądowała przez moment na czwartym miejscu w tabeli, przegrywając m.in. w meczu z Zagłębiem Sosnowiec.
Wybawieniem okazały się posiłki złożone z młodych piłkarzy. Kibice z Warszawy mieli niemało powodów do radości, gdy oglądali dobrze dysponowanych, ambitnych Rybusa, Borysiuka, Wysockiego, czy Majkowskiego. Prasa natychmiast zachwyciła się kunsztem Urbana, przypominając że trener Legii jeszcze w Hiszpanii potwierdził, iż pracować z młodzieżą potrafi. Gdzieś umknęło obserwatorom, że być może do „inwazji” warszawskiej młodzieży wcale by nie doszło, gdyby nie zwyczajny brak alternatywy; że Jan Urban być może wcale nie dawałby tak odważnie szansy niedoświadczonym zawodnikom, gdyby tylko dysponował pełną, wyrównaną kadrą seniorów. Nie umniejsza to naturalnie sukcesu szkoleniowca, jednak warto podkreślić, że Urbanowi dopisało wyjątkowe szczęście, gdy Rybus wiosną dwukrotnie umieszczał piłkę w siatce Wisły, a Majkowski rozgrywał przeciw temu samemu rywalowi kapitalne zawody w ramach rozgrywek o Puchar Ekstraklasy. Rzecz warta jest podwójnej uwagi, gdyż paradoksalnie może obrócić się na niekorzyść Legii. Wystarczy, że decydenci w klubie uznają, iż nie warto szczególnie inwestować w drużynę, skoro przy wsparciu młodych piłkarzy „Wojskowi” są w stanie wywalczyć dobre wyniki występując na trzech frontach – w lidze, Pucharze Polski oraz Pucharze Ekstraklasy. Niestety taki sposób myślenia jest obecnie przy Łazienkowskiej bardzo możliwy, i choć Borysiuk, czy Rybus rzeczywiście dobrze rokują, to absolutnie nie są jeszcze gwarantem sukcesów, jakich życzyliby sobie kibice Legii. Mało tego, być może nigdy nie będą, bo czy w zespole „Wojskowych” młodzi, świetnie zapowiadający się gracze często stawali się później filarami drużyny? Raczej nie. Swego czasu miał być takim Maciej Korzym, którego klub się prawdopodobnie wkrótce pozbędzie; miał być nim również Kamil Grosicki, który zdezerterował z Warszawy; i miał być nim Dawid Janczyk, którego Legia sprzedała przy pierwszej, intratnej ofercie. A to przecież tylko przykłady z jednego, ostatniego sezonu.
Mimo trudnej sytuacji kadrowej Legia zajęła w lidze drugie miejsce. To obiektywnie dobra lokata, ale... Chociaż w zakończonych rozgrywkach trudno było wyprzedzić Wisłę, to na pewno nie można odtrąbić przy Łazienkowskiej sukcesu i upajać się wicemistrzostwem. Dla Legii nie powinien być to wynik do końca zgodny z oczekiwaniami. Truizm, który słychać również z ust wielu piłkarzy brzmi – Legia zawsze gra o najwyższe cele. I tak jest. Tylko, że w ostatnich dwóch sezonach „Wojskowi” nie włączyli się wcale do walki o mistrzostwo, raczej zadowalając się rywalizacją o miejsce dające prawo startu w europejskich pucharach. Tylko tyle, czy aż tyle? Dla wymagającego kibica będzie to „tylko”, dla kibica do bólu poprawnego będzie to „aż”, bo przecież nie sposób uznać, że naprawdę można było w zeszłych rozgrywkach skutecznie zakończyć batalię z Wisłą, zwłaszcza po stracie wielu piłkarzy, tak przed sezonem, jak i w jego trakcie. Jednak i tu zwrócić należy szczególną uwagę na dwa aspekty. Pierwszym jest olbrzymia strata punktowa do „Białej Gwiazdy”. Doprawdy ciężko przyznać, że czternaście punktów dzielących Legię od Wisły nie robi dojmującego wrażenia. A przecież trzeba właśnie rozpatrywać to w takiej perspektywie – nie osiągnięcia drugiej lokaty, nie faktu, że wyprzedziło się czternaście innych klubów, ale tego, że w Krakowie stworzono drużynę, z którą trudno będzie walczyć jak z równym w zbliżającym się sezonie, więc w Warszawie należy szybko zareagować. Drugim aspektem jest liczba porażek. Legia schodziła pokonana w minionych rozgrywkach ligowych aż siedem razy. W sezonie 2006/07 przegrała dziesięć razy. Taki bilans dwóch ostatnich sezonów daje sporo do myślenia, zwłaszcza gdy pamięta się nieodległe przecież czasy, kiedy „Wojskowi” rzadko nie potrafili zdobyć w danym meczu choćby jednego „oczka”. Owszem, Legia często potrafiła zanotować potknięcie z outsiderem, ale nie kosztowało to zazwyczaj straty pełnej puli punktowej, raczej kończyło się po prostu remisem. Teraz Legii w lidze nie boi się prawie nikt, i nawet trenerzy beniaminków przyjeżdżających na Łazienkowską otwarcie deklarują, że interesuje ich zwycięstwo, względnie jeden punkt. Nie jeden raz eksperci futbolowi powtarzali wiosną, że Legia to obecnie zespół przeciętny, zdolny przegrać w starciu z każdym polskim średniakiem. I nie wynika to tylko z nierównej formy. Gdzie te czasy, gdy siedemnastoma porażkami można było obdzielić kilka sezonów Legii, zamiast raptem dwóch?
Wizerunek „Wojskowych” uratowały występy w krajowych pucharach. Podopieczni Jana Urbana konsekwentnie dążyli do wywalczenia Pucharu Polski i zdobyli go całkowicie zasłużenie. Jednak zadziwiające było podejście do rozgrywek o Puchar Ekstraklasy. Nie, nie dlatego że zazwyczaj Legia mocno folgowała sobie w tych meczach, a szkoleniowiec uczynił zeń przegląd zaplecza podstawowej kadry. Tak postępowali i inni. Raczej dlatego, że gdy drużyna wygrała już wszystkie, wydawało się nieważne mecze, gdy doszła do finału rozgrywek i mogła sięgnąć po trofeum główne, znów czegoś zabrakło. Zabrakło determinacji, zaangażowania i chyba również profesjonalizmu. Bo czy po triumfie w finale Pucharu Polski naprawdę nie można było wstrzymać się trzy dni z hucznym świętowaniem? Czy naprawdę Jan Urban nie mógł zachować w drużynie dyscypliny i ostatni raz zmotywować swoich piłkarzy? Może nie byłoby tych pytań, gdyby Legia nie uległa Dyskobolii aż tak wyraźnie, zbyt gładko żeby wierzyć iż różnica dzieląca obydwie ekipy w dniu finału musiała być w tym meczu aż tak widoczna. Zresztą profesjonalizmu zabrakło i działaczom z Łazienkowskiej, bo kto słyszał, aby rezygnować lekką ręką z przywileju organizowania spotkania na własnym obiekcie? Nawet milczące, ale przyjazne zespołowi trybuny w Warszawie byłyby bowiem lepsze niż pełen stadion w Grodzisku, gdzie kibice wspierali wyłącznie gospodarzy.
Jak więc ostatecznie ocenić miniony sezon? Najkrócej można by rzec – wynik lepszy niż gra, wynik całkiem dobry zważywszy na okoliczności. Oby tylko nie zapomnieć o gorszych odsłonach zakończonych rozgrywek i budować przyszłość również na negatywnych doświadczeniach, w porę diagnozując zagrożenia i starając się im przeciwdziałać. Bo przecież Legia Warszawa musi dążyć do bardziej wartościowych wyników niż wicemistrzostwo, czy nawet Puchar Polski. Docelowo wymagający kibic pragnie zespołu zdolnego regularnie, a przy tym dobrze reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej, zaś w kraju osiągnąć pozycję absolutnego suwerena. Czy podczas sezonu 2007/08 Legia zbliżyła się sportowo do tak zdefiniowanego celu?
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.