Dominik Hładun  Kacper Tobiasz  Cezary Miszta
fot. Marcin Szymczyk

Duża rywalizacja w bramce Legii, każdy ma ambicje być numerem jeden

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

14.04.2023 16:20

(akt. 15.04.2023 17:16)

Jedną z zagadek jaka będzie towarzyszyła nam przed każdym kolejnym spotkaniem do końca sezonu jest obsada bramki legionistów. W pełni sił jest Kacper Tobiasz, a Dominik Hładun nie popisał się w Legnicy. W dodatku o swoje wciąż walczy też Cezary Miszta.

O miejsce w bramce Legii w tym sezonie rywalizuje trzech bramkarzy o wysokim, zbliżonym poziomie. Dawno takiej sytuacji nie było by o „bluzę z numerem jeden” rywalizowało aż trzech graczy. Miało to miejsce w sezonie 2010/11 gdy trenerem był Maciej Skorża. Legia miała wówczas trzech bramkarzy i każdy miał moment, gdy bronił w meczach o stawkę. Najbardziej utalentowanym, ale nie skupiającym się wyłącznie na treningach, był Kostiantyn Machnowskyj. Zagrał w siedmiu meczach, pierwsze sześć drużyna wygrała, ale w Krakowie z Wisłą przegrała 0:4 i „Kostia” stracił miejsce w składzie. Idealnym drugim bramkarzem był Wojciech Skaba, ale nie wytrzymywał presji jak ten pierwszy. Wygimnastykowany golkiper zagrał w 21 meczach, bronił z różnym powodzeniem – czasem było bez puszczonego gola, innym razem trzy razy wyciągał piłkę z siatki. Trzecim z bramkarzy był Marijan Antolivić czyli ten, na którym klub miał zarobić miliony. Niestety wszedł do bramki nieprzygotowany, zbyt krótko trenował z Krzysztofem Dowhaniem. W efekcie kibice drżeli, gdy tylko piłka zbliżała się w okolice pola karnego. Skończyło się na 9 występach i szybkim pożegnaniu z Warszawą. Wtedy była to inna rywalizacja niż obecnie, raczej polegająca na tym, kto się mniej skompromituje. Żaden z golkiperów nie przekonał ani trenerów, ani kibiców i dopiero w kolejnym sezonie pojawił się bramkarz, który uspokoił sytuację – był nim Dusan Kuciak.

W tym sezonie sytuacja jest inna, o miejsce w bramce rywalizuje trzech bramkarzy o podobnym ale wysokim poziomie. Rozgrywki w bramce rozpoczął Kacper Tobiasz, który miał za sobą wypożyczenie do Stomilu Olsztyn. Na zgrupowaniu wyglądał dobrze, przekonał do siebie sztab szkoleniowy z trenerami Aleksandarem Rogiciem i Kostą Runjaiciem na czele. I był to strzał w dziesiątkę, „Tobi” bronił rewelacyjnie, wybronił zespołowi wiele meczów, wychodził obronną ręką z sytuacji pozornie beznadziejnych. Pojechał w nagrodę na Mundial i przyglądał się wielkiej imprezie z bliska. Zimą był kreowany jako ten, który wzbudza ogromne zainteresowanie zachodnich klubów i ten, na którym latem klub zarobi duże pieniądze. Początek wiosny nie był tak spektakularny w jego wykonaniu, ale i tak jego pozycja była niezagrożona. Do czasu kontuzji – wówczas w meczu z Piastem, w doliczonym czasie gry, wpadł w niego spóźniony Damian Kądzior i bramkarz Legii uszkodził bark, musiał pauzować 1,5 miesiąca.

Do bramki wskoczył Dominik Hładun. Przyszedł na Łazienkowską latem z zamiarem powalczenia o miejsce w składzie z młodymi bramkarzami Legii. Jesienią był jednak tym trzecim, nie zagrał nawet minuty w pierwszym zespole, a i w rezerwach grał niewiele. Skupił się na pracy z trenerami Dowhaniem i Arkadiuszem Malarzem. Był przygotowywany do gry, poprawiał swoje największe mankamenty jak gra nogami. Zimą wskoczył na miejsce numer dwa w hierarchii, a po tym jak urazu nabawił się Tobiasz, został numerem jeden. Debiut z Widzewem nie był okazały, ale w kolejnym meczach bronił coraz lepiej. Miał duży udział w wygranych z Górnikiem w Zabrzu czy ze Stalą Mielec w Warszawie, był wybierany do jedenastki kolejki. W sumie wystąpił w siedmiu spotkaniach w tym w starciu z Rakowem, choć gotowy do gry był już Tobiasz. Wydawało się, że hierarchia jest na nowo ustalona i nic się nie zmieni, ale przyszedł mecz w Legnicy z Miedzią. Zawalił do spółki z Nawrockim gola na 0:1, w dodatku swoim złym podaniem wpakował na minę Maika i ten musiał ratować się faulem. Obrońca został za to ukarany żółtą kartką i nie zagra w spotkaniu z Lechem. I teraz udział Hładuna w kolejnym meczu z Lechem Poznań wcale nie jest taki pewny.

A jeszcze jest trzeci z bramkarzy – Cezary Miszta. Wiosną w ubiegłym sezonie zastąpił w bramce Artura Boruca i nie popełnił do końca sezonu żadnego błędu, nie zawalił żadnego spotkania. Trener Aleksandar Vuković był bardzo zadowolony z jego postawy, a Miszta jechał na urlop z przekonaniem, że kolejny sezon zacznie jako „jedynka”. Ale wtedy wrócił z wypożyczenia Tobiasz, wygrał rywalizację i Miszta rundę jesienną spędził jako bramkarz numer dwa, zasiadał na ławce rezerwowych i bronił w spotkaniach Pucharu Polski. Swoimi interwencjami pomógł w awansie w spotkaniu z Bruk-Betem 3:2 po dogrywce i starciu z Lechią Gdańsk – awans po rzutach karnych. Zimą mógł zostać wypożyczony do Miedzi Legnica, ale postanowił zostać w Legii i powalczyć o bycie pierwszym bramkarzem Legii. I… spadł na pozycję numer trzy, po urazie Tobiasza znów był rezerwowym golkiperem. Z powodu urazu nie wystąpił w spotkaniu z Lechią Zielona Góra w Pucharze Polski, ale bronił w meczu z KKS-em Kalisz i zachował czyste konto, pomógł drużynie w awansie. Wydawało się, że mocno zyskał tym występem w półfinale, ale w kolejnym spotkaniu w Legnicy z Miedzią był ponownie numerem trzy – na ławce rezerwowych usiadł Tobiasz.

Legia mając trzech równorzędnych bramkarzy w tym sezonie na tym korzysta. Dyrektor sportowy Jacek Zieliński wyciągnął wnioski z poprzednich rozgrywek, gdy w momencie kontuzji Boruca zostało dwóch młodych i niedoświadczonych bramkarzy w zespole. Teraz jest inaczej i przyszedł moment gdy Tobiasz i Miszta byli kontuzjowani a w bramce stał Hładun, zaś na ławce rezerwowych w Zielonej Górze usiadł młody Jakub Trojanowski. Warto było mieć więc trzeciego bramkarza na zbliżonym poziomie. To co dobre dla zespołu, niekoniecznie jest zawsze korzystne dla samych zawodników. W rundzie wiosennej każdy dołożył cegiełkę do wyników zespołu, ale na jego koniec jeden z nich będzie mógł być niezadowolony.

Miszta dobrze spisywał się w Pucharze Polski. Jesienią był jednak drugi, a teraz jest trzeci. Niczego nie zawalił, pomógł w awansie, a spadł na trzecie miejsce w hierarchii. Jeśli w kolejnych spotkaniach ligowych będzie zasiadał na trybunach, nie zagra w finale Pucharu Polski w którym ma duży udział, będzie miał prawo być rozczarowany. Tobiasz miał rewelacyjną jesień, zaczął wiosnę w pierwszym składzie, dawał Legii punkty i przyszłe pieniądze z PRO Junior System (Kacper punktuje podwójnie), miał być łakomym kąskiem dla klubów zagranicznych, ale doznał urazu. Gdyby już do końca sezonu ligowego był numerem dwa, miałby prawo być zawiedzionym i pytać w klubie o konsekwencje w działaniu. Byłoby mu też trudniej o znalezienie nowego pracodawcy. Natomiast gdyby Hładun, chwalony za występy w bramce, po jednym błędzie spadł na pozycje numer dwa lub trzy, to również miałby prawo być niezadowolonym.

Oczywiście to sprawa drugorzędna, najważniejsze są wyniki zespołu i zdobyte trofea. Każdy z bramkarzy wykonuje swoje zadanie i nie musi mu się ono podobać. Ale takiej sytuacji, gdzie na ligowym finiszu o pozycję bramkarza biłaby się trójka graczy, nie było dawno.

- Tobiasz był jedynką do momentu kontuzji, nie dlatego, że dobrze grał w meczach, ale również solidnie prezentował się na treningach. Jest młody to jego pierwszy sezon gdy gra w ekstraklasie. Cezary Miszta też jest młody, latem dołączył do nas Hładun. Mamy trzech zawodników na wysokim poziomie i z tego korzystamy. Z Lechem zagra Hładun, ale w następnej kolejce być może zagra ktoś inny. Zobaczymy - mówił na konferencji prasowej przed meczem z Lechem Poznań trener Kosta Runjaić

Polecamy

Komentarze (11)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.