Dwa razy po feralne 1:1
14.09.2006 14:21
Niedawno, dwa ważne spotkania piłkarskie zakończyły się „tytułowym” wynikiem. Uważny fan futbolu od razu wie - w czym rzecz. Mowa o batalii polskiej reprezentacji z Serbią oraz o ligowym spotkaniu Arka – Legia. Oba mecze nie mają ze sobą praktycznie nic wspólnego.( Oprócz feralnego wyniku). Poza tym, zapewne jeszcze długo Warszawa i Gdynia poczekają na występ swoich ulubieńców w narodowej kadrze...
Właśnie, co z tą kadrą? Beznadziejna gra w meczu z Finlandią odbiła się zarówno na frekwencji następnego meczu, jak i szansach Polski na awans do grona finalistów Euro 2008. Nadzieje wiązane z trenerem Benhakkerem były ( i wciąż są) ogromne. Wielki fachowiec, a przede wszystkim człowiek z poza tzw. „układów” – w taki sposób kreowano zagranicznego szkoleniowca na zbawcę polskiej piłki. Z końcową oceną należy wstrzymać się co najmniej do półmetka eliminacji, choć póki co zbytnich powodów do optymizmu nie widać. Po dwóch pierwszych spotkaniach perspektywy awansu bardzo się oddaliły. Będąc zespołem zdecydowanie lepszym od Serbów – Polacy nie potrafili dowieźć zwycięstwa do końca. Dobra gra nie została przypieczętowana zwycięstwem.
Znów najwięcej powodów do zmartwień dostarczyła gra obronna. Sam koniec „De Zeeuwowskiego koniunkturalizmu” czyli odsunięcie, nie grającego w klubie Jerzego Dudka to za mało, aby uzdrowić defensywę. Ilość tzw. „szkolnych błędów” naszych obrońców w dwóch pierwszych meczach eliminacji wołała o pomstę do nieba. Wielki szacunek należy się Kowalewskiemu, który raz po raz ratował nasz zespół z ciężkiej opresji. Do tego fortuna nie za bardzo sprzyjała naszym. - ( Dobrze powstrzymujący Finów Głowacki nagle dostaje czerwoną kartkę i osłabia zespół). Przysłowiowe „światełko w tunelu” stanowi tym razem postawa Pawła Golańskiego. Dawno nie oglądaliśmy tak ofensywnie usposobionego, polskiego obrońcy. Oby tak dalej!
Teraz troszeczkę o pozytywach. Paradoksalnie w chwili obecnej należy pochwalić selekcjonera chociażby za odwagę. Pójście na łatwiznę czyli powołanie mundialowej kadry Janasa, uzupełnionej o Jerzego Dudka dało opłakany efekt w pierwszym meczu eliminacji. Benhakker mógł w tym miejscu iść w zaparte, niczego nie zmieniać i tłumaczyć porażkę problemami aklimatyzacyjnymi. Trener zdecydował jednak posłać w bój przeciw Serbom mocno przemeblowaną kadrę. Kilku dotychczasowych pewniaków (np. Szymkowiak, Mila czy nawet sam Ebi Smolarek) musiało zadowolić się rolą rezerwowych. Środek pola oparty na solidnych rzemieślnikach pokroju Lewandowskiego czy Radomskiego funkcjonował co najmniej poprawnie. Gracze powszechnie uważani za „walczaków”, zdolnych jedynie do rozbijania akcji rywala, potrafili korzystnie zaprezentować się także w konstrukcji.
Godnym pochwały jest również budowanie składu „Biało-czerwonych” w oparciu o wyróżniające się postacie polskiej ligi, a nie tylko ślepe ufanie „zagranicznym” gwiazdorom. Radosław Matusiak zadziwił wszystkich świeżością, dynamiką, ochotą do gry, jaką przejawiał. Niech bramka, strzelona w reprezentacyjnym debiucie pozwoli młodemu napastnikowi wypłynąć na szerokie wody. Może doczekamy się wreszcie snajpera klasy europejskiej. Z resztą Dawid Janczyk również posiada wszelkie walory, aby stać się graczem światowego formatu. Talentu i chęci do pracy naszej młodzieży nie brakuje. Problem w osiągnięciu poziomu, który odróżnia graczy dobrych od wybitnych leży w psychice. Polscy piłkarze muszą wykształcić w sobie mentalność zwycięzców. Wciąż ogromne rezerwy tkwią w ich psychice. Nie wolno też przegiąć w drugą stronę. Ochrona przed tzw. "sodówką" to również istotna kwestia. Strzelony hat-trick czy też ważna bramka to powód do dumy, ale nie do osiadania na laurach.
Czas na wątek legijny. Niestety, werdykt także brzmi- 1:1. O ile jednak narodowe drużyny Polski i Serbii na papierze prezentują w miarę równorzędny poziom, to o zespołach Legii i Arki tego samego powiedzieć nie można. Arce Gdynia z pewnością nie można odmówić woli walki oraz ambicji w grze. Jednak skład personalny oraz miejsce w tabeli mówią same za siebie. Ostatni mecz miał być dla Legii spacerkiem. Schowani za podwójną gardą gdynianie jedynie od czasu do czasu decydowali się na nieśmiałe kontrataki. Ciężko jest wytłumaczyć - jak piłkarzom Arki udało się utrzymać wynik remisowy?
Nieporadność z jaką legioniści próbowali w drugiej połowie sforsować bramkę przeciwnika mogła naprawdę mocno irytować. Gwiazdorzy z Łazienkowskiej przeliczyli się, sądząc, że rywal sam strzeli sobie gole. Nie ma już łatwych rywali i „zwycięstw na stojąco”. Każda wygrana wymaga poświęcenia i zostawienia sporej ilości zdrowia na boisku. W Gdyni tego zabrakło. Do tej pory ciężko zrozumieć, dlaczego nie udało się pokonać słabiutkiej Arki. Niby „Wojskowi” stwarzali sobie sytuacje podbramkowe, ale za każdym razem czegoś brakowało... Dość już słuchania truizmów w stylu: „ zespół musi się zgrać, doszli nowi zawodnicy”. Nadchodzi czas, w którym Legia powinna przygotowywać się do meczów Ligi Mistrzów. (Gdyby do niej awansowała...) To jest czas na optimum formy! Może dobrze, że miernikiem formy Legionistów jest teraz taka Arka Gdynia, a nie np. Barcelona. Nie mamy drużyny na Champions League i ewentualny w niej występ zakończyłby się kompromitacją.
Najłatwiej jest narzekać... Trudniej – zastanowić się nad przyczyną obecnego stanu rzeczy. Zwycięstwo ma wielu ojców, natomiast źródła porażki upatruje się najczęściej w jednej, prozaicznej kwestii. Niestety, tak będzie i tym razem. Postawa Legii w ostatnich spotkaniach w dużej mierze jest wynikiem decyzji personalnych trenera Wdowczyka. Chyba za bardzo uwierzył on w przysłowiowego nosa Mariusza Piekarskiego i powiększaniu grona zagranicznych graczy w zespole. Piłkarze i trenerzy na każdym kroku podkreślają, że mimo dużej ilości obcokrajowców – atmosfera w szatni pozostaje wzorowa. Jednak, nie chodzi tutaj wcale o klimat, ale o zachowanie pewnych proporcji. Jako dwa skrajne modele można wskazać zespoły Pogoni Szczecin oraz GKS-u Bełchatów. Oparcie zespołu o prawie samych Brazylijczyków wywołało skutki wręcz opłakane. Pogoń gra w sposób dla nikogo NIEPRZEWIDYWALNY. ( Częściej w złym tego słowa znaczeniu). Nie chcemy takiej Legii! - grającej w kratkę. Z kolei GKS w ogóle nie zatrudnia obcokrajowców i póki co obrana strategia wychodzi zespołowi na dobre. Gieksa wygrywa co się da, nie wydając przy tym niepotrzebnych pieniędzy na zawodników wątpliwej klasy.
Idealny kompromis między opisanymi wyżej modelami stanowi Legia Warszawa z zeszłego sezonu. Obcokrajowcy ( zwłaszcza Edson, Roger i Choto ) decydowali o obliczu drużyny, dodając jej blasku. Ale ilość zawodników z obcymi paszportami była optymalna, w sam raz. Obecny sezon to już hurtowy skup zagranicznych „gwiazd” z lepszym lub gorszym skutkiem. Nasi działacze nie wyciągnęli żadnych wniosków z bolesnej lekcji, udzielonej przez Szachtar Donieck. Trzeba skalkulować sobie czy wydanie większych pieniędzy na Matusiaka i Gargułę nie byłoby ruchem bardziej opłacalnym niż kupowanie graczy pokroju Hugo, Radovica czy Juniora. Póki co wszystkie znaki na niebie i ziemi przemawiają za Polakami. Legia powinna kupić obydwu bełchatowian już w zimowym oknie! – Pomarzyć zawsze można...
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.