Fabiański uhonorowany
02.01.2006 20:06
Bramkarz Legii <b>Łukasz Fabiański</b> został wybrany przez Gazetę Wyborczą najlepszym piłkarzem Warszawy drugiego półrocza 2005 roku. - Dostałem w Legii kredyt zaufania i ciągle go spłacam. Fajnie się złożyło, że trafiałem na takich nauczycieli. Od trenera Dawidziuka nauczyłem się podstaw techniki bramkarskiej, co jest bardzo ważne w późniejszym okresie. Trener Dowhań stawia bardzo na skuteczność interwencji. Efektowność nie jest istotna. Tak powinno być - powiedział <b>Łukasz Fabiański</b>
20-letni bramkarz został sprowadzony do Warszawy na początku roku. Miał za sobą pobyt w Lechu Poznań, gdzie nie dostrzeżono jego atutów i gdzie przez pół roku rozegrał ledwie jeden mecz pucharowy. W Legii też na początku nie zanosiło się na więcej, bo niepodważalną pozycję miał Artur Boruc, zaś drugim bramkarzem był doświadczony ligowiec Andrzej Krzyształowicz. Po zakończeniu poprzedniego sezonu, a właściwie tuż przed rozpoczęciem obecnego, pierwszy wyjechał jednak do Celticu Glasgow, a drugi nie przedłużył kontraktu z warszawskim klubem. Legia nie szukała doświadczonego bramkarza, tylko dała szansę reprezentantowi młodzieżówki. I Fabiański odpłacił za zaufanie - w rundzie jesiennej był zdecydowanie najlepszym legionistą. Zanotował wyjątkową serię 478 min bez straconego gola (czyste konto zachował aż w dziesięciu spotkaniach), co było drugim osiągnięciem w całej, prawie 90-letniej historii klubu. W prawie wszystkich rankingach został uznany za najlepszego bramkarza ekstraklasy w rundzie jesiennej. Nieoczekiwanie stał się jednym z kandydatów do wyjazdu na mundial w Niemczech. I pewnie dostałby tytuł piłkarza Warszawy 2005 roku, gdyby nie fakt, że nie grał wiosną (wtedy w bramce Legii stał Boruc). W tej sytuacji zdecydowaliśmy się podzielić ten tytuł. Za jesień wyróżnienie dostał Fabiański, za wiosnę - Tomasz Kiełbowicz.
To pański najlepszy rok?
- Zagrałem w ekstraklasie, zaczęto o mnie mówić w kontekście reprezentacji. Mogę chyba powiedzieć, że jak na początek, było całkiem nieźle. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że czeka mnie jeszcze dużo pracy. Ale są rzeczy, z których mogę być zadowolony.
- Wysoko notowane kluby zwykle wystawiają doświadczonych bramkarzy. 20-letnich można policzyć bez trudu. Zaczął Pan grać w ekstraklasie, w Legii. Niejeden by się spalił. A Pan? Pozazdrościć spokoju.
- Staram się podchodzić do meczów najspokojniej jak mogę. Próbuję całkowicie opróżniać głowę.
- Właściwie jedyny mecz, w którym można było posądzić Pana o lekkie zdenerwowanie, to debiut przy Łazienkowskiej. Z Bayerem Leverkusen - w meczu towarzyskim.
- To chyba wszyscy są w stanie zrozumieć. Na 20-letniego chłopaka mogło to wszystko podziałać - prawie pełne trybuny i w dodatku taki przeciwnik. Z tego występu wyciągnąłem jednak wnioski. I już w lidze się nie denerwowałem.
- W pierwszych trzech meczach w ekstraklasie nie puścił Pan gola. A już pierwszy z Arką w Gdyni - oaza spokoju.
- Byłem bardzo pozytywnie naładowany. Starałem się uwierzyć w siebie, bardzo wsparli mnie kibice. Wiedziałem, że dobrze pamiętają Artura Boruca, którego przecież cenili. Jednak uwierzyli, że jestem w stanie wypełnić lukę.
- Sporo się mówi o tym, że gdy do Legii przyszedł Dariusz Wdowczyk, przestaliście tracić gole. Gdyby jednak spojrzeć wstecz, to skuteczności w defensywie za Jacka Zielińskiego też można pozazdrościć. Skąd więc wzięło się wrażenie, że jest jakiś postęp?
- Od przyjścia trenera Wdowczyka zaczęliśmy zwracać większą uwagę na grę obronną. Zespół nabrał charakteru, każdy jest stuprocentowo zmobilizowany. Do tego doszła skuteczność. Start w rozgrywkach mieliśmy średnio udany. A gdy zaczęliśmy wygrywać, wszystko zaczęło się podobać.
- Zwłaszcza na początku sezonu kilka razy pomogły Panu słupki i poprzeczki. Media wykreowały nawet temat, że bramkarz Fabiański przez każdym meczem całuje je, zaklinając szczęście. Miałem wrażenie, że chętnie by Pan temu zaprzeczył.
- Nie chcę być kojarzony z całowaniem słupków. Nie jestem przesądny. Może i na początku faktycznie rywale trafiali w te słupki, ale to raczej ich sprawa. Bardziej pech przeciwników niż moje szczęście.
- Do Legii przychodził Pan jako trzeci bramkarz...
- Od razu powiedziano mi jednak, że jestem szykowany na następcę Artura, bo on w ciągu kilku miesięcy może opuścić klub. Wiedziałem, na czym stoję.
- Przeszedł Pan o tyle nietypową drogę, że nie zdążył posiedzieć na ławce rezerwowych. Najpierw miejsce na trybunach i od razu przejście z roli trzeciego do pierwszego bramkarza.
- Nawet cieszę się z tego, bo mogłem ogrywać się w trzecioligowych rezerwach. Często te mecze drugiego zespołu kolidowały z występami pierwszej drużyny, więc nawet na trybunach często nie siedziałem. Po odejściu Artura i szybkim opuszczeniu klubu przez Andrzeja Krzyształowicza dostałem szansę. Trenerzy obdarzyli mnie zaufaniem. Staram się ten kredyt spłacać.
- Wielokrotnie podkreślał Pan, jak wiele zawdzięcza trenerowi Adamowi Dawidziukowi ze szkółki w Szamotułach. Ale i w Legii jest od kogo się uczyć. Trudno bowiem przecenić zasługi trenera Krzysztofa Dowhania.
- Fajnie się złożyło, że trafiałem na takich nauczycieli. Od trenera Dawidziuka nauczyłem się podstaw techniki bramkarskiej, co jest bardzo ważne w późniejszym okresie. Trener Dowhań stawia bardzo na skuteczność interwencji. Efektowność nie jest istotna. Tak powinno być - co z tego, że ładnie się rzucę, skoro piłka i tak wpadnie do bramki?
Jaki mecz do tej pory był dla Pana najważniejszy?
- Przeciwko Bayernowi Monachium na stadionie Legii. Co prawda, tak jak wcześniejszy z Bayerem tylko towarzyski, ale liczy się, przeciwko komu zagrałem. To superprzeciwnik. Oby częściej mieć okazje do gry z takimi rywalami.
- A nie mecz z Wisłą w Krakowie? Od paru lat Legia na tamtym stadionie nawet nie zremisowała. A teraz tak, i to bezbramkowo.
- Oczywiście fakt, że nie puściłem gola w Krakowie musiał sprawić mi satysfakcję. Miałem tam troszkę roboty, ale spodziewałem się, że będę bardziej zapracowany. Nasza obrona zagrała solidnie. Wszyscy harowali jeden za drugiego. Szkoda tylko, że nie udało się wygrać, bo też mieliśmy szansę. Nie można jednak mieć wszystkiego.
- Pod koniec rundy na środku waszej obrony występowały dwie czarne wieże, czyli Moussa Ouattara z Dicksonem Choto. Widać jednak było, że za dobrze się nie rozumiecie i wychodzi lekka nerwowość. To przez barierę językową?
- Nie ma dla mnie znaczenia, kto gra w obronie. Byle ta gra była skuteczna. Mecz z Górnikiem Łęczna na koniec sezonu, o którym zapewne mowa, nie wyszedł całej drużynie. Nie ma co tego rozpamiętywać. Taka jest piłka - raz lepiej, raz gorzej.
- W tym meczu puścił Pan jedynego gola, do którego można by się przyczepić. Był jeszcze jakiś w tej rundzie?
- Może w meczu młodzieżówki z Niemcami. Z Łęczną niepotrzebnie poszedłem w lewo i potem nie zdążyłem wrócić. Tu chyba poczuwam się trochę do winy.
- Do kiedy ma Pan kontrakt z Legią?
- Jeszcze przez 3,5 roku.
- Pytamy dlatego, bo prawie wszyscy nasi laureaci pół roku po wyróżnieniu odchodzą z Legii i to za granicę. W dodatku pojawiają się plotki, że na Łazienkowską w Pańskiej sprawie spływają oferty, i to z klasowych, najczęściej angielskich klubów. Np. z Manchesteru United?
- Ja wiem, że sama nazwa Manchester brzmi fajnie i z pewnością mnie dowartościowuje. Z drugiej jednak strony nikt stamtąd mi oferty nie składał, nie słyszałem też z wiarygodnego źródła, by takie zgłoszenie przyszło do klubu. Na razie chcę pograć w Legii, zdobyć tu doświadczenie. Przecież ja dopiero zacząłem. Ale oczywiście w przyszłości nie zamierzam mówić "nie", gdyby taka oferta się pojawiła. Liga angielska to zresztą bardzo ciekawa liga. Gra w niej bardzo by mi odpowiadała.
- Gdyby Pan odszedł, znany jest już zastępca. Legia kupiła Macieja Gostomskiego ze szkółki w Szamotułach.
- Bardzo się lubimy, w Szamotułach zdarzało nam się mieszkać podczas zgrupowań w tym samym pokoju. Maciek już dwa razy był sprawdzany przez Legię, w listopadzie pojechał nawet do Zamościa na zgrupowanie. To kolejny chłopak z naszej szkółki. Przypomnę, że w Koronie Kielce broni obecnie Łukasz Załuska, Radek Cierzniak w Amice. To fajna sytuacja. Cieszę się, że jest nas coraz więcej.
- Gostomski trafia na przyjazną atmosferę. Pan także tak w Legii zaczynał?
- Nie mam prawa narzekać. Młodzi piłkarze zawsze mieli w Legii wsparcie. Od początku mnie i innym młodym bardzo pomagał Jacek Magiera. Maciek jest w o tyle trudniejszej sytuacji, że przychodząc tu, jest młodszy niż ja byłem. A o ile 20-letniemu bramkarzowi ciężko przebić się do podstawowego składu, to 17-letniemu będzie przez najbliższy czas jeszcze ciężej. Atmosfera jest jednak tak fajna, że na pewno szybko się zaaklimatyzuje.
- Czyli, gdy Pan przychodził do Legii, to też miał Pan wsparcie pierwszego bramkarza. Artur Boruc jako zawodnik Celticu Glasgow przyjechał zresztą oglądać występ reprezentacji B w Szkocji. A w polskiej bramce stał - przypomnijmy - Łukasz Fabiański.
- Krótko tam rozmawialiśmy. Od razu dało się odczuć jego sympatię. Artur cieszył się, że tak mi się układa. Byłoby fajnie, gdybyśmy razem pojechali na mistrzostwa świata. Choć oczywiście wiem, że są inni bardziej doświadczeni.
- To cel na najbliższy rok?
- Trzeba mierzyć wysoko. Awans do kadry byłby czymś wspaniałym. Ale do tego mistrzostwo i Puchar Polski dla Legii. Ze mną w bramce, rzecz jasna.
- Wielu wymienia Pana jako najlepszego obecnie bramkarza polskiej ligi. A kto jeszcze jest dobry? Prosimy przynajmniej o dwa nazwiska.
- Trudno ocenić. Już na pewno nie wypada mówić o sobie. Z pozostałych zaś podoba mi się, jak grają Łukasz Załuska i Radek Cierzniak, o których już wspominałem.
- W tej trójce mógłby znaleźć się ktoś, kto na co dzień nie gra. Jan Mucha ma pecha, że konkuruje z Panem i w Legii jest tylko rezerwowym.
- O, Janek jest bardzo dobry. Rywalizacja z nim bardzo mnie mobilizuje. Poza tym to bardzo sympatyczny chłopak, bardzo się lubimy. On czasem żartuje, żebym już wyjeżdżał do zagranicznego klubu, bo też chce pobronić. Ale to żarty. Bardzo dobrze bronił w Pucharze Polski, gdzie w pięciu meczach puścił zaledwie jednego gola.
- Zanim Pan gdziekolwiek wyjedzie, może przybyć kolejny konkurent. Młodszy brat też jest bramkarzem...
- Arek ma 12 lat, trenuje w szkółce w Szamotułach i przed nim wiele pracy. Na razie więcej niż przed mną. Był kiedyś na Legii popatrzeć jak trenuję. Motywację do treningów ma. Czeka na mnie - jak przyjeżdżam w odwiedziny, może liczyć na sporo prezentów.
Łukasz Fabiański
Ur. 18 kwietnia 1985 r. w Kostrzynie nad Odrą
Wzrost/waga: 190 cm/83 kg
Pozycja na boisku: bramkarz
Reprezentacja: młodzieżowa, drużyny juniorów, kadra B (1 występ)
Kariera klubowa: Polonia Słubice (1999-2000), MSP Szamotuły (2000-01), Lubuszanin Drezdenko (2001-02), Sparta Brodnica (2002), Mieszko Gniezno (2002-04), Lech Poznań (2004), Legia Warszawa (od stycznia 2005)
W ekstraklasie: 17 meczów/11 puszczonych goli (wszystkie w Legii)
W Legii: 19 meczów/16 puszczonych goli
Autor: Maciej Weber
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.