Domyślne zdjęcie Legia.Net

Fetyszyzacja obuwia

Robert Balewski

Źródło:

31.01.2007 21:10

(akt. 24.12.2018 02:30)

Styczeń w Legii upłynął nad zachwytami. Głównym obiektem tych radosnych westchnień jest nowo zatrudniony w Legii trener od przygotowania fizycznego, Ryszard Szul. Na kolejnych zgrupowaniach dziennikarze nieustannie zachwycali się jego nowatorskimi metodami treningowymi, magicznymi superbutami, które nie tylko mówią, ale nawet leczą, dającymi wszechwiedzę pulsometrami, zegarkami, będącymi źródłem wszelkiej mądrości i laptopem objawiającym prawdę. Nie ujmując nic Ryszardowi Szulowi, który fachowcem jest znakomitym i na swojej robocie się zna, a także będąc świadomym pożytku nowinek technicznych, którymi tak się wszyscy przez cały miesiąc zachwycali, chciałbym nieśmiało przypomnieć wszystkim, że przygotowanie fizyczne to dla całej drużyny tylko część niezbędnego jej treningu. Szybkość i przyspieszenie wystarczają do osiągania sukcesów w sprincie, wytrzymałość daje zwycięstwa w maratonach, a koordynacja ruchowa pomaga w uprawianiu chyba każdego sportu z wyjątkiem szachów i brydża. W futbolu dochodzi jednak do tego coś tak prozaicznego, jak kopanie piłki. W przybliżeniu chodzi o to, żeby kopnięta przez zawodnika piłka leciała tam, gdzie on chce, a nie tam, gdzie piłce akurat się polecieć podoba. Do tego, ponieważ futbol w odróżnieniu od lekkiej atletyki jest grą zespołową, ważne jest jeszcze, żeby wiedzieć co robią koledzy i umieć znaleźć się we właściwym czasie w danym punkcie boiska. Te wszystkie rzeczy trzeba wypracować na treningach i w tym niestety żadne gadżety Ryszarda Szula nie pomogą. No chyba, że w arsenale naszych trenerów znajduje się też zegarek sygnalizujący na przykład Piotrowi Włodarczykowi czy Dawidowi Janczykowi położenie bramkarza, który umożliwi mu kopnięcie futbolówki w inne miejsce siedmiometrowej bramki, niż to w którym akurat znajduje się golkiper rywala. W skrajnych przypadkach mógłby on nawet sygnalizować położenie całej bramki, co – patrząc na wyczyny strzeleckie naszych piłkarzy jesienią – też niekiedy mogłoby się przydać. Udoskonaleniu gry służyłby też niewątpliwie jakiś nadajnik na piersi, który piszczałby Juniorowi, że znajduje się za linią spalonego, najlepiej połączony z jakimś rodzajem kijów-samobijów nakazujących mu wracać z niego w nieco innym rytmie niż popularnymi „stopkami”. Ten sam nadajnik informowałby Hugo Alcantarę i Mamadou Balde, że wyłamują się z linii obrony uniemożliwiając zastawienie skutecznej pułapki ofsajdowej. Magiczne buty zaś pozwoliłyby Aleksandarowi Vukoviciowi na posłanie powiedzmy dwudziestometrowej prostopadłej piłki tak, żeby dotarła do napastnika, a nie obrońcy drużyny przeciwnej, a Łukaszowi Surmie umożliwiłyby oddanie celnego i silnego strzału z dystansu. Dobre przygotowanie fizyczne drużyny to tylko część sukcesu. Nie mniej ważne jest poprawianie techniki indywidualnej zawodników, ich zgrania, uczenia różnych wariantów taktycznych i stałych fragmentów gry. I nie należy też zapominać o jeszcze jednej ważnej rzeczy, niezbędnej nie tylko w piłce nożnej, ale w każdym sporcie. O głowie. Bo to często w głowach piłkarzy rodzą się zwycięstwa i porażki. Ani wytrzymałość Haile Gebreselassie, ani skoczność Javiera Sotomayora, ani nawet szybkość Maurice’a Greena nie zastąpią nieustannego myślenia i koncentracji na boisku przez pełne dziewięćdziesiąt minut. I warto, żeby piłkarze i trenerzy o tym pamiętali. Dziennikarze również.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.