Domyślne zdjęcie Legia.Net

Gazeta Polska: Wspólne interesy Schetyny i Waltera

Redakcja

Źródło:

10.09.2008 10:24

(akt. 19.12.2018 21:54)

Czy polska policja użyta została jako ramię zbrojne koncernu ITI? W ubiegłym tygodniu Polska usłyszała, że kierowane przez wicepremiera Grzegorza Schetynę MSWiA skutecznie walczy z chuligaństwem, czego dowodem miało być zatrzymanie 741 osób. Media koncernu ITI informowały, że „kilkuset pseudokibiców demolowało stolicę”. Jak ustalili dziennikarze „Gazety Polskiej”, informacja ta była wyssana z palca, a policja zamiast chuliganów pozamykała niewinnych ludzi.
O co chodziło? Nasi informatorzy nie mają wątpliwości: o interesy Mariusza Waltera i kampanię wizerunkową wicepremiera Grzegorza Schetyny – Rzucili hasło: „Na ziemię skurwieli” i puścili gaz. Kibice zaczęli krzyczeć: tu są kobiety! Policjanci dalej nas atakowali i puszczali gaz. To było straszne. Jestem alergiczką, miałam duże problemy z oddychaniem. Miałam poparzone ręce i kark – tak zajścia relacjonuje Agnieszka, studentka filologii polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. – Po zagazowaniu przez dwadzieścia minut wymiotowałem i miałem problemy z oddychaniem. Ludzie, którzy stali obok, prosili policjantów, aby puścili mnie do karetki. Dopiero po dwudziestu minutach zgodzili się na to. Policja nie pozwalała używać telefonów oraz wstawać z ziemi. Podczas przewożenia na komisariat zamknęli okna. Dusiliśmy się w gazie – opowiada 20-letni Marcin. Pały, gaz i kajdanki – tak się bawią chłopcy Schetyny O co poszło policji? 18-letni Adam opowiada, że kibice szli na mecz w spokoju. – Wyruszyliśmy z centrum, śpiewaliśmy. Było spokojnie. Przy Konwiktorskiej wszystko się zaczęło. Policja zaatakowała, biła pałkami i używała gazu. Chciałem się wycofać. Podszedłem do policjanta i poprosiłem, żeby mnie wypuścił. Uderzył mnie pałką w ramię i kazał wrócić w tłum. Od innego policjanta otrzymałem uderzenie krótkofalówką w kark. Nie mieli żadnych powodów, żeby mnie bić. Jak opowiada Agnieszka, po użyciu gazu wybuchła panika. – Ludzie zaczęli się rzucać na ziemię. Znajomi poprosili policjantów, żeby wypuścili mnie do karetki. W odpowiedzi usłyszeli „spierdalaj”. Policjanci zaczęli ścieśniać kordon, żeby zmieścić nas na jak najmniejszej powierzchni. Było jeszcze mniej powietrza. Zawieziono nas na komisariat do Otwocka. Policjanci wyprowadzali naszych kolegów skutych kajdankami. Nie wiem dlaczego, przecież to nie byli groźni przestępcy, tylko studenci, którzy przyszli obejrzeć mecz. 19-letni Adrian wspomina, jak słyszał rozmowy policjantów ustalające obowiązującą wersję. – Zwinęli nas trzech do radiowozu. Policjanci zaczęli między sobą rozmawiać, żeby nie było niejasności na komendzie: wszyscy zatrzymani rzucali racami. To mówił główny dowodzący, Borowski. Mnie zatrzymał Wojciech Trawiński. Byli agresywni. W busie transportowym leżeliśmy na podłodze. Sporo osób dostało bezzasadne zarzuty o pobicie policjantów. Podobno bili ich po twarzy i kopali po kostkach. To jedna wielka bajka. Grozi mi dziesięć lat za rzucanie racami w stronę policji i udział w nielegalnym zgrupowaniu. – Rzucałeś racami? – pytamy kibica. – Nie, nawet nie miałem w ręku. – Pokazali jakiś film albo zdjęcia udowadniające twoje przestępstwo? – pytamy dalej. – Nie, nie chcieli nic pokazać. Z Wilczej przewieźli mnie do Mostowskich, później na Kruczą do sądu. Adam, 17-letni uczeń renomowanego warszawskiego liceum: – Coś takiego nigdy mnie nie spotkało. Policja nad niektórymi tak się znęcała, że aż żal było patrzeć. Powodem było to, że jedna osoba rzuciła racą. Adam, ten 18-letni: – Przycisnęli nas do ściany, użyli gazu, zaczęliśmy się dusić. Później trochę się uspokoili, zaprowadzili nas nad Wisłę. Jedna z osób rzuciła racę. Wtedy policja utworzyła kordon i zaczęła nas spychać. Spytałem grzecznie funkcjonariusza, gdzie mamy uciekać, i wtedy po raz trzeci zostałem uderzony. Wołali: podnieś się, gleba, cały czas pałowali, bili szczególnie leżących i puszczali gaz. Nie mieliśmy nic do picia. Od 18 do 20 czekałem na przewiezienie do komisariatu. Pojechałem na Wilczą. Słyszałem, że niektórych bili na tym komisariacie. Nocowaliśmy w ogromnym tłoku. Myślę, że psy nocują w lepszych warunkach. Wyszedłem w środę o godzinie 18. Studentka Agnieszka: – Trzymano mnie na komisariacie prawie dwadzieścia cztery godziny. Zarzucono mi czynny udział w zgromadzeniu o charakterze chuligańskim, mającym na celu niszczenie mienia i napaść na policjantów. Chłopcy opowiadali, że na niektórych komisariatach kazano im się rozbierać do naga. Bito, także nieletnich. Zbiegowisko, czyli jak można zatrzymać pół Polski „Kilkuset pseudokibiców demolowało stolicę” – tak zatytułował w tym samym czasie swojego newsa portal Onet.pl. Portal to własność koncernu ITI, podobnie jak klub Legia Warszawa. O akcji medialnej przeciwko kibicom za chwilę. Komu wierzyć, naszym rozmówcom – kibicom Legii, czy Onetowi? Tak się składa, że znamy odpowiedź na to pytanie. Przypadkiem świadkami akcji policji byli redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz oraz redaktor naczelny portalu Niezalezna.pl Przemysław Harczuk. – Policja otaczała ludzi, którzy najzwyczajniej stali na przystanku i nie sprawiali wrażenia agresywnych – mówi Tomasz Sakiewicz. – Prawdopodobnie uratowały mnie kwiaty, które kupiłem żonie. Inaczej też trafilibyśmy na komisariat, ale policjanci uznali, że ludzie raczej nie chodzą z kwiatami na mecz – opowiada Przemysław Harczuk. Wśród otoczonych przez policję znaleźli się także przypadkowi przechodnie oraz niewidomi wychodzący z pobliskiej siedziby Polskiego Związku Niewidomych. Policja nie zatrzymała w Warszawie 741 chuliganów. Jak chuligani zachowało się według zgodnej relacji świadków tylko KILKU z kibiców – rzucili w stronę policjantów wspomniane race. Uciekając przed policją, ktoś przebiegł po radiowozie, urwano też lusterko. Jak brzmiały ostateczne zarzu-ty wobec innych? Uczestnictwo w zbiegowisku – a to zarzut absurdalny. Gdyby stosować ten paragraf z podobną jak w Warszawie nadgorliwością, to co tydzień trzeba by zamykać w całej Polsce tysiące ludzi, uczestników „zbiegowisk” przy okazji licznych imprez sportowych czy muzycznych. A twierdzenie, że w Warszawie 750 osób zebrało się w zorganizowanej grupie z zamiarem popełniania przestępstw, nie znajduje żadnego potwierdzenia w faktach. W poniedziałek warszawski sąd odmówił aresztowania także tych ośmiu osób, którym prokuratura postawiła cięższe zarzuty. Walter, mordo ty moja O co w takim razie chodziło? Biznesmen Mariusz Walter z warszawskimi kibicami na pieńku ma od dawna. Podczas niedawnych meczów na trybunach krążyła wielka flaga z jego podobizną i podpisem „Mordo ty moja”. Media sugerują, że Waltera nie lubią tylko chuligani. To nieprawda, podobnie myśli wielka część normalnych kibiców – wspomniany transparent ochroniarze Waltera usiłowali odebrać ostatnio osobom siedzącym w... sektorze rodzinnym. Niechęć kibiców wywołały pomysły „zmiany struktury kibiców”, co w wywiadzie dla tygodnika „Piłka Nożna” zapowiadał wspólnik Waltera, Jan Wejchert. Działania ITI kibice odbierają jako próbę przegonienia ze stadionu tradycyjnych fanów, wiernych swojemu klubowi od lat, i zastąpieniem ich nowymi, bogatszymi, na meczach przegryzającymi popcorn. Skutkiem eskalacji konfliktu przez obie strony jest bojkot dopingu na meczach. Zamiast kilkunastu tysięcy, na mecze Legii przychodzi trzy, cztery tysiące. To poważne uderzenie po kieszeni właścicieli klubu. Z kolei przedstawiciele ITI jako powód swojej walki z własnymi kibicami podają chuligaństwo. Wspiera ich w tym „Gazeta Wyborcza” i „Dziennik”. I trzeba zauważyć, że zarzuty dotyczące niektórych chuligańskich zajść z przeszłości są prawdziwe. Ale przedstawiciele kibiców, zrzeszeni w Stowarzyszeniu Kibiców Legii Warszawa, odbijają piłeczkę – dowodzą, że to niechęć klubu do współpracy ze stowarzyszeniem powoduje, że przy okazji niektórych meczów Legii dochodziło do burd, ponieważ nikt nie kontroluje sytuacji na stadionie. Powołują się na pozytywne wzorce, np. współpracę właścicieli i kibiców Lecha Poznań, w wyniku której na tamtejszym stadionie od kilkunastu lat nie było awantur. Ale tam nikt „zmieniać struktury” kibiców nie chciał. Widelcowi chuligani To właśnie media koncernu ITI rozpowszechniły w ubiegłym tygodniu nieprawdziwy obraz wydarzeń. Relacje mówiły o demolowaniu miasta, ale telewizje nie pokazywały ani jednego zdjęcia potwierdzającego tę informację. By uratować sprawę, pokazano później zdjęcia uzbrojenia rzekomych chuliganów – jednego kastetu (w TVN pokazywano go w wielce oryginalnym zestawieniu z... twarzą wicepremiera Schetyny), kilku ochraniaczy na zęby, rac oraz... widelca. Jak opowiadają świadkowie, policjanci poszukiwali tych przedmiotów za pomocą latarek na trawie, gdzie wcześniej policja zapędziła kibiców. – Jeżeli ktoś idzie na mecz, mając ze sobą coś takiego, to na pewno nie jest przygotowany na kulturalny doping – mówił rzecznik warszawskiej policji Marcin Szyndler. Najbardziej zagadkowym przedmiotem był wspomniany widelec. Jest prawdopodobne, że pochodził z któregoś odbywającego się w tym samym miejscu pikniku. Wobec braku innych ciekawych zdjęć w TVN 24 puszczano archiwalne materiały z rozrób na stadionach. Jako komentatora TVN 24 zaprosiła jednego ze swoich szefów, który, będąc stroną konfliktu, wystąpił jako sędzia we własnej sprawie. Wojciech Kostrzewa, prezes grupy ITI, dowodził: „Ci, dla których zadyma jest ważniejsza od meczu, z prawdziwa piłką nie mają wiele do czynienia”. Do studia zaproszono też Jana Tomaszewskiego, który nazwał kibiców terrorystami. – Tomaszewski opowiadał głupoty, i to nie pierwszy raz. Kiedy przy okazji Euro zarobił na komentowaniu go dla TVN, zaczął opowiadać, że Mariusz Walter byłby najlepszym prezesem PZPN – mówi nasz informator. Akcja była wyraźnie przygotowana pijarowsko przez rząd Tuska. Wicepremier Schetyna, którego specjalnością publiczne wystąpienia nie są, zwołał konferencję prasową, na której apelował o wspólną walkę z chuligaństwem. Minister Ćwiąkalski zapowiedział, że będzie namawiał prokuratorów do twardej postawy wobec chuliganów. Jak relacjonowali kibice, proponowano im dobrowolne poddanie się karze w postaci wyroku w zawieszeniu i zakazu stadionowego na dwa lata. W przeciwnym razie zapowiadano wnioski o areszt. Wielu zgadzało się na dobrowolną karę, co przedstawiano jako sukces policji. Obecnie piszą odwołania od tych wyroków. Prezes Legii Leszek Miklas, pytany przez nas, jak klub zamierza odnieść się do sprawy, odpowiedział: – Nie zamierzam wyręczać organów ścigania i sądowych. Jeżeli osoby te zostaną ukarane przez sąd, to będą ukarane, a jeżeli nie, to nie ma o czym mówić. Zyski Schetyny, zyski Waltera Jest tajemnicą poliszynela, że Grzegorza Schetynę i Mariusza Waltera łączy bliska znajomość. – Wystarczy spojrzeć, jak Grzesio i Ćwiąkalski witali się z Walterem i Wejchertem przy okazji meczu Gwiazd TVN i reprezentacji Sejmu. Grzesio ewidentnie zacieśnia ostatnio kontakty z TVN i Polsatem, w perspektywie kampanii prezydenckiej Tuska i własnych ambicji zostania premierem – opowiada nasz informator, działacz sportowy. Schetyna, były prezes koszykarzy Śląska Wrocław, wywodzi się ze środowiska działaczy sportowych. Mało kto pamięta dziś, że w 2004 r. obecny wicepremier chciał kandydować na prezesa PZPN, by zająć miejsce Michała Listkiewicza. Jakie zyski chciał osiągnąć dzięki policyjnej akcji wicepremier Schetyna, z grubsza wiadomo. To polityk walczący ostatnio intensywnie o poprawę swojego wizerunku. Do niedawna „niemedialny”, teraz zaczął pojawiać się na zdjęciach tabloidów. Np. z piękną córką i książką na plaży podczas urlopu w Bułgarii. Coraz częściej mówi się o premierowskich ambicjach Schetyny po ewentualnym zwycięstwie w wyborach prezydenckich przez Tuska. Nasz informator: – Ministrowie Schetyna i Ćwiąkalski nie mają sukcesów w walce z przestępczością czy korupcją. Demonstrowanie rzekomej walki o bezpieczeństwo na stadionach, faktycznie zaniedbana przez wielu poprzedników, miała ich wizerunek ratować. A co na policyjnej akcji zyskać mógł koncern ITI? Po pierwsze, dzięki zakazowi stadionowemu, wydanemu tak dużej liczbie kibiców, mniej gardeł wykrzykujących na meczu hasła atakujące bossa ITI. Po drugie, akcja zakończyć się miała kompromitacją kibiców Legii. Stali się oni dokuczliwi m.in. przychodząc na posiedzenia warszawskiej Rady Miejskiej i protestując przeciwko dofinansowaniu nowego stadionu przez miasto. Po trzecie, dla ITI cenny jest przychylny klimat dla nowej ustawy o bezpieczeństwie na imprezach masowych. Jak ustaliliśmy, jej nieformalnym współautorem był Stefan Dziewulski. Dziewulski niegdyś odpowiadał w Legii za bezpieczeństwo na stadionie. Wcześniej pracował w policji, obecnie – w sztabie Euro 2012. Co zyska na nowej ustawie ITI? Wprowadza ona tzw. zakaz klubowy, czyli przepis umożliwiający właścicielowi klubu zakazanie kibicowi wstępu na mecze przez dwa lata. Dotyczyć ma on także innych stadionów w kraju i za granicą. Oznacza to, że przykładowo ITI, a nie niezawisły sąd, będzie mogło zakazać udziału w meczach osobie dla siebie niewygodnej. – To przepis w oczywisty sposób niekonstytucyjny, pokazujący partactwo jego autorów, którzy nie przewidzieli możliwości odwołania się – mówi Wojciech Wiśniewski z SKLW. Ustawa nie zawiera propozycji zgłaszanych przez kibiców, obecnych w ustawodawstwie angielskim czy francuskim, na które powołuje się ministerstwo. – Tam kluby mają obowiązek współpracować ze stowarzyszeniami kibiców, przy klubie działają socjolog i psycholog, którzy znają sytuację wśród kibiców. To daje efekty w postaci poprawy bezpieczeństwa, ale kosztuje i wymaga wysiłku właścicieli – uważa Wiśniewski. MSWiA nie chce też propozycji kibiców, by do wstępu na mecze upoważniała ogólnopolska karta kibica, która mogłaby pomóc w egzekwowaniu zakazów stadionowych wydawanych przez sąd. – Taka karta ograniczałaby możliwość korupcji, gdyż łatwiej byłoby sprawdzić liczbę ludzi przychodzących na mecze i trudniej tworzyć tzw. lewą kasę – dodaje przedstawiciel kibiców. Miejska kasa dla ITI W najbliższych tygodniach ma się rozstrzygnąć kolejna sprawa sporna pomiędzy kibicami Legii a ITI. Chodzi o dofinansowanie budowy stadionu Legii. Może on kosztować budżet Warszawy 500 mln zł. Pierwotnie warszawiacy, decyzją ówczesnego prezydenta Kazimierza Marcinkiewicza, mieli dofinansować ją 180 mln zł. Prezydent Gronkiewicz-Waltz zwiększyła tę kwotę do 465 mln zł. Miasto wydzierżawi też ITI teren na 25 lat. W zamian będzie mogło urządzać na terenie KP Legia sześć imprez w roku. W koronie stadionu ma się znajdować 10 tys. metrów kwadratowych powierzchni handlowej (tyle, ile ma np. supermarket Tesco na warszawskich Kabatach). – Za 460 mln z kieszeni warszawiaków prezydent Gronkiewicz-Waltz wybuduje stadion, dzierżawiąc go na 25 lat spółce ITI. Wychodzi 14 mln zł miesięcznie. Więc kto jest największym sponsorem Legii? ITI? Nie, podatnicy warszawscy – mówią kibice Legii. Wynajem jednego metra kwadratowego powierzchni w galerii handlowej w tym punkcie miasta wynosi około 50 euro. To da ITI dochód 500 tys. euro miesięcznie, rocznie – 6 mln zł. Dlaczego miasto, skoro chce wyłożyć pieniądze na budowę stadionu, nie może na tym zarabiać? – Wiceprezydent Warszawy Andrzej Jakubiak powiedział delegacji kibiców, że warszawiacy powinni pana Waltera całować po rękach jako dobroczyńcę, który chciał się zająć KP Legia – mówią kibice. Na miejskich stadionach grają Herta Berlin, Inter Mediolan, Paris Saint Germain. Ale stadiony te są własnością spółek miejskich, które czerpią z tych obiektów korzyści. Ziemia pod stadionem warta jest co najmniej 500 mln zł. Czyli ITI dostanie miliard złotych za niewielką opłatę dzierżawną (KP Legia ma w użytkowaniu około 6 ha. Legia płaci za jego dzierżawę 36 groszy za metr, tj. łącznie 36 tys. zł miesięcznie, a od listopada 2009 r. będzie płaciła 75 groszy za metr – łącznie 50 tys. zł). – ITI dzierżawi teren za grosze, za darmo dostanie stadion, wejdzie z Legią na giełdę, jak zapowiada, sprzedając akcje wycofa swój kapitał i nadal będzie zarabiało na obiekcie. A warszawiacy to sfinansują – mówią sympatycy klubu. Koncern ITI nie kryje, że w 2011 r. klub chce wejść na rynek kapitałowy. Jego wartość już dziś ocenia się na około 80 mln dolarów. – Naturalnym momentem do wejścia Legii na giełdę będzie otwarcie nowego stadionu, czyli koniec 2010 r. Aby poznać prawdziwą wartość Legii, trzeba właśnie wejść na giełdę – powiedział w marcu tego roku w wywiadzie dla „Gazety Prawnej” prezes Miklas. – Gdy wejdą na giełdę, mogą poprzez emisję akcji wycofać swój kapitał, który zainwestują w Legię, pozostawią na przykład 20 procent i dalej będą zarządzali klubem, bo właścicielem akcji będzie tzw. szara masa, czyli pojedynczy akcjonariusze, nie będzie raczej strukturalnych inwestorów. Po prostu, większość kibiców klubowych kupi symboliczne akcje. Marka Legii jest znana, więc rozejdą się jak świeże bułeczki. Może się okazać, że ITI odzyska swoje pieniądze, zarobi na obiekcie i „wykoleguje” miasto oraz kibiców, pozostawiając po 25 latach dzierżawy wydmuszkę, klub z pustą kasą – nasz rozmówca przedstawia czarny scenariusz.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.