Grzegorz Bronowicki: Brakowało chłopa z jajami
01.06.2007 08:58
- Jak w Legii mi nie szło, to nie mogłem doczekać się powołania i wyjazdu na obóz z reprezentacją. Tam schodziło ze mnie to straszne napięcie i wszystko wracało do równowagi. Zabrakło nam osoby, która poprowadziłaby ten zespół. I wcale nie mam na myśli trenera, ale kogoś, kto miałby autorytet w drużynie, poważanie, szacunek. Kogoś, kto w ciężkich momentach potrafi zmobilizować zespół, podnieść go na duchu. - opowiada <b>Grzegorz Bronowicki</b>.
- Rozmowy z panem nie wypada nie zacząć od pytania o zdrowie, bo różnie ostatnio z tym bywało.
- Na razie jest w porządku, chociaż jeszcze w czasie sezonu co raz coś tam mi się odzywało. Dużo korzystałem z zabiegów odnowy biologicznej i mam nadzieję, że dało to efekty.
- Przez kontuzje ominęły pana dwa mecze eliminacyjne.
- Stąd po otrzymaniu ostatniego powołania bardzo o siebie dbałem, pielęgnowałem się (śmiech).
- Skąd te problemy?
- Nie wiem. Nie znam się na tym. Robiłem tylko to, co mi kazano. Może trochę w tym wszystkim mojej winy, bo jestem ambitnym człowiekiem i chcę jak najszybciej wrócić na boisko. Kiedy grałem jeszcze w Górniku Łęczna, miałem maksymalnie jeden uraz na rundę. I to taki mikrouraz, że po kilku dniach wracałem do gry.
- Polska jest liderem grupy, przed nią dwa mecze ze słabszymi rywalami. Awans coraz bliżej...
- Jest blisko i daleko. Jednak trzeba o czymś pamiętać. Jak czasem otwieram waszą gazetę i sprawdzam wyniki, to widzę, że taka Armenia umiała zremisować z Finlandią. Niespodzianki się zdarzają, mam nadzieję, że nie w naszym przypadku.
- Trener Beenhakker twierdzi, że w tych spotkaniach na boisko nie wyjdzie 11 najlepszych polskich piłkarzy, ale 11 najbardziej potrzebnych. Pan czuje się potrzebny czy najlepszy?
- Szkoleniowiec układa taktykę pod każdego przeciwnika, dobiera odpowiednich ludzi. Inaczej gra się z kontrataku, a inaczej, kiedy trzeba prowadzić grę. To, czy znajdę się w składzie, zależy od trenerów. Ja oczywiście zrobię wszystko, aby tak właśnie było. Na pewno zarówno Azerowie, jak i Ormianie się cofną i to my będziemy musieli prowadzić grę. Trzeba będzie wykorzystać skrzydła i zaatakować. I tutaj widzę rolę dla siebie.
- Właśnie minął pana pierwszy cały sezon w warszawskiej Legii. Przed rokiem był pan mistrzem Polski, teraz wyszło gorzej.
- Ze swojej gry w klubie na pewno nie jestem zadowolony, podobnie, jak z postawy drużyny. Przegraliśmy wszystko, co mogliśmy. Więcej było meczów słabych niż dobrych. Dobrze, że te rozgrywki już się skończyły. Teraz musi być już tylko lepiej, bo Legia zasługuje na to, żeby walczyć o mistrzostwo Polski, a nie bronić trzeciego miejsca w lidze.
- A coś pozytywnego? Zmienił się pan jakoś przez ten rok?
- Chyba zbytnio się nie zmieniłem. Na pewno stałem się bardziej pewny siebie.
- Tyle, że nie przełożyło się to na grę Legii.
- Zabrakło nam osoby, która poprowadziłaby ten zespół. I wcale nie mam na myśli trenera, ale kogoś, kto miałby autorytet w drużynie, poważanie, szacunek. Kogoś, kto w ciężkich momentach potrafi zmobilizować zespół, podnieść go na duchu. Czytam, że ma przyjść Jacek Bąk. Może on kimś takim zostanie? W minionym sezonie Legia nie stanowiła monolitu, tak jak na wiosnę 2006 roku. Tyle, że wówczas wciąż wygrywaliśmy. Teraz nawet po serii zwycięstw chodziliśmy jacyś podminowani.
- W przyszłym sezonie będziemy pana oglądać na polskich czy zagranicznych boiskach?
- Mam jeszcze ważny kontrakt z Legią i na razie wszystko wskazuje na to, że zostanę. Jednak mam ambicje, aby grać w lidze Mistrzów w większym klubie niż Legia. Nie wiem, czy na Zachodzie czy Wschodzie, ale gdzieś, gdzie pograłbym o wyższe cele.
- Z Legią może pan jedynie powalczyć o awans do Pucharu UEFA poprzez Puchar Intertoto.
- Boli mnie to, że nie obroniliśmy mistrzostwa i to bardzo. Ale bierzmy to, co mamy. Powalczymy w Pucharze Intertoto i zrobimy wszystko, aby przejść te dwie rundy i awansować. W przeciwnym wypadku zostanie nam polska liga, bez pucharowych atrakcji.
- Na zgrupowanie kadry mógł pan jechać jako mistrz Polski. Czuł pan lekką zazdrość patrząc na Macieja Iwańskiego czy Wojciecha Łobodzińskiego?
- Nie lekką, tylko dużą. Chyba za łatwo przyszło mi pierwsze mistrzostwo, bo teraz jest bardzo duży niesmak i złość.
- Porażki z ŁKS, Górnikiem Zabrze, Groclinem skądś się jednak wzięły.
- Nie było z naszej strony prawdziwej walki. Nie myśleliśmy, że my musimy ten tytuł zdobyć, że to musi być nasze. Przynajmniej ja tego nie zauważyłem. Charakteru i zaangażowania nigdy nam nie powinno zabraknąć, a w wielu przypadkach brakowało. Spodziewaliśmy się, że osiągniemy wiele. A nie osiągnęliśmy nic. Skoro robi się mistrzostwo, to nie wypada zejść poniżej pewnego, przyzwoitego poziomu. A my z tego szczytu spadliśmy bardzo nisko. Teraz trzeba budować zespół praktycznie od zera. W pewnym momencie przestaliśmy kontrolować siebie samych, motywować się, rozmawiać.
- Wygląda na to, że wyjazdy nam zgrupowania reprezentacji były dla pana zbawieniem.
- Miałem coś takiego, że jak w Legii mi nie szło, to nie mogłem doczekać się powołania i wyjazdu na obóz z reprezentacją. Tam schodziło ze mnie takie napięcie, inaczej się czułem. Może do mojego zawodu podchodzę zbyt emocjonalnie, ale taki już jestem i tego nie zmienię.
- Można powiedzieć, że korzystał pan z takiego "sanatorium u Beenhakkera".
- U niego nie ma jakiegoś luzu, ale ja mogłem odpocząć psychicznie. Człowiek przestawał myśleć o lidze, a koncentrował się na jednym konkretnym meczu. Do tego dochodziła możliwość gry w koszulce z orzełkiem na piersi, a to dla mnie bardzo ważne.
- W reprezentacji nie ma chyba takich problemów jak w Legii?
- Oprócz trenera, na boisku są ludzie, którzy cieszą się ogromnym posłuchem w zespole. Jacek Bąk często podpowiada. Jest jeszcze "Lewy", który mobilizuje, jak coś się nie układa. Właśnie w Legii brakowało nam takiego "chłopa z jajami", którego ludzie chcą słuchać, a nie wychodzą tylko pokopać sobie piłkę.
- W 2012 roku Polska wspólnie z Ukrainą zorganizuje mistrzostwa Europy. Pan wówczas będzie miał 32 lala. Jak na obrońcę to niewiele.
- Oczywiście, że będę chciał zagrać na tej imprezie. W ogóle mam nadzieję, że to EURO wiele zmieni, a polskie władze z tym wszystkim się uporają. Polacy są w stanie zrobić wszystko, ale i wszystko zepsuć. Lepsza infrastruktura, to lepsi piłkarze i wpływ na ich promocję.
- Wyobraża sobie pan te autostrady, hotele, stadiony?
- Tak, chociaż z drugiej strony trudno uwierzyć, że w tak krótkim czasie uda się zrobić taki postęp. Ale ja w to wierzę.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.