News: Grzegorz Szamotulski: Niczego w życiu nie żałuję

Grzegorz Szamotulski: Niczego w życiu nie żałuję

Piotr Stosio, Emil Kopański

Źródło: Legia.Net

04.03.2012 09:36

(akt. 12.12.2018 00:51)

<p style="text-align: justify;">Przedstawiamy Wam kolejny wywiad z byłym, nieco zapomnianym, piłkarzem Legii. Po Krzysztofie Iwanickim, Stanisławie Sobczyńskim i Macieju Murawskim przyszedł czas na nowego zawodnika Olimpii Elbląg - Grzegorza Szamotulskiego. Szamo, jak zwykle na luzie, przywitał nas garścią anegdotek. Poniżej zapis rozmowy z byłym bramkarzem Legii. Miłej lektury!</p>

 

O PRZYJEŹDZIE DO WARSZAWY


- Odbył się za sprawą Janusza Romanowskiego, który sprowadził mnie do Pogoni Konstancin. Przyjechałem razem z Marcinem Mięcielem. Zostałem natychmiast wypożyczony do Hutnika Warszawa. Potem Miętowy trafił do Legii, a ja na sezon za miedzę – na Konwiktorską, do Polonii. Naszym celem był awans do I ligi, i chociaż co prawda nie udało się tego osiągnąć, muszę być zadowolony – grałem we wszystkich meczach, z wyjątkiem ostatniej kolejki, co dla tak młodego bramkarza jest bezcenne. Miałem to szczęście, że trener na mnie postawił i mogłem zbierać doświadczenie.


O PRZYJŚCIU I GRZE W LEGII


- To, że trafiłem do Legii po jednym sezonie na Konwiktorskiej, to czysty przypadek. Było już niemal przesądzone, że zostanę w Polonii na kolejne rozgrywki. Legia wzięła z Białegostoku Andrzeja Olszewskiego, więc dla mnie nie było miejsca. Ale Andrzejowi nie poszło zbyt dobrze i trzy dni przed końcem obozu zostałem ściągnięty na Łazienkowską. Pierwszy rok siedziałem na ławce, a bronił Maciek Szczęsny. Był jeszcze Marcin Muszyński, obecny trener bramkarzy w Młodej Legii. Po sezonie nastąpiła w Legii totalna wyprzedaż. Odeszli m.in. Szczęsny, Radek Michalski, Krzychu Ratajczyk. Odbyła się zwyczajna łapanka, w kadrze było nas trzynastu, ale coś udało się jednak sklecić z niczego.


- Grę w Legii zaczynałem w czasach Leszka Pisza. Młody byłem, sprzęt nosiłem, pachołki rozstawiałem i cieszyłem się, że w ogóle mogę w takiej drużynie być. Miałem trochę szczęścia, że Radek Michalski też pochodził z Gdańska i wziął mnie trochę pod swoje skrzydła. Trzeba przyznać, że nie wszyscy się w tym zespole lubili, ale na boisku byli jednością. Fali żadnej nie przechodziłem. To były inne czasy, nie było gwiazdorstwa wśród młodych graczy. Wtedy obowiązkiem było napompować piłki, zanieść sprzęt na trening czy po meczu torbę do autokaru. Każdy znał swoje miejsce w szeregu. Wszyscy byli bardzo w porządku.


- W Legii zacząłem regularnie grać jesienią 1996 roku. Mieliśmy wtedy mocno okrojoną kadrę, znajdowało się w niej 13-15 zawodników, ale dawaliśmy radę i graliśmy na przyzwoitym poziomie, choć wielu widziało w nas kandydatów do spadku. Była bardzo fajna atmosferka, piłkarze zresztą też byli nieźli. Co prawda większość, tak jak ja, nie mieściła się w pierwszym składzie w poprzednim sezonie, ale to byl czas Ligi Mistrzów, naprawdę mocna ekipa. Nie było tak źle, pograliśmy nawet w europejskich pucharach, a dużo osób dobrze wspomina tamte mecze. Nie ma jednak po co cały czas wracać do tamtych czasów. Jestem facetem, który nie żyje przeszłością. Może kiedyś będę miał co opowiadać wnukom, ale patrzę przede wszystkim na to, co jest teraz. Tak samo mógłbym wracać do juniorów Lechii, bo mieliśmy super ekipę, a tymczasem chłopaki, poza Mięcielem, nie grają w piłkę.


- Od kiedy przyszedłem do Warszawy, zakochałem się w Legii i stałem się prawdziwym legionistą. Do tej pory spotykam się z oznakami sympatii ze strony kibiców. Mam zresztą specyficzny typ urody, łatwo mnie rozpoznać, więc często mam okazję pogadać z fanami. Z drugiej strony nie spotykałem się, mimo wyraźnego utożsamiania z Legią, z przejawami niechęci. Tylko po moim przyjściu do Jagiellonii w internecie pojawiało się trochę nieprzychylnych opinii. Ale wiadomo, piszą to ludzie zakompleksieni. Nie było odważnego, który przyszedłby i mi to powiedział, łatwiej napisać w internecie, że ktoś jest stary, łysy i gruby. Teraz w Elblągu mam spokój, bo kibice są zaprzyjaźnieni z Legią.



O SŁYNNEJ FRYZURZE


- Afera, która powstała po meczu z Polonią Warszawa, podczas którego zademonstrowałem moją słynną fryzurę, stała się słynna w całym piłkarskim, i nie tylko, środowisku. Przed meczem bardzo mocno przeciwko mojemu pomysłowi był trener Mirosław Jabłoński. Kazał mi nie wygłupiać się i nie prowokować kibiców Polonii. Fryzurę zrobiłem dzień wcześniej, szkoleniowiec był zaskoczony i zagroził, że nie wystawi mnie w składzie, jeśli tego nie zgolę. Powiedziałem – ok, ja tego nie zmienię, jeśli chcesz, to mogę nie zagrać, co za problem? Ostatecznie jednak zagrałem. "Elkę" zrobił mi fryzjer Marian, już sporo wcześniej wtajemniczony był w mój pomysł. Zapuściłem z tyłu nieco więcej włosów, a Marian wyciachał mi piękną fryzurkę. Trochę nożyczkami, trochę żyletką. Fajnie było, śmiesznie.


O GARAŻU I INTEGRACJI W ZESPOLE


- Na legendarny Garaż jeszcze zdążyłem się załapać. Było to w czasach Leszka Pisza, kilka razy miałem okazję tam zajrzeć. Nie było jednak tak, jak się o tym mówi, że piłkarze szli i kończyli zalani w trupa. Zawodnicy przychodzili napić się piwa, zjeść coś i pogadać. Na pewno nie polegało to na tym, że wpadała ekipa i chlała bez umiaru. Coś w rodzaju Garażu funkcjonowało także podczas mojej gry w Śląsku, może dlatego, że był tam Piszczyk. Ale to też działało na zdrowych zasadach, a nie takich, że każdy po treningu tam biegł i pierwsza rzecz to bomba. Była to po prostu firma integracji, której teraz w niektórych klubach bardzo brakuje. Nie wiem, jak to wygląda w Legii, ale bardzo możliwe, że każdy tylko ucieka w swoją stronę. Kiedyś tempo życia było wolniejsze, nie było internetu, telefonów komórkowych. Teraz się to zmieniło.


O PAMIĘTNYM MECZU Z WIDZEWEM


- Przegrany 2:3 mecz z Widzewem decydujący o mistrzostwie Polski to najgorsze spotkanie w mojej karierze. Do tej pory nie mogę tego przetrawić. Kilka lat później spotkałem się z sędzią Czyżniewskim, który prowadził tamte zawody. Nie mogłem mu darować, że się wtedy przewrócił. Zawsze go jechałem, że gdyby mu nie spadł łańcuch, ja byłbym mistrzem Polski. Gdy doznał kontuzji, wszystko się rozprężyło i zabrakło koncentracji. Popełniliśmy też spory błąd. Zamiast po pierwszej bramce zaatakować jeszcze bardziej, siedliśmy dupą we własnej szesnastce i się tylko broniliśmy. Zamiast na boisko wpuścić napastnika, trener wprowadził obrońcę i nawet nie było na kogo kopnąć piłki. Dużo tego zamiast... Może gdybym był starszy, krzyczałbym, żeby ktoś szedł do przodu, a tak to był instynkt – trzeba się bronić. Kibicom, którzy sugerują, że ten mecz był sprzedany, nie mam nic do powiedzenia, bo tak nie było. Nie będę się tłumaczył, bo robią to tylko winni. Każdy ma prawo do własnej oceny sytuacji. Mnie jest głupio, bo przegraliśmy wygrany mecz, ale nie było żadnych wałków. To mogę zagwarantować.


O KENNECIE ZEIGBO I NIEDOSZŁYM TRANSFERZE DO AC MILAN


- Pojawił się motyw, że miałem wyjechać do Włoch. Miałem iść najpierw do Wenecji razem z Kennethem Zeigbo. Skończyło się na tym, że pojechałem na spotkanie z działaczami, przywitałem się, pożegnałem i wróciłem. Ogólnie "Spoko, Spoko" był bardzo ciekawym gościem. Nie zapomnę, jak on przyjechał na nasze zgrupowanie we Francji. Boisko było tak twarde, że nie byliśmy w stanie chodzić po nim w lankach. A chłopaczyna przyjechał w czerwonych sztolach i już po pierwszym treningu trener Brychczy powiedział, że będzie z niego piłkarz. Kiedy wszystko zaczęło mu trybić, zaczęto kontenerami przywozić tych czarnych, bo myślano, że każdy czarny to będzie nowy Zeigbo. W konsekwencji przez Łazienkowską przewinęło się paru "asów". Śmialiśmy się, że oni wszyscy przyjeżdżają na Cargo. Nie zapomnę, jak oni wchodzili. Co drugi, to był wygięty, ale wiadomo – czarny, to może Kenneth. On miał bardzo fajne wejście, był dobrym piłkarzem, więc nie miał problemów z odnalezieniem się w zespole. Strzelił bramkę Widzewowi, więc został też szybko zaakceptowany przez kibiców, stając się ich idolem.


O TRENERACH, Z KTÓRYMI WSPÓŁPRACOWAŁ


- Trenera Jabłońskiego wspominam bardzo dobrze. Sporo mi pomógł, wyciągnął mnie w Lechii, dał szansę gry w reprezentacjach młodzieżowych. Później jeszcze spotkaliśmy się w Polonii i Amice Wronki, więc moja kariera przeplata się z jego w wielu miejscach. Opinia, która o nim panuje, że nie daje sobie rady na wysokim poziomie, bo jest za grzeczny, nie ma kompletnie sensu. Co z tego, że ktoś tak o nim powie? O mnie mówią, że jestem nienormalny i co? Mam się zmieniać, bo ktoś coś palnął? Są trenerzy, którzy reagują bardzo impulsywnie, ale są też tacy, którzy patrzą na wszystko spokojnie, chłodnym okiem. Jabłoński należy do drugiej z tych grup. Ma dobry warsztat, szkoda, że ostatnio trochę wypadł z obiegu, ale mam nadzieję, że niebawem wróci do pracy.


- Dwóch bardzo dobrych trenerów, z którymi znalazłem wspólny język, spotkałem w Szkocji. W Dundee United pracowałem z obecnym selekcjonerem reprezentacji Szkocji, Craigiem Leveinem, a w Hibernianie z Mixu Paatelainenem. Jeśli chodzi natomiast o trenerów bramkarzy, bez dwóch zdań, najlepiej pracowało mi się ze świętej pamięci Piotrem Dzwonkiem.


O KONFLIKCIE ZE STEFANEM MAJEWSKIM


- W swojej karierze spotkałem się z wieloma trenerami, ale tylko z jednym nie potrafiłem się dogadać w żaden sposób. Miałem jedną wymianę zdań ze Stefanem Majewskim, padło trochę mocnych słów i przypięto mi łatkę zawodnika, który nie szanuje żadnego szkoleniowca, chociaż faktem jest, że zawsze mam swoje zdanie. Co do Majewskiego, niestety dla niego, ale nie potrafi dogadać się z większością zawodników, z którymi pracuje. Nie byłem więc pierwszym i nie ostatnim. Nie chcę wyciągać na światło dzienne tego, co stało się w tej słynnej szatni i niech tak zostanie. Dużo czynników przyczyniło się do tego, że coś we mnie pękło, wstałem i powiedziałem to, co myślę. Często rozmawialiśmy w drużynie po treningach o tym, co nas denerwuje. W końcu wstałem i poszło, wylałem wszystkie żale swoje i zespołu, biorąc na siebie całkowitą odpowiedzialność. Próbowali się także włączać inni piłkarze, jak Tomek Dawidowski, ale kazałem mu usiąść, bo wiedziałem, że i tak ja polecę, więc nie ma sensu, żeby on dołączył do mnie i też miał problemy. Mnie było wszystko jedno. Kontrakt wygasał mi za półtora miesiąca i nie miałem nic do stracenia. Poniosłem konsekwencje i tyle. Pewnie gdybym teraz zastanowił się nad tym, ile w życiu zrobiłem zbyt pochopnie, czegoś bym żałował. Swojego charakteru jednak nie zmienię, choć ostatnio troszkę się uspokoiłem. Gdy byłem młody, byłem bardziej impulsywny. Kilka spraw mogło się inaczej potoczyć. Zresztą, ja mam dwie twarze – jedną prywatnie, a drugą na boisku.


O ZAGRANICZNYCH WOJAŻACH


- Żałuję, że do PAOK-u trafiłem zimą, a nie latem. Można powiedzieć, że całe ciało pojechało do Grecji, a głowa została w kraju. Wyjechałem tam chyba trochę za szybko. Ale wiadomo, tak to  bywa, kiedyś musi przyjść pierwszy wyjazd, żeby człowiek potem był już mądrzejszy. Może gdybym wyjechał później... Ale gdyby babcia miała wąsy, to by dziadkiem była.


- Wiele osób mówi, że zwiedziłem tyle klubów przez mój wybuchowy charakter, a to nieprawda. Odejść chciałem jedynie z Dundee United, bo obiecałem to Łukaszowi Załusce. Nie wiem, czemu tak zrobiłem, drugi raz zapewne był już tak nie postąpił, ale skoro tak powiedziałem, trzeba było słowa dotrzymać. A potem poszło już jak w dominie... Pojechałem do Preston, tam nie grałem, bo złapałem kontuzję. Rozwaliłem kolano, musiałem mieć usztywnioną nogę, potem dojść do pełnej sprawności, a przecież nikt już kulawego nie weźmie. Trzeba było zrobić krok wstecz.  Zmieniłem klimat, pojechałem do Izraela, ale po pierwsze było za ciepło, a po drugie mi nie płacili, więc się wpieniłem i wyjechałem. Wtedy odezwał się Załucha, że Hibernian szuka bramkarza. Podpisałem kontrakt, chwilę pograłem, ale znów przyplątał się uraz i tak to się toczyło. Tu pół roku, tam pół roku. Pewnie, że po części to także moja wina, ale tak to w życiu bywa. Podejmujesz jedną, drugą złą decyzję i potem ciężko jest to naprawić. Ostatnio w Warcie Poznań rękę podał mi trener Płatek, myślałem, że wyjdę na prostą, ale szkoleniowiec został zwolniony, więc i ja musiałem odejść. Wiadomo, dinozaurów w klubie nikt już nie trzyma. Nie ma jednak problemu, nie będę chodził i płakał.


O ŚLĄSKU WROCŁAW I JANUSZU WÓJCIKU


- Jeśli chodzi o mój pobyt w Śląsku Wrocław za kadencji Janusza Wójcika i pytania o organizowanie szczęścia, mogę powiedzieć niewiele. Nie wiem, jak było w przypadku innych klubów, które prowadził Wójcik, ale we Wrocławiu żadnego kupowania spotkań nie było. Więcej w tym temacie do powiedzenia nie mam, to są sprawy, o które trzeba pytać trenera. Zresztą, w Śląsku też za wiele nie pograłem – spadłem bowiem na kawałek racy, którą rzucili na boisko kibice, i rozciąłem kolano. W konsekwencji byłem wyłączony z gry na sześć tygodni. Do zespołu z Wrocławia wypożyczony byłem na pół roku, więc po wygaśnięciu umowy wróciłem do swojego klubu.


O KORONIE KIELCE


- Koronie Kielce pomogłem w utrzymaniu, w spotkaniu z Arką Gdynia. Akurat etatowy bramkarz mial taki okres, że co nie kopnęli w jego stronę, to mógł wyjmować z siatki. Wsadzili na konia dziadka, i dziadek dał radę. Potem z internetu dowiedziałem się, że odpowiadam za szkolenie bramkarzy w klubie, chociaż absolutnie na to się nie zgadzałem. Zaczęło się od tego, że Włodzimierz Gąsior został trenerem i w czwartek po treningu powiedział, że chce ze mną porozmawiać. Wtedy nie grałem i już wiedziałem, że będzie jakaś wajcha. Usiedliśmy we trójkę – ja, Gąsior i Daniel Purzycki. Poszło wprowadzenie, że bardzo mnie szanują i w ogóle, ale jestem najsłabszy w Koronie i może zajął się bramkarzami. Odpowiedziałem, żeby zostawili mnie w spokoju i żadnym trenerem bramkarzy nie będę, po czym wyszedłem ze spotkania. Następnego dnia, w piątek, wystąpiłem na treningu jako ostatni stoper, bez rękawic, a w sobotę grałem już w pierwszym składzie w meczu z Arką. Gąsior jawił się więc jako bezprzeczny mistrz motywacji. Purzycki też kiedyś chciał zademonstrować jedno ćwiczenie na treningu. Dwa pasiki i nie trafił do pustaka. Stanął dumny i powiedział: "Macie to powtórzyć!". Wyskoczyłem przed szereg i zapytałem: "Przepraszam, ale tak jak pan trafić w bandy?". Było wesoło...



O JAGIELLONII BIAŁYSTOK I KAMILU GROSICKIM


- W Jagiellonii było inaczej niż w Kielcach, w drużynie panowała dyscyplina. Na zgrupowaniach mieszkałem z Kamilem Grosickim, a z nim nie można było się nudzić. Miał tylko jedną wadę – strasznie chrapał! Ale to tak, jakby się dusił. Kiedyś chciałem nawet wzywać do niego pogotowie. Z Groszkiem było fajnie, raz mi dał wcinę, chciałem go złapać, ale za szybki jest. Z wcinkami to jest tak – jak strzeli, to kozak, jak nie, to leci po piłkę. W Szkocji na początku nie wiedzieli o co chodzi, ale potem się nauczyli i fruwały piłeczki. Kopaliśmy z Załuchą za stadion, niech lecą. Trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów.


O  EPIZODZIE W LIDZE SŁOWACKIEJ


- Na Słowacji pierwszy raz w życiu mieszkałem w trybunie. Pokoik, warunki spartańskie, miałem za to bardzo blisko na treningi, nie musiałem się przebierać i cały czas chodziłem w sprzęcie (śmiech). W jednym meczu przyjąłem siódemeczkę i jorgnąłem się, o co w tym wszystkim chodziło. Przegrywaliśmy 0:7, próbowałem grać na czas, a napastnik krzyczy: "Graj, szybko!". Myślę: gdzie? Do dziesięciu dobić to lipa... A po meczu, pomimo tego, że nam nie płacili, jeden zasuwał w nowych butach. Stwierdziłem, że to nie ma sensu, spakowałem się i wyjechałem. Potem jeszcze zagrałem w dwóch meczach, ale przyjeżdżałem tylko na samo spotkanie i płacili z góry. Kompletna amatorka, trener bramkarzy na treningu z komórką ganiał. Strzelał i odbierał telefon! Kabaret, Korona przy Słowakach to wzór profesjonalizmu.


O OLIMPII ELBLĄG


- Trudno spodziewać się, że z Olimpią uda się zrobić jakiś wspaniały wynik. Trzeba liczyć na cud, żeby się utrzymać w lidze. Chcę jeszcze trochę pograć, a w Elblągu z pewnością będę miał sporo okazji, żeby udowodnić swoją przydatność. Mam nadzieję, że koledzy z obrony troszkę pomogą i damy radę. Jestem pozytywnie nastawiony, mam fajnego trenera bramkarzy, Jarka Talika, więc zasuwam, robię swoje i jadę do domu, nie przejmując się jakimiś kłopotami organizacyjnymi w klubie. Mówiono mi, że wyniki są pochodną niezbyt mocnej psychiki, że po straconej bramce od razu opuszczają głowy w dół. Nie chcę wchodzić do szatni z opinią motywatora, bo zawsze potem jest tak, że wyrzucają z klubu właśnie jego (śmiech). Ja chcę grać, a nie być kapitanem czy w jakichś radach drużyn. Starczy tych rozwiązań umów.


- Bardzo fajną opcją jest to, że kibice Olimpii to również fani Legii. Dzięki temu czuję się tam bardzo dobrze. Czasem wychodzą z tego śmieszne sytuacje, jak choćby po jednym ze sparingów. Gramy o 12, po meczu podeszli do mnie kibice, dwóch nawalonych. Zaczynają mnie całować, bełkotać "Grzesiu, daj koszulkę"... Mówię: "Panie, mam jedną na cały sezon!". Słyszę: "Ale prezes pozwolił!". To niech mu prezes da, bo inaczej mnie obciąży kosztami... Ale wiadomo, fajny klimacik. Sparingi graliśmy na sztucznej nawierzchni, więc kibice stali blisko. Jeden z Żuberkiem, ciepło jest, to czasem coś trzepnie i jest dobra faza. Całkiem miło. Na pewno nie ma co narzekać na infrastrukturę, mamy naprawdę dobre warunki.


O NIEDOSZŁYM TRANSFERZE DO GLASGOW RANGERS


- Rzeczywiście, kiedyś była opcja transferu do Rangersów. Niestety, nie wyszło przez jedną osobę. Miałem umowę z Jarosławem Kołakowskim, a podpiął się pod wszystko inny menadżer, z którym pracowałem wcześniej, ale nasza umowa wygasła. Tymczasem on zmienił daty, wynegocjował prowizję dla siebie i zadzwonił do mnie, że oferują trzy tysiące funtów brutto na tydzień. Odpowiedziałem, że za taką kwotę nie zrobię nawet skłonu i nie mam zamiaru tam iść. Inni zawodnicy zarabiali po 25-30 tysięcy. Powiedziałem – dajcie mi piętnaście. Oni jednak nie mieli zamiaru negocjować. Zszedłem do dziesięciu, a Rangersi zaproponowali czwórkę. Grzecznie podziękowałem i poradziłem, żeby poszukali sobie kogoś innego. Gdybym na to przystał, zarabiałbym mniej niż w Dundee United. Wkurzyłem się poważnie, ale na szczęście już mi przeszło.


O ŻARTACH ROBIONYCH KOLEGOM


- Kolegom z zespołu robiłem mnóstwo kawałów. Znana jest już historia Serka Wiechowskiego, mistrza roztrenowania, któremu ofiarowałem Złotego Buta. Strzelał mnóstwo goli, ale tylko na treningach. Poszedłem więc do magazyniera, wziąłem starego buta, pomalowałem na złoto i wręczyłem Serkowi. Pamiętam, że miał wówczas zatarg z Robertem Błońskim z "Gazety Wyborczej". Postanowiłem więc wypisać, iż jest to nagroda imienia tego właśnie pana. Ależ się wtedy zagotowało! Potem mu przeszło i nawet na dyskoteki chodził z tym butem. Ma go do tej pory, bo to jest jego jedyna nagroda, którą w życiu dostał. Było wesoło, ale nikt się na nikogo nie gniewał. Wiadomo, że czasem ktoś komuś na treningu skoczył do gardła, jak to w każdej drużynie, ale bijatyk nie było.

- Kiedyś, gdy byłem jeszcze w Legii, powołaliśmy do kadry Piotrka Mosóra. Gdy usłyszał, że jedzie na zgrupowanie reprezentacji, był niezwykle szczęśliwy, przygotowywał się nawet powoli do wyjazdu. Jak to zrobiliśmy? Siedziałem z kierownikiem Zawadzkim w klubie, piliśmy kawę i zaczęły przychodzić faksy z PZPN-u. Zapytałem wtedy: – Kiero, może byśmy powołali jednego więcej? Poprosiliśmy sekretarkę o przepisanie z dodaniem jednego nazwiska i wszystko. Kiedyś nie było Internetu, Mosór potwierdzał więc na telegazecie i dziwił się wkurzony: „Aaa, zapomnieli o mnie!”. To były najlepsze trzy dni Moskita w Legii, jeździł na dupie na treningach jak nigdy. Potem trzeba było to odkręcić. – Wiedziałem, k...a, wiedziałem. Niemożliwe, żeby mnie powołali! – mówił.


- W ówczesnej szatni było kilka niezłych numerów. Przybijaniem butów do podłogi zajmował się Marek Jóźwiak, a nie ja. Smarowanie majtek maścią rozgrzewającą było standardem. Po reakcji z wodą piecze jeszcze gorzej. Raz Muraś dostał od kogoś. Jak wszedł pod prysznic, to tańczył Dudek Dance! Popularną praktyką było także przepisywanie ksywek na piłkach. Każdy musiał podpisać swoją futbolówkę. Igor Kozioł to był Redondo – ja zaś robiłem z niego Belmondo.


- W Sturmie Graz jednemu murzynowi przestawiłem auto. Myślał, że mu ukradli. A miał tam wszystko – dokumenty, klucze do domu, telefon. Wyciągnąłem mu w szatni kluczyki do samochodu, powiedziałem trenerowi, że idę mu je przestawić i tak zrobiłem. Przejechałem na drugą stronę budynku klubowego i truchcikiem wróciłem na trening. Wtedy pierwszy raz widziałem białego murzyna. Zbladł w sekundę. Zaczął krzyczeć "Polizei, polizei!". Miał wielkie stopy, to kiedyś w szatni przyniosłem spod prysznica ogromną stopę antypoślizgową i mu odrysowałem. Prawie mnie zabił. Inny przyjechał skuterem, to wniosłem mu go do kontenera na śmieci. Następny na treningi przychodził w szarym dresie, przypominającym kombinezon malarski. Za którymś razem znalazł w kieszeniach wałek, kombinerki i inne tego typu gadżety, to więcej w nim nie przyszedł. Ogólnie sporo jaj się robiło, ale wiadomo, że jak jest fajna atmosfera w drużynie, to robi się wynik.


O BRAMKARZACH W POLSKIEJ EKSTRAKLASIE


- Najlepszym bramkarzem w polskiej lidze jest... Sławek Szmal. A mówiąc poważnie – trójka obcokrajowców. Duszan Kuciak, Marian Kelemen i Sergiej Pareiko, który, nie wiem dlaczego, ostatnio trochę obniżył loty. Podoba mi się też Wojtek Pawłowski z Lechii. Mam nadzieję, że w tym Udinese będzie bronił, inaczej jego wyjazd nie ma sensu. Ale widać, że ma charakter, nie pierdoli się z ludźmi i będzie z niego coś dobrego. Włosi muszą tylko popchnąć gdzieś Handanovicia, a pewnie to zrobią, bo to dobry bramkarz i mogą na nim sporo zarobić. To szansa dla Pawłowskiego.


- Miałem szczęście, że w Legii trafiłem na dwóch kapitalnych bramkarzy – Zbyszka Robakiewicza i Maćka Szczęsnego. Miałem się więc od kogo na początku swej poważnej przygody z piłką uczyć. Trener miał więc twardy orzech do zgryzienia, na kogo z nich postawić. Jeden z nich musiał heblować tyłkiem ławkę. To nie była do końca dobra sytuacja, tłuc się cały czas o jedynkę. Grze towarzyszy wtedy niepewność. "Zawali, nie zawali? Jezu, żeby zawalił!" - takie wtedy pojawiają się myśli. Przecież nikt mi nie wmówi, że siedzący na ławce bramkarz, który chce grać, ma w głowie "Niech on dobrze broni". W poprzednim sezonie dla odmiany w Legii były duże zawirowania i dziwię się, że szansy nie dostał Kuba Szumski. I tak było nieciekawie, więc warto było chłopaka sprawdzić. Bronili Antolović, Machnowski, Skaba. Skoro broniło trzech, mógł bronić i czwarty. A może zostałby, odpalił, jak Pawłowski w Lechii? Fajnie w ŁKS-ie trzyma się też Bodzio Wyparło. Jest zakonserwowany jak Lenin (śmiech). Chudziutki, szczuplutki, wyżyłowany. Dobrze się prowadzi i to przynosi efekty.


O REPREZENTACJI POLSKI


- 13 występów w reprezentacji, które zaliczyłem, to mega dużo. Przecież tam byli tacy zawodnicy, jak Matysek, Dudek, Sidorczuk. Rywalizacja o miejsce w składzie była ogromna! A ja byłem w dodatku z polskiej ligi, podczas gdy Dudek grał w Feyenoordzie a potem w Liverpoolu, Matysek w Bundeslidze... Zawsze mogłem zaliczyć więcej występów, ale też i mniej. Krzywdy nie ma.


O OBSADZIE BRAMKI NA EURO 2012


- W bramce na Euro 2012 w reprezentacji Polski widziałbym Artura Boruca. Chciałbym, żeby Franciszek Smuda wreszcie się z nim dogadał. Rywalizacja może tylko pomóc. Gniewać się na siebie mogą dzieci, a nie poważni mężczyźni. Trener Smuda zawsze mówi, że jest facetem z jajami, a według mnie postępując w taki sposób z Borucem po prostu się ośmiesza. Powinien pojechać do Artura, wypić z nim browarka czy kawę, wyjaśnić pewne sprawy twarzą w twarz i po problemie. Przecież jakby każdy się tak gniewał, to nikt by nie grał w kadrach. W Anglii nie takie numery przechodzą płazem. Gdyby wszyscy tak podchodzili, jak u nas, w piłkę nie grałby nikt. Śmieszne jest, że ostatnio nawet Jacek Kazimierski powiedział, że chętnie widziałby Boruca w kadrze. To jaka jest w tym sztabie szkoleniowym komunikacja? Nawet prezes Lato mówił, że Artur by się przydał. Jak to w końcu jest?


O TERAŹNIEJSZOŚCI


- Życzę chłopakom z Legii, aby zdobyli w tym sezonie mistrzostwo Polski i awansowali do upragnionej Ligi Mistrzów. Teraz wreszcie są ku temu warunki i nie ma się czego wstydzić. Kiedyś przyjeżdżali piłkarze Blackburn Rovers i kąpali się w hotelu. Pamiętam spawanie krzesełek, siatkę wojskową rozpiętą nad trybunami, przecież to żenada była. Teraz powiało Europą.

- Mocno pilnuję się, aby nie stracić formy. Uważam na to, co jem, a przede wszystkim na to, co piję (śmiech). Ciężko trenuję, po trzydziestce trzeba się do formy fizycznej przykładać bardzo mocno. Szkoda, żeby ktoś o zawodniku mówił, że jest stary i gruby. W moim przypadku jeszcze gorzej, bo dodają też, że nienormalny. Byłoby za dużo tych negatywów.

Polecamy

Komentarze (14)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.