News: Grzegorz Tomasiewicz: Jeśli będą się śmiać, to ja razem z nimi

Grzegorz Tomasiewicz: Jeśli będą się śmiać, to ja razem z nimi

Piotr Jóźwiak

Źródło: Legia.Net

12.02.2013 22:29

(akt. 10.12.2018 04:10)

Przynajmniej od roku nie jest już anonimowym nastolatkiem. Kapitan reprezentacji do lat 17., którego talent leży na tej samej półce, co Wolskiego czy Furmana. Zanim trafił na Łazienkowską, mógł wertować kolejne oferty z zagranicy. I kiedy wydawało się, że w mediach będzie go coraz więcej, nagle, w debiucie, dostał całą stronę. W Fakcie. Z „afery sweterkowej” trudno mu było się wygrzebać, bo wyrok zapadł właściwie w chwili oddania numeru do druku. Nikt nie chciał słuchać jego tłumaczeń – w pewnym momencie został bez meczów, treningów, szkoły i… dachu nad głową. Grzegorz Tomasiewicz, kilka dni po uniewinnieniu przez sąd, w szczerej rozmowie z Legia.Net.

- O "aferze sweterkowej" informowaliśmy w tym miejscu, zaś o wyniku sprawy sądowej tutaj.

Chyba odetchnąłeś. Ile kilogramów jesteś lżejszy?


- Oj, sporo… Za mną bardzo ciężki czas. Naprawdę ciężki.


Cztery miesiące wyciągnięte z życiorysu. Pamiętasz, co działo się 3 listopada?


- Jak tylko wstałem… Nie, w zasadzie od razu znajomi dali mi znać, że jestem w Fakcie. No więc od razu myk - do kiosku. Otwieram gazetę, a tam jestem twarzą akcji. Główny bohater… Od całego zdarzenia, czyli od czasu zatrzymania przez policję, minął wtedy tydzień. Miałem nadzieję, że skoro przez te kilka dni było cicho, to sprawa wyjdzie na jaw dopiero po decyzji sądu. Spodziewałem się, że zostanę uniewinniony i tyle. No, ale ktoś życzliwy doniósł. I tak zaczęło się zamieszanie.


Pierwsza myśl?


- Jest słabo…


Czyli telefon rozgrzany do czerwoności…


- Można tak powiedzieć. Rodzice bardzo mnie wspierali. Byli wcześniej razem ze mną na przesłuchaniu, wiedzieli, jaki mam zarzut. Wiedzieli też, że nikt nie oskarża mnie o kradzież. Nic przy mnie nie znaleziono, zresztą nawet nie uciekałem przed policją, bo i po co?


Pewnie wyobrażałeś sobie trochę inny debiut na łamach prasy.


- Najśmieszniejsze jest to, że w tekście rzekomo policja zatrzymała cztery osoby, które nawet zostały wyliczone. Było nas trzech. Zarzuty oczywiście też się nie zgadzały… Bolał mnie ten tekst, bo ktoś, kto potem to czytał, brał te informacje jako coś pewnego i na ich podstawie wyrabiał sobie opinię.


W klubie o sprawie wiedzieli wcześniej, od policji. Zajęli jakieś stanowisko?


- Klub zadecydował, że do czasu decyzji sądu, zostajemy zawieszeni. Wyrzucono nas z bursy, zawieszono też w szkole, nie mogliśmy trenować ani tym bardziej grać. Mieliśmy przez prawie miesiąc nie chodzić do szkoły, a przecież na dzień przed zatrzymaniem przez policję, czyli tydzień przed tekstem w Fakcie, to ja właśnie do Warszawy wróciłem, po trzech tygodniach zgrupowania kadry… I było co nadrabiać na lekcjach.


Powiedziałeś, że zostaliście wyrzuceni z bursy. Więc gdzie się przenieśliście?


- Na dwa tygodnie wróciłem do domu, do Jaworzna. Potem, razem z Robertem (Bartczakiem- przyp. red.), mieszkaliśmy w hotelu.


W hotelu?


- Tak, w Ibisie. Pan Kucharski, nasz menedżer, załatwił nam pokój, żebyśmy mieli gdzie mieszkać. Bardzo nam pomógł, bo my naprawdę nie mieliśmy gdzie mieszkać…


Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że w takim razie Legii bardziej zależało na wyciszeniu sprawy, niż utrzymaniu domniemania waszej niewinności?


- Takie mam wrażenie. Ale nie wiem do końca, kto podejmował decyzje w naszej sprawie. Ze mną i moimi rodzicami kontaktował się pan Mazurek.


Oglądałeś słynne wideo z tańcem Szymona Drewniaka?


- Widziałem, nawet się śmiałem z tego, że jak tak można.


To był marketingowy strzał w stopę dla akademii Lecha. Wy też nie zrobiliście reklamy akademii. Obie sytuacje łączy wspólny mianownik – on z bursy i wy z bursy.


- Ale to dwie różne sprawy. Tam wszystko było widać czarno na białym, a u nas? Ludzie wiedzieli tyle, ile przeczytali. Już mówiłem, że w tekście było dużo nieprawdy i nieścisłości, na co nie mieliśmy wpływu.


Kiedyś Dominik Furman opowiadał mi, że przeprowadzając się do Warszawy, od razu zapowiedział: do bursy nie idę! Ostatecznie zamieszkał razem z Przemkiem Mizgałą i jego tatą. I nieźle na tym wyszedł, jak pokazało życie.


- Fajny jest model angielski, że mieszka się u rodzin. Ja nie dostałem takiej możliwości, jaką otrzymał Dominik, ale też miałem swoje obawy. W bursie – w tej, w której teraz mieszkam - jest około dwudziestu chłopaków. I z Legii, i z Polonii. Życie tutaj wygląda trochę inaczej. Tyle że ja przyjechałem grać w piłkę i na tym aktualnie chcę się skupić.



Za tobą pierwszy mecz po czterech miesiącach przerwy. I choć był to jedynie sparing, wróciłeś z przytupem - od razu z bramką.


- Dostałem świetną piłkę od Roberta, dzięki której znalazłem się sam na sam z bramkarzem i strzeliłem po długim. Ulżyło mi wtedy. Fajny był w ogóle pierwszy kontakt z piłką. Od razu ta myśl – zabrać się z nią do środka czy poszukać prostopadłego podania? Bo ja wolę ograć trzech i wystawić koledze do pustej, niż strzelać z trzydziesto metrów po okienkach. Lubię asystować, no i trochę pobujać się z piłką, choć teraz robię to coraz rzadziej. Ale tym razem trenerzy Karst i Wójcik podpuszczali mnie, zachęcając, żebym zakładał sitka. Widzieli, że odżyłem.


To ile tych sitek naliczyli?


- Ze cztery pękły (śmiech). Wygraliśmy 6:1 z Ceramiką Opoczno, a teraz pora na kolejne mecze.


Nie boisz się, że to sweterkowe piętno przyczepiło się do ciebie na stałe? Wejdziesz do szatni Młodej Legii, a oni będą cię kojarzyli nie jako Grześka - utalentowanego piłkarza, tylko bardziej jako Grześka - wielbiciela swetrów. Od tego tematu prędko nie uciekniesz…


- Jeśli chcą się z tego śmiać, to ja będę się śmiał razem z nimi. Nie no, zostałem uniewinniony, ale jakieś śmiechy to na pewno będą – jestem o tym przekonany i jestem też na to gotowy. Teraz, po takim czasie, mam już do tego dystans, naprawdę. Nie zwariowałem. W każdym razie nie robię zakupów przez Internet (śmiech). Jeśli chłopaki zobaczą, że potrafię grać w piłkę i że można mi zaufać, to pewnie szybko się do mnie przekonają.


A słyszałeś o Tomaszu Wałdochu? Kiedy miał 16 lat, czyli tyle, ile ty teraz, jechał razem z reprezentacją juniorską na turniej do Belgii. Po drodze, w Niemczech, złapano go na gorącym uczynku, jak próbował ukraść buty.


- Znam tę historię, czytałem gdzieś o niej. Dziś nikt go z tą sprawą nie kojarzy, mimo że akurat on był winny.


Wracamy do ciebie. Oglądałeś jesienią jakiś mecz Młodej Legii?


- Oglądałem jeden, z Koroną Kielce.


Uważasz, że poradziłbyś sobie?


- No właśnie o to chodzi, że tak! (śmiech) Z mojego rocznika Barbus z Górnika Zabrze zadebiutował już w dorosłej ekstraklasie, kilku innych wyjechało za granicę, a większość gra w „młodej”. Wiem, że ja jestem w Legii, ale…


Ale?


- Kiedy odchodziłem z Chorzowa, zdecydowałem się na Legię, bo miałem pograć pół roku w juniorach i dostać szansę w Młodej Ekstraklasie. Taka była umowa. Po pół roku usłyszałem, że jeszcze nie teraz, że jeszcze za pół roku. I tak czekam cały czas... Ja od zawsze rywalizowałem ze starszymi, do których to ja musiałem równać. Teraz mi tego brakuje. W Jaworznie grałem nawet w roczniku 1992, czyli dzieliły mnie od nich cztery lata. Byłem najmniejszy, a strzelałem po dwadzieścia kilka goli w sezonie. Głową! Trenerzy ustawiali mnie na każdej pozycji w pomocy i ataku, mimo że byłem najmniejszy.



Z Polski miałeś dwie oferty – od Legii i od Lecha. Wybrałeś Warszawę, bo tutaj mieli na ciebie konkretny plan?


- Legia wtedy już stawiała na młodych, a Lech jeszcze nie. Ja, przynajmniej do 18. roku życia, nie chciałem wyjeżdżać poza Polskę, więc wybór miałem prosty. Ale w Poznaniu nie rezygnowali – dzwonili bardzo często., przedstawiali różne warianty.


A Legia? Jak wyglądały kulisy twojego transferu do akademii?


- Do Legii przyjechałem na testy. Po kilku dniach treningów wyruszyliśmy do Chorzowa, na sparing. Nie graliśmy z Ruchem, tylko ze Stadionem Śląskim. Później zaprosili mnie do Warszawy jeszcze raz. Znów tak samo – kilka dni treningów i sparing, tym razem z Lechią Gdańsk. Przegraliśmy 2:3, ja strzeliłem oba gole.  Myślałem, że to wystarczy, by podjąć decyzję, skoro Legia jeszcze dodatkowo oglądała mnie w paru meczach reprezentacji. Ale nie wystarczyło – kolejny raz chcieli, żebym się im pokazał. Wtedy pan Kucharski zrobił tak, że jak przyjechałem, to już zostałem na stałe. Nie ukrywam, że w dużym stopniu właśnie on przekonał mnie do Legii, mówiąc, że to dla mnie najlepsze miejsce.

Obserwujesz, jak wiedzie się w Legii zawodnikom, którzy występują na twojej pozycji?


- Ostatnio mocno do przodu poszedł „Kuraś” (Kamil Kurowski – przyp. red.), ode mnie z bursy. On też długo grał w juniorach, dopiero latem przebił się w Młodej Legii. Wystarczyła mu w zasadzie jedna dobra runda i już załapał się na obóz z pierwszym zespołem.


Trudniej jest przebić się do Młodej Legii niż się z niej wybić?


- Pewnie były różne przypadki, ale najczęściej chyba jest tak, jak mówisz.


Z ręką na sercu – był temat, żebyś w styczniu zmienił klub?


- Brałem to pod uwagę, ale nie dlatego, że byłem zawieszony i potrzebowałem zmiany otoczenia. Ja po prostu bardzo chciałbym już grać na poziomie Młodej Ekstraklasy. Zostałem, bo liczę, że teraz – kiedy decyzja sądu jest po mojej stronie – wreszcie dostanę szansę. Od jakiegoś czasu trenuje tam Kamil Anczewski z mojego rocznika, ale do torby przecież mu nie wskoczę (śmiech). W juniorach grałem przez półtora roku, czyli trzy razy dłużej, niż obiecano mi przy transferze. Tam poziom nie jest zbyt wysoki.


Młodzieżowe rozgrywki mazowieckie stoją na niższym poziomie od śląskich, gdzie grałeś wcześniej?


- Inaczej: Legia pewnie na Śląsku też by tę ligę wygrała, ale poziom pozostałych drużyn jest wyższy, niż tutaj. Tam nie ma drużyn, które wyraźnie odstają. Jest Górnik Zabrze, jest Ruch Chorzów, jest Stadion Śląski Chorzów, jest całkiem mocne Podbeskidzie. Teraz jest też Ruch Chorzów SA, od niedawna.


Właśnie. Bo ty w Ruchu grałeś, ale nie w tym, który ma drużynę w ekstraklasie.


- Kiedy przenosiłem się tam z Jaworzna, byłem pewny, że idę do „tego” Ruchu. Dopiero później wyszło, że trafiłem do UKS-u. Ruch, jeśli chciał wziąć kogoś z UKS-u, musiał za niego zapłacić, jak każdy inny klub. Taka sama sytuacja jest zresztą tutaj, w Polonii. Ja w ogóle początkowo byłem do Chorzowa tylko wypożyczony, ale jak się dowiedzieli, że jadę na testy do Lecha, to na drugi dzień mnie wykupili (śmiech). Na kolejny rok jeszcze zostałem, ale już wtedy wiedziałem, że jeśli chcę uniknąć w przyszłości problemów z komunikacją między UKS-em i „tym” Ruchem, to trzeba stamtąd spadać, mimo całego sentymentu.


Miroslav Radović to dobry łowca talentów?


- (śmiech) Wystąpiłem w „Akademii techniki”, w której on był naszym trenerem. Fajne zajęcia, no i nie powiem – miło było, kiedy na końcu, po kilkudziesięciu minutach ćwiczeń z piłkami, wyróżnił mnie i Kamila Anczewskiego. Z naszymi pozycjami też trafił bezbłędnie.


Czyli „za dwa lata się widzimy”?


- Dobra motywacja. Ale żeby tak się stało, najpierw muszę dostać szansę od trenerów z Młodej Legii.


A wiesz, który trener pochodzi z Jaworzna?


- Pewnie, że wiem. Nigdy trenera Urbana nie poznałem, ale kiedyś, na jakimś halowym turnieju, mój tata grał z jego bratem w drużynie. Wątpię, by trener w ogóle o mnie słyszał i kojarzył, że pochodzimy z tego samego miasta.


Jaworzno to piłkarskie miasto? Jeszcze niedawno była tam ekstraklasa.


- Nie, na pewno nie. Teraz prezydent miasta nie chce już dawać pieniędzy na sport. Szczakowianka dokończy sezon w trzeciej lidze, grając w zasadzie samymi juniorami. Za to drogi mamy ładne i ciągle powstają nowe. Najładniejsze w województwie. Tyle że od tego piłkarzy nie przybędzie.


Ale ty masz wpisane, że grałeś w Sokole, a nie w Szczakowiance.


- Bo po tej całej akcji z korupcją, postanowili zmienić nazwę drużynom juniorskim, by nie odstraszać sponsorów.


I ktoś jeszcze wyfrunął w świat z tego Sokoła?


- Z młodych, póki co, tylko Kamil Włodyka i ja. Ale drogi mamy szerokie… 

Polecamy

Komentarze (38)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.