Grzegorz Wędzyński: Czeka nas piłkarska wojna
16.03.2012 10:15
Czujesz się bardziej legionistą, czy jednak polonistą?
- Dużo osób, które grało zarówno w Legii, jak i w Polonii, zadaje sobie to pytanie. Muszę przyznać, że moje serce bardziej lubi czarny kolor, z tego względu, że w klubie w tych barwach zaczynałem swoją piłkarską karierę. Zostałem do niego sprowadzony, gdy miałem niespełna 18 lat, a potem byłem kapitanem zespołu i występowałem na wszystkich szczeblach rozgrywkowych.
Twoja droga do Legii też wiodła przez Konwiktorską.
- Do Legii trafiłem dzięki ówczesnemu właścicielowi klubu, Januszowi Romanowskiemu, oraz trenerowi Januszowi Wójcikowi. Ten drugi uparł się na Grzegorza Wędzyńskiego i dokooptował go do składu. A wtedy Legia miała naprawdę wyśmienitych piłkarzy i bardzo cieszę się z faktu, że miałem okazję w ogóle z nimi przebywać i podnosić swoje kwalifikacje boiskowe. Przychodziłem wówczas z Polonii jako bramkostrzelny, wyróżniający się w II lidze zawodnik. Byliśmy w czubie tabeli, grałem nieźle i dzięki temu sięgnął po mnie Wójcik. Zapłacono za mnie 750 milionów złotych, dzięki czemu Polonia mogła przetrwać. Dodatkowo na wypożyczenie na Konwiktorską udali się Arkadiusz Gmur i Janusz Kopeć. Na początku musiałem mocno walczyć o miejsce w składzie, natomiast u trenera Pawła Janasa byłem częścią Legii i dostawałem więcej szans.
Jak zostałeś przyjęty przy Łazienkowskiej? Nie odczuwałeś niechęci ze strony kibiców?
- Nie mam i nigdy nie miałem problemów z kibicami zarówno Legii, jak i Polonii. Są to ludzie, którzy zawsze szanowali moją osobę. Kibice Legii byli i są niesamowici, potrafili dać naprawdę potężnego kopa i pomóc w zwyciężaniu. O ich klasie świadczy pewna sytuacja, gdy byłem już piłkarzem Polonii. Po przegranych na Łazienkowskiej 0:3 derbach w nocy przyszli pod mój blok. Nie miałem wyboru, musiałem do nich wyjść. Grupa kibiców kapitalnie się zachowała – przyszła porozmawiać. Wypiłem więc z nimi jedno małe piwo. Rozumieli, że piłkarze idą tam, gdzie ich chcą. Takie przetasowania będą zawsze. W Polonii zaczynałem przygodę z piłką nożną, natomiast w Legii przeżywałem piękne chwile. Jak choćby ta w 1994 roku, kiedy przyczyniłem się niejako do zdobycia tytułu mistrza Polski. Po mojej akcji doszło do rzutu rożnego, dośrodkował Leszek Pisz a Adaś Fedoruk głową strzelił gola. To trafienie dało upragniony tytuł.
W sumie z Legią najlepszy w kraju byłeś dwa razy. A nawet trzy...
- Tak, tylko w 1993 roku tytuł nam odebrano. W pamiętnym, wygranym przez nas 6:0 meczu z Wisłą Kraków wystąpiłem w drugiej połowie. Wtedy człowiek nie zwracał uwagi na wiele rzeczy, ale prawda jest krótka – pojechaliśmy, zagraliśmy i zwyciężyliśmy. To już historia. Nie ma sensu do sprawy wracać, gdy nie ma żadnych dowodów.
Jak wspominasz pierwsze w życiu derby stolicy, w których wziąłeś udział?
- Rozegrałem je przy Konwiktorskiej, będąc piłkarzem Legii. Polonia walczyła wówczas o utrzymanie. Pojechaliśmy na ten mecz bardzo skoncentrowani, chcieliśmy pokazać, kto jest lepszy. Pamiętam, że jeszcze przed rozgrzewką, gdy tylko wyszliśmy na murawę, kibice przywitali mnie ciepłymi okrzykami pokazując, że nie mają mi za złe przeprowadzki. Serce zabiło mi mocniej. Sam mecz wygraliśmy po dobrym boju 2:1. Sześć kolejek później byliśmy już mistrzami Polski.
A premierowa bramka w tych szczególnych meczach?
- Zdobyłem ją już jako piłkarz Polonii, w 1997 roku. Graliśmy przy Konwiktorskiej, przy pustych trybunach, po pamiętnych "płonących derby". Trafiłem do siatki po dośrodkowaniu Grażvydasa Mikulenasa. Jeden z zawodników Legii nie zdołał mnie upilnować i pokonałem Grześka Szamotulskiego. Po bramce podbiegłem do chorągiewki, wyjąłem ją, podniosłem do góry i pocałowałem herb Polonii. Potem Darek Czykier wyrównał i takim wynikiem zakończył się tamten mecz.
Publiczności zabrakło w wyniku zamieszek w czasie poprzedniego klasyku. Jak wspominasz tamte wydarzenia?
- Tamte derby były wybuchowe, i to dosłownie. Na trybunie Kamiennej było wówczas naprawdę "wesoło"... Działo się wówczas dużo złego, co nie powinno się zdarzyć, mecz został przerwany, kraty oddzielające boisko od trybun zostały powyrywane. Dzięki interwencji Czarka Kucharskiego i ochroniarza pana Romanowskiego fani uspokoili się i mogliśmy dokończyć spotkanie.
Po całym zamieszaniu nie pojawił się u Was strach, miękkie nogi?
- Nie. Walka jeszcze się zaostrzyła, mówiąc szczerze, trochę nas to dodatkowo nakręciło. Derby to ambicja, zaangażowanie, chęć pokazania, kto rządzi w Warszawie. Owszem, czuliśmy to, co działo się obok, że jest zadyma, że coś się pali, ale nie mieliśmy na to żadnego wpływu.
Będąc piłkarzem Legii w derbach pokonałeś Polonię, a czy zdarzyło się odwrotnie?
- Nie. Najczęściej padały wtedy remisy.
Które derby najbardziej zapadły Ci w pamięć?
- Na pewno te, w których strzeliłem bramkę. Cieszyłem się z tego bardzo. Chociaż grałem w obu klubach i sentyment pozostał, byłem profesjonalistą i wkładałem całe serce w grę dla drużyny, w której występowałem. Na pewno tak to widzi każdy z piłkarzy.
Zdarzało Ci się prowokować rywali podczas meczów o prymat w stolicy? W Izraelu czasem pokazywałeś swój charakter.
- Takimi spotkaniami się żyje, nie ma tak, że przechodzi to bokiem. Pojawia się walka na całego. Grałem w derbach Warszawy, Tel-Awiwu i Łodzi. Wszędzie było bardzo gorąco, mecze były często krwawe, bo nikt nie zamierzał odstawiać nogi. Czasami w takich spotkaniach są ułamki sekund, w których trudno zapanować nad emocjami. Jest to "wojna", żeby odnieść sukces, trzeba przeciwnika przestraszyć. Wtedy wszystkie środki są dozwolone. Można sprowokować rywala mówiąc coś do niego, "przypadkiem" stając mu na stopie... Każdy z piłkarzy ma taki repertuar, kwestią otwartą jest reakcja przeciwnika. Zdarzało się czasem poprowokować... Jeśli się znaliśmy, po meczu przybijaliśmy sobie piątki, ale na boisku nie było przyjaciół.
Jakie jest Twoje najmilsze wspomnienie z Legii?
- Pierwsza bramka w barwach Wojskowych, zdobyta w meczu ze Stalą Mielec. Jako młody chłopak dostałem szansę występu, i po kombinacyjnej akcji uderzyłem z dystansu po długim rogu. Byłem wtedy niesamowicie szczęśliwy, ale nie ma się czemu dziwić. Pierwszy gol w takim zespole, przy takiej publiczności... To była bramka, którą będę pamiętał do końca życia. Bardzo miło wspominam też mecz z Górnikiem Zabrze w półfinale Pucharu Polski, który wygraliśmy 5:2. Zagraliśmy wspaniały mecz, a ja raz trafiłem do siatki. Kapitalną piłkę wrzucił mi Leszek Pisz, wygrałem pojedynek z obrońcą i strzałem pod poprzeczkę pokonałem Olka Kłaka.
Twoja współpraca z trenerami w Legii zawsze układała się pomyślnie? Wojciech Kowalczyk w swej autobiografii zarzucał Ci, że nie śmiałeś spojrzeć w oczy Wójcikowi...
- Wojtek w tej książce jeździł wszystkim, ale i jemu można pojechać. Święty nie jest, a że czasem lubi coś powiedzieć? Niech sobie mówi i ma z tego satysfakcję. Na pewno nie bałem się spojrzeć w oczy trenerowi, tylko Wojtek patrzy z innej perspektywy. On wówczas był medalistą olimpijskim, ja natomiast zawodnikiem na dorobku, więc trudno, żebym się z trenerem kłócił. Starałem się podnosić swoje umiejętności piłkarskie, a nie skupiać się na konfliktach. Wójcik był mistrzem motywacji, gdy wychodziliśmy na boisko, każdy był jak podłączony do prądu, naładowany energią. Wójcik wymagał też od piłkarzy pełnego zaangażowania w każdy element treningu. Brałem sobie to do serca i wykonywałem polecenia. Byłem w końcu zawodnikiem, który przyszedł z II ligi i nie miał statusu gwiazdy. Kiedy trener ordynował mocne uderzenia z dystansu, mnie to odpowiadało, bo to potrafiłem. Wojtkowi tego brakowało, miał za to gaz i świetne strzały techniczne. Może przeszkadzało mu to, że ja potrafiłem celnie w pełnym biegu uderzyć z 25 metrów, a on by nie trafił, bo było dla niego za daleko? Wszelkie jego docinki biorę humorystycznie, bo jemu wydaje się, że jest mistrzem świata. Fakt, był świetnym piłkarzem i zrobił wiele dobrego dla reprezentacji Polski czy klubów, w których grał, ale ideałem nie był. Teraz często spotykamy się w Polsat Sport, gdyż obaj jesteśmy komentatorami, i żadnych problemów między nami nie ma. Książki jednak nie czytałem, bo nie jest to dla mnie dobra lektura, skoro wszyscy są w niej be, a Wojtek jest cacy.
Po odejściu Wójcika przyszedł czas Pawła Janasa.
- Bardzo dobrze czułem się w jego zespole. Byłem wówczas zawodnikiem, który wchodził z ławki i dawał dużo dobrego, prawdziwym jokerem. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie miałem wielkich szans na grę od początku, gdyż w Legii grali wówczas zawodnicy lepsi ode mnie i to nie ulega wątpliwości. Dzięki swojej ambicji doczekałem się jednak wielu fajnych momentów. Wcześniej spokojny Janas niejako uzupełniał wybuchowego Wójcika, będąc jego asystentem. Swoim opanowaniem wniósł dużo dobrego do szatni.
Wójcik był jednak wyjątkowy także z innego powodu – dał Ci szansę występu w reprezentacji Polski.
- Zgadza się. W 1998 roku, gdy zostałem w barwach Polonii wicemistrzem Polski, powołał mnie do kadry i wystąpiłem w dwóch spotkaniach – z Czechami i Ukrainą. Nie były to mecze wybitne, wiele minut na boisku nie spędziłem, ale jestem dumny z faktu, że zaznałem przyjemności występu z orłem na piersi. Takiego zaszczytu nie dostąpili nawet tak świetni piłkarze, jak Darek Czykier czy Zbyszek Mandziejewicz.
Niewiele osób wie, że mogłeś zostać reprezentantem... Izraela.
- Gra w lidze izraelskiej to najlepszy okres w mojej karierze. Rozwinąłem się wówczas najbardziej, odpowiadał mi ten klimat. Dostałem propozycję gry w kadrze tego kraju, jednak mecze rozegrane w reprezentacji Polski to uniemożliwiły. Selekcjonerem był wtedy Richard Moeller Nielsen, który w 1992 roku poprowadził Duńczyków do mistrzostwa Europy. Nie mógł zrozumieć, jakim cudem w polskiej kadrze kapitanem jest Jurek Brzęczek, a mnie wogóle w niej nie ma. W meczu na szczycie pokonaliśmy wówczas Maccabi Hajfa 3:0, asystowałem przy dwóch bramkarz, Jurek i grający wówczas w Hajfie Radek Michalski mieli ze mną dużo problemów.
Wróćmy do Warszawy. Którego z zawodników Polonii najbardziej musi obawiać się Maciej Skorża?
- Władimira Dwaliszwiliego i Edgara Caniego. Wyżej oceniam Gruzina, gdyż jest zawodnikiem niemal kompletnym, natomiast niepotrzebnie trener Jacek Zieliński ustawia go jako lewego ofensywnego pomocnika, gdzie Władek się dusi. Atutem Caniego jest liczba strzelonych bramek, ale warto pamiętać, że był moment, w którym trafił na ławkę rezerwowych. Na szczęście dla niego i jego przyszłości, pod koniec rundy odpalił. Ten duet naprawdę potrafi wiele, kwestią najistotniejszą jest zrozumienie z resztą zespołu. Jeśli nie dostaną piłek, niewiele będą w stanie zdziałać.
Co jest atutem Legii w walce o mistrzostwo Polski?
- Silna, szeroka kadra. Gdy Legia pozbyła się w jednym okienku transferowym trzech podstawowych graczy – Ariela Borysiuka, Marcina Komorowskiego i Macieja Rybusa, byłem niepewny co do jej losów, tymczasem radzi sobie bardzo dobrze. Przy Łazienkowskiej świetnie pracuje się z młodzieżą. Akademia Piłkarska Legii Warszawa, którą zarządza Jarosław Ostrowski, przynosi spore efekty i warto to pochwalić. Mówi się, że dużo piłkarzy wchodzących do kadry pierwszego zespołu nie jest wychowankami. Trzeba jednak pamiętać, że zawodnik przychodzący do klubu w wieku 14 czy 15 lat potrzebuje szlifów, a to Legia zapewnia. Wyszukiwanie talentów działa na bardzo wysokim poziomie. Bardzo podoba mi się Marcin Stromecki, który niedawno dołączył do Młodej Legii. Jego ojciec grał ze mną w Polonii, a jego syn ma wielki talent. Gra w młodzieżowej reprezentacji Polski, swego czasu miał poważną kontuzję, ale jest chłopakiem kompletnym. Legia ma silny skład i mocne zaplecze. W meczu derbowym dużym atutem Legii będzie też stadion, którego brakuje Polonii. Szkoda, że Czarne Koszule nie mają również porządnego obiektu, a na niego zasługują. Myślę, że byliby w stanie zapełnić stadion 15-tysięczny. Przychodziłyby całe rodziny. Ratusz powinien pomóc panu Wojciechowskiemu, który wykłada pieniądze na klub. On też pewnie chciałby mieć swoje loże, zaprosić gości. Tym bardziej, że obiekt Polonii znajduje się w pięknym miejscu Warszawy. Warto się nad tym zastanowić.
Kto będzie faworytem tych derbów?
- Trudno powiedzieć. Na pewno będzie to niesamowite wydarzenie na trybunach z racji niewielkiej różnicy dzielącej w tabeli oba zespoły. Na stadionie zasiądzie największa liczba kibiców, która pojawiła się na meczu ligowym od momentu powstania Pepsi Arena. Nic, tylko grać i walczyć o zwycięstwo. Ostatnie derby rozegrane przy Łazienkowskiej Legia wygrała dzięki ogromnej woli walki. Zagrała bardzo agresywnie, piłkarze jeździli na dupach, walczyli o każdą piłkę. Wówczas Polonia nie miała nic do powiedzenia. Zobaczymy, jak będzie tym razem. Kiedy tylko mogę, śledzę mecze obu zespołów. Cieszy, że stolica ma dwie drużyny na tak wysokim poziomie może śledzić mecze derbowe.
Typy Grzegorza Wędzyńskiego na 22. kolejkę T-Mobile Ekstraklasy:
Zagłębie Lubin – Widzew Łódź – 1
Legia Warszawa – Polonia Warszawa – X
Górnik Zabrze – ŁKS Łódź – X
GKS Bełchatów – Wisła Kraków – 1
Jagiellonia Białystok – Lech Poznań – 2
Śląsk Wrocław – Cracovia – 1
Ruch Chorzów – Podbeskidzie Bielsko-Biała – X
Lechia Gdańsk – Korona Kielce – 1
Grzegorz Wędzyński – dwukrotny mistrz Polski (1994, 1995) i zdobywca Pucharu Polski (1994, 1995). Najlepszy piłkarz ligi izraelskiej (2001), zdobywca Pucharu Izraela. Dwukrotny reprezentant Polski. Jako trener z Pogonią Siedlce zaliczył historyczny awans do II ligi.
Zdjęcia pochodzą z archiwum Grzegorza Wędzyńśkiego
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.