Grzelak pokazał, że potrafi
28.09.2009 08:50
"Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz". Treść fraszki Jana Kochanowskiego napisanej 500 lat temu, jest ponadczasowa. Poznawanie jej sensu na własnym organizmie do przyjemnych nie należy. Niektórzy, jak <b>Bartłomiej Grzelak</b>, nie mają innego wyjścia. Dziesięć miesięcy napastnik warszawskiego zespołu walczył z urazem uda, po drodze lecząc jeszcze dwa inne. W końcu wrócił i to z przytupem. Złośliwi pytają, na jak długo? - Na zawsze. To koniec problemów ze zdrowiem. Chcę pomóc Legii i swoją dobrą grą przyczynić się do jej sukcesów. To jestem jej winny - mówi zawodnik.
Hipochondryk, łamaga, pechowiec - pewnie można byłoby znaleźć jeszcze kilka innych określeń, jakimi obrzucano w ostatnich latach Grzelaka. Koledzy, nie tylko z drużyny, prześcigali się w wymyślaniu nowych pseudonimów. Grzelak zostawał Jurandem, Gargamelem, Barankiem Shaunem czy Kruchym. - Drażni mnie ten Jurand, inne nie. Kruchego wymyślił mój przyjaciel Kuba Wawrzyniak. Co z tego, mówił, że jestem dobrze zbudowany, skoro co chwilę coś mi dolega - opowiada zawodnik. - Ale nie jestem hipochondrykiem - protestuje Grzelak. - Chociaż czasem mam takie reakcje. Jednak nie wmawiam sobie, że coś mi dolega. Jeśli twierdzę, że coś mnie boli, to tak jest. Ja naprawdę znam swój organizm bardzo dobrze - mówi.
Jeszcze w czasach jego występów w Widzewie żartowano, że jeśli nie narzeka, to zagra słabe spotkanie. W Warszawie jest podobnie. - Życie - uśmiecha się zawodnik. - Ja mam do siebie naprawdę ogromny dystans. Owszem, kiedy coś mnie denerwuje, mam gorszy nastrój, to potrafię się na takie docinki wkurzyć. Ale też potrafię śmiać się z siebie. Czasem tak sobie wrzucę, że ci, co są akurat w moim towarzystwie, za bardzo nie wiedzą jak zareagować - dodaje. Tych żartów, docinków, ostatnio było bardzo dużo. - Nie otwieraj lodówki, chodź schodami, nie wsiadaj do windy - instruowano go przy Łazienkowskiej. - Z wszystkich pomieszczeń, w których przebywa Bartek usunęliśmy lodówki - mówiono na dzień przed meczem z Lechem. Bo wszystkim tak naprawdę zależało, żeby Grzelak mógł wystąpić.
Koszmarna kontuzja
Pośmiać się można, ale sprostać takim problemom i się nie załamać, już niekoniecznie. Kiedy na przełomie obecnego i poprzedniego roku okazało się, że jego mięsień dwugłowy trzyma się tylko na kilku włóknach i konieczna jest operacja, wielu przekreśliło go jako piłkarza. - Najgorsza jest ta bezsilność. Nic nie zależy od ciebie. Rehabilitujesz się, ćwiczysz, walczysz, a wszystko się przeciąga. Oglądasz kolegów na boisku, nie możesz doczekać się powrotu. Jestem pełen podziwu dla Sebastiana Szałachowskiego. On pauzował dwa razy dłużej. Szacunek - jak mawia Mirek Szymkowiak - wspomina Grzelak.
Ale męczy nie tylko bezsilność. Trzeba być mocnej konstrukcji psychicznej, żeby przeżyć wszystkie uszczypliwości, a tych pod jego adresem było co niemiara. - Andrzej Twarowski w magazynie Liga+ trafnie to ujął. Bo czy ja siedzę w domu i sobie stawy wykręcam, czy mięśnie urywam? Nie. Nie ma piłkarza na świecie, niezależnie od tego czy bawi się w piłkę, czy gra na najwyższym poziomie, który chciałby być kontuzjowany. Nie rozumiem takiego podejścia, ale trudno. Tak już
jest. Teraz wróciłem i jedynym czym mogę przemówić, to postawą na boisku - mówi legionista.
Sam nie dałby rady. Choć wspomnianych żartów ze strony trenerów, działaczy, kolegów z drużyny czy znajomych było wiele, to tak naprawdę wszyscy go wspierali. - Przede wszystkim żona Ilonka. Bez niej, bez jej dobrych słów i obecności przy mnie byłoby ciężko przebrnąć przez to wszystko. Pomagali mi przyjaciele i wspierali, kiedy miałem wiele problemów i chodziłem niezadowolony. Sztab medyczny Legii, trener Urban, który na każdym kroku podkreślał, że we mnie wierzy i liczy na to, że pomogę drużynie. Takie słowa były dla mnie bardzo ważne - opowiada Grzelak.
Urodzona "9"
W piątkowy wieczór napastnik Legii odpłacił się za to wsparcie, może nawet z nawiązką. Był najlepszym zawodnikiem na boisku, zdobył tego pierwszego, najważniejszego gola, po którym Lech musiał się odkryć i zaatakować. A wtedy on i jego koledzy mogli dzięki temu kontratakować rywali. Strzelili jeszcze jednego gola i wygrali bardzo prestiżowe spotkanie. - Bartek to lubi te wielkie spotkania, zawsze dobrze w nich gra - mówił w czwartek Urban. Trener już na początku tygodnia wiedział, że jeśli tylko Grzelakowi nic się nie stanie, to postawi na niego. Zresztą, chciał to zrobić już dwa tygodnie temu, w spotkaniu ze Śląskiem, ale piłkarz tuż przed wyjazdem do Wrocławia lekko naciągnął mięsień przywodziciela. Urban, odkąd został trenerem stołecznego klubu, wierzył w Grzelaka. Chodził za nim, mobilizował. Dla niego to urodzona "dziewiątka", piłkarz grający za plecami wysuniętego napastnika, skupiający na sobie uwagę obrońców, robiący miejsce koledze z pierwszej linii. - Tak, to moja optymalna, wymarzona pozycja na murawie. Świetnie się na niej czuję. Mogę częściej grać twarzą do bramki, mam więcej możliwości zagrania piłki. Na tzw. szpicy niekoniecznie tak jest. Ale powiem szczerze. Ok, wyszło nieźle, ale patrząc z perspektywy boiska na to jak zapier... Maciek Iwański, to ja bym tak nie potrafił. Skąd on ma tyle siły. Gania pomiędzy formacjami, rozgrywa, odbiera. Ludzie jednak rzadko to dostrzegają. A szkoda, bo to serce zespołu - przyznaje.
Grzelak walczy również o nowy kontrakt. Obecny wygasa po zakończeniu tego sezonu. - Na razie nie mówmy o tym. Poczekajmy, aż najpierw coś pokażę - kończy.
Autor: Adam Dawidziuk
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.