Guilherme: Chętnie przejdę się na Żyletę
04.05.2015 09:54
Jesteś bardzo pogodnym i uśmiechniętym człowiekiem. Skąd to się bierze? Zawsze taki byłeś?
- To rodzinne, tak zostałem wychowany. Zawsze mi powtarzano, że trzeba być pogodnym i podchodzić do życia pozytywnie.
A jak wyglądało twoje dzieciństwo? Z jakiej pochodzisz rodziny?
- Urodziłem się w miejscowości Tres Rios niedaleko Rio de Janeiro co należy tłumaczyć jako trzy rzeki. Tam się krzyżują po prostu trzy rzeki. Tata był kierowcą, mama pracowała w administracji. Żyliśmy skromnie, ale rodzice zapewniali mi wszystko, co było mi potrzebne do życia i rozwoju. Zwykła, przeciętna, typowa rodzina brazylijska. Byłem otaczany wielką miłością, dobrocią. Rodzice wpajali mi jedną zasadę, że należy ludzi szanować. Być może dlatego w życiu jest mi trochę łatwiej.
Kiedy zacząłeś interesować się piłką? Patrzyłeś jak inni grają na boisku, a może widziałeś jakiś mecz w TV i tak się zaczęło?
- Wydaje mi się, że chyba urodziłem się po to by grać w piłkę nożną, z piłką przy nodze (śmiech). Odkąd pamiętam miałem bzika na punkcie piłki. Byłem jeszcze zbyt mały, a już prosiłem mamę by zapisała mnie do szkółki piłkarskiej.
A chodziłeś jako kibic na mecze piłki nożnej w Brazylii?
- Byłem fanatycznym kibicem, chodziłem na wszystkie mecze. Krzyczałem, kibicowałem, było trochę podobnie jak na naszej „Żylecie”. Do dziś jak jest ciekawy mecz, to oglądam go w telewizji i często mocno przeżywam.
A komu kibicowałeś?
- Flamengo Rio de Janeiro.
Jak bardzo spotkania w Brazylii różnią się od tych w Polsce – mam na myśli trybuny?
- Polscy kibice są bardziej wyrozumiali, bardziej cierpliwi w stosunku do swoich piłkarzy. W Brazylii każdy zna się na piłce, każdy grał w piłkę i każdy jest piłkarzem. Wszyscy są więc ekspertami. Jeśli na przykład w prostej sytuacji nie wyszłoby mi podanie, to już miałbym nieprzyjemności. Ze względu pewnie na temperament, jest inaczej.
Jeśli będziesz kiedyś pauzował za kartki, przejdziesz się na Żyletę?
- Tak, oczywiście, bardzo chętnie.
A piłkarski idol? Był taki?
- Było trzech – Kaka, fantastyczny piłkarz i wyjątkowy gość poza boiskiem. Poza tym ten brazylijski Ronaldo Fenomeno i Ronaldinho Gaucho. Starałem się naśladować ich zagrania, próbować powtarzać to, co oni zaprezentowali w meczu. Jak się udało, to była duża radość.
A na jakieś pozycji grałeś jako mały chłopak? W ataku jak każdy w Brazylii?
- Tak, u nas dzieci chcą grać wyłącznie jako napastnicy, strzelać gole i być bohaterami.
Jak trafiłeś do pierwszego klubu – Paraiba do Sul?
- Trenowałem w małej szkółce w swoim rodzinnym mieście. Niedaleko, po sąsiedzku, mieszkał trener bramkarzy Paraiba do Sul, który mnie znał i polecił do zespołu, gdzie pracował. Wkrótce Paraiba do Sul grało w turnieju w Rio de Janeiro, zostałem tam zaproszony i już zostałem. Miałem wtedy 15 lat.
Ale długo tam nie pograłeś i wkrótce jako młody chłopak przeniosłeś się do Europy, do Bragi? Jak do tego doszło?
- To prawda, grałem tam krótko, niespełna dwa sezony. Zostałem zauważony, wzbudziłem zainteresowanie, bo jako młody chłopak grałem w pierwszej drużynie. Pojawili się obserwatorzy z Bragi i gdy mi zaproponowali przejście, to chętnie skorzystałem. Choć nie było tak, że nie miałem chwili zawahania. Nie miałem wtedy 17 lat, a miałem zmienić otoczenie, kontynent, rozstać się z rodziną. Pojechałem jednak z menedżerem do Portugalii, spodobało mi się i obiecałem sobie, że skorzystam z szansy, a wrócę do Brazylii jak już będę miał ułożone życie. Nigdy tej decyzji nie żałowałem, było warto.
Były spore różnice między Portugalią a Brazylią? Do czego musiałeś się najdłużej przyzwyczajać?
- Z pewnością do klimatu, w Portugalii jest dość duża wilgotność powietrza. Panował spory chłód przy tym i ciężko było się do tego przyzwyczaić. Trudno było też z jedzeniem. Jako chłopak niepełnoletni, nie mogłem grać w zawodowej drużynie. Nie dostawałem wiec żadnych pieniędzy. Trzeba było wykombinować dokumenty świadczące o tym, że mój tata pracuje w Portugalii i mnie utrzymuje. Posiłki były serwowane i nawet jak mi nie smakowało, to jadłem by nie chodzić głodnym. To był trudny czas, ale co nas nie zabije, to nas wzmocni. Może dzięki takim chwilom, teraz doceniam to co mam i jestem szczęśliwy.
W juniorach Bragi na jakiej pozycji występowałeś?
- Tam preferowane było ustawienie 4-3-3. Było trzech pomocników, wymienialiśmy się pozycjami, ale raczej występowałem po lewej stronie. Z kolei w Brazylii w ustawieniu 4-4-2 grałem na środku pomocy. Dzięki temu, że grałem na wielu pozycjach, jest mi teraz łatwiej w Legii.
Byłeś z Bragi wypożyczany do FC Vizela, Gil Vicente – jak wspominasz te okresy?
- FC Vizela jest klubem satelickim Bragi. Temu zespołowi groził spadek, kilku piłkarzy pojechało więc im pomóc. Udało nam się utrzymać ten zespół na trzecim poziomie rozgrywkowym. Ale to był krótki epizod, zagrałem tam trzy mecze. Natomiast świetnie wspominam czas w Gil Vicente, tym bardziej że w Bradze nie grałem w pierwszym zespole. Na tym wypożyczeniu miałem pewny plac, a razem z zespołem osiągnęliśmy świetny wynik – najlepszy od 20 lat. Skończyliśmy ligę na 7. miejscu, a w finale pucharu Portugalii zmierzyliśmy się z Benfiką. Przegraliśmy 1:2, w ostatniej minucie bramkę zdobył Saviola. Bramka wyrównująca dla nas padła z mojego podania. Szykowaliśmy się na te karne, zabrakło kilku sekund.
I myślałeś kiedykolwiek o tym, że trafisz do takiego kraju jak Polska?
- Nie, nigdy mi to nie przyszło do głowy. Nie wiedziałem nic o tym kraju. Dopiero gdy dowiedziałem się o zainteresowaniu Legii, zacząłem uzupełniać lukę w swojej wiedzy. Nie miałem pojęcia jednak nic o kraju, o lidze i jej poziomach, o stadionach, które są znakomite i o znakomitej publiczności. Szkoda, że tak ma wielu piłkarzy, bo polska liga jest wyrównana i ciekawa. W ostatnich latach Polska zrobiła ogromny postęp jeśli chodzi o infrastrukturę i należą się za to duże brawa.
Co cię najbardziej u nas zaskoczyło? W Legii? W Warszawie? O ile by ci było trudniej gdyby nie pan Adam Mieszkowski – tłumacz?
- Dużo trudniej (śmiech). W klubie wiele osób otoczyło mnie opieką, sprawiło, ze dobrze się tutaj czuję. Mam wsparcie wspomnianego Adama, ale też Dominika Ebebenge, Konrada Paśniewskiego – zawsze mogę na nich liczyć, fajnie, ze klub takie osoby zatrudnia.
A mówisz już trochę po polsku? Uczysz się naszego języka?
- Coraz więcej rozumiem, mogę nawet kontrolować to, co tłumacz ci przekazuje. Bez problemu komunikuję się z chłopakami na boisku po polsku i to ma znaczenie, jest mi łatwiej. Na mieście gdy mam czas by się zastanowić, czasem coś powiem po polsku, ale gdy się spieszę mówię po angielsku.
Obecny sezon jest wyjątkowy. Graliście w Lidze Europy, wyszliście z grupy na pierwszym miejscu, z tobą jako lewym obrońcą.
- Po to ćwiczymy, po to ciężko trenujemy, by sprostać postawionym zadaniom. Wyniki w Lidze Europy są najlepszym komentarzem do pracy trenera Henninga Berga. Ważne też było to, że po zdobyciu mistrzostwa, nie przyszło wielu piłkarzy, nikt nie odszedł, była stabilizacja. Tego, że ze mną na lewej obronie nie przewidywałem, ale życie pisze różne scenariusze.
Ale w lidze straciliście sporo punktów, w tym roku nie gracie tak dobrze jak jesienią. Dlaczego tak się twoim zdaniem dzieje?
- Wiadomo jakie są oczekiwania, mamy wszystkie mecze wygrywać i zostać mistrzem Polski. Straciliśmy jednak wiele punktów – moim zdaniem przez grę na trzech frontach czyli w lidze, w pucharach i Pucharze Polski. Między meczami nie było czasu na normalną regenerację, odpoczynek czy dokładną analizę przeciwnika. Kończy się jeden mecz i za chwilę rozpoczyna drugi. Dział analiz pracuje za dwóch, mamy spotkania z trenerami, ale nie do końca wszystko wychodzi. Spinka na Legię jest spora w innych miastach, co też nie jest bez znaczenia. Po tych porażkach czy remisach jesteśmy wkurzeni, źli na siebie, ale nie ma co robić tragedii. Jesteśmy na pierwszym miejscu. Wiele polskich klubów dużo by dało by być na naszym miejscu.
A jak duże znaczenie w tym wszystkim miało odejście Miro Radovicia?
- Nie ma ludzi niezastąpionych – tak w życiu, jak i w piłce nożnej. Szkoda, że Rado odszedł, że nie zagramy już razem kombinacyjnie, ale cieszę się, że dostał bajeczna ofertę i za lata gry w Legii i wiele sukcesów, dostał taka nagrodę. Dzięki temu ustabilizuje na lata życie swoje i swojej rodziny. On ma żonę, trójkę dzieci, ma okazję zapewnić im wszystkim byt na długie lata. Jego brak jest póki co bardzo odczuwalny, ale czas działa na naszą korzyść.
Liga jest na finiszu, nie możecie sobie już pozwolić na najmniejszą stratę punktów bo… może to skutkować tym, co miało miejsce trzy lata temu. Opowiadał ci ktoś o tym?
- Nie ma co myśleć o tym, co miało miejsce trzy lata temu. Od przeszłości są muzea. Słyszałem o tym sezonie, ale naprawdę nie ma co do niego wracać. Mając świadomość jak pracujemy, jaki mamy potencjał, nie mam wątpliwości, że będziemy mistrzami Polski.
Ostatnio grałeś jako "dziesiątka". A nie boisz się że przez tą swoją uniwersalność nie będziesz miał stałego miejsca na boisku, że będziesz rzucany tam, gdzie akurat będzie potrzeba?
- Na dłuższą metę taki ping-pong nie jest dobry dla żadnego zawodnika - zarówno jeśli chodzi o stabilizację, a kończąc na ewentualnym transferze. Choć ja oczywiście nigdzie się nie wybieram. Sądzę, że trener szuka dla mnie optymalnej pozycji, sprawdza różne rozwiązania. W tej chwili sytuacja jest taka, że Ondrej Duda musi pauzować przez trzy mecze, muszę więc pomóc drużynie i z chęcią to zrobię.
Za pomoc w tłumaczeniu dziękujemy panu Adamowi Mieszkowskiemu.
Zapis całej rozmowy z Guilherme był publikowany w "Programie Meczowym" na spotkania z Pogonią i Lechem.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.