News: Historia Pawła Kaczorowskiego w Legii

Historia Pawła Kaczorowskiego w Legii

Marcin Szymczyk

Źródło: Przegląd Sportowy

29.10.2011 12:52

(akt. 12.12.2018 19:44)

<p>W 2004 roku radość piłkarzy Lecha po zdobyciu Pucharu Polski wymknęła sie spod kontroli. Po tym jak zawodnicy uciekli do szatni głośno świętowali śpeiwając "Legła, legła Warszawa", wybijając rytm pięścią na suficie. Wśrod cieszących się był Paweł Kaczorowski, który pół roku później został graczem Legii. Gdy tylko ta informacja przedostała się do mediów, wśród fanów Legii zaczął krążyć film ze śpiewającymi lechitami. Fora internetowe pełne były wzajemnego podjudzania się i nawoływania do bojkotu "chórzysty Kaczora". Nienawiść do byłego gracza Lecha rosła z każdym dniem i wpisem.</p>

- Najgorsze były wjazdy na stadion. Trzeba było zatrzymać się przed szlabanem i poczekać aż ochrona otworzy. Wokół wjazdu gromadzili się kibice. Gdy tylko podjeżdżałem, zaczynali mnie wyzywać i śpiewać piosenki. Codziennie dostawałem parę "ch...".


W stołecznym zespole zadebiutował w Lubinie. Wszedł w 65. minucie przy akompaniamencie gwizdów kibiców Legii. Powtarzały się przy każdym jego kontakcie z piłką. Po bezbramkowym remisie piłkarze jak zwykle poszli podziękować podróżującym fanom za doping. Usłyszeli gromkie: "Bez Kaczora". - Co miałem zrobić? Odwróciłem się na pięcie i poszedłem do szatni. I tak już zostało. Nigdy nie chodziłem dziękować kibicom po meczach, zresztą nie miałem za co.


Na Łazienkowskiej przywitał Kaczorowskiego transparent z jego przekreśloną podobizną i napisem - "Chórzysto, nigdy nie będziesz legionistą". Gdy w drugiej połowie wszedł na boisko, został obrzucony z trybun żółtymi gumowymi kaczkami do kąpieli. - To akurat było pomysłowe i całkiem subtelne - uśmiecha się niepewnie. - Chyba nawet jedną wziąłem dla synka. I znowu każdy kontakt Kaczorowskiego z piłką oznaczał gwizdy i wyzwiska. A po końcowym gwizdku były lechita ze spuszczoną głową schodził sam do szatni, gdy reszta przybijała z kibicami piątki.


- Wtedy miałem jeszcze nadzieję, że przekonam ich swoją dobrą grą. Naprawdę na początku mnie te wyzwiska motywowały. Po meczu z Łęczną zadzwonił do mnie pan Mariusz Walter. Pytał, jak sobie daję radę. Mówił, że widzi, co się dzieje. Powiedziałem, że wierzę, iż będę potrafił tę nienawiść przekuć w coś pozytywnego. Naprawdę wtedy tak sądziłem - wspomina.


I faktycznie w pierwszych meczach był jednym z najlepszych piłkarzy Legii. Coraz częściej pojawiały się wpisy na forach, by już przestać na niego gwizdać, by zacząć doceniać jego zaangażowanie i serce, które wkładał w każdy mecz. Żadnego odzewu. Jeszcze zanim ruszyła runda Kaczorowski postanowił spotkać się z kibicami w klubowym pubie, by wyjaśnić wszystkie kwestie. - Nie pamiętam, kto wyszedł z inicjatywą tego spotkania, ale zgodziłem się na nie. Ktoś rzucił: "Przeprosisz ich i będziesz miał z głowy". Poszedłem tam sam. Na miejscu nie było żadnego przedstawiciela klubu, żadnej ochrony, tylko spiker Wojciech Hadaj, który miał spotkanie prowadzić. Kibice czekali na mnie wewnątrz. Gdy wchodziłem zaczęli mi ubliżać, obrażać. Doszedłem do stołu, a wtedy wszyscy wstali i wyszli. Hadaj próbował ich zatrzymać, ale nie miał na nich wpływu. Stanęli w korytarzu i zaczęli śpiewać i mnie wyzywać. Powiedziałem do mikrofonu, że nie będę ich przepraszał, bo nie mam za co. Że będę się starał zyskać ich akceptację tylko i wyłącznie dobrą grą. I wyszedłem. Stali na zewnątrz, krzyczeli. Nie miałem wtedy jeszcze mieszkania w Warszawie, tylko pokój w hotelu na Agrykoli. Odprowadzili mnie, szli za mną całą drogę. To była zima, rzucali we mnie śnieżkami. Nie bałem się. Jeżeli już, to tego, że dam się sprowokować. Jestem impulsywny. Bałem się, że nie wytrzymam i w końcu któregoś z nich uderzę. A wiadomo jak by taka konfrontacja się skończyła. Nie miałbym żadnych szans - Kaczorowski spokojnie opowiada o najgorętszym momencie w czasie swojej kariery w Legii, ale widać, że wciąż to przeżywa. Kręci głową i mówi: - Inaczej sobie to wyobrażałem. Myślałem, że skoro klub organizuje takie spotkanie, to kogoś przyśle. Okazało się, że nie miało ono żadnego sensu i dobrze, że nie skończyło się linczem. Kibice przyszli, ale z zupełnie innymi intencjami niż ja. Byli tam tylko po to, by mi ubliżać i dać do zrozumienia, żebym na dobrą sprawę po prostu wypier...


Z czasem Kaczorowskiego coraz bardziej frustrowała sytuacja w Warszawie. - Poszedłem do trenera Jacka Zielińskiego i powiedziałem, że to nie ma sensu. Że za dużo zdrowia tu zostawiam, i że jeżeli kibice tego nie widzą i nie są w stanie docenić, to po co się szarpać? Kazał mi się zastanowić, przemyśleć sprawę, ale chciałem odejść.

Polecamy

Komentarze (36)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.