News: Inaki Astiz: Chcemy już być mistrzami

Inaki Astiz: Chcemy już być mistrzami

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

22.05.2014 12:30

(akt. 08.12.2018 16:27)

- Oficjalnie do zdobycia mistrzostwa brakuje nam punktu. Zdarzały nam się lepsze i gorsze mecze, ale mimo wszystko prezentowaliśmy dobry poziom - przegraliśmy tylko jedno spotkanie. Porażka z Jagiellonią była jednak w innych okolicznościach, a nie nastąpiła na boisku. Mamy świetną sytuację do zapewnienia sobie tytułu i nie zmarnujemy jej. Zapewniam, my też chcemy jak najszybciej mieć możliwość ponownej radości z tytułu mistrza Polski - twierdzi Inaki Astiz w długiej rozmowie z Legia.Net. Zapraszamy do lektury.

Czujesz się najlepszym środkowym obrońcą w Polsce?


- Nie. Nie czuję się najlepszy, ale wierzę w siebie i swoje umiejętności. Szanuję wszystkich i mówiąc szczerze, to takie pytanie nie powinno być jednak kierowane do mnie. Dodatkowo to nie był mój najlepszy sezon, przez pewien czas byłem kontuzjowany…


Mimo wszystko wielu kibiców ma o tobie takie zdanie.


- Przede wszystkim teraz chcę zapomnieć o kontuzji i solidnie trenować, aby dojść do optymalnej formy. Każdy zawodnik w Legii wierzy siebie i to jest najważniejsze.


Te wspomniane kontuzje w tym sezonie cię prześladowały.  W lipcu przyplątała się przepuklina, a w marcu zerwałeś więzadło strzałkowo-skokowe.


- Takie urazy się zdarzają, ale nie trafiły się one w dobrym momencie. Pierwsza z nich nie pozwoliła mi normalnie uczestniczyć w okresie przygotowawczym. Zanim się wyleczyłem i wróciłem do gry, minęły trzy-cztery miesiące. Premierowy mecz w rezerwach w tym sezonie rozegrałem pod koniec października. W zespole Jana Urbana wystąpiłem jesienią po raz pierwszy dopiero w pojedynku z Lazio w Lidze Europy. Potem normalnie już trenowałem z drużyną, bez problemów z przepukliną i mięśniem przywodziciela.


- Wiosnę rozpocząłem od trzech meczów w wyjściowym składzie i po meczu z Jagiellonią okazało się, że doznałem kontuzji więzadeł. Trochę ten sezon jest nieudany, ale najważniejszy jest zespół. Jestem zadowolony z tych spotkań, w których wystąpiłem – było ich mało, ale kluczowe jest zdobycie mistrzostwa, które jest już o krok.


Miałeś kiedyś takiego pecha w trakcie swojej kariery? Doznawałeś urazów w ważnych momentach – przed okresem przygotowawczym, i wywalczyłeś sobie miejsce w składzie u trenera Berga.


- Nigdy wcześniej nie przytrafiło mi się nic podobnego! Na ogół nie doznawałem zbyt wielu urazów. Pamiętam, że za czasów trenera Skorży miałem kłopoty z kolanem, ale trwało to z miesiąc. Potem nic poważnego mi się nie działo, ale cóż – tak bywa. To się zdarza w piłce. Zapomnijmy o tym i idźmy dalej. Muszę się cieszyć, że obecnie jestem zdrowy i mogę ćwiczyć z całą drużyną.


Za każdym razem Jakub Rzeźniczak wykorzystuje pecha kolegów - jak w twoim przypadku po meczu z Jagiellonią. To już nie pierwszy raz, że rundę zaczyna na ławce, a potem szybko ktoś doznaje urazu, on wskakuje do składu i nie oddaje potem miejsca w drużynie, gdyż jest pewnym punktem zespołu.


- Piłkarze, którzy nie grają muszą bardzo ciężko trenować, aby cały czas być w pełnej gotowości. Nigdy nie wiesz kiedy wskoczysz do składu, musisz być czujny w takiej sytuacji. Nikt nie wie kiedy nadejdzie szansa na częstsze występy, ale jeśli już wybije odpowiednia godzina, to musisz prezentować się wtedy z jak najlepszej strony.


Do formy zdarzało ci się wracać w meczach rezerw. W sumie rozegrałeś 4 spotkania w trzeciej lidze, a trenerzy za każdym razem chwalili cię za profesjonalizm. Ponadto było widać, że pozostali obrońcy pewniej czuli się w twojej obecności.


- Myślę, że dla każdego z nas takie mecze były okazją do dobrego treningu i chociażby dojścia do formy - jak w moim przypadku. Mówi się, że tak jak się ćwiczy na zajęciach, tak gra się potem w lidze. To prawdziwe stwierdzenie.


- Cieszę się, że trenerzy mnie chwalili. Mam bardzo dobre relacje z Dariuszem Banasikiem i Jackiem Magierą. Za każdym razem byłem przygotowany i otwarty na występ w drugiej drużynie. Nigdy nie zamierzałem robić problemów, za to bardzo chętnie wychodziłem na boisko, tym bardziej, że najważniejsza jest regularna gra. Treningi treningami, ale mecz to taka nagroda, której nic nie zastąpi. Jeśli też w jakiś sposób zwiększałem pewność siebie pozostałych zawodników, to bardzo się z tego cieszę.


Podświadomie – tak mimo wszystko – nie miałeś kłopotów ze zmobilizowaniem się na trzecią ligę? W końcu od siedmiu lat grasz na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce. Wydaje się, że jest pewna różnica...


- Kiedy dochodziłem do zdrowia, a trenerzy kierowali mnie na mecze rezerw, uznawałem je za świetną okazję do złapania rytmu meczowego, którego zawsze brakuje po dłuższym leczeniu. Trudno mi opowiadać o motywacji innych, mogę mówić wyłącznie za siebie. Kiedy schodziłem do drugiego zespołu, cieszyłem się, że mogłem grać i w jakiś sposób pomóc chłopakom. Znam ich prawie wszystkich, więc dla mnie też było to coś fajnego.


Biorąc pod uwagę te urazy, to 11 meczów w pierwszej drużynie w tym sezonie to dużo czy mało?


-
Nie wiem… Wydaje mi się, że nie jest tak źle, bo w rundzie jesiennej pauzowałem naprawdę długo. W sumie, to moje statystyki nie są całkiem, całkiem... W grudniu zagrałem w trzech spotkaniach Ekstraklasy i strzeliłem gola. W lutym i marcu także trzy razy wybiegałem na murawę i też bramkę zdobyłem. Jest dobrze (śmiech). Nie no, śmieję się oczywiście. Każdy chce grać jak najwięcej, ale urazy nie pomogły. Jestem zadowolony i gotowy do gry. Akurat dostałem szansę w Zabrzu pod nieobecność Dossy Juniora, wygraliśmy i czekam na to, co będzie dalej. Ważne, że mistrzostwo jest już na wyciągnięcie ręki. 


Rozmawiamy już tak, jakby Legia była pewna pierwszego miejsca. Wiadomo, że brakuje do tego niewiele, ale gdy zapytam czy jesteście już mistrzami, to odpowiesz, że…


-
Że jeszcze nie (uśmiech). Wszyscy myślimy o tym, żeby już w niedzielę przypieczętować mistrzostwo i cieszyć się z obrony tytułu razem z kibicami. To dla nas najlepsza opcja. Myślę, że nikt nie myśli o jakimś czarnym scenariuszu zakładającym, że losy pierwszego miejsca rozstrzygną się 1 czerwca w pojedynku z Lechem. Mamy wszystko w swoich rękach, sytuacja jest świetna i nie zmarnujemy jej. Mogę zapewnić wszystkich, że my też chcemy jak najszybciej dostąpić możliwości ponownego cieszenia się z tytułu mistrza Polski.


W tym roku Legia jest mocniejsza, niż w zeszłym?


- Trudno powiedzieć. W takich sytuacjach trzeba porównać wiele rzeczy takich jak statystyki czy styl gry… Muszę powtórzyć, że w tej rundzie prezentujemy się naprawdę dobrze. Potrafimy wygrywać mecze, w których czasami nam nie idzie. Co prawda wcześniej też tak było, ale to jednak dwie różne ekipy, których skład personalny trochę się już różni. 


Jak podchodzisz do tego, że zdobycie mistrzostwa Polski jest traktowane w Legii jako obowiązek, a i tak wszystkich w chwili obecnej interesują wyniki w europejskich pucharach, które mają być dla was weryfikacją.


- Tylko najpierw pamiętajmy, że zdobycie mistrzostwa kraju dwa razy z rzędu też nie jest łatwe. Pojawiła się również reforma ligi, która nie pomagała, ale pokazaliśmy, że obecnie jesteśmy najlepsi. To prawda, że w Europie musimy się prezentować lepiej i wszyscy chcą, żeby Legia pokazała się w pucharach z dobrej strony.


Twoim zdaniem Legię stać na awans do Ligi Mistrzów?


- W zeszłym roku wiele do awansu nam nie brakowało. Na pewno będziemy robić wszystko, żeby dostać się do tych elitarnych rozgrywek, ale zobaczymy czy uda się to w tym roku... Równie dobrze może się to stać za dwa lata. Każdy chce jak najlepiej i występy w Champions League są nobilitacją dla piłkarza, ale w Lidze Europy poziom także jest wysoki.


Wracając jeszcze na moment do reformy ligi, to we wtorek zatwierdzono, że również w najbliższym sezonie będzie ona obowiązywała.


- Ale cóż możemy zrobić? To nie zależy od nas. Wiadomo, że już w tym sezonie nie byliśmy zadowoleni, bo liga jest ligą – na ogół to są regularne rozgrywki, w których nie dzieli się punktów po 30 kolejkach. Nie pozostaje nam nic innego jak pokazywać, że jesteśmy najlepszą drużyną w Polsce. Cel się na pewno nie zmieni, bo za każdym razem będziemy chcieli zdobywać tytuł. Pozostaje nam grać w piłkę, a nie szukać kontrowersji.


Przeżyłeś trochę mocniej odejście Jana Urbana zimą? W końcu to on cię sprowadzał siedem lat temu do Legii.


- Kiedy zwalnia się w klubie trenera, to nie jest to miłe dla żadnego piłkarza w klubie. Taki ruch działaczy pokazuje też, że my sami mogliśmy zrobić więcej na boisku. Przychodziłem do Legii z Jankiem i on - razem z Kibu Vicuną i Cesarem Sanjuanem - pomagali mi się tutaj rozgościć i dogadać. 


Dużo się zmieniło razem z przyjściem Henninga Berga?


- Zawsze po przyjściu nowego trenera w zespole jest ciekawość. Każdy się zastanawia jak to będzie i jak będą wyglądały treningi. Spędzamy więcej czasu w klubie, choć już za czasów Janka Urbana jedliśmy posiłki przy Łazienkowskiej. Przykładowo w środę przebywamy na Legii prawie przez cały dzień, ale pomiędzy treningami, też znajdzie się czas na kawę czy odpoczynek.  


W trakcie sezonu dużo mówiło się też o atmosferze w szatni, a przede wszystkim o grupie portugalskiej. W mediach pojawiały się jakieś doniesienia o pewnych niesnaskach. Jak ty to wszystko odbierasz? Jesteś w końcu takim katalizatorem, bo z jednej strony dobrze dogadujesz się ze wspomnianą częścią szatni, bo mówisz po hiszpańsku, a z drugiej masz dobre relacje z pozostałymi.


- Bzdurne są jakieś plotki o braku atmosfery. Portugalczycy zakumplowali się z resztą zespołu, przecież oni bardzo dobrze mówią też po angielsku. Wiadomo, że czasem mamy mniej czasu i nie ma okazji wyjść na wspólną kolację czy coś. Prawda jest taka, że wiele zależy od wyników. Dobre rezultaty tworzą w szatni fajną atmosferę. Kiedy drużynie nie idzie, to zawsze jest gorzej. Nie szukajmy na siłę dziury w całym, bo jej po prostu nie ma. 


A jak to wyglądało w Hiszpanii? U ciebie w kraju piłkarze wychodzili na jakieś kolacje czy spotkania po udanych meczach?


- Przede wszystkim weźmy pod uwagę, że grając mecz w sobotę, masz tylko wolną niedzielę. To czas żeby się wyciszyć i trochę odpocząć. Niektórzy mają rodziny i też chcą wtedy z nimi spędzić trochę czasu. Każdy na dobrą sprawę jest w innej sytuacji.


Odejdźmy od tematu Legii. Twoja Osasuna pożegnała się z Primera Division.


- Po meczu z Atletico Madryt, który Osasuna wygrała, wydawało się, że wszystko będzie dobrze i kibice spodziewali się, że klub uniknie spadku. Potem przyszła seria słabych wyników, bo w sześciu spotkaniach ekipa z Pampeluny trzykrotnie remisowała i trzy razy przegrywała. Nie można sobie pozwalać na coś takiego w La Liga. Osasuna miała szansę do końca. W ostatniej kolejce, jej los zależał od innych wyników, które ostatecznie nie były korzystne. Po 14 latach „Los Rojillos” pożegnali się z najwyższą klasą rozgrywkową w Hiszpanii.


Jak wychowanek tego klubu przeżywa taką sytuację?


- To nie jest fajna sprawa. Wychowałem się w tym zespole i to tam uczyłem się grać w piłkę. Wierzę jednak, że Osasuna wróci do hiszpańskiej elity jak najszybciej i da sobie radę. Zobaczymy jak to wszystko dalej się potoczy.


Może w jakiś sposób mógłbyś pomóc Osasunie?


- Jak? (śmiech).


Piłkarsko.


- Nie myślę o tym, bo bardzo dobrze czuję się w Warszawie i interesuje mnie jak najlepsza gra dla Legii.


Inaki, ale tak czysto hipotetycznie – Segunda Division to poziom, który mógłby cię obecnie zainteresować jeśli chodzi o transfer?


- W drugiej lidze hiszpańskiej trudno jest zbudować drużynę, która może walczyć o awans. Osasuna do tej pory dostawała około 20 milionów euro za prawa telewizyjne. W nowym sezonie klub dostanie za to przykładowo 2,5 miliona. Działaczy w Pampelunie czeka teraz ciężka praca i decyzja czy od razu powalczą o awans, czy na przykład za rok. Naprawdę, mam ważną umowę z Legią i to na niej się skupiam.


Skoro już zahaczyliśmy o temat hipotetycznego transferu, to muszę spytać cię o coś trochę innego. W ostatnim wywiadzie dla serwisu „Czarna-elka” prezes Leśnodorski stwierdził, że przedłużono umowę z tobą, bo taki był warunek Jana Urbana, który w zamian miał zaaprobować nowy kontrakt dla Ivicy Vrdoljaka. Do ciebie wieści o takiej sytuacji w ogóle dotarły?


- Nie słyszałem nic na ten temat. Każdy w klubie ma daną funkcję, a akurat zawodnik ma przede wszystkim prezentować swoje umiejętności na boisku. Swojego talentu należy bronić na placu gry.


Skończmy wielką piłką.
W finale Ligi Mistrzów będziesz za Realem czy Atletico?


- W lidze byłem za Atletico, ale teraz będę za Realem (śmiech). Mój tata kibicuje „Galacticos” i jakoś od małego oglądałem mecze tej drużyny. Z drugiej strony od dawna znam Raula Garcię, z którym mieszkamy w jednym mieście. Chciałbym żeby zdobył dublet i do mistrzostwa kraju dołożył wygraną w Lidze Mistrzów. Fajnie gdy do walki pomiędzy Barceloną, a Realem doskakuje trzecia drużyna.


A kto według ciebie jest faworytem?


- Nie ma faworyta. Obie drużyny są silne i mogą ze sobą wygrać.


Przeglądając hiszpańską prasę widzisz dużą radość z powodu hiszpańskiego finału?


- Tytuły w gazetach już teraz są dosyć radosne, gdyż informują, że puchar Ligi Mistrzów tak czy inaczej przyleci do Madrytu. Wiele osób szykuje się na podróż do Lizbony i to, czy mają bilet na mecz nie jest dla nich najważniejsze. Ci, którzy nie mają wejściówki, będą oglądać spotkanie na ulicach i w barach.


A przed mistrzostwami świata spodziewasz się kolejnego triumfu Hiszpanii?


- Na pewno nasza drużyna postara się znowu powalczyć o mistrzostwo świata, ale łatwo nie będzie. O triumf postarają się z pewnością Brazylia, Argentyna i Niemcy. Tak to widzę. Te trzy drużyny zagrożą nam najmocniej.  

Polecamy

Komentarze (6)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.