Domyślne zdjęcie Legia.Net

Inaki Descarga: Moja żona jest agentką

Marcin Szymczyk

Źródło:

16.02.2009 09:55

(akt. 18.12.2018 05:23)

- Gdy latem przyszedłem do Legii, to zespół miał za sobą już dwa miesiące przygotowań. Nie było więc zbyt wiele czasu, by dojść do formy, zintegrować się z drużyną. Do tego doszła jeszcze kontuzja, zatem nie miałem okazji, żeby się pokazać w Polsce. Teraz jest inaczej. Po kontuzji nie ma śladu, rozpocząłem okres przygotowawczy razem z pozostałymi zawodnikami i walczę o miejsce w drużynie - mówi prawy obrońca Legii Warszawa, Hiszpan <b>Inaki Descarga</b>.
Przed rozpoczęciem zimowych przygotowań zmienił Pan fryzurę. Czy to oznacza, że wiosną na boisku zobaczymy innego Descargę? - Nie doszukujcie się żadnych podtekstów. Zmianę fryzury wymusiła na mnie małżonka. Nie ma to jednak nic wspólnego z moją grą. Przez wiele lat nosiłem długie włosy i przyszła pora, by to zmienić. Jest mi wygodniej z nową fryzurą i teraz bardziej podobam się żonie. Czyżby to żona nosiła spodnie w Waszym związku? Na boisku wygląda Pan na twardziela i wojownika. - Nie, nie. Decyzje w domu zawsze podejmujemy wspólnie. Małżonka długo nalegała na to, bym zmienił fryzurę i w końcu się ugiąłem. Może powiedziała też, jak ma się Pan obciąć? - Nie, tego już nie zrobiła. O tym zdecydowałem sam. Wiemy już wszystko o Pana fryzurze. Porozmawiajmy teraz o piłce. Czy po kontuzji wraca Pan do formy, którą znamy tylko z opowieści dyrektora Mirosława Trzeciaka? - Gdy latem przyszedłem do Legii, to zespół miał za sobą już dwa miesiące przygotowań. Nie było więc zbyt wiele czasu, by dojść do formy, zintegrować się z drużyną. Do tego doszła jeszcze kontuzja, zatem nie miałem okazji, żeby się pokazać w Polsce. Teraz jest inaczej. Po kontuzji nie ma śladu, rozpocząłem okres przygotowawczy razem z pozostałymi zawodnikami i będę walczył o miejsce w drużynie. Kilka tygodni temu tak samo mówił Pana rodak Mikel Arruabarrena, po czym nigdy już nie wrócił z wakacji do Warszawy... - Okno transferowe w Hiszpanii jest zamknięte, więc nic takiego nie grozi z mojej strony. Arru dostał po prostu dobrą ofertę i życzę mu szczęścia. Jednak grupa hiszpańskich muszkieterów jest coraz mniejsza. Odszedł Arru, na wylocie jest Tito, który najpóźniej w czerwcu też wyjedzie. A Pan nie miał momentów zwątpienia w zimowej przerwie i nie zastanawiał się, czy przypadkiem nie zostać w domu? - Nie, ani przez chwilę. Wręcz przeciwnie - mam tu kontrakt i chciałem bardzo wrócić. Mam nadzieję, że wiosną pokażę, na co mnie stać, a Legia zdobędzie mistrzostwo. Co do Arru i Tito, to tak się układa, ale nie rozmawiajmy o pojedynczych piłkarzach, bo liczy się cała drużyna. Dostał Pan jakieś oferty? - Z tego co wiem, to nie. Żona, która jest moim menedżerem, nic mi nie mówiła. Żona menedżerem? To bardzo rzadkie w Polsce. - Dlaczego? Gdy negocjowałem z Legią, to ona reprezentowała moje interesy. Stwierdziliśmy, że nie potrzeba nam żadnego innego agenta. Jak żona sprawdziła się w tej roli? Wynegocjowała wszystko, co sobie założyliście? - Nie, Legia nie zgodziła się opłacać szkoły w Polsce dla naszych dzieci. Poza tym reszta poszła po naszej myśli. Pana konkurent na prawej obronie Jakub Rzeźniczak twierdzi, że nie czuje się gorszy od Pana. - To normalne. Zdziwiłbym się, gdyby powiedział, że jest gorszy. Ja też czuję się dobrze i mam nadzieję, że na tej rywalizacji skorzysta drużyna. Nie jest to jednak żaden pojedynek. Gdyby tak było, to by znaczyło, że zespół jest źle prowadzony. Jest to zdrowa rywalizacja, która motywuje i pcha zespół do przodu. Prawa obrona to najlepiej obsadzona pozycja w Legii? - Na pewno jest to mocny punkt zespołu. Jak Pan zniesie ewentualną rolę rezerwowego? - Legia gra w trzech rodzajach rozgrywek. Dla każdego starczy meczów. Uszanuję wszystkie decyzje trenera. Czy spodziewał się Pan, że zawodnik, który regularnie grywał w Primera Division, będzie miał kłopoty z miejscem w zespole polskiej ekstraklasy? - Z Levante nie grałem zbyt wiele w hiszpańskiej ekstraklasie, a głównie w drugiej lidze. W Polsce spotkałem się z trochę innym stylem pracy. Zajęło to trochę czasu, by się przestawić. Nie pomogła mi kontuzja. Mam nadzieję, że wiosną wszystko będzie już grało. W Hiszpanii nie miał Pan nigdy kłopotów z kontuzjami? - Drobne urazy łapałem, jak każdy piłkarz, ale żadnej tak poważnej kontuzji jak jesienią w warszawskiej Legii. Ile Pan stracił ze swoich możliwości przez ten uraz? - Trudno ocenić. Długo nie grałem spotkania w pełnym wymiarze czasowym, ale myślę, że wkrótce będę gotowy w stu procentach. Czuje Pan, że ma coś do udowodnienia? Bo w Polsce, razem z Arru i Tito, stał się obiektem żartów kibiców. - Każdy kibic ma prawo do opinii na temat danego piłkarza. Z tym nie możemy się sprzeczać. Dla nas, piłkarzy, z kolei podstawą jest zachowanie spokoju i praca ze wszystkich sił, by mieć czyste sumienie, iż robi się wszystko, co w naszej mocy. Tylko dobrą grą mogę bowiem zmienić tę negatywną opinię na mój temat. Zdarzyło się już Panu rozdać w Polsce jakieś autografy? - Nawet sporo. Zresztą pamiętam, że sam, gdy byłem dzieckiem, często prosiłem o nie piłkarzy. Wiem, jak jest to ważne dla kibiców. Wspomniał Pan o czystym sumieniu. Pana nazwisko pojawiło się w kontekście korupcji w Hiszpanii. Trener Jan Urban powiedział, że trudno będzie się Panu z tego wywinąć... - Jest to temat zakończony. Koncentruję się wyłącznie na zajęciach w Legii. Z tego, co nam wiadomo, to żadne decyzje w Hiszpanii nie zapadły i wyrok ciągle nad Panem wisi? - Tą sprawą zajmują się wyłącznie moi prawnicy. Nie boi się Pan, że wyrok ten może być niekorzystny? - Nie!

Polecamy

Komentarze (9)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.