News: Ivica Vrdoljak zakończył karierę

Ivica Vrdoljak: Kobieta kierownik to nieodpowiednie rozwiązanie

Igor Kośliński

Źródło: Przegląd Sportowy

02.10.2014 13:18

(akt. 04.01.2019 13:12)

Kobieta na kierownika drużyny się nie na-da-je. Z prostego względu. Nie mieliśmy z nią takiego kontaktu, jak teraz z Konradem (Paśniewskim – przyp. red.) czy wcześniej z Piotrkiem (Strejlauem – przyp. red.). Po meczach się kąpiemy, jeden jest w ręczniku, drugi na golasa i trudno, żeby kobieta wchodziła do szatni. A czasem trzeba coś załatwić na szybko. Problemem nie jest Marta, Natalia czy Agnieszka. Mówię generalnie: kobieta nie powinna być kierownikiem. To zdanie całej szatni Legii - mówi w szczerym wywiadzie dla Przeglądu Sportowego kapitan zespołu Legii Warszawa Ivica Vrdoljak.

- Nie mogliście zareagować wcześniej i poprosić o zmianę?

- Nie powiem, że nie mówiliśmy.

- Jak Legia zmieniła się od ostatniego meczu z Trabzonsporem w zeszłym roku? Poza tym, że macie nowego trenera i kierownika drużyny.

- Staliśmy się dojrzalsi. Trabzonspor pokazał nam w zeszłym sezonie, jak trzeba grać w Europie. Nie byliśmy od nich gorsi, a dwa razy przegraliśmy. Trener Berg nauczył nas grać na wynik, potrafimy zaczaić się w obronie i skończyć kontrą. Jesteśmy jak Włosi, oni zawsze umieją wygrać 1:0.

- Który z legionistów zrobił największy postęp u Henninga Berga?

- Niektórzy powiedzą, że Michał Żyro, ale według mnie najbardziej rozwinął się Michał Kucharczyk. Trafiliśmy do Legii w tym samym czasie, raz było z nim lepiej, raz gorzej. To taki piłkarz, który nawet jak nie ma swojego dnia, zostawi zdrowie na boisku. Szansę wykorzystał Łukasz Broź, który stał się ważną postacią naszego zespołu. Uważam ten rok za udany także dla mnie, wyeliminowałem wahania formy.

- Łatwo wam zmobilizować się na ligę?

- Bolą mnie takie pytania. Sugerują, że kogoś lekceważymy.

- W pewnym sensie byłoby to naturalne.

- Po meczu z Lechem słyszałem, że ich zlekceważyliśmy. Bzdura. Kontrolowaliśmy grę, ale brakowało sytuacji. Lech został dobrze ustawiony taktycznie, ale wcale nie grał lepiej, nie poklepał nas, nie stwarzał sytuacji za sytuacją. Gole strzelał po naszych błędach. Udało się wyrównać, bo nasza przewaga nad innymi to doświadczenie. Na razie jesteśmy najlepsi, ale tej ligi nie wygramy na stojąco.

- Rok temu w wywiadzie zamieszczonym na oficjalnej stronie Legii mówiłeś: „W zespole iskrzenia między zawodnikami jest wręcz za mało. Jesteśmy trochę za dobrymi przyjaciółmi. Jak ktoś coś źle zrobi, to inny mu tego nie powie, bo go za bardzo lubi”. Coś się zmieniło?

- O tak, teraz wszystko błyskawicznie wyjaśniamy. Kilka dni temu „Żyrko” zapytał, dlaczego na niego krzyczę na boisku. Zdziwiłem się: „Bo cię lubię. Gdyby było inaczej, to nic bym nie mówił, nie zwracał ci uwagi. Byłbym obojętny. Jak coś się dzieje za moim plecami, to też na mnie wrzaśnij”. I ustaliliśmy, że będzie krzyczeć, mimo, że jest młodszy, a ja noszę opaskę.

- Dobrze się stało, że nagranie, na którym Marek Saganowski świętuje setnego gola w lidze i uderza głową w tort, zostało udostępnione?

- Byłem tam, wiem, co się działo. Nie powinno to wyjść. „Sagan” się wygłupiał, ta sytuacja to żart.

- Wygląda to inaczej.

- Wiem, filmik wyciekł i dał ludziom do myślenia. Sami sobie wbiliśmy nóż w plecy.

- Decyzja UEFA o walkowerze dla Celticu skonsolidowała Legię?

- W jakimś stopniu na pewno tak, choć już wcześniej nie było z tym problemu. Pokazaliśmy w meczach z Celtikiem, że jesteśmy silni. Sześć razy grałem w fazie grupowej Ligi Europy, ale nigdy w Lidze Mistrzów. To moje marzenie. I z powodu głupiego błędu administracyjnego trzeba je odłożyć przynajmniej o rok. „Sagan” powiedział, że być może uciekła mu ostatnia szansa na grę w Champions League.

- Płakałeś kiedyś z powodu piłki?

- Nigdy. Płakałem po śmierci mamy. Byłem z nią bardzo związany, w Nowym Sadzie przyprowadzała mnie na pierwsze treningi. W Chorwacji jest pospolite przekleństwo związane z matką, bardzo wulgarne. Nie życzę sobie, by teraz ktoś w mojej obecności go używał. Ostrzegam raz, później robi się nieprzyjemnie. Śmierć mamy i wujka, choroba ojca, od 2006 roku dostawałem cios za ciosem, rok po roku. Skończyło się to po transferze do Legii.

- Powiedziałeś, że nic już cię nie złamie.

- Mama zachorowała na raka mózgu, ojciec został inwalidą, amputowano mu obie nogi. Po trzech latach wygrał z chorobą, dziś jest zdrowy. W latach osiemdziesiątych miał wypadek w pracy. Maszyna przygniotła mu nogę i przerwała żyłę. Lekarze wstawili bypass i co pięć lat go wymieniali. To zwykła operacja, która trwa godzinę. Po wielu latach ta żyła nie wytrzymała, lekarze zdecydowali, że muszą amputować nogę poniżej kolana. „Będzie chodził z protezą, nic mu nie grozi” – uspokajali nas. Ojciec to twardy facet, nie przejął się tym. Zamówiliśmy protezę i czekaliśmy na operację.

- Co poszło nie tak?

- W szpitalu ojcu założyli pieluchę. Miał podłączony cewnik. I oni tej pieluchy nie zmieniali, zrobiły się odleżyny, a do krwi dostała się bakteria. Żeby ratować ojca ucięli mu nogi. Kroili jak chleb. Bakteria nadal krążyła po krwiobiegu, trzy lata walczył z tą chorobą. Chyba z tych nerwów, stresów zachorowała mama. Wracałem z obozu w Turcji, a na lotnisku czekali na mnie żona i wujek. Widziałem po ich minach, że dzieje się coś złego. „Ojciec?” – pytam. „Nie, mama. Jest w szpitalu. Rak mózgu” – usłyszałem. Rok walczyła. Pamiętam, że znów wracałem z Turcji. Z lotniska pojechałem do szpitala, spędziłem z nią ostatnie dwie godziny, zanim zmarła. Nie doczekała wyzdrowienia ojca, nie zobaczyła wnuków. W 2007 roku na raka zmarł teść. Uwierzcie mi, jestem twardym człowiekiem, ale takie ciosy każdym mogą zachwiać. Po przeprowadzce do Warszawy myślałem, że limit nieszczęść się wyczerpał…

- A było inaczej?

- Wróciłem z obozów Legii i dołączyła do mnie żona w ciąży. To była jej pierwsza noc w Warszawie. O 1.30 obudził mnie krzyk: „Ivo, Ivo, ratuj!”. Wpadłem do łazienki, tam wszystko we krwi. „O Boże, coś z dzieckiem” – pomyślałem. Nie wiedziałem, co robić. Nie miałem numeru do szpitala, polskiego nie znałem. Zadzwoniłem do Radka (Deja, pomaga obcokrajowcom w Legii – przyp. red.), on już spał. Dobrze, że Pance Kumbev nie wyciszył telefonu na noc. Przyjechał po nas i zawiózł do szpitala. Ciąża, na szczęście, nie była zagrożona.

- W Warszawie zaprzyjaźniłeś się z Serbem Miroslavem Radoviciem. Przeszłość między waszymi narodami odłożyliście na bok?

- Mnie polityka nie interesuje. Interesuje mnie człowiek. Wychowałem się w serbskim, a jeszcze wtedy jugosławiańskim Nowym Sadzie. Ojciec dostał tam pracę. Kiedy miałem 15 lat i rodzice zdecydowali, że przeprowadzamy się do Zagrzebia, bardzo to przeżywałem, nie rozumiałem tego. W Nowym Sadzie zostawiałem znajomych, przyjaciół. Do dziś mam z nimi kontakt, kolega z Serbii miał być chrzestnym mojego dziecka, ale ksiądz się nie zgodził. Wiadomo, my katolicy, oni prawosławni. Ludzie zapominają o przeszłości, zapewniam was, że gdyby do Splitu przyjechały dwa auta – jedno z rejestracją z Zagrzebia, drugie z Belgradu – porysowaliby ten pierwszy, bo właściciela kojarzyliby z Dinamem.

- W czym tkwi tajemnica szkolenia chorwackich piłkarzy? Jesteście mniejszym krajem od Polski, a doczekaliście się Luki Modricia w Realu, Ivana Rakiticia w Barcelonie czy Mario Mandžukicia w Atletico. Co robicie lepiej?

- Powinniście bardziej ufać młodym zawodnikom. Rafał Wolski to talent porównywalny z Milanem Badeljem, piłkarzem Fiorentiny. W Dinamie w środku pomocy grałem z Luką Modriciem. Kiedy sprzedawano go do Tottenhamu, trener zdecydował, że jego następcą zostanie młodziutki Badelj. I powiedział mu: „Wszystko, co zrobisz źle, to moja wina. Wszystko, co zrobisz dobrze, to twoja zasługa”. Zdjął presję z młodego. Zagrał źle, to i tak wychodził w podstawowym składzie w następnym meczu, w kolejnym też i w kolejnym. W końcu stał się główną postacią zespołu, kreatorem gry Dinama.

- W Polsce tego brakuje?

- Michał Żyro rok czy dwa lata temu miał wahania formy, ale go nie skreślono. Tylko dzięki grze mógł poprawiać błędy. Dinamo zatrudnia teraz wielu obcokrajowców, obok których dojrzewają Marcelo Brozović, Arijan Ademi czy Domagoj Antolić. Na razie się uczą, ale niedługo zostaną sprzedani za minimum 5 milionów euro.

- Wolski wyjechał do Włoch i jego umiejętności zostały zweryfikowane.

- To nadal wielki talent. Dziwię się, że nie ma go w reprezentacji Polski.

- Nie ma go, bo nie gra.

- Musi dostać wsparcie od selekcjonera. Taki zawodnik powinien być stale w kadrze, żeby jak najszybciej został jej główną postacią, szczególnie że Polska szuka kreatywnego pomocnika. To nienormalne, że w ciągu roku Nawałka powołał do kadry prawie 70 zawodników. Selekcjoner powinien od początku wybrać najlepszą osiemnastkę i do niej dokładać tych, którzy się wyróżnili. U was Nawałka szuka cały rok. To oznacza, że nie ma wizji. Alen Halilović poszedł do Barcelony, ale gra w jej rezerwach. Mimo to dostaje powołania do reprezentacji, bo selekcjoner uważa, że to przyszłość. U was Wolski zniknął. Mario Pasalić podpisał kontrakt z Chelsea, teraz jest na wypożyczeniu w Elche. Raz gra, raz nie, ale powołania dostaje. Jest młody, ale musi czuć się reprezentantem. Nie może być tak, że 25-latek trafia pierwszy raz do kadry i nie wie, co i jak. W Chorwacji talenty dziś nie muszą być wiodącymi postaciami, ale są szykowane na jutro. (...)


- Bogusław Leśnodorski jest wyrazisty, ale do Mamicia wiele mu brakuje.

- Nasz prezes nie wpada w przerwie meczu do szatni, nie rozbija lustra. Nie pamiętam, żeby na nas krzyczał. Igor Bišćan wiele lat grał w Liverpoolu i opowiadał, że prezydenta klubu widział może dwa razy. Prezes musi rządzić, jasne, ale nie jest dobrze, gdy rozbiera się na lotnisku. W Dinamie mistrzostwo raz zapewniliśmy sobie już w marcu. Mamić załatwił nam koguty policyjne i mogliśmy tak jeździć po Zagrzebiu, a inni zjeżdżali nam z drogi. Sam wyganiał nas na imprezę: „Jak jutro otworzę gazetę, to chcę przeczytać, że każdy lokal, w którym byliście, został zdemolowany. Muszę wiedzieć, że dobrze się bawiliście”.

- Legia potrafi się bawić?

- Inaczej niż na Bałkanach. Nie ma w tym nic złego, szanuję to. Każdy piłkarz przyjeżdżający do obcego kraju powinien nauczyć się języka, akceptować obyczaje i lokalną kulturę. Nie ma sensu przenosić zwyczajów z Bałkanów do Polski, bo to nienaturalne. Michał Żewłakow wie, jak potrafimy się bawić, bo grał z piłkarzami z naszych stron. W Warszawie takich imprez jeszcze nie widziałem.

 

Cały wywiad z kapitanem Legii można przeczytać na stronach Przeglądu Sportowego.

Polecamy

Komentarze (35)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.