Domyślne zdjęcie Legia.Net

Jacek Gmoch kończy 70 lat

Redakcja

Źródło:

13.01.2009 03:29

(akt. 18.12.2018 09:38)

Jacek Gmoch nie wygląda na 70 lat, ale dziś kończy… Wręcz wulkan energii, ciągła gonitwa myśli, niesamowity wigor. Wielbiony i nienawidzony, ale na pewno nie taki, którego mija się obojętnie. Burza nastrojów i emocji, kontrowersje i kontrasty. To Jacek Gmoch. Miał 29 lat, kiedy jako świetny stoper Legii Warszawa i reprezentacji Polski wchodził w swój najlepszy okres. Nawet bossowie Realu czy Interu żałowali, że określenie „żelazna kurtyna” odnosi się również do futbolu. Niewinny mecz Kadra – Express (Wieczorny, była taka gazeta…), niefortunne zderzenie ze... swoim bramkarzem Marianem Szeją i koniec kariery. To zdarzenie zdeterminowało przyszłość Jacka Gmocha. Za wszelką cenę chciał jakoś na futbolowej niwie powetować ten wstrząs - pisze na łamach trybuny dziennikarz, <b>Roman Hurkowski</b>.
Z Kazimierzem Górskim często nie mogli na siebie patrzeć, a jednak... żyć bez siebie nie mogli. Gmoch stworzył pionierski w skali światowej bank informacji, czy to jednak upoważniało, by zasługi za medal olimpijski 1972 i mistrzostw świata 1974 asystent przypisywał sobie kosztem Górskiego, by stale podkreślał: „Ja inżynier, a on naturszczyk”? Zresztą numer, jaki wykręcił na Wembley jesienią 1973 w szatni przed pamiętnym meczem, jest mu wytykany do dziś. Pełna mobilizacja, a tu wyskakuje Gmoch i psuje atmosferę obwieszczając, że bez względu na wynik rezygnuje, dając do zrozumienia, że nie wierzy w sukces. Sukces jednak nastąpił, więc poprosił Górskiego o ponowną szansę. Dostał, ale kiedy przed mistrzostwami 1974 robiono plakat, Górski tak dobrał termin, że „Jacusia” z ekipą akurat nie było. No to Gmoch przed mistrzostwami świata 1978, kiedy sam był selekcjonerem, nie życzył sobie Górskiego w ekipie, bo ten mógł... popsuć atmosferę. Życzył sobie za to Andrzeja Strejlaua, choć też wcześniej żyli jak pies z kotem. Zwolnił Ryszarda Kuleszę i... od tamtej pory szło mu gorzej. Niechciany już w Norwegii Gmoch udał się do pana Kazia do Aten, upokorzył, przeprosił i poprosił o załatwienie pracy. I pan Kazio załatwił. To potem pan Jacek nieustannie licytował się, który z nich więcej w Grecji osiągnął. Górski miał więcej sukcesów w mistrzostwach i krajowym pucharze, za to Gmoch powiódł Panathinaikos aż od półfinału Pucharu Mistrzów. Fascynował zresztą pod Akropolem barwnością i wariactwami. Odsunięty od zasiadania na ławce AEK kazał sobie zainstalować klatkę z wysięgnikiem i stamtąd dyrygował drużyną. Często podkreślał, że selekcjonerem Grecji nie został jedynie dlatego, bo nie mógł jako obcokrajowiec. Tymczasem Niemiec Otto Rehhagel nie tylko został, ale i doprowadził do złota na Euro 2004. W tym samym roku Gmoch odniósł sukces w roli attaché polskiej ekipy na igrzyska w Atenach. Zakolegował się wtedy z Robertem Korzeniowskim i ten potem, zostawszy szefem sportu w TVP, najął Gmocha jako eksperta. Ten robił fajne analizy, ale kibice CWKS Legia (któremu prezesował) mają mu za złe, że nie skorzystał z oferty PO, dzięki czemu mógł uratować CWKS, lecz nie chciał podpaść Korzeniowskiemu. Niemal na samym początku zawodniczej przygody z Legią wkurzył trenera, którym był... Kazimierz Górski, bo wraz z kolegą „skręcił” mecz z ŁKS. Pisze o tym Jerzy Lechowski w już kultowej, ale na razie krążącej tylko w maszynopisie książce „Świadek koronny”. A zapytajcie Gmocha: „Jak tam, panie, było w Argentynie?”, jak i o pana Tyrańskiego i emblematy CZD na strojach naszych piłkarzy. To może i było pionierstwo wspierania futbolu biznesem, ale dla Gmocha okazało się zgubne. Gdyby dziś, w wieku 70 lat, dostał ofertę trenowania markowej drużyny, obstawiam, że przyjąłby ją, a swe obowiązki wykonywał z równą pasją, ale lepszymi efektami niż kiedy – podpuszczany zakładami – spożywał żywego ślimaka, czy chciał kąpać się w gejzerze, co na szczęście mu uniemożliwiono. Miał taką władzę, jakiej nie miał żaden inny selekcjoner biało-czerwonych. Był do tego stopnia pupilem partyjnych dygnitarzy, że kiedy red. Mieczysław Szymkowiak w folderze na Mundial ’78 pochwałę jego piłkarskich walorów, ambicji i determinacji poprzedził słowami: „nie był wielkim talentem”, ogromny nakład poszedł na przemiał i trzeba było robić duplikat ze skorygowanym tekstem. Choć był członkiem PZPR, upodobał sobie paradowanie w kurtce armii amerykańskiej. Kiedy zwracano mu uwagę, że to niezbyt na miejscu, zdejmował, ale pod spodem miał... taką samą, tylko o pół numeru mniejszą. Ot, cały niepokorny on. Światowiec, poliglota, jeżdżąc na obserwacje do Anglii zyskał aplauz choćby szefa wyszkolenia tamtejszej federacji Allena Wade’a, który do Gmocha zwracał się per „Dżaczek”. Po trzecim miejscu Górskiego z MŚ 1974 przed Argentyną 1978 trzeba było może i wyżej ustawić poprzeczkę, ale Gmoch czynił to mało dyplomatycznie. Zbyt łapczywie obiecywał złoto. Toteż kiedy zajął piąte miejsce, został potępiony. Musiał rozstać się z reprezentacją, tym bardziej że hołdował stylowi nieco przekombinowanemu, za bardzo z futbolu robił... alchemię. Niech jednak Bóg da nam jak najwięcej selekcjonerów, choćby najbardziej szalonych i nieprzewidywalnych, byle z MŚ, nie tylko rozgrywanych poza Europą, przywozili miejsce co najmniej piąte. Sto lat, panie Jacku! Roman Hurkowski My, w imieniu zespołu redakcyjnego serwisu Legia.Net przyłączamy się do życzeń. Wszystkiego najlepszego panie Jacku!

Polecamy

Komentarze (13)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.