News: Jacek Magiera: Nie sztuką jest bawić się mając 18 lat

Jacek Magiera: Rozstanie z Legią trwało mniej niż minutę

Igor Kośliński

Źródło: Przegląd Sportowy

20.07.2015 07:20

(akt. 04.01.2019 12:42)

Każdej osobie, która pracuje w Legii, mogę spojrzeć prosto w oczy. Kiedyś myślałem, że będę pracował w tym klubie do końca życia. Jest inaczej. Michał Probierz zaprosił mnie na czwartkowy mecz Jagiellonii z Omonią. Chciał, żebym spojrzał z góry i podzielił się wnioskami. Kibice z Białegostoku pytali, kogo obserwuję dla Legii. Musiałem tłumaczyć, że już dla niej nie pracuję. Nie wierzyli - mówi w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" były już zawodnik i trener Legii Warszawa Jacek Magiera.

Do którego momentu w Legii wraca pan najchętniej?

 

- Do 2002 roku, kiedy po siedmiu latach odzyskaliśmy tytuł. Miałem już wiele do powiedze-nia w szatni, moja pozycja była ważna. Po latach dowiedziałem się, że wcześniej zawodnicy wpływali na skład. Rysiek Staniek przyznał w wywiadzie, że starsi grali kosztem młodych. Nie integrowałem się z drużyną. Oni szli na imprezę, ja do domu. Oni wracali, ja jechałem na studia. Powiedziałem: „Nigdy się nie zmienię”. Nie byłem odludkiem, ale miałem swoje zdanie – niekoniecznie takie, jak większość. Zawsze chciałem być trenerem. Od 16. roku życia zapisywa-łem treningi, zakładałem Akademię Legii. W 2005 roku skończyłem wyższe studia, mogłem iść na AWF, ale pomyślałem, że zajęcia z psychologii, pedagogiki i filozofi i na wydziale filologiczno-historycznym w Częstochowie pomogą mi w pracy trenera. Od razu zastrzegłem „nie zamierzam uczyć historii”.

 

Wielu osobom wydaje się, że pan nigdy nie przeklął, nie wypił piwa albo drinka i jest za grzeczny.

 

- No i niech tak myślą. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że zawsze jestem sobą. Lubię dobre towarzystwo i wiem, co i kiedy można. W Legii nauczyłem się pracy, wytrwałości i cierpliwości. Reguła, że zawsze trzeba być uczciwym, sprawdziła się.

 

Zawsze był pan „Święty”?


- Nigdy nie byłem. Nazywa mnie tak tylko trener Zamilski, bo jestem z Częstochowy. Ostatnio dzwoniłem z okazji 70. urodzin. Mówi: „Święty, zabiję cię. Dzwonisz raz na kilka lat”. Powiedziałem, że to z okazji okrągłej rocznicy. Zadzwoniła większość z mistrzowskiej drużyny.

 

Biurko przy Łazienkowskiej pan sprzątnął?

 

- Tak.

 

Jak wyglądało rozstanie?

 

- Na początku czerwca dyrektor sportowy Jacek Mazurek zaprosił mnie na rozmowę. Usłyszałem, że nie przedłużą ze mną kontraktu. Przyjąłem do wiadomości, zapytałem, czy to wszystko, wstałem, podziękowałem i wyszedłem.

 

Tyle?

 

- Tyle. Rozstanie trwało mniej niż minutę.

 

Tak się żegna ludzi, którzy spędzili w klubie pół życia?


- Niech każdy sam sobie odpowie. Z prezesem Bogusławem Leśnodorskim zjedliśmy obiad, mamy dobry kontakt. Zaczynam nowy rozdział i nie wiem, co będzie. W myśl powiedzenia „człowiek planuje, Pan Bóg się uśmiecha”. Trenerzy nie są szanowani. Nie są, to ciężki kawałek chleba. Ale tak wybrałem.

 

W Legii, jako trener rezerw i koordynator grup młodzieżowych, był pan szanowany przez sztab pierwszego zespołu?

 

- Nie byłem. Kiedyś usiedli na ławce i prowadzili rezerwy, a ja stałem z boku jak słup. Zawodników, którzy grali w moim zespole w poprzednim sezonie, skończyłem liczyć na 62.

 

Ktoś panu kiedyś obiecał prowadzenie Legii?

 

- Tak.

 

Caly wywiad z Jackiem Magierą można przeczytać w dzisiejszym wydaniu "Przeglądu Sportowego"

Polecamy

Komentarze (40)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.