Jakub Kwiatkowski

Jakub Kwiatkowski: Niektórzy we mnie nie wierzyli

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

17.11.2019 16:30

(akt. 19.11.2019 08:40)

Czy zdarza mu się jeszcze spać na balkonie? Od kiedy zwraca uwagę na styl ubierania? Czy handel unikatowymi butami się opłaca? Bez przesłuchania których trzech piosenek nie byłby w stanie wejść na murawę? Czy czuje się ważną postacią drużyny oraz kilka słów o powołaniu do reprezentacji Polski. Zapraszamy na zapis rozmowy z Jakubem Kwiatkowskim, zawodnik Legii występującej w Centralnej Lidze Juniorów.

Dalej preferujesz spanie na balkonie?

- Kiedyś zdarzały się takie sytuacje, jednak obecnie jest ich znacznie mniej.

Pytam, bo kiedyś na kadrze Mazowsza, razem z Patrykiem Pierzakiem i Adrianem Klimkiem ze Znicza Pruszków, wystawiliście łóżka na zewnątrz.

- Doskonale wiem o co chodzi (śmiech). To były mistrzostwa Polski kadr wojewódzkich. Pamiętam, że w pokoju było bardzo gorąco, przez co nie mogliśmy wytrzymać wewnątrz. Doszło do tego, że noc spędziliśmy pod gołym niebem.

Jak zakończyła się ta historia?

- Pani, która biegała rano, widziała nas na balkonie. Zaniepokoiła się tym faktem i postanowiła zakomunikować to naszemu trenerowi. Spytała się czemu spaliśmy na balkonie. Szkoleniowiec Piotr Mosór śmiał się z tego i tyle. Historia nie miała zatem specjalnego zakończenia.

Gdy jeździłeś na kadrę czułeś dumę, bodziec do pracy?

- Oczywiście. Powołania bardzo cieszyły, za każdym razem dodawały pozytywnej energii. Wiedziałem, ze znajdując się w gronie wyróżnionych, można się później pokazać szerszej publiczności i potwierdzać swoje umiejętności różnym osobom. Na meczach międzynarodowych czy ogólnopolskich bywa bowiem sporo skautów, menedżerów. Nie skupiałem się jednak tylko na tym. Chciałem po prostu zagrać dobry mecz dla siebie oraz drużyny, a nie osób spoza boiska. Bardziej patrzyłem na murawę, a nie całą otoczkę dookoła niej.

Piłkarz i model – dwa w jednym. Takie zdanie usłyszałem, gdy szukałem informacji na twój temat.

- (Śmiech). Piłkarz to pewnie dlatego, iż trenuję piłkę nożną i występuję w barwach Legii. Model? Nie ukrywam, że bardzo lubię się dobrze ubrać. Rodzice mają firmę odzieżową i chyba zaszczepiłem ten element po nich. Zawsze chcę prezentować się jak najlepiej. Wiadomo, w dzieciństwie się tym nie interesowałem, nie zwracałem na to uwagi. Sytuacja zmieniła się, gdy skończyłem trzynaście-czternaście lat i zacząłem się fascynować odzieżą. Polubiłem to.

Czerpiesz jakieś inspiracje, jeżeli chodzi o styl ubierania?

- Nie. Mam swój własny styl. Sam ustalam, co pragnę danego dnia założyć na siebie. Nikt mi w tym nie pomaga, nie szukam żadnych wzorców.

Od kiedy jesteś fanem streetwearu?

- To określenie troszkę na wyrost. Cenię jednak ubrania z kolekcji miejskiej. Należę do wielu grupek związanych z tym tematem, które powstały w mediach społecznościowych, i obserwuję różne ciuchy, najczęściej buty. Interesuję się streetwearem od momentu, kiedy zaczął być modny, czyli od jakiegoś roku. Bacznie śledzę fora dyskusyjne, wspomniane grupy. Próbuję „dropić” buty (Drop, czyli krótkoterminowa wyprzedaż. Dosłownie znacząca zrzut/spadek - red.). Nieraz ta sztuka mi się udaje. Co jakiś czas sprzedaję zakupioną parę butów. Zafiksowałem się tym tematem.

Sądzę, że musiałeś natrafić np. na materiały wideo na Youtube i wówczas mocniej cię to zaciekawiło.

- To prawda. Oglądałem poczynania kilku youtuberów zajmujących się tym aspektem. W jakimś stopniu ich filmiki zachęciły mnie do zagłębienia się w „dropy”. Później dowiedziałem się też, że można na tym fajnie zarobić. Spodobało mi się to.

Regularnie przebywasz na takich stronach czy grupach i szukasz okazji?

- Tak. Przeglądam i dowiaduję się kiedy są przewidziane jakieś „dropy”. Najczęściej „poluję” właśnie na buty. To podstawa mojej garderoby.

Koledzy zwracają uwagę jak meldujesz się w szatni w nowej parze?

- Jak najbardziej. Gdy ktoś coś sobie kupi, pojawia się śmiech. To jednak miłe uczucie, pozytywna „szyderka”.

Taki handel obuwiem się opłaca?

- Jasne, to na pewno duży zysk. Buty, które da się wylosować, zazwyczaj są w okazyjnej cenie, po prostu są tanie. Jeżeli uda się je „wydropić”, można potem sprzedać je dużo, dużo drożej. Wiadomo, sporo zależy jednak chociażby od samego modelu butów.

Masz swoje ulubione marki?

- Adidas albo Nike. Przeważnie podpatruję rozmaite kolaboracje tych marek z innymi. Szczególnie szukam butów z Nike. Travis Scott, Off-White i te sprawy (śmiech).

Można cię zatem spotkać czyhającego pod sklepem z butami w dniu jakiejś unikalnej premiery?

- Nie, nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło. W każdym przypadku, jeżeli chodzi o losowanie, liczę na łut szczęścia w domu, przez internet. Nie robiłem jeszcze tego w sklepie. Czy traktuję to jako dodatek do piłki? Nie myślałem o tym w takiej kategorii. Kolekcjonowanie butów czy różnego rodzaju wymiany obuwia z innymi, handel… W sumie mógłbym podczepić to jako fajne hobby. Może nie teraz, ale w przyszłości? Zobaczymy.

Jaki procent kwoty udało cię się odłożyć na wymarzone auto?

- Powiedzmy, że 30 procent już uzbierałem. Mam wypatrzone trzy samochody, które najbardziej mi się podobają i traktuję to poniekąd jako priorytet. W momencie gdy znalazłem te „furki”, zacząłem zbierać środki finansowe, aby w przyszłości kupić jedno z tych aut.

Przejdźmy do korzeni. Jak rozpoczęła się twoja przygoda z piłką?

- Wówczas była to przede wszystkim zabawa i pasja, którą chciałem rozwijać. Na początku nie byłem wyróżniającym się zawodnikiem. Nawet w Wildze Garwolin, w której występowałem. Po pierwszym roku treningów czułem się coraz lepiej. Udało mi się nadrobić braki piłkarskie poprzez zajęcia, dzięki czemu, w momencie gdy odchodziłem z klubu, stałem się jednym z lepszych graczy. Wcześniej byłem po prostu na równi z resztą.

W jaki sposób trafiłeś do Wilgi?

- Mama kolegi namówiła mojego tatę do tego, żeby spróbował wziąć mnie na trening do klubu. Jej syn poszedł chwilę wcześniej na zajęcia. Tata zaproponował mi ten pomysł, na który od razu się zgodziłem. Pamiętam pierwszy trening, w którym wziąłem udział. Odbywał się w zimie, na hali. Wówczas miałem mocne uderzenie, przez co szkoleniowiec postawił mnie na bramkę, abym kopał jak najdalej. Nie byłem golkiperem. Nieustannie biegałem w polu, jednak wtedy brakowało po prostu bramkarza, dlatego z konieczności zostałem ustawiony między słupkami.

Trenowałeś z rówieśnikami?

- Nie. Od początku ćwiczyłem z chłopakami z rocznika ‘02. Mogę dodać, iż o dwanaście miesięcy wcześniej, niż reszta, rozpocząłem szkolną edukację. Zawsze robiłem wszystko z osobami o rok ode mnie starszymi. W tym momencie przebywam w klasie z rocznikiem 2002.

Ile lat grałeś w Wildze i jak wspominasz tamten okres?

- Piękny czas, pełen wrażeń i wielu wyzwań. Występowałem w tym zespole sześć lat, dokładnie od siódmego roku życia. Dobrze wspominam te chwile, kolegów z boiska oraz trenerów. Wszyscy trzymali za mnie kciuki. Z początku trochę nie wierzyli w to, że mogę trafić do stołecznego klubu czy reprezentacji, jednak ta sztuka mi się udała.

Rozwiń nieco ten wątek.

- Myślę, że wtedy trenerzy mieli lepszych zawodników i stawiali bardziej na nich. Można powiedzieć, że poszedłem do Legii na przekór wszystkiemu. Bardzo tego chciałem. Gdyby nie to, że pragnąłem zmiany, pewnie nic by z tego nie wyszło.

Gdybyś został dłużej w Wildze, nie byłoby to korzystne dla ciebie?

- Sądzę, że tak. Z roku na rok miałbym coraz trudniej.

Jak to się stało, że trafiłeś do Legii?

- Zacząłem uczęszczać do gimnazjum, które podlegało pod Mazowiecki Związek Piłki Nożnej. Stamtąd, po pół roku treningów, otrzymałem powołanie na kadrę Mazowsza. Było to niesamowite uczucie i dodatkowy bodziec. Bardzo się z tego cieszyłem. Nie spodziewałem się, że kiedyś uda mi się otrzymać zaproszenie nawet na reprezentację wojewódzką. Udałem się z kadrą na kilka spotkań. Po którymś ze starć, jeden ze skautów „Wojskowych” skontaktował się z moim tatą. Potem wszystko jakoś poszło. Na początku dostałem zaproszenie na testy, który przybrały formę treningów. Pamiętam, że byłem na zajęciach m.in. z „Włodarem” (Szymonem Włodarczykiem – red.),

Pewnego dnia mierzyliśmy się z ekipą z Białej Podlaskiej. Wygraliśmy chyba 10:2. Ja strzeliłem dwa gole, Szymon – trzy, więc dobrze się zaprezentowaliśmy. Zagraliśmy jeszcze kilka spotkań i w końcu przyjęli nas do Legii. Oprócz zmiany barw, zmieniłem także szkołę.

Obawiałeś się tego transferu?

- Trochę tak. Pierwsze dwa miesiące okazały się dla mnie trudne. Z biegiem czasu przystosowałem się do nowego otoczenia i poradziłem sobie z tym. Przejście do Legii? Dużo szkoleniowców z Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej mówiło, że na Łazienkowską przechodzi się w wieku szesnastu-siedemnastu lat, a nie czternastu. Dodawali, że nic ze mnie nie będzie. Większość osób podkreślała, że popełniam błąd. Wraz z rodzicami ustaliliśmy, iż jest to odpowiednia droga i tak wybraliśmy.

Zamieszkałeś w bursie.

- Tak jest. Nie była to dla mnie nowość, ponieważ wcześniej mieszkałem w bursie MZPN-u. Po transferze do „Wojskowych” przeprowadziłem się do internatu przy ulicy Wiślanej, gdzie panowały lepsze warunki. Świetne chwile i kapitalny czas spędzony w gronie kolegów. Dużo dał mi pobyt w bursie, w dużej mierze nauczył mnie samodzielności. Od nieco ponad roku już tam nie mieszkam. Mój brat przeniósł się bowiem do Warszawy na studia. Musiał w tym celu wynająć mieszkanie, więc od tego czasu mieszkamy razem.

Przestrzegałeś wszystkich zasad, które obowiązywały po przekroczeniu bram internatu?

- Tak. Zawsze meldowałem się w bursie przed godziną 21. Uczęszczałem na wieczorne modlitwy. Na ogół akceptowałem wszystkie reguły tam panujące. Pojawiałem się na śniadania czy na kolacje. Nieraz się o tym zapominało, ale były to sporadyczne sytuacje.

Z czym był największy problem?

- Pamiętam, że nie mogliśmy mieć w pokojach komputerów czy telewizorów. To chyba jedna z najbardziej rygorystycznych zasad. Gdy chcieliśmy pograć w piłkę, udawaliśmy się na specjalną salkę.

Powrót o godzinie 21 był uciążliwy?

- Czasami to przeszkadzało, ale również dużo nam pomogło. Musieliśmy się tego trzymać. Wiedzieliśmy, że nie ma sensu chodzić do późnych godzin po mieście i szukać tam jakichś wrażeń. Po treningach dopada nas zmęczenie. Wówczas lepiej odpocząć, lepiej się zregenerować czy poruszać się po centrum Warszawy bądź galeriach.

Jak wyglądały początki w klubie?

- Wydaje mi się, że dosyć szybko wkomponowałem się do drużyny i dobrze mi się pracowało, szczególnie przez dwanaście miesięcy. Później przydarzył się kolejny rok, w którym pojawiły się jednak gorsze chwile. Poniekąd mi to pomogło, ponieważ do tej pory wszystko przebiega pomyślnie.

Co działo się po roku pobytu?

- Ćwiczyłem wówczas z zespołem U-15. Sporo treningów, dodatkowo szkoła… Trochę mnie to przerosło w pewnym momencie, zmęczyło. Potem przytrafiła mi się kontuzja, która wykluczyła mnie na miesiąc. Trudno było mi wrócić do gry. Nie czułem się w stu procentach tak jak powinienem. W końcu udało mi się odbudować i dałem radę.

Z kim złapałeś najlepszy kontakt w szatni?

- Z wieloma osobami. Wiadomo, z Szymonem Włodarczykiem przychodziliśmy razem do drużyny. Jesteśmy z tego samego rocznika, przez co od początku aż do teraz mamy dobry kontakt. Z Jakubem Michorem również złapałem wspólny język. Od dawna znałem się z Tomaszem Woźniakiem, który występuje teraz we Włoszech. To poniekąd on wprowadzał mnie powoli na Łazienkowską. Co więcej, swobodnie rozmawiałem także z Patrykiem Pierzakiem i Hubertem Derlatką, z którymi jeździłem na kadrę. Poznałem się z Kacprem Gościniarkiem. Nawiązałem sporo znajomości, które pozytywnie na mnie wpłynęły.

U jakiego trenera zaczynałeś przygodę z futbolem w Legii?

- Przez pół roku pracowałem pod okiem Sebastiana Różyckiego w ekipie do lat 14. Następnie ćwiczyłem pod skrzydłami Dariusza Rolaka w U-15 oraz Tomasza Kycki w starszym zespole. Z biegiem czasu przeszedłem do drużyny prowadzonej przez trenera Grzegorza Szokę, u którego rozwijam się do dziś.

Chodzisz na dodatkowe treningi?

- Bywają takie momenty. W Legii w tym sezonie mamy jeden dodatkowy trening w czwartek dla wybranych zawodników z kategorii U14-U18. W przeszłości były prowadzone np. wstawki treningu indywidualnego w normalnych zajęciach. Zazwyczaj trenuję w mieszkaniu, na ogół trzy razy od poniedziałku do piątku. Wówczas się roluję, wykonuję ćwiczenia na hantlach. W weekendy są mecze, jednak w wolnych chwilach staram się chodzić na basen.

Pytam, bo jeden dodatkowy trening pod balonem przy Łazienkowskiej nie należał do najłatwiejszych. Chodziło o opanowanie zamachnięcia ręki przy próbie podania.

- (Śmiech). Faktycznie, taka sytuacja miała miejsce. Jedno z ćwiczeń dotyczyło najzwyklejszego podania piłki. Trener pokazał nam, żeby w trakcie mocniejszego zagrania wykonać okrągły ruch ręką do tyłu. Nie mogłem jednak tego opanować, przez co wszyscy, łącznie z trenerami, się ze mnie śmiali. Sam się z tego śmiałem, ponieważ to było tak łatwe, a ja miałem z tym niemałe problemy. Obecnie nie zwracam na to już takiej uwagi jak wtedy, ale sądzę, że poczyniłem postępy.

Pokorny, profesjonalny, pogodny, wszechstronny na boisku – ze wszystkimi przymiotnikami się zgadasz?

- Tak. Staram się być pokorny oraz profesjonalny. Zawsze patrzę w takim kierunku i staram się robić na treningach wszystko jak najlepiej, poza boiskiem również.

Zostańmy przy temacie jedzenia. Jak często jesz naleśniki w Manekinie?

- (Śmiech). Ze dwa razy w miesiącu. Zależy to od paru czynników. Chociażby od tego czy jest ktoś chętny na takie wyjście. Zazwyczaj jak mamy chwilę wolnego, wychodzimy z chłopakami właśnie do Manekina, aby spędzić czas i wspólnie skonsumować te naleśniki. W przeszłości miałem jednak okres, w którym unikałem słodyczy. Wówczas nieustannie podkreślałem, że jestem profesjonalistą.

Braliście udział w jakichś warsztatach związanych ze zdrowym trybem życia?

- Tak. Wydaje mi się, że chłopaki z mojego rocznika są świadomi tego czy chcą jeść zdrowo. Myślę, że większość osób należy do tego grona.

To prawda, że mało mówisz i dużo robisz?

- Zgadzam się. Można mnie tak określić. Na co dzień nie mówię zbyt wiele, ale za to sporo robię.

W szatni też jesteś nieco w cieniu, nie chcesz wychylać się przed szereg?

- Tutaj sytuacja wygląda zdecydowanie inaczej. Jestem z przodu, a nie z tyłu. W szkole również lubię sobie „poświrować”, pożartować w celu rozluźnienie atmosfery. Poza tym miejscami nie mówię jednak za dużo.

Zdarzało się, że będąc w Legii troszeczkę „odleciałeś”?

- Takie małe rzeczy się pojawiały, przykładowo gdy chciałem sobie kupić coś drogiego. Jak przekazywałem tę informację rodzicom, stawiali mnie na ziemię. Mówili, że jak sobie zapracuję będę mógł sobie kupić daną rzecz. Póki mnie na to nie stać, nie sięgnę po nią z racji bariery cenowej. Reasumując – nie było zbyt wiele takich momentów.

Bieżące rozgrywki potwierdzają, że jesteś wszechstronnym zawodnikiem. W tym sezonie dosyć często jesteś ustawiany na bokach obrony czy skrzydłach. Na jakiej pozycji zaczynałeś przygodę z piłką?

- Byłem stoperem w Wildze Garwolin. Głównie tam występowałem na początku. Nieraz miałem epizody na lewej czy prawej stronie obrony. Następnie przesunięto mnie na skrzydło, gdzie grałem także na starcie przygody z Legią. Potem próbowano mnie właśnie jako bocznego defensora. Wszędzie czuję się w porządku, niezależnie czy biegam jako lewy bądź prawy obrońca oraz skrzydłowy. Chyba bardziej przywiązany jestem do drugiej linii, dokładnie do bocznego pomocnika.

Nie ma dla ciebie aż takiej różnicy gdzie grasz?

- Wiadomo, są inne wymagania, bowiem trzeba operować praktycznie obiema nogami. Staram się regularnie ćwiczyć słabszą lewą nogę. Sądzę jednak, iż mam ją dosyć dobrą, przez co trenerzy „rzucają” mnie między tymi pozycjami.

Co jeszcze wyróżnia cię na murawie?

- Potrafię mocno uderzyć oraz celnie dośrodkować z lewej nogi. To moje największe atuty. Z czym mam największy problem? Z przyjęciem piłki w przód, a następnie zagraniem jej lewej nogi. Gdy wykonuję ten element prawą nogą, jest mi dużo łatwiej. Czuję jednak, iż notuję progres, jeżeli mówimy o tym mankamencie.

Preferujesz spontaniczność czy gotowy plan, w którym wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku?

- Trudno powiedzieć. Raz tak, raz tak (śmiech). Przeważnie wolę mieć jednak coś zaplanowane, lecz „spontan” kompletnie mi nie przeszkadza. Są momenty, w których wolę działać spontanicznie, aniżeli trzymać się kurczowo planu, godzin. Lubię i to, i to. Pod względem piłkarskim, stricte boiskowym, także podzieliłbym to na pół. Muszę się dostosować, niezależnie gdzie zagram.

Nieraz spontaniczność okazuje się atutem. Gdy czuję, że zagram na danej pozycji, a trener wystawia mnie gdzie indziej, muszę sobie z tym poradzić. Takie decyzje szkoleniowca są najlepsze. Nie masz wówczas nic do stracenia. Gra się swoje, przez co w miarę często wychodzi to całkiem dobrze.

W ofensywie w dużej mierze trzeba chyba bazować właśnie na tym „spontanie”.

- Jak najbardziej. Wyróżnia to poczynania z przodu, fazę kreacji w kluczowych momentach danej akcji. Bardzo to lubię.

Większość twoich decyzji na murawie jest trafna?

- Myślę, że tak. Nieraz jednak za często chcę się pozbyć piłki, przez co później nad tym rozmyślam. Staram się wyciągać wnioski i dokonywać coraz więcej odpowiednich wyborów.

Masz rytuały przedmeczowe?

- Nie. Przed pierwszym gwizdkiem zawsze słucham muzyki, pragnę się wyluzować i być szczęśliwym z tego powodu, że będę mógł zagrać mecz. Skupiam się tylko na boisku, piłce. Próbuję wówczas za wszelką cenę wymazać całą otoczkę. To, co jest wokół.

Rzeczywiście z niecierpliwością czekasz na każde kolejne spotkanie?

- Tak. Czuję werwę, zdwojoną energię, gdy od meczu dzielą mnie jeszcze dwa dni. Powtarzam sobie non stop, że chcę już wyjść na boisko i walczyć o pozytywny wynik. Staram się być podekscytowany przed każdym starciem. Szczególnie w moim wieku nie ma większego znaczenia czy walczę przeciwko Lechowi, Gwarkowi Zabrze, Escoli czy Pogoni. Wiadomo, jedni są mocniejsi, a drudzy trochę słabsi. Cieszę się tak samo. Pomaga mi w tym właśnie muzyka. Traktuję ją jako pewnego rodzaju przygotowanie do spotkania.

Masz ulubione utwory?

- Moja motywacyjna playlista rozpoczyna się kawałkiem Palucha pt: „Bez strachu”. Następnie jest Hemp Gru z utworami „Droga” oraz „Zbyt wiele”. To chyba trzy piosenki, które przed każdym spotkaniem sobie włączam i relaksuję się przy nich. Muszę je przesłuchać, żeby wykonać krok w przód, czyli wyjść na mecz. To podstawa.

Wizualizujesz sobie jakieś sytuacje w meczu?

- Coraz częściej. Wyobrażam sobie je w głowie i dostosowuję do siebie. Nie opieram się na kompilacjach poszczególnych piłkarzy na Youtube. Bazuję na akcjach, które najczęściej powtarzają się w meczach. Lubię właśnie ten „spontan”, przez co wizualizuję sobie momenty, w trakcie których przebywa w defensywie. Jeżeli chodzi o ofensywę, w dużej mierze na spontaniczność.

Masz boiskowego idola?

- Od zawsze ceniłem Lionela Messiego. Za ciężką pracę niesamowicie szanuję Cristiano Ronaldo. Fenomen i wzór do naśladowania. Harował, nigdy nie upadł i zawsze dawał z siebie wszystko. Może szczególnie się na nich nie wzoruję. Joshua Kimmich, Dani Alves – to zawodnicy, którzy mają podobny styl do mojego. To właśnie ich podpatruję.

Czego wymaga od was trener Grzegorz Szoka?

- Zespołowości. Jeżeli będziemy trzymać się razem osiągniemy niezłe rezultaty. Jeżeli nie – wyniki nie będą dla nas satysfakcjonujące. Wydaje mi się, że to najważniejsza rzecz, której trener od nas oczekuje.

Na razie zajmujecie trzecie miejsce w lidze. Zdobyłeś sześć bramek. Czułeś, że tak sprawnie wejdziesz do tej ligi?

- Nie sądziłem, że wszystko aż tak dobrze się ułoży. Poza trafieniami dorzuciłem do tej pory cztery asysty. Cieszy mnie to i daje sporego kopa motywacyjnego. Gole i ostatnie podania nie są dla mnie najistotniejsze. Najważniejsze jest dla mnie to, żebym ja sam oraz trener był zadowolony z  mojego występu.

Co mogło sprawić, że otrzymałeś powołanie do kadry U-17 chociażby na wrześniowy Puchar Syrenki?

- Wydaje mi się, iż pracowałem na takie wyróżnienie od dawna. Sądzę, iż raczej nie decydowała w tym przypadku moja dyspozycja stricte w ostatnich meczach. Zawsze chciałem być powołany do reprezentacji. Teraz muszę to podtrzymać, żeby regularnie otrzymywać zaproszenia do kadry. Myślę, że poniekąd ta wszechstronność mogła przyczynić się do tego, iż ujrzałem swoje nazwisko na liście. W dzisiejszych czasach tacy zawodnicy są poszukiwani ze względu na to, że mogą radzić sobie równie dobrze w paru miejscach na boisku.

Były ciarki na plecach, gdy zakładałeś biało-czerwone barwy?

- Tak. Szczególnie po odsłuchaniu „Mazurka Dąbrowskiego” z boiska. Wówczas towarzyszyło mi niesamowite uczucie. Chyba nigdy nie zapomnę tego, że udało mi się wyjść na murawę z „orzełkiem” na piersi i zaśpiewać hymn.

Czujesz, że kolejne powołania także przyjdą?

- Uważam, że pokazałem się z dobrej strony, gdy otrzymałem szansę od selekcjonera. Rozmawiałem o tym z trenerem, który był zadowolony z mojej postawy. Ja również cieszę się ze swojej dyspozycji. Oczywiście, jest sporo rzeczy do poprawy, ale wierzę, że będę brany pod uwagę przy następnych zgrupowaniach oraz meczach reprezentacyjnych.

Jesteś ważną częścią ekipy Legii do lat 18?

- Wydaje mi się, że tak. Dobrze czuję się w drużynie. Wiadomo, powołania do kadry również bardzo mi pomogły. Dodały mi większej pewności siebie, mogłem zebrać nowe doświadczenie. Takie wyróżnienie było dla mnie niespodzianką, ponieważ nie przypuszczałem, że je otrzymam. Dzięki temu wstąpiły we mnie jeszcze większe pokłady energii i motywacji. To bardzo cieszy.

Cieszyło cię mistrzostwo Polski juniorów młodszych w tamtym sezonie?

- Ogromnie. Nie spodziewałem się, że dostaniemy się do wielkiego finału i sięgniemy po główne trofeum. Zaszliśmy tak daleko i pokazaliśmy, że byliśmy jednością. 

Rozumiem, że cele na ten sezon się nie zmieniają?

- Jak najbardziej (śmiech). Chcemy zdobyć mistrzostwo kraju juniorów starszych. Mam nadzieję, że się uda. Liga jest długa, przed nami sporo meczów oraz rewanżów. Mamy kilka punktów straty do lidera. Jesteśmy w stanie dogonić pierwszy zespół w tabeli, a następnie wypracować przewagę.

Rzeczywiście skupiacie się na każdym kolejnym meczu? Słyszałem, że w tamtym sezonie mieliście rozrysowaną specjalną górkę, która miała przedstawiać nasze występy w lidze krok po kroku.

- Tak jest. W poprzednich rozgrywkach była górka, obecnie jest to tor wyścigowy Formuły 1. Znajduje się na nim około dwudziestu zakrętów. Wszystkie przedstawiają drużynę. W lidze, w której występuje szesnaście ekip nie jest ważny jeden mecz, w tym wypadku zakręt, a cały sezon, czyli pełne okrążenie. O to w tym wyścigu chodzi. Każdy przeciwnik jest równie istotny.

Gdy gubicie punkty, co wówczas dzieje się na torze – zjeżdżacie do pit stopu?

- Takiego momentu nie ma (śmiech). Po każdym spotkaniu na torze zapisywany jest wynik końcowy. Niezależnie od rezultatu jedziemy przed siebie, nie zatrzymujemy się, nie wracamy do pewnego punktu. Walczymy dalej.

Kto w tej lidze najbardziej może wam zagrozić?

- Moim zdaniem najlepszym zespołem pod względem piłkarskim jest Zagłębie Lubin. Sądzę, że z „Miedziowymi” będziemy walczyć o główny cel. Jest jeszcze Pogoń Szczecin, która również dobrze gra w piłkę, jednak to lubinian upatrywałbym jako naszego największego rywala w kontekście walki o mistrzostwo.

Co wyróżnia was na tle innych?

- Charakter, wysoki pressing, doskok po stracie futbolówki. To najbardziej wybija nas ponad resztę. Ponadto, coraz bardziej staramy się grać piłką. Widać tego efekty.

Jak reagujecie po remisach czy porażkach?

- Gdy zespół czuje, że wystąpiliśmy solidnie to jesteśmy z tego szczęśliwi – nawet po remisie. We Wronkach z Lechem (1:1 – red.) pokazaliśmy się z bardzo dobrej strony. Mogliśmy zwyciężyć, lecz byliśmy bardzo zadowoleni z remisu, bowiem mogliśmy nie wywieźć stamtąd żadnego punktu. Wiadomo, najważniejsze są dla nas trzy „oczka” i to najbardziej cieszy. Dla nas kluczem jest dobra gra. Zdarza się, że po wygranych nie jesteśmy zbytnio zadowoleni, bowiem mamy świadomość, że stać nas na znacznie więcej.

Czujecie, że uda wam się sięgnąć po upragnione mistrzostwo?

- Wierzę, że tak się stanie. Wiadomo, będzie to trudne zadanie, bowiem w poprzednim sezonie była faza pucharowa. Teraz już po trzydziestu kolejkach jest wyłaniany mistrz Polski. To zależy tylko od nas. Nie ma co patrzeć na inne zespoły. Musimy patrzeć w przód, skupiać się na sobie.

Co możesz zrobić, gdy zdobędziecie tytuł?

- Mogę ogolić się na łyso (śmiech). Może nie jest to oryginalne  wyzwanie, lecz podejmę się go, gdy trofeum na koniec sezonu powędruje w nasze ręce.

Stawiasz sobie cele indywidualne, które chciałbyś zrealizować?

- W bieżącym sezonie chciałbym być zadowolony z mojej gry oraz każdego kolejnego meczu w moim wykonaniu. Bramki i asysty są ważne, jednak gdy występuje się w linii obrony te statystyki schodzą nieco na dalszy plan. Oczywiście, to fajny dodatek, jednak, tak jak powiedziałem, chciałbym być uradowany ze swojej postawy w danym spotkaniu, a następnie w całej rundzie. Co więcej, pragnąłbym regularnie znajdywać się w reprezentacji, chciałbym to podtrzymać.

Czekasz na to aż dostaniesz szansę w rezerwach, a później zostaniesz np. zapraszany na treningi pierwszego zespołu?

- Mam nadzieję, że nastąpi moment awansu do "dwójki", jednak za bardzo na to nie patrzę. Skupiam się na Centralnej Lidze Juniorów. To właśnie tutaj powinienem solidnie się prezentować. Wtedy może jakaś większa szansa się pojawi.

Patrzysz na Sebastiana Szymańskiego, Michała Karbownika czy Macieja Rosołka, którzy wyróżniali się w CLJ, potem w rezerwach, a teraz wiadomo w jakich są miejscach?

- Oczywiście. Szczególną uwagę zwróciłbym właśnie na „Karbo”, który wkroczył do „jedynki” w taki sposób, w jaki mógł to sobie wymarzyć. Szacunek i gratulacje dla nich za to, że im się udało. To zasługa ich ciężkiej pracy. Jeżeli ktoś dąży do celu i pracuje intensywnie to w końcu dostanie swoją szansę. Nie ma co się spieszyć.

Myślisz, że taka szansa w niedalekiej przyszłości nadejdzie w twoim przypadku?

- Liczę na to. W oddali mam taką myśl, że chciałbym dostać taką szansę. Jeżeli będę pracował i wyróżniał się, okazja na pokonanie schodka wyżej się nadarzy. Nie zaprzątam jednak sobie tym głowy.

Polecamy

Komentarze (1)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.