News: Jakub Szumski: To dla mnie ostatni dzwonek

Jakub Szumski: To dla mnie ostatni dzwonek

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

13.11.2015 08:45

(akt. 07.12.2018 18:54)

Wychowanek Legii Warszawa, Jakub Szumski, po trzech latach spędzonych w Piaście Gliwice wrócił na Łazienkowską. Na razie odbudowuje formę na treningach oraz w meczach rezerw. - Wiem, że w życiu należy mieć marzenia i do nich dążyć, ale ja muszę się skupić głównie na pracy. Mam niewiele gadać, dużo robić. To dla mnie ostatni dzwonek by osiągnąć coś fajnego w piłce. Przychodzę wiec na zajęcia, pracuję i na tym się skupiam. Mam takie jednodniowe cele - opowiada w szczerej rozmowie z Legia.Net "Szumi". Zapraszamy do lektury.

Pamiętam zgrupowanie, kiedy wypadałeś lepiej od kolegów. Wydawało się, że wkrótce zostaniesz numerem dwa, który z czasem powalczy o miano tego pierwszego. Co się stało, że zdecydowałeś się na wypożyczenie?


- Byłem w Legii długo i niewiele się zmieniało. Nawet gdybym został tym drugim bramkarzem i tak grałbym głównie w Młodej Legii, bez większych szans na pierwszą drużynę. Taka sytuacja miała miejsce 2-3 lata. Czułem wtedy, że nie idę we właściwym kierunku, nie rozwijam się, że same treningi to zbyt mało. Brakowało mi cierpliwości. Wszystko wydawało mi się monotonne – treningi, lista zawodników na mecz i moje nazwisko poza kadrą. Była hierarchia, ja byłem dużo młodszy, ale nie rozumiałem tego. Miałem zbyt gorąca głowę, nie doceniałem tego, w jakim miejscu jestem. A przecież wielu chciałoby się wtedy ze mną zamienić. Nie było czasu na obrażanie się czy fochy, że się nie gra i nie dostaje szansy. Ale mnie się wydawało, że już wtedy zasługiwałem na szansę gry w pierwszym zespole i dlatego w pewnym momencie uznałem, że trzeba się ruszyć, że tak dłużej być nie może. Dlatego odszedłem.


Zabrakło ci troszeczkę cierpliwości?


- To na pewno. Brakowało cierpliwości i chłodnej głowy. A ja zamiast skupić się na treningach,  rozmyślałem o wszystkim wokół. Teraz wiem, że przez takie podejście dużo się traci, również sportowo. Piłka to taki wspaniały zawód, który każdego powinien cieszyć. To przecież połączenie pasji z zarabianiem na życie. Nawet jeśli się nie gra, to przecież nie jest praca fizyczna w fabryce czy kopalni. Ja to jednak zrozumiałem trochę później.


Szedłeś do Piasta i było niemal pewne, że po jakimś czasie dostaniesz swoją szansę i będziesz starał się ją wykorzystać. Długo jednak musiałeś czekać.


- To fakt długo, nawet bardzo długo. Nie miałem zgody od Legii na odejście, taka pojawiła się dopiero przed nowym sezonem. Poszedłem na Piasta, tam trener postawił na bramkarza, z którym zespół wywalczył awans. Dobrze na tym wychodził, wygrywaliśmy, drużyna zajęła czwarte miejsce w lidze. Nie mogłem mieć o to pretensji.


W drugim sezonie w końcu się doczekałeś. Miałeś udane mecze Wisłą czy Śląskiem, ale bywały tez takie jak z Lechem. Masz sobie coś do zarzucenia? Możesz powiedzieć, że nie wykorzystałeś szansy?


- Musiałbym usiąść i przeanalizować wszystkie swoje interwencje w tych meczach. We wspomnianym meczu z Lechem padły cztery bramki, ale też sporo sytuacji w tym spotkaniu wybroniłem. To były moje początki, które nigdy nie są łatwe. Mimo wszystko jestem przekonany, że gdybyśmy obejrzeli wszystkie te mecze, to wyszłoby na plus. Nie szło jednak drużynie, trener postanowił cos zmienić i padło na mnie. Jak mogę się przyczepić tylko do meczu w Lidze Europy, powinienem obronić strzał w dogrywce. Oczywiście co tydzień na boiskach pada setki gorszych bramek, ale mogłem i powinienem zachować się lepiej. Zdobywałem wtedy cenne doświadczenie, to był mój drugi mecz w europejskich pucharach, wszystkiego się trzeba nauczyć. Dzięki takim meczom łapałem pewność siebie i kiedy czułem się już naprawdę dobrze, chyba najlepiej w swoim życiu, zagrałem chyba dziesięć meczów z rzędu, fajnie wyglądałem na treningach, to trener dokonał w bramce zmiany. Trafiłem na trudny okres, drużyna nie wygrywała, chyba tylko jedno spotkanie było dla nas zwycięskie. Nie dziwię się szkoleniowcowi, że chciał coś zmienić. Nie mam więc złych wspomnień, ani pretensji do trenera Brosza.


Miałeś indywidualne rozmowy z Perezem, a potem Latalem? Albo z trenerami bramkarzy? Wiedziałeś czemu nie grasz? Co musisz poprawić by dostać szansę?


- Pereza to ciężko nazwać trenerem. Facet miał swoje życie poza klubem, poza piłką. W szatni dawał nam dużo luzu. Co ciekawe, to się przez jakiś czas sprawdzało. U trenera Brosza wszystko musiało być jak w zegarku, była dyscyplina, a jego zdanie było tym jedynym. Potem przyszedł gość, który ustalał skład, a reszta działa się sama. To na początku dobrze na nas wpłynęło, dostaliśmy nowego oddechu, polotu. Za tym poszły niezłe wyniki. Na dłuższą metę tak się jednak nie da. Z czasem na boisku zapanował chaos, nikomu już nie odpowiadał taki styl prowadzenia zespołu.


- A co do rozmów, to takowych nie było. Perez przyszedł na ostatnie mecze sezonu, jak miałem kontuzję, nie mógł mnie brać pod uwagę przy ustalaniu składu. Potem zaczęliśmy nowy, a ja byłem po 4-miesiecznej przerwie w grze. Nie mam więc również do niego pretensji. Czasem się mówi, że trener kogoś nie lubi, ja tak nie mogę powiedzieć o Perezie. Inni bramkarze też doznawali urazów, Cifuentes opuścił kilka spotkań, i pewnie dostałbym szansę, ale akurat wtedy miałem kontuzję. Niestety po Perezie właściwie skończył się mój pobyt w Piaście. To co było później, to ciężko nawet nazwać.


Możemy powiedzieć, że tworzyłeś jednoosobowy „Klub Kokosa”?


- Ostatnio tak to wyglądało. To była zupełnie irracjonalna sytuacja. Klub Kokosa tworzony jest zwykle, gdy zawodnik zarabia dużo i nie chce odejść, nie chce rozwiązać kontraktu. Pracodawca takim postepowaniem „motywuje” gracza do zmiany zdania. Ja natomiast chciałem odejść, rozwiązać kontakt za darmo, gotów byłem się nawet wykupić czyli jeszcze dołożyć do tego. Klub jednak nie chciał, musiał mi płacić, a ja nie byłem nikomu potrzebny. Nie wiem jaki miał w tym interes, trudno mi to zrozumieć. Chciałem się rozstać w zgodzie, podać rękę, ale prezes zaczął odstawiać jakieś cyrki. To było na początku śmieszne, ale z czasem przerodziło się w problem. Rozwiązałem kontrakt w ostatnim dniu okienka transferowego, sezon już trwał i każdy klub miał bramkarzy. To mogło dla mnie oznaczać kolejną straconą rundę. Może taki był zamysł ludzi w Gliwicach, by tak właśnie było? Nie wiem, głośno sobie myślę po prostu. Czasem wyglądało to jednak na czystą złośliwość.


Kto pomagał ci przez cały ten okres, od kogo dostawałeś najwięcej telefonów?


- Na szczęście miałem stały kontakt z rodziną, oni często bardziej się przejmowali niż ja. Ja długo podchodziłem do tego tak, że wcześniej czy później musi być lepiej, że w piłce nie zawsze jest wszystko z górki. Byłem pewny swoich umiejętności i miałem przekonanie, że karta się kiedyś odwróci. Niestety długo tak się nie działo. Wspierało mnie też sporo ludzi ze Śląska, pomagali mi nawet, gdy już nie miałem mieszkania. Pozbyłem się lokum, bo byłem pewien, że szybko załatwię sprawę z prezesem. Mieszkałem więc raz u jednego kolegi, potem u drugiego. To świetni ludzie, fajnie, że było mi dane ich spotkać. Mogłem i chyba nadal mogę na nich liczyć.


Czyli nie było momentu zwątpienia i szukania dla siebie planu B?


- Nie. Pomijając czas kontuzji, gdzie z psychiką nie było najlepiej. Wychodząc jednak na trening starałem się patrzeć na wszystko obiektywnie. Nie czułem się gorszy, starałem się myśleć co robię źle i jak to poprawić.


Oferta z Legii była jak manna z nieba?


- W tym momencie i w tej sytuacji, w jakiej się znalazłem, była to bardzo korzystna oferta. Jestem u siebie, mogę w treningu nadrobić zaległości, gram w drugiej drużynie. Przez pierwsze dwa tygodnie trenerzy byli dla mnie wyrozumiali, wiedzieli, że muszę nadgonić wiele rzeczy. Nie byłem przygotowany, więc miałem dodatkowe treningi. Szybko wszystko wróciło do normy, a dla mnie było to bardzo ważne. Gdybym dostał inną ofertę, to tam musiałbym od razu walczyć. Nie byłoby czasu na nadrobienie zaległości. A ja przecież byłem bez okresu przygotowawczego, bez treningów. A nie jestem kulturystą, by zrobić formę na siłowni.


Jakie cele indywidualne stawiasz sobie obecnie?


- Myślę, że to jest taki moment, by nie stawiać sobie żadnych celów, nie robić zbyt odległych planów. Wiem, że w życiu należy mieć marzenia i do nich dążyć, ale ja muszę się skupić głównie na pracy. Mam niewiele gadać, dużo robić. To dla mnie ostatni dzwonek, by osiągnąć coś fajnego w piłce. Więc przychodzę na zajęcia, pracuję i na tym się skupiam. Mam takie jednodniowe cele.


Poczułeś się pewnym punktem rezerw? Z naszych obserwacji wynika, że wiele wniosłeś do zespołu, dużo pewności siebie.


- Muszę się tak czuć, mam przecież chyba największe doświadczenie ze wszystkich tych chłopaków. Staram się pomagać jak mogę, podpowiedziami, pokrzykiwaniem, rozmową. Koledzy z tego zespołu są na początku przygody z piłką seniorską, a ja pamiętam doskonale, że to nie było łatwe. To nie jest proste nawet w III lidze, bo ci młodzi ludzie mierzą się z dużo starszymi, boiskowymi cwaniakami, starymi wyjadaczami.


Często z panami z brzuszkiem.


- (śmiech). Nie przesadzajmy. To jest III liga, po reformie poziom jest tam wyższy niż wcześniej. Teraz na brzuszki już zwykle nie ma miejsca. Reorganizacja pomogła, nie jest źle. A chłopaki się szybko uczą, słuchają i wyciągają wnioski. Ja też z każdym meczem czuję się lepiej. Po takiej przerwie każdy mecz w bramce cieszy. Gdy byłem młodszy i trzeba było zagrać gdzieś niżej, to marudziłem, było mi to nie na rękę. Teraz jestem szczęśliwy, że gram i mogę łapać kolejne doświadczenia. A dla bramkarza nie ma tak naprawdę znaczenia gdzie gra. Zawodnik z pola musi rywalizować bezpośrednio, im z lepszymi graczami toczy pojedynki, tym więcej się uczy. Z bramkarzami jest inaczej. Mamy łapać piłki, jest podobnie jak w ekstraklasie. Tutaj dużej różnicy nie ma, może głównie w przygotowaniu mentalnym. Natomiast ze sportowego punktu widzenia te mecze dają mi tak samo dużo, jak regularny cykl meczów w ekstraklasie. Z każdym meczem czuję się coraz lepiej.


Z kim teraz najwięcej trenujesz – z Maćkiem Kowalem, który w dwójce odpowiedzialny jest za szkolenie bramkarzy, czy z Krzysztofem Dowhaniem i Gintarasem Stauce?


- Poza tymi dniami, gdzie jedynka wyjechała na mini zgrupowanie na mecze z Chojniczanką i Lechią, cały czas trenuję z pierwszym zespołem. Do dwójki schodzę jedynie na mecze. Rzadko się więc z Maćkiem widzimy, ale mi pomaga. Swój czas poświęcał mi też Szamo, pracowaliśmy dodatkowo, często w dniu meczu.


Jesteś z tego najlepszego rocznika jaki wypuściła akademia Legii. Spodziewałeś się, że tak potoczą się losy większości chłopaków z młodej Legii, w której grałeś? Kilku się powiodło jak Furmanowi, Wolskiemu czy Żyrze.


- Nie jestem zaskoczony, w każdym przypadku mogło być dużo lepiej. Fajnie, że kilku z nas odnalazło się w dorosłej piłce. Szkoda innych – umiejętnościami nie odstawali, ale nie powiodło im się tak, jak mogło. Powodów było wiele, kontuzje, złe wybory i póki co nie zaistnieli, ale może jeszcze im się uda.


Jak potraktowałeś powrót do Legii - porażka, że nie udało się nic osiągnąć w Ekstraklasie czy jednak nagroda.


- Dla mnie to taki nowy start, czysta karta. Czuję się jakbym miał znowu 17 czy 18 lat. Tak to wszystko wyglądało na początku. Nie jest jeszcze za późno, mam 23 lata, to nie jest najgorszy wiek, mogę 15 lat bronić na poziomie. Nie mam lat 30 i nie mogę powiedzieć, ze w piłce mi się nie udało. Mam czas i mogę jeszcze zapracować na swoją pozycję.


A miałeś jakieś sygnały z Legii, ze jak rozwiążesz umowę z Piastem, to będziesz mógł przyjść na Łazienkowską?


- Nie, nie było takich rozmów. Była to dla mnie miła niespodzianka. Pierwszego dnia zgłosiła się Legia. Przez moment się zastanawiałem, bo była opcja na grę od razu.


Chodzi o GKS Bełchatów?


- Tak, ale okazało się, że trener mnie nie chce, stwierdził, że jestem przereklamowany. To dla mnie jakiś tam kolejny bodziec do pracy, kolejna osoba, której będę chciał coś udowodnić. Z drugiej strony może lepiej się stało. Tam za trzy dni był mecz i musiałbym od razu wskoczyć do bramki, a jak wcześniej wspominałem byłem nieprzygotowany do gry.


Kwestia potencjału. Jak sam go oceniasz? Trenowałeś z bramkarzami Legii, grałeś w reprezentacji młodzieżowej, a z drugiej strony nie udało ci się w Piaście.


- Wielu kolegów, bramkarzy z kadry młodzieżowej sobie radzi, grają w swoich klubach, przechodzą do zagranicznych klubów, mocno im kibicuję. Miałem jednak miejsce w tych kadrach u kolejnych trenerów, nie byłem od nich gorszy. I nie czuję się słabszy od bramkarzy, z którymi trenowałem czy trenuję. Jeśli ktoś czuje się gorszy od któregoś ze swoich rywali, to nie ma co nawet wychodzić na trening, poddaje się przecież zanim jeszcze ma zamiar podnieść rękawice. A tak naprawdę każdy z nas jest inny, każdy ma inne zalety i wady. Nad tymi drugimi trzeba mocniej pracować. W końcu przyjdzie kiedyś trener, powie, że stawia na mnie. A takie zaufanie jest najważniejsze.


Można powiedzieć, że w Gliwicach młodzi bramkarze maja ciężko, że marnuje się ich talenty? Teraz poszedł tam Rafał Leszczyński, swego czasu przymierzany do Legii i też nie gra. Klimat tam nie służy?


- Jest tam teraz w trudnym okresie, ma gorzej, niż ja miałem. Rafał jest moim kolegą, ale nie skonsultował ze mną tej decyzji. Może myślał, że skoro tam jestem, to nie będę obiektywny, albo nie będę chciał dodatkowej konkurencji. Ja bym mu odradził ten ruch. Ale nie wiem dlaczego tak jest. Nie będę w jakikolwiek sposób krytykował Piasta, bo zabrzmiałoby to groteskowo. Mają 34 punkty, są liderem ekstraklasy. Każde negatywne słowo, jakie bym powiedział, byłoby wyśmiane. Widocznie wszystko funkcjonuje jak należy, grają super, skoro są na pierwszym miejscu w lidze. Przez 3 lata zagrałem 13 meczów, ale nie chcę opowiadać co tam jest źle robione. To nie jest najlepszy moment do udzielania wywiadów, w którym bym coś zapowiadał czy krytykował. To czas wyciszenia i wytężonej pracy. Z obecnym szkoleniowcem Piasta przez pół roku chyba nie zamieniłem nawet słowa.

Polecamy

Komentarze (12)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.