Jakub Żewłakow
fot. Marcin Szymczyk

Jakub Żewłakow marzy o pierwszym zespole Legii

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

26.12.2023 12:00

(akt. 25.12.2023 17:42)

– Ostatni rok był troszkę inny niż pozostałe. Zrozumiałem, że jest szansa, że gra w piłkę może być czymś więcej niż tylko pasją. Trenuję z rezerwami, obecnie skupiam się na "dwójce", a głównym celem będzie pierwszy zespół – mówił Jakub Żewłakow, środkowy pomocnik Legii, 17-letni syn Michała.

Jakub Żewłakow poszedł w rodzinne ślady i zdecydował się na podtrzymanie tradycji. Zaczął grę w piłkę w Pogoni Józefów, a w 2013 roku – po zakończeniu kariery w Legii przez jego tatę, Michała – poszedł na nabory i został zawodnikiem "Wojskowych".

W br. zdobył wicemistrzostwo Polski juniorów młodszych, a latem dołączył do zespołu U-19. Na początku trwającego sezonu uczył się rywalizacji na wyższym szczeblu. Punktem kulminacyjnym okazały się zajęcia z "jedynką" w połowie października, po których odblokował się pod kątem statystyk w CLJ, a jego gra wskoczyła na wyższy poziom.

Niedawno 17-latek rozpoczął treningi z III-ligowymi rezerwami, a jego głównym celem jest awans do pierwszej drużyny. Do największych zalet młodego "Żewłaka" należą m.in. balans i zwinność. To zawodnik o specyficznej budowie ciała, który z łatwością porusza się po boisku. Mankamenty? Gra głową i w defensywie.

Twój tata i wujek grali w reprezentacji Polski, Lidze Mistrzów, Ekstraklasie. Czujesz, że byłeś po prostu skazany na piłkę?

– Trochę można tak to nazwać. Na początku zainspirował mnie tata, ale jednocześnie nikt nie narzucał na mnie presji. Nigdy nie było tak, że robiłem to z przymusu. W każdym momencie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba. Gdybym przestał grać w piłkę, to myślę, że nie byłoby żadnego problemu.

Jak wyglądały początki?

– Stykałem się z tym, co robił tata, choćby poprzez jego obozy, na które przyjeżdżałem. Jeśli chodzi o drużyny, to moja przygoda z piłką zaczęła się dosłownie 1 – 2 km od domu. Najpierw występowałem w Pogoni Józefów, poczułem troszkę radości z gry, a reszta osób – np. trenerzy – zauważyła, że coś potrafię. Być może byłem nieco lepszy od innych chłopaków, dlatego rodzice zaproponowali, by spróbować rywalizacji na wyższym poziomie. Poszedłem na nabory do Legii, dostałem się i do dziś jestem w klubie.

Trafiłeś do Legii w momencie, gdy twój tata kończył karierę przy Łazienkowskiej.

– Tak, ta sytuacja też wpłynęła na decyzję o wzięciu udziału w naborach do Legii. Tata miał już wtedy troszkę więcej czasu, dlatego mógł się mną bardziej zająć.

Twoje nazwisko ciążyło i powodowało nieprzyjemne zaczepki ze strony kolegów czy innych osób?

– Zdarzało się, że kolega czy ktoś inny powiedział, że zostałem powołany do kadry z powodu nazwiska. Takie komentarze mogły rzucać osoby, które były nie do końca w porządku w stosunku do mnie. Mam na myśli rówieśników ze szkoły czy drużyny. Stykałem się z takimi sytuacjami, nie należały one do przyjemnych. Po jakimś czasie się przyzwyczaiłem, nie reagowałem na odzywki, których obecnie już nie ma.

Miałeś poczucie, że przez nazwisko czasami było ci też nieco łatwiej?

– Mogłem co najwyżej zostać zauważany dzięki niemu przy naborach, w których uczestniczy np. 100 – 120 dzieciaków, ale myślę, że później, jak przyszło co do czego, udowodniłem, że nie jest to przypadek.

W jaki sposób?

– O ile na początku trenerzy czy koledzy z zespołu nie wiedzieli, czy w ogóle coś potrafię, to ewentualne wątpliwości co do mojej osoby skończyły się wtedy, gdy zaczęła się gra w drużynie, w trakcie której dało się zauważyć, że sobie radzę, nie odstaję poziomem. Trzeba było pokazać na boisku, że nie jestem w Legii z kontaktów czy z tego, że tata pomógł mi w dojściu do takiego, a nie innego miejsca. Musiałem udowodnić, że umiem.

Pokazałeś to choćby na… treningu pierwszej drużyny Legii, jeszcze jako 5-latek, w koszulce Argentyny, z nazwiskiem Messi na plecach. Jak pamiętasz to wydarzenie?

– Miła sprawa. Byłem dzieckiem, więc jeszcze nie rozumiałem, co się dzieje. Tata miał pracę, przychodziłem do niej na 1 – 2 godziny i wracałem do domu. To pomaga mi w tym, że jak mam teraz styczność z "jedynką", to nie jest to dla mnie aż taka nowość, jaka może być dla innego kolegi z drużyny, gdyż widziałem taką szatnię, znam kilka osób i po prostu jest mi łatwiej.

Jakub Żewłakow Michał Żewłakow

Z obecnej drużyny znasz m.in. Artura Jędrzejczyka, co wynikało też choćby z tego, że tata zabierał cię na fety z okazji sukcesów Legii.

– Zgadza się. Nie licząc Artura, w klubie byli już wtedy Krzysztof Dowhań, Konrad Paśniewski czy Arkadiusz Malarz, który grał jeszcze w piłkę. Z ówczesnego okresu zostało sporo osób, które dzisiaj mnie poznają i bardzo pomagają.

Zakładam, że doświadczyłeś takiej pomocy choćby na niedawnych zajęciach "jedynki", na które zostałeś zaproszony.

– Najtrudniejsza kwestia dla młodego zawodnika, który wchodzi do szatni pierwszej drużyny, to stres, ale w takich momentach np. pan Arek Malarz tworzy miłą atmosferę, rozmawia, traktuje mnie jak młodszego syna. Takie sytuacje naprawdę pomagają i sprawiają, że czuję się o wiele lepiej.

Obecność na fetach po mistrzostwie czy Pucharze Polski, czyli po wywalczeniu trofeów przez twojego tatę, plus możliwość zabawy z piłką na stadionie Legii, to pewnie przyjemne wspomnienia.

– Takie wydarzenia pokazały mi, do czego mogę dążyć. Gdy jako 6-latek uderzałem na bramkę przy Łazienkowskiej, to już odczuwałem przyjemność i to, jaki jest odbiór kibiców. Mogę sobie tylko wyobrazić, co stanie się wtedy, gdy zostanę pełnoprawnym piłkarzem i będę mógł coś zdziałać na stadionie w trakcie meczu.

Jakub Żewłakow

Grasz w Legii od 2013 roku. Pewnie jesteś mocno zżyty ze stołecznym klubem.

– Zżycie jest takie, że gdybym dziś miał sobie wyobrazić siebie, reprezentującego inny klub, to naprawdę byłaby to dla mnie trudna sprawa. Jeśli chodzi o Polskę, to moim celem na pewno będzie gra w Legii. Uważam, że tylko w takiej sytuacji byłbym spełniony.

Za tobą ciekawy rok. Najpierw wywalczyłeś mistrzostwo Polski U-17, a jesienią miałeś dobre statystyki i mecze w Centralnej Lidze Juniorów do lat 19.

– Moje półrocze w CLJ U-19 można podzielić na dwa etapy. Pierwszy, obejmujący siedem kolejek ligowych, okazał się wstępem, który nie był aż tak obfity w liczby, gdyż uczyłem się rywalizacji na wyższym szczeblu.

Potem, gdy złapałem nieco więcej pewności siebie, miałem o wiele łatwiej, dlatego zacząłem budować statystyki. Moja gra wskoczyła na wyższy poziom, w czym pomógł trener Filip Raczkowski. Mimo że pierwsze kilka meczów mogło być nieudanych, to dalej mi ufał i mnie wystawiał, dlatego byłem w stanie rozwinąć skrzydła i nabić liczby.

W jaki sposób najbardziej rozwinąłeś się w ostatnich miesiącach?

– Największa różnica między U-17 a U-19 to tempo. Na początku sezonu tego nie rozumiałem, dlatego sądzę, że mogłem prezentować się troszkę gorzej, ale udana aklimatyzacja pod kątem szybszego myślenia i grania sprawia, że wtedy zaczyna wychodzić to, co chcesz, dlatego pojawiają się lepsze występy.

Po tygodniu, w trakcie którego ćwiczyłem z "jedynką", wróciłem do U-19, zagrałem z Cracovią, strzeliłem pierwszego gola. Był to punkt kulminacyjny, w którym się odblokowałem.

Twoimi dużymi atutami są m.in. balans ciała i zwinność. Jakie elementy uznajesz za mankamenty?

– Zacznę od gry głową, mimo że w taki sposób strzeliłem gola w niedawnym meczu z Pogonią. Inny minus to praca w defensywie – trenerzy powtarzają mi od dłuższego czasu, że muszę bardziej przykładać się do tej kwestii.

Jeśli chodzi o elementy pozaboiskowe, to mógłbym wymienić powagę w pracy i świadomość własnego ciała, gdyż miałem epizod, w trakcie którego częściej zmagałem się z kontuzjami, ale w obecnym sezonie zacząłem mocniej zdawać sobie z tego sprawę. Staram się spędzać więcej czasu w siłowni, poprawiać słabsze rzeczy po treningach.

Twój tata daje ci rady boiskowe lub niepiłkarskie?

– Często próbuje zbliżyć mnie do rzeczywistości. Przykładowo, gdy w jakimś meczu czułem się świetnie, strzeliłem dwa gole i miałem wrażenie, że byłem najlepszy, to tata – zamiast chwalić i podbijać mi ego – zwracał uwagę na to, co źle zrobiłem, co mogę poprawić. Jest bardzo krytyczny, ale pomaga mi w byciu lepszym zawodnikiem.

Jest jakiś element, na który tata najbardziej zwraca ci uwagę?

– Nie ma jednego, specyficznego elementu. Podam przykład sytuacji, która była dość dawno, ale zapadła mi w pamięć. Kategoria U-14, może nawet U-13. Rywalizacja z FFA Warszawa. Wygraliśmy 2:0, w końcówce strzeliłem gola. Zszedłem do szatni, zrobiłem wszystko po meczu, a potem poszedłem do samochodu. Czułem radość z powodu zdobytej bramki, a tata był zdenerwowany, zaczął we mnie rzucać mocnymi słowami. Powiedział, że przez całe spotkanie zachowywałem się jak rozwydrzone dziecko, któremu nie chciało się grać. Wtedy nastąpiło pierwsze zderzenie z rzeczywistością. Zrozumiałem, że w piłce na wyższym poziomie niż dziecięcym nie chodzi jedynie o statystyki, tylko o regularność, świadomość gry, pomoc drużynie, powagę na boisku, nietracenie piłek i niedenerwowanie kolegów, trenerów.

Jakub Żewłakow

Dwa lata będą decydujące. Jeśli chodzi o jego umiejętności, technikę czy to, jak wygląda na boisku, to daje nadzieję i powiedziałbym, wręcz rozbudziło we mnie nadzieję – mówił o tobie twój tata w jednym z odcinków "Niezatrzymanych". Zgadzasz się z tymi zdaniami?

– Jeżeli tata tak powiedział, to znaczy, że rozbudziłem nadzieję, przynajmniej w nim. Z mojego punktu widzenia, ostatni rok był troszkę inny niż pozostałe. Zrozumiałem, że jest szansa, że gra w piłkę może być czymś więcej niż tylko pasją. Gdy wystartowały pierwsze poważniejsze mecze, a trener zaczął mi mówić, że niewykluczone, iż będę się ocierał o "jedynkę" i "dwójkę", to uświadomiłem sobie, że może faktycznie coś potrafię.

Z drugiej strony, wszystko może się wydarzyć, ale to nie może przysłaniać mi oczu. Trzeba pamiętać też o złych rzeczach, które mogą się przytrafić, choćby kontuzja. Nie można stawiać wszystkiego na jedną kartę, myśląc, że będzie idealnie. Słucham również mamy. Wiem, że szkoła i edukacja to także ważna sprawa.

Zakładam, że cele na przyszły rok to pewnie rezerwy, a potem przejście do pierwszej drużyny.

– Trenuję z rezerwami od początku grudnia, obecnie skupiam się na rozwoju w "dwójce", a największym celem w dłuższej perspektywie będzie właśnie pierwszy zespół.

Gdybyś trafił do "jedynki" Legii i w niej zadebiutował, to raz, osiągnąłbyś cel, a dwa, powstałaby kolejna historia dot. występów ojca i jego syna w pierwszej drużynie. Na takie wydarzenie czeka też pewnie rodzina Saganowskich, gdyż Franek jest w kadrze rezerw. Patrzysz na to również pod kątem wspomnianych względów?

– Tak. Fajne jest to, że z Frankiem Saganowskim trzymamy się właściwie od dzieciaka, nasi ojcowie bardzo przyjaźnili się w Legii i poza klubem. Jak byliśmy mali, to razem jeździliśmy na wakacje. Teraz jesteśmy w jednej drużynie, w rezerwach. Wspomnienia wracają. Byłaby to piękna historia, gdybyśmy skończyli w pierwszym zespole. Wtedy na pewno będzie co opowiadać.

Polecamy

Komentarze (20)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.