Domyślne zdjęcie Legia.Net

Jan Urban: Jesteśmy głodni sukcesu

Marcin Szymczyk

Źródło: Przegląd Sportowy

09.02.2009 08:01

(akt. 18.12.2018 06:23)

- W Polsce nie wykorzystuje się nazwisk. Pan Lucjan Brychczy w Niemczech byłby drugim Beckenbauerem. Stasiu Oślizło, Józek Młynarczyk. Tylko Zbyszkowi Bońkowi się udało, ale on sobie sam na to zapracował. U nas tacy idą w zapomnienie, a na Zachodzie są emblematami klubów. Di Stefano, Cruyff, który zawsze jest obok Barcelony, coś tam podpowie, doradzi - mówi w rozmowie z Przeglądem Sportowym trener Legii <b>Jan Urban</b>. Kogo szkoleniowiec podebrałby chętnie konkurencji? - Myślę, że z Pawłem Brożkiem i Chinyamą mistrza zrobilibyśmy bez problemu - odpowiada bez namysłu Urban.
Jaka w tym momencie jest ta pana Legia? - Głodna sukcesu. Przynajmniej tak mi się wydaje. Ale najpierw trzeba to potwierdzić na wiosnę. Bo w pierwszym sezonie mojej pracy widziałem często, że zawodnicy mieli przyjemność z gry, cieszyli się nią. Było dużo kombinacji, techniki. Zdarzały się wpadki, za które drogo zapłaciliśmy, bo Wisła za łatwo nam odskoczyła. Ale teraz widzę, że jesteśmy głodni tego największego sukcesu, mistrzostwa. Jak to potwierdzą, drużyna scementuje się jeszcze bardziej. I niech ten głód przeniesie się na europejskie puchary, bo wiemy doskonale, że tam daliśmy największą plamę. A dla takiego klubu jak Legia pokazanie się w rozgrywkach pucharowych to obowiązek. A pan też jest głodny? - Poszedłbym coś zjeść (śmiech). Zawsze byłem ambitny, obojętnie gdzie przyszło mi pracować. Odnosiłem sukcesy, choć pucharów nie wygrywałem. Ale z Osasuną zdobyłem najwyższe miejsce w historii tego klubu, czwarte. I w pewnym sensie do dziś jestem tam gwiazdą. Wymieniano mnie w gronie najlepszych obcokrajowców Primera Division. Pracę trenera zacząłem od mistrzostwa z juniorami Osasuny. Nigdy tego nie zapomnę. W Pampelunie do dziś nie wierzą, że tamten tytuł udało nam się zdobyć. Kilku ligowców wychowałem. Widzę, że w Polsce tego tak się nie docenia, w pierwszym roku dwa tytuły, Puchar Polski i Superpuchar. Wicemistrzostwo? Wcale tak łatwo nie jest je zdobyć. A więc pierwszy sezon udany. W drugim trzeba przeskoczyć tę poprzeczkę, którą sobie ustawiliśmy i zdobyć mistrzostwo. A jak nie, to przynajmniej pokazać się w Europie, w takim stopniu, jak teraz Lech. Lubię takie wyzwania. W Legii trzeba mieć ambicje. Pracuje pan w Warszawie już półtora roku. Legia zmieniła pana? Może pan zmienił Legię? - Po pierwsze, chciałem zrobić, atmosferę. I to mi się udało. A to punkt wyjścia do dobrej pracy. Jesteśmy mocniejsi, nie podzieleni, nikt nie obraża się, że nie gra, tylko jak najlepiej życzy temu, kto wychodzi w pierwszym składzie. I to się nie zmienia. A jako człowieka? - Wydaje mi się, że miałem i mam luźne podejście do zawodników. Jednak oni wiedzą, że to tylko momenty. Bo jak pozwolą sobie na zbytnie rozluźnienie, to trener od razu się zmieni. Na początku było to dla nich niezrozumiałe, ale teraz nie ma problemów. Ja mówię zawodnikom, że jak z którymś równo pojadę na zajęciach, to zostaje na boisku. Po treningu zapominamy o wszystkim. Możemy pożartować, proszę bardzo. Mają do mnie zaufanie, nie boją się powiedzieć, jak im coś nie pasuje, że są przemęczeni i chcą odpocząć. To drobne rzeczy, ale bardzo ważne. Zawodnicy pana lubią? - Trudno powiedzieć, wydaje się, że tak. Raczej nie mają problemów. Wiedzą, że trener musi wymagać i nie może pozwolić sobie na zbytnią poufałość. Bo Polska to jeszcze nie ta mentalność. Podobno pan lubi najbardziej tych dobrych? - Dlaczego? Nie, nie zgodzę się. Oni wiedzą, że ja z każdym mogę pojechać. I z tym co gra i z tym, co nie. Wiem, że muszę się pilnować i każdego traktować tak samo. Miałem prostą sytuację, z Piotrkiem Bronowickim. Przecież nie zgłosiliśmy go do ligi, mogłem odstawić go do drugiego zespołu, po co ma mi przeszkadzać. Ale dlaczego miałbym to zrobić? Skoro facet robił mi dobrą atmosferę, przykładał się do treningów. To prawda, że najwięcej krzyczy pan na tych, których najbardziej ceni? - To moje krzyczenie wynika z tego, że bardziej wkurzam się na siebie, że zawodnik nie potrafi zrobić tego czy tamtego. A umie! Bo jak powiem mu coś ostrego, zaraz zrobi. To oznacza, że nie był skoncentrowany. A ma myśleć. Nie w czasie biegania, ale w trakcie taktyki, gierek. Wymagam tego, bo to wypracowuje nawyki, które przeradzają się w automatyzm. Zawodnik nie myśli, co zrobić, jak biec, w momencie straty piłki. On robi to automatycznie. Jak Adam Małysz. - A coś w nim się zacięło i nie ma dalekich skoków. Wszyscy zastanawiają się, dlaczego, bo też ich słucham. I nikt nie wie. A nie jest tak, że pan swoje w piłce osiągnął i zawodników ocenia przez pryzmat Jana Urbana, piłkarza? - Były takie sytuacje, na początku, ale wiem, że nie mogę tak myśleć, bo będę skończony. Muszę zaakceptować to, co mam. Dostosować się do miejsca, w którym jestem. I pokazać młodemu, jak się dośrodkowuje. - Może bym tak zrobił, ale nie jest to potrzebne. Pewne zagrania każdy z zawodników powinien mieć opanowane, choć czasem zaskakują mnie braki techniczne. Ciężko w Polsce utrzymać się na stanowisku? - Nawet bardzo. Bo swoją pracę można wykonywać dobrze, a nie raz łut szczęścia, przypadek, słabszy dzień powodują, że osiąga się sukces lub nie. A my, trenerzy, jesteśmy oceniani przez pryzmat sukcesu i wiem, że mogę stracić pracę. Ale w piłce jestem na tyle długo, iż nie mogę się tego obawiać. A jak już się tak zdarzy, to chcę mieć spokojne sumienie. Choć tak chyba jest z każdym trenerem. Z drugiej strony miło jest obserwować, jak rozwijają się zawodnicy, szczególnie ci młodzi, Rybus, Borysiuk. Jak inni wchodzą do kadry, Wawrzyniak, Rzeźniczak, Mucha. Nawet Tomek Kiełbowicz, mimo swoich lat, jeszcze w reprezentacji zagrał. To pana cieszy, a co martwi? Aż tak dużo tego nie jest. Wspomniana infrastruktura, bo przykro patrzeć, jak nasza młodzież musi jeździć po Warszawie, szukając boiska. My też czasem nie możemy trenować na bocznej murawie, bo warunki nie pozwalają. Poza tym nie ma co narzekać Legia jest dobrze zorganizowana. Odnowa, warunki pracy, nie mamy się czego wstydzić nawet w porównaniu z zachodnimi klubami. Zarobki są naprawdę godziwe, nie mamy problemów, że nie płacą na czas. Wiadomo, każdy trener chciałby móc sprowadzić najlepszych, ale ten kryzys odbił się mocno na sponsorach. Odczuł go pan? - Wszyscy odczuli. Wiem, że wiele zachodnich klubów ma problem z płynnością finansową. Ja rozumiem sponsorów. Jak mają ratować swoją firmę, to muszą wybrać i z piłki rezygnują. My pasujemy do tego kryzysu. Często, choćby od naszych piłkarzy grających na Zachodzie czy od pana słychać, że w naszym kraju naród nie lubi, jak komuś się wiedzie. - Rzeczywiście tak jest, ale zastanówmy się, dlaczego. Bo u nas zwykły obywatel ma trudności, aby związać koniec z końcem. Jak widzi, że sportowiec czy artysta zarabia tyle, to trudno mu te dysproporcje zrozumieć. Na Zachodzie są one większe. Ale tam normalny człowiek żyje godnie. Tak samo jest z piłkarzami? - Dysproporcja jest zarówno w zarobkach, jak i umiejętnościach. Chociaż te tendencje się zmieniły. Pamiętam ten boom sprzed 10 lat. Telewizje oferowały miliony, w Hiszpanii kluby po podpisaniu kontraktów podnosiły budżet trzykrotnie, a przeciętny zawodnik zarabiał tyle, że głowa boli. To spowodowało ogromne długi. Valencia, regularnie grająca w Lidze Mistrzów, ma 400 mln euro długu. W polskiej lidze są gwiazdy? W naszym kraju inaczej patrzymy na piłkarza. Wszyscy chcą znać się na futbolu i mają do tego prawo. Ale wykorzystanie wizerunku zawodników, szacunek — nie ma o czym mówić, bo porównanie mogłoby wypaść katastrofalnie. U nas nie wykorzystuje się nazwisk. Pan Lucjan Brychczy w Niemczech byłby drugim Beckenbauerem. Stasiu Oślizło, Józek Młynarczyk. Tylko Zbyszkowi Bońkowi się udało, ale on sobie sam na to zapracował. U nas tacy idą w zapomnienie, a na Zachodzie są emblematami klubów. Di Stefano, Cruyff, który zawsze jest obok Barcelony, coś tam podpowie, doradzi. Stwierdził pan, że priorytetem w Legii było zbudowanie skonsolidowanej grupy. Ale czy wciąż nie jest to grupa zbyt grzeczna? - Jak trzeba, to są razem, jakaś bójka, jeden drugiego broni, a nie mówi: stary radź sobie sam. Chociaż wydaje mi się, że dzisiejsza młodzież się zmienia, jest spokojniejsza, więcej jest ludzi poukładanych, skoncentrowanych na piłce nożnej. Tych, co mają charakter na boisku i poza nim jest coraz mniej. My mamy zespół dobrze zaawansowany technicznie. Coś za coś. Jakby pan mógł, to kogo zabrałby głównym rywalom do tytułu mistrzowskiego? - Myślę, że z Pawłem Brożkiem i Chinyamą mistrza zrobilibyśmy bez problemu. W Lechu też są ciekawi piłkarze. Najważniejsze, że coraz więcej drużyn ma potencjał. Mamy 5-6 drużyn w czołówce. To znaczy, że poziom się podniósł? - Trochę tak Aby wygrać na wyjeździe, trzeba ostro powalczyć. I dlatego zdarzają się wpadki. Ale bez nich też byłoby nudno. Trzeba kombinować, jak się ich ustrzec. Choć, w takich momentach także wiele można się dowiedzieć. Widać, jak reaguje zawodnik, kibic, działacz czy dziennikarz. Poznaje się ludzi. W muzeum na Legii portret każdego trenera, który zdobył tytuł, jest eksponowany. Przygotował pan już stosowną fotografię? - Nie, bo nigdy nie byłem zarozumiały, nie wybiegałem zbyt daleko. Jak grałem w piłkę, nie myślałem o pieniądzach. Mnie piłka cieszyła, to i zarabiałem. Gdybym odwrócił kolejność, nic bym nie osiągnął. Wiedziałem, że dobrze o mnie piszą, ale nie przywiązywałem do tego uwagi. Często uważałem, że przesadzają. I teraz, z perspektywy czasu, mogę być zarozumiały. I powiedzieć o sobie, o byłym piłkarzu Janie Urbanie: kur..., rzeczywiście byłem dobry. Jako trener także zachowuję kolejność. Co przyjdzie, to przyjdzie, a ocenię po jakimś czasie, jak mnie w Legii już nie będzie. Rozmawiał: Adam Dawidziuk

Polecamy

Komentarze (11)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.