Jan Urban: Nie dziwię się, że prowadzimy
22.04.2009 15:19
- Skład jest, jaki jest, a w lidze przecież miały rządzić Lech albo Wisła, która ma najwięcej doświadczenia w zdobywaniu trofeów w Polsce. Zdziwiłbym się, gdybyśmy mieli dziesięć punktów przewagi, a to, że prowadzimy, jest tylko efektem pracy, a nie przypadku. Stawianie ultimatum, że jeśli nie będzie wzmocnień, to odchodzę, byłoby głupie. Mógłbym tak zrobić, wiedząc, że pieniądze są w kasie, ale pieniędzy na transfery w kasie nie ma - mówi w wywiadzie dla Rzeczpospolitej trener Legii <b>Jan Urban</b>.
Miło wygrywać z Arką, Cracovią i Piastem, ale to mecz z Lechem Poznań będzie weryfikacją szans Legii na mistrzostwo Polski.
- Tak się składa, że gra pierwsza z drugą drużyną w tabeli. A dzieje się tak, bo te drużyny potrafiły wygrywać właśnie z Piastem czy Cracovią. Nie ma teraz kolejek prawdy, są tylko sezony prawdy. Lech zremisował z ŁKS i spadł z pierwszego miejsca. Każdy wynik ma swoje konsekwencje.
To dobry moment na granie z Lechem, bo poznaniacy mają zadyszkę?
- To taki przeciwnik, który potrafi wygrać z każdym. Myślę, że mecze w Pucharze UEFA mogą teraz procentować. Kiedy wygrywa się z Austrią w ostatniej sekundzie, kiedy remisuje się z Deportivo La Coruna i pokonuje Feyenoord w Rotterdamie, to drużyna uczy się gry pod presją, odpowiedzialności i radzenia sobie ze stresem. Na stres nie wystarczą słowa trenera czy psychologa, z którym współpracujemy. To już jest sprawa każdego zawodnika. Mam w drużynie takich, którzy, by uwierzyć w swoje możliwości, potrzebowali dużo więcej dobrych spotkań niż inni. Cieszę się tylko, że gramy z Lechem u siebie, statystyki mówią, że w Warszawie rzadko tracimy punkty.
Ale to piłka nożna, a nie tenis – to chyba niedobrze, że najlepiej gracie w ciszy?
- Na Łazienkowskiej nie ma ciszy. Wyzywają nas całkiem głośno, ale trwa to już drugi rok i – jak się okazuje – do wszystkiego można się przyzwyczaić. A nasi rywale czują jednak presję związaną z samym przyjazdem do Warszawy i grą na tym stadionie. Ja stresu związanego z tym, że kibice ostatnio wyzywają także mnie, nie odczuwam wcale. Jeśli nie podoba im się moja praca, to niech krzyczą, mają do tego prawo. Nie pogodzę się z tym, że wyzywają moich piłkarzy. Pierwszy byłbym zły, gdybym widział brak zaangażowania. A nie widziałem.
Naprawdę uważa pan, że po remisie ze Stalą Sanok nie trzeba było się wstydzić?
- Największe kluby nie wygrywają wszystkiego. Może powinny, ale nie wygrywają. Real Madryt odpada z Pucharu Króla z trzecioligowym Realem Union. Villarreal też z trzecioligowcem, a przecież oba kluby grały w Lidze Mistrzów. Teraz biegać potrafią wszędzie, zmobilizować się na jedno spotkanie – także. Pracuję nad tym, żeby z każdym rokiem Legia sprawiała coraz mniej negatywnych niespodzianek, ale nie da się tego wykluczyć. To, że jesteśmy na pierwszym miejscu w tabeli, świadczy jednak, że do tej pory tych niespodzianek i tak sprawiliśmy najmniej w Polsce.
Nie dziwi się pan, że Legia z jednym napastnikiem i z problemami w obronie jest liderem?
- Sam potwierdza pan moje słowa, że powinienem być dumny ze swoich zawodników. Skład jest, jaki jest, a w lidze przecież miały rządzić Lech albo Wisła, która ma najwięcej doświadczenia w zdobywaniu trofeów w Polsce. Zdziwiłbym się, gdybyśmy mieli dziesięć punktów przewagi, a to, że prowadzimy, jest tylko efektem pracy, a nie przypadku.
W to, że Takesure Chinyama strzeli 16 goli, też pan wierzył?
- Wierzyłem. Jest tam, gdzie nie ma obrońcy, potrafi strzelać lewą i prawą nogą. Za mało biega, marnuje sytuacje i koledzy muszą na niego pracować w defensywie, ale uważam, że to się nam opłaca. Strzeliliśmy najwięcej goli w lidze, straciliśmy najmniej – kalkulacja jest prosta. Wiem, że jedyny napastnik Chinyama w składzie to jest niebezpieczne, ale przecież szukaliśmy innego i żaden z testowanych nas nie przekonał. Przyznaję jednak, że gdyby Takesure miał groźnego konkurenta, kilka razy szybciej zszedłby z boiska.
Maciej Iwański, Roger i Piotr Giza w każdym innym zespole byliby liderami, a Legia nie ma lidera, tylko wymienia setki podań w środku pola. Zachowując proporcje – wziął pan pomysł z reprezentacji Hiszpanii?
- Mamy zawodników dobrych technicznie i staramy się to wykorzystać. Było to widać w ostatnim meczu z Cracovią. Niestety, taka drużyna jak my w Polsce musi się bardzo starać, żeby wygrywać, bo często warunki nam nie sprzyjają. Jak boisko jest rozkopane, to trzeba zagrać agresywnie. Brutali w składzie nie mam, Giza czy Roger nie będą robić zdecydowanych wślizgów, mogą tylko zmusić rywala do błędu.
Jeśli będziecie grać w europejskich pucharach, pójdzie pan do prezesa i powie, że bez wzmocnień możecie się skompromitować?
- Pójdę do prezesa i powiem, że chcę kupić tego i tego. A on powie, że ma pieniądze tylko na jednego. W Europie transferów gotówkowych jest coraz mniej, kluby bankrutują. Każdy chce drogo sprzedać, a tanio kupić. Stawianie ultimatum, że jeśli nie będzie wzmocnień, to odchodzę, byłoby głupie. Mógłbym tak zrobić, wiedząc, że pieniądze są w kasie, ale pieniędzy na transfery w kasie nie ma.
Rozmawiał: Michał Kołodziejczyk
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.